Brawurowa akcja Żołnierzy Wyklętych: Rozbicie więzienia św. Michała w Krakowie
Bez jednego strzału, w biały dzień, 18 sierpnia 1946 r. żołnierze z oddziału mjr. Józefa Kurasia "Ognia" dokonali oswobodzenia więźniów przetrzymywanych z pilnie strzeżonym areszcie w centrum Krakowa. Brawurowa akcja przeszła do historii antykomunistycznego podziemia.
Joanna Wieliczka-Szarkowa umieściła historię rozbicia krakowskiego więzienia wśród najsłynniejszych akcji powojennej partyzantki, obok m.in. likwidacji obozu NKWD w Rembertowie, uwolnienia więźniów w Kielcach i Radomiu, czy defilady oddziałów "Bartka" 3 maja 1946 r. w Wiśle. Książka "Bohaterskie akcje Żołnierzy Wyklętych" ukazała się w Wydawnictwie AA w Krakowie.
Przedstawiamy fragment tej publikacji.
Więzienie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie mieściło się w dawnym cesarskim więzieniu św. Michała (dzisiaj Muzeum Archeologiczne), przy ulicy Poselskiej, między Plantami a ulicą Grodzką, niedaleko Wawelu.
Strzegło go pilnie 52 strażników pełniących dyżury oraz dodatkowo 21 pozostających w odwodzie i wzywanych na wypadek alarmu, którego przycisk znajdował się w biurze naczelnika. Strażnicy byli uzbrojeni w sześć erkaemów, pięć automatów, 62 karabiny i 30 granatów. Od strony Plant stały dwie wieże z erkaemami, a na zakręcie przy ulicy Senackiej - dwa karabiny maszynowe.
Jedyne wejście zamykała mocna, okuta brama. Na dziedziniec, przez który trzeba było przejść po kontroli przy bramie, skierowany był karabin maszynowy.
W tym czasie w całym mieście było pełno milicji, sił bezpieczeństwa oraz wojska, także sowieckiego. Swoje siedziby miały tu wojewódzkie i rejonowe komendy milicji, Urząd Bezpieczeństwa, sztaby Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i dowództwa jednostek wojskowych. Mimo to żołnierze antykomunistycznego podziemia postanowili rozbić więzienie, aby uwolnić przetrzymywanych w nim członków Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych.
Akcję zaplanowała i przeprowadziła VI krakowska kompania Zgrupowania Partyzanckiego "Błyskawica" mjr. Józefa Kurasia "Ognia", dowodzona przez Jana Janusza "Siekierę".
Oddział "Ogniowców" miał swoją bazę w samym środku Krakowa, w stojącym do dziś budynku przy ulicy Na Zjeździe 8 w Podgórzu, niedaleko Wisły, w dawnym Składzie Solnym, zamienionym później przez Austriaków na koszary wojskowe.
Od stycznia 1945 roku przez kilka miesięcy stacjonowało w nich wojsko sowieckie, a po jego wyprowadzce niepostrzeżenie przejęli je partyzanci, którzy mieli tu miejsce zbiórek oraz magazyn broni i sprzętu, w tym zdobyczną amerykańską czterotonową wojskową ciężarówkę GMC, tzw. "dżemsa". Prowadził ją zawodowy kierowca Marian Zielonka "Bill". Kompania, w wojskowych mundurach, swobodnie jeździła samochodem po Krakowie oraz okolicznych powiatach - myślenickim i miechowskim, nie zważając na obecność bezpieki i sowieckich wojsk.
Rozbicie krakowskiego więzienia zaplanowano na niedzielę, 18 sierpnia 1946 roku. Akcja nie mogłaby się udać bez współpracy zaufanych strażników oraz samych więźniów.
"Siekiera" nawiązał kontakt z przetrzymywanym przy Poselskiej porucznikiem AK Bolesławem Pronobisem "Ikarem", a Antoni Kożuch, współdziałający z podziemiem dezerter z milicji, wskazał właściwego, gotowego do pomocy strażnika, Stanisława Krejczę. Nieocenione okazało się także zaangażowanie młodej kierowniczki więziennej pralni, Ireny Odrzywołek. To z nimi spotkał się na stadionie "Olszy" Zdzisław Lisik "Mściciel" z grupy "Siekiery" i w tłumie, w czasie meczu, przekazał Irenie broń.
"Oddałem jej nawet swojego własnego visa" - wspominał.
W sobotę 17 sierpnia 1946 roku Stanisław Krejcza wywołał w więzieniu na widzenie Edwarda Czarneckiego "Murzyna":
"Wyszedłem na korytarz i zobaczyłem go w towarzystwie młodej, bardzo ładnej kobiety w więziennym mundurze służbowym. Była to, jak się potem dowiedziałem, kierowniczka więziennej pralni Irena Odrzywołek, dobra znajoma Pronobisa. Krejcza poprowadził nas w kierunku najbliższego karceru i otworzywszy go, wpuścił nas do środka. ‘Poznajcie się - powiedział - ta pani przyniosła ci coś dobrego do jedzenia’. I pozostawił nas samych. ‘Ma pan pozdrowienia od kolegów z wolności - powiedziała kobieta i wręczyła mi koszyk z owocami. - Proszę uważać - dodała - tam pod spodem są granaty’. Zza paska spódnicy wyjęła trzy pistolety, w tym jednego visa. Rozmawialiśmy przez chwilę. Upewniłem się, że ustalona data jest aktualna i pożegnaliśmy się. Broń ukryłem na sobie, pod bluzą, a owoce z ukrytymi pod spodem granatami niosłem w ręce. Wróciłem do celi. Przy pomocy dwóch wtajemniczonych kolegów ukryłem broń w schowku, który przygotowaliśmy wcześniej w okrągłym piecu".
W niedzielę rano, po sprawdzeniu broni, granatów i samochodu, młodzi "Ogniowcy", wszyscy w wieku od 17 do 22 lat: Jan Janusz "Siekiera", Marian Zielonka "Bill", Bolesław Świątnicki "Lampart" i Zbigniew Paliwoda "Jur", wyjechali ze swojej bazy w Podgórzu.
Jak wspominał "Lampart", punktualnie o dziesiątej byli na ulicy Poselskiej, gdzie dołączył do nich Henryk Krawczyk "Groźny" z obstawy zewnętrznej.
"‘Bill’, ubrany w mundur wojskowy, stanął obok wozu swobodnie oparty o błotnik, a my przechadzaliśmy się w pobliżu. Czekaliśmy... Z bramy więzienia wyjechał na motorze zastępca naczelnika, bodajże Halicki. Zaświerzbiły nas ręce na jego widok, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy powściągnąć nasze pragnienia. Najmniejszy nawet alarm podniesiony w takim momencie mógłby zaszkodzić sprawie. Wokoło panowała niezmącona cisza niedzielnego przedpołudnia".
"Jur" zdawał sobie sprawę z tego, że znajdują się w zasięgu dwóch karabinów maszynowych, umieszczonych na zabudowaniach więziennych. "Wiedziałem także, że moim zadaniem i moich kolegów z obstawy jest, w razie najgorszego, zniszczenie wieżyczek wartowniczych. W sytuacji zaś, na jaką czekaliśmy - zabezpieczenie wyjazdu uwolnionych spod więzienia - przechadzaliśmy się, to znów przysiadaliśmy na jakiejś ławeczce. Czas - wydawało się - płynął przeraźliwie wolno".
Na ławce na Plantach siedział także i czekał Zdzisław Lisik "Mściciel": "Obok mnie stali i przechadzali się nasi ludzie z obstawy. Niektórzy z nich przyjechali z terenu i nie znali się nawzajem. Dwa karabiny maszynowe, dobrze zamaskowane - wystawione były od strony ulicy Grodzkiej i Zamku. Nasi ludzie byli na Grodzkiej, na placu św. Magdaleny (Wita Stwosza), gdzie mieściła się Komenda Miasta, i na Plantach w pobliżu prokuratury, słowem - wszędzie naokoło".
Odetchnęli z ulgą, kiedy wreszcie zobaczyli umówiony sygnał: "Z okna budynku więziennego powiewała biała chusteczka. A więc w środku zaczęło się...".
Tak wspominał jeden z więźniów wtajemniczonych w plany ucieczki, Tadeusz Honkisz "Bawół":
"Strażnik, który miał od rana dyżur na naszym oddziale, nie był zbyt rozgarnięty. Był poza tym wielkim służbistą, co nie było nam wtedy na rękę. Był bowiem latem taki zwyczaj - niezupełnie zgodny z więziennym regulaminem - że otwierało się drzwi celi dla przewietrzenia pomieszczeń. Strażnik wiedział, że to nie jest obowiązkowe i nie śpieszył się z otwieraniem. Czekaliśmy niecierpliwie. Sytuacja zaczęła się robić niesamowita. Czas mijał, a nasz głupek ani drgnie. Wyobrażaliśmy sobie, jak muszą się denerwować Pronobis i Czarnecki zamknięci w celi! Popatrzyłem na Stefana [Małka "Wiernego"], on na mnie i zrozumieliśmy, że nie pozostało nam nic innego, tylko dać w czapę strażnikowi. Na szczęście w tym momencie rozległy się z tamtej celi głośne okrzyki: ‘Duszno, duszno!’ i łomotanie w drzwi. Strażnik ruszył się flegmatycznie, zapowiadając, że będzie otwierał jednocześnie tylko po dwie cele. Jego szczęście, że otworzył najpierw tę właściwą. Poczekałem, aż Stefan wyjmie pistolet i zatknie za pas. Za chwilę wypadliśmy obaj na korytarz. Zobaczyliśmy w otwartych drzwiach Pronobisa i Czarneckiego...".
Czarnecki "Murzyn" obudził się tego dnia wcześniej niż zwykle i ciągle powtarzał sobie: "musi się udać!". Podobnie zdenerwowany był Pronobis "Ikar". "Murzyn" zapamiętał, że dzień był bardzo gorący i duszny i zmuszeni byli przynaglić strażnika do szybszego otwarcia celi.
W tym samym niemal momencie usłyszeli jego głos: "Oddział, baczność!". Składał meldunek oficerowi inspekcyjnemu. Nie czekali, aż skończy, i wyskoczyli z celi z wycelowanymi w ich stronę pistoletami. Zaskoczenie było kompletne! Widząc przerażenie w oczach obu funkcjonariuszy, "Ikar" powiedział szybko: "Żołnierze Armii Krajowej opanowali więzienie. Proszę zachowywać się spokojnie, to nic nikomu się nie stanie".
"Odebraliśmy klucze zbaraniałemu strażnikowi i podczas gdy jeden z nas trzymał obu panów na muszce, inni otwierali cele i wypuszczali więźniów, którzy zaraz ruszali nam w sukurs".
Wszystko odbywało się w miarę spokojnie.
Tadeusz Bystrzycki "Bystry" też zapamiętał, że 18 sierpnia był dniem upalnym. "(...) Kiedy usłyszałem niecodzienny ruch na korytarzu, odmykanie cel, trzaskanie drzwi, tupot nóg i podniecone głosy - trochę się zdziwiłem, ale jeszcze nic nie podejrzewałem. Pomyślałem sobie, że to pewnie coś więcej niż zwykła przerzutka więźniów z celi do celi, że to może transport albo wysyłka? Podobnie myśleli inni więźniowie w mojej celi. Aż wreszcie zrozumieliśmy! Ktoś otworzył drzwi, chyba kalifaktor, i padło pytanie-rozkaz: ‘Kto chce wychodzić, niech wychodzi! Więzienie zostało opanowane przez Armię Krajową!’. Jezus Maria! Co się zaczęło dziać! Tak jak nas było w celi ze dwudziestu, od razu zdecydowana większość postanowiła pryskać" - wspominał Tadeusz Bystrzycki "Bystry".
Grupa uzbrojonych i część uwolnionych pobiegła jeszcze na górę, a "Bawół" z kilkoma innymi stał na dole i pilnował porządku. "Otwierałem pozostałe cele i cieszyłem się, widząc miny tych, którzy z nich wylatywali. Rozpoznałem jednego lwowiaka imieniem Stefan. Rzucił mi się na szyję z okrzykiem: ‘Tadek, nareszcie wolność!’. I pognał za innymi. Ja stałem dalej i, muszę przyznać, coraz bardziej się niecierpliwiłem".
"Murzyn" razem z Antonim Szczyrkiem "Stefanem", "Ikarem" i Władysławem Dziedzicem "Waldemarem" z NSZ poszedł do mieszkania naczelnika więzienia: "Zadzwoniliśmy do drzwi. Otworzyła nam służąca, więźniarka - Ukrainka. Usłyszawszy od nas, że chcemy się widzieć z naczelnikiem - przypominam, że byliśmy w cywilnych ubraniach, więziennych wtedy jeszcze nie było - powiadomiła o tym swoją panią. Ta obrzuciła nas przelotnym spojrzeniem i niczego nie podejrzewając, krzyknęła do męża: ‘Michasiu - bo naczelnik nosił imię patrona więzienia (!) - panowie do ciebie’. Za chwilę pojawił się pan naczelnik bez koszuli, w samych tylko spodniach, wprost z łazienki. Zdziwiony spojrzał na nas. Powiedzieliśmy: ‘Panie naczelniku, więzienie zostało opanowane przez żołnierzy AK’. Zdenerwował się mocno i zaczął dukać bez sensu: ‘A ja... właśnie mam tutaj przyjaciół na śniadaniu... Panowie, co wy...’. Uspokoiliśmy go, że ani jemu, ani jego gościom nie stanie się nic złego, jeżeli tylko będą się zachowywać spokojnie" - wspominał "Murzyn".
Gdy chwilę później "Bystry" wszedł do mieszkania naczelnika, zobaczył go już przywiązanego do fotela, na którym siedział. "Był związany, chyba nie sznurkiem, tylko jakimiś szmatami, może własnym paskiem od spodni, rękawami od koszuli czy marynarki - nie pamiętam. Wyraźnie był przestraszony, chociaż powinien już się oswoić z sytuacją. Stanąłem koło niego, ale byłem bez broni. Nikt mi nie powiedział, jak długo mam stać. Wreszcie zaniepokoiłem się i zostawiwszy go tak, jak go zastałem w tym fotelu - wybiegłem z mieszkania, kierując się w dół".
Uciekający więźniowie kierowali się do bramy wyjściowej. Po drodze zabrali broń ze zbrojowni i przerwali przewody telefoniczne oraz alarmowe.
"Kiedy broń została rozdana między naszych chłopaków - otworzyliśmy główną bramę. A tam już czekali nasi koledzy! Zobaczyłem Jana Janusza ‘Siekierę’, który rzucił mi się na szyję z głośnym okrzykiem: ‘Murzyn’, myślałem, że już nic z tego nie będzie! Zobaczyłem także ‘Billa’ z parabelką i ‘Lamparta’ stojącego obok otwartej klapy wozu. Przynaglani okrzykami zaczęliśmy wchodzić na wóz, obładowani bronią. Pronobis zarządził jeszcze postawienie przy bramie dwóch chłopaków z karabinami dla pilnowania porządku, zaczął się już bowiem gwałtowny exodus z więzienia" - wspominał "Murzyn".
Na Plantach Zbigniew Paliwoda "Jur" miał się zająć wieżą strażniczą, pod którą zatrzymała się ciężarówka "Ogniowców", ale okazało się to niepotrzebne, bo strażnicy szybko uciekli, gdy zobaczyli w oknie wyciągnięty przez więźniów ze zbrojowni i skierowany na nich ciężki karabin maszynowy.
Nagle usłyszał od strony więzienia hałas. Z ławki zerwał się "Mściciel" i zaczął krzyczeć: "Obstawiać", "Obstawiać". "Po chwili zobaczyłem więźniów biegnących w stronę samochodu. Wyglądali przerażająco, wielu tylko w białych koszulach, wychudzone, blade twarze, ogolone głowy, niektórzy z bronią. Z trudem wdrapywali się na ciężarówkę" - wspominał "Jur".
Kiedy pierwsi uciekinierzy zaczęli ładować się na samochód, Plantami przechodzili akurat trzej sowieccy oficerowie. Podszedł do nich "Mściciel" i powiedział: "Armia Krajowa uwalnia swoich więźniów, proszę nie przeszkadzać". Sowieci zapewnili, że niczego nie widzieli.
W tym czasie wóz, na który wsiadło dwudziestu sześciu uwolnionych, był już gotowy do odjazdu. W szoferce siedział "Bill" i "Lampart", a w tyle samochodu "Mściciel".
Ruszyli ostro. "Z ulicy Poselskiej przejechaliśmy koło Plant na Straszewskiego, obok kina ‘Świt’ (dzisiejsza Filharmonia) i dalej ulicami Podwale i Karmelicką. Przegrzmieliśmy koło budynku UB na placu Inwalidów - cicho tam było i spokojnie - i pomknęliśmy dalej w stronę Bronowic. Za pętlą minęło nas kilka wozów KBW, jadących prawdopodobnie do koszar na Rajską. Niewykluczone jednak, że mogły być już zaalarmowane. Była już chyba dwunasta, na ulicy kręciło się sporo ludzi. Widząc wozy KBW, na wszelki wypadek zacisnąłem mocniej w dłoni granaty. Minęliśmy ich jednak bez przeszkód. Skierowaliśmy się na Ojców, z zamiarem dotarcia w okolice Miechowa" - wspominał "Lampart".
W Pieskowej Skale zarekwirowali oficerom "ludowego" WP benzynę, a w Ojcowie zepsuło im się koło. Po naprawie ruszyli do Miechowa. Na rynku wygłodzonym więźniom kupili trochę żywności i wysadzili ich w Górkach Miechowskich. Stamtąd już w mniejszych grupach kierowali się na Podhale, do "Ognia". "Lampart" z "Billem" bezpiecznie wrócili wieczorem do Krakowa, przepuszczani swobodnie przez wszystkie posterunki.
Kiedy ciężarówka odjechała z Plant, "Jur" szybko pobiegł do domu. Kilka dni później wyjechał w Miechowskie i do Puszczy Niepołomickiej. Tadeusz Honkisz "Bawół" dotarł do bramy więzienia, gdy pozostawieni do pilnowania porządku ludzie porzucili karabiny i uciekli. "I wtedy zaczęło się! Nikt już nad niczym nie panował, nikt nie ‘regulował ruchu’, wszyscy rzucili się całą chmarą do ucieczki. W pootwieranych celach pozostali chyba tylko ci, którym nie opłacało się uciekać albo którzy za bardzo się bali". "Bawół" pobiegł w stronę placu Na Groblach, a stamtąd nad Wisłę, przez którą przeprawił się wpław. Potem zamelinował się na Ludwinowie, a następnie przedostał do oddziału partyzanckiego por. Mieczysława Wądolnego "Mściciela".
(...) W czasie akcji w św. Michale nikt z przechodniów, włącznie z oficerami wojska, w żaden sposób nie zareagował, widząc ludzi wybiegających z więzienia. W ten sposób w biały dzień, w centrum miasta pełnego milicji, sił bezpieczeństwa i wojska uwolniono bez jednego strzału 64 osoby.
Była to jedna z najbardziej brawurowych akcji żołnierzy majora "Ognia".
Dwa dni później w komunistycznym "Dzienniku Polskim" ukazała informacja zatytułowana Ucieczka więźniów kryminalnych: "W niedzielę 18 sierpnia, w czasie przechadzki, kilkunastu więźniów kryminalnych z więzienia św. Michała rzuciło się na dozorcę. Korzystając z zamieszania, ośmiu poważnych przestępców kryminalnych uciekło przez mur więzienia na planty. Patrole MO schwytały w ciągu dnia pięciu zbiegłych przestępców. Pościg za dalszymi trwa".
Jako pierwszy został aresztowany pomagający więźniom w ucieczce strażnik, 25-letni Stanisław Krejcza, który, mimo że w dniu akcji nie pełnił służby, wpadł prawie natychmiast - 19 sierpnia. Przeszedł ciężkie śledztwo i dostał siedem lat więzienia, ale wyszedł po dwóch. Ożenił się wtedy z siostrą Stefana Małka, Janiną Dzierwą, także zaangażowaną w akcję rozbicia więzienia. Zmarł tragicznie w 1952 roku, pozostawiając ją z dwójką małych dzieci.
Dowodzący akcją rozbicia więzienia św. Michała 21-letni Jan Janusz "Siekiera" został przypadkowo aresztowany 13 września 1946 roku w okolicy Obidowej koło Nowego Targu, gdy szedł z raportem do mjr. Józefa Kurasia "Ognia" i wziął za "Ogniowców" patrol wojskowy, który go zatrzymał. W styczniu 1947 roku skazano go na dwukrotną karę śmierci, zamienioną na mocy amnestii na 15 lat więzienia.
Razem z nim był sądzony Bolesław Świątnicki "Lampart", który 26 września 1946 roku wpadł w kocioł zastawiony na melinie "Siekiery" przy ulicy Lubelskiej w Krakowie. Był torturowany, ale nic nie powiedział ani nie podpisał. Kilka miesięcy siedział w celi śmierci. Wyszedł w 1956 roku.
Torturowany był także, zatrzymany 29 września na Plantach w Krakowie Zbigniew Paliwoda "Jur", lecz i on do niczego się nie przyznał. W procesie został uniewinniony jako niepełnoletni.
Nie uniknęli natomiast więzienia Zdzisław Lisik "Mściciel", Stefan Małek "Wierny", Henryk Krawczyk "Groźny", Edward Czarnecki "Murzyn" i Antoni Szczyrek "Stefan". Udało się tylko Marianowi Zielonce "Billowi", który nie został złapany i przejął po "Siekierze" dowództwo grupy krakowskiej.
W listopadzie 1946 roku UB aresztowało w Gliwicach Irenę Odrzywołek, "bez której pomocy akcja w ogóle by się nie odbyła", jak podkreśla jedyny żyjący dzisiaj jej uczestnik, mjr Zbigniew Paliwoda. Była sądzona i skazana na karę śmierci razem z por. Bolesławem Pronobisem "Ikarem". Prezydent Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski. Zamordowano ją 17 grudnia 1946 roku, cztery dni przed jej 21 urodzinami.
------------
Joanna Wieliczka-Szarkowa "Bohaterskie akcje Żołnierzy Wyklętych" Wydawnictwo AA, Kraków 2016