20 kwietnia 1924 r. "Apel do ludzkości". Bolszewicy oskarżają Polskę

Na łamach moskiewskiego pisma "Bolszewik" Polska została oskarżona o uciskanie mas pracujących i prześladowanie mniejszości narodowych. Zgodnie z naukami wodza rewolucji, paszkwil został rozesłany na Zachód i posłużył do zaatakowania II Rzeczpospolitej przez prasę m.in. Francji, Anglii i Niemiec.

Włodzimierz Lenin zmarł trzy miesiące wcześniej. Rozkręcona przez niego machina działała już w najlepsze. To właśnie Lenin sformułował tezę i przekazywał ją w rozmowach m.in. z korespondentami zagranicznymi, że w propaganda - obok skłócenia przeciwników - najsilniej przyczyniła się do zwycięstwa rewolucji bolszewickiej w Rosji. Polska, która bolszewickie parcie do serca Europy samodzielnie zatrzymała w 1920 r., stała się dla sowieckiej propagandy najzacieklej zwalczanym przeciwnikiem.

Antypolski artykuł wypracowany przez Międzynarodówkę Komunistyczną nosił tytuł "Apel do ludzkości". Znalazły się w nim oskarżenia władz polskich o dyskryminowanie mniejszych narodowości zamieszkujących terytorium II RP. Propagandyści Kominternu pochylili się również nad położeniem chłopstwa i robotników w Polsce. To wszystko w czasie, kiedy miliony obywateli Rosji straciły już życie w wyniku rewolucji i represji wojny domowej, a wszechwładna policja polityczna Czeka terroryzowała społeczeństwo w sposób nieznany ludzkości do tej pory.

Ważniejszym od samej publikacji w Rosji stał się aspekt związany z rozkolportowaniem "Apelu do ludzkości" w krajach zachodnich. Nic w tym dziwnego, bo sowiecka szkoła propagandy potrafiła już - za pomocą sprzedajnych dziennikarzy lub rękami "pożytecznych idiotów" - urabiać opinię publiczną krajów zachodnich.

Reklama

"W epoce, w której prasa była głównym źródłem informacji, najlepszym sposobem zapewnienia sobie przychylnej opinii za granicą było akredytowanie tylko tych gazet i dziennikarzy, którzy wykazali się chęcią współpracy. Nie miało znaczenia, czy współpracują oni z przekonania, czy dla korzyści materialnych. (...) Dziennikarze akredytowani w Moskwie nauczyli się pomniejszać, usprawiedliwiać lub, w razie potrzeby, pomijać niekorzystne zjawiska, zacierać różnice między sowieckimi intencjami a sowiecką rzeczywistością i wykpiwać krytyków reżimu. W ten sposób prędzej czy później stawali się tubami sowieckiej propagandy" - podsumowuje Richard Pipes w książce "Rosja bolszewików" (Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2013).

Nieprzychylne bolszewikom media nie dostawały zgody na akredytowanie dziennikarzy w Rosji Sowieckiej. Korespondent londyńskiego dziennika "Times", największej ówcześnie gazety na świecie, rezydował w stolicy Łotwy Rydze i brak zgody na wizę wjazdową do Kraju Rad był karą za brak posłuszeństwa. "Times" nie ugiął się i nie poszedł na współprace z bolszewikami.

Większość liczących się pism zachodnich z wyrachowania służyło sowieckiej propagandzie. Jak wylicza Richard Pipes, w Wielkiej Brytanii bolszewicy mogli liczyć na przychylność "Manchester Guardian", "Daily News" i "Daily Herald". Dziennikarz tego pisma George Landsbury został nakryty na przyjmowaniu pieniędzy od sowieckich dygnitarzy.

"Landsbury pozostał lojalny Moskwie, a fakt, że wysługiwał się obcemu państwu, nie przeskodził w jego wyborze na w 1931 r. na przewodniczącego Partii Pracy" - dodaje Pipes.

Sławę najwybitniejszego amerykańskiego dziennikarza w Rosji Sowieckiej zyskał korespondent "New York Times" Walter Duranty.

"Nie był ani sympatykiem komunizmu, ani przyjacielem narodu rosyjskiego, ale po prostu człowiekiem niemoralnym, łganiem zarabiającym na życie. (...) Stalina wysławiał z coraz większą przesadą i bezwstydem. W latach trzydziestych zachwycał się kolektywizacją i zaprzeczał informacjom o głodzie na Ukrainie" - uzupełnia Pipes.

Duranty za korespondencje z bolszewickiej Rosji zdobył w 1932 r. Nagrodę Pulitzera. Najbardziej prestiżowym wyróżnieniem dziennikarskim doceniono go za "wiedzę, wnikliwość, bezstronność, trzeźwość sądu i wyjatkową klarowność stylu.

NH

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy