Czy Piłsudski uratował bolszewików? Kontrowersyjna książka Piotra Zychowicza

Mało kto wie, że Józef Piłsudski mógł odegrać decydującą rolę w dziejach świata. Latem 1920 r. w jego rękach znajdował się nie tylko los Rzeczypospolitej, ale również Rosji i co najmniej kilkudziesięciu innych krajów - dowodzi w swojej najnowszej książce Piotr Zychowicz.

"Pakt Piłsudski-Lenin" to kolejna po książkach "Pakt Ribbentropp-Beck", "Obłęd '44" i "Opcja niemiecka" publikacja Piotra Zychowicza, która uderza w przyjętą powszechnie w Polsce ocenę wojny 1920 r.

O ile większość historyków i publicystów podkreśla militarny aspekt polskiego zwycięstwa w bitwie warszawskiej, znany z kontrowersyjnych tez Zychowicz piętnuje marszałka Józefa Piłsudskiego, dowodząc, że "od jego decyzji zależało bowiem, czy ideologia komunistyczna przetrwa, czy też zostanie zmiażdżona i będzie tylko krwawym epizodem w dziejach Europy".

Reklama

Na czym, według Zychowicza, polegał błąd Piłsudskiego? Odpowiedź jest o tyle prosta, co i stawiająca pod znakiem zapytania główna oś tezy autora "Paktu Piłsudski-Lenin". Aby dobić Lenina i jego krwawy bolszewicki reżim "(...) należało się jednak sprzymierzyć z armiami białych i wziąć czerwonych w dwa ognie. Piłsudski niestety nie potrafił jednak się wznieść ponad niechęć do Rosji, zapomnieć o historycznych krzywdach i osobistych urazach. Nie zrozumiał natury komunizmu, który uważał za mniejsze zło od 'carskiego imperializmu'. Zamiast zdobyć Moskwę i powiesić Włodzimierza Lenina na suchej gałęzi, Naczelnik Państwa podjął z sowieckim dyktatorem tajne negocjacje i zawarł nieformalny, tajny pakt Piłsudski-Lenin. Był to błąd o wymiarze dziejowym. (...) Według bardzo zaniżonych szacunków z 'Czarnej księgi komunizmu" ideologia ta pochłonęła na całym świecie 100 mln ofiar śmiertelnych. (...) Gdyby Józef Piłsudski w latach 1919-1920 sprzymierzył się z rosyjskimi patriotami i wydał rozkaz marszu na Moskwę, losy Europy, Rosji i Polski potoczyłyby się całkowicie innymi torami. Świat bez komunizmu byłby lepszym światem".

Czytając książkę Piotra Zychowicza rozważać należy dwie zupełnie nie ahistoryczne kwestie: czy armia polska w tamtych realiach zdolna była do marszu na Moskwę oraz na jakich warunkach biała Rosja widziała ewentualną współpracę z rządem kraju, który przez 123 lata traktowała jako część swojego imperium?

Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki Piotra Zychowicza "Pakt Piłsudski-Lenin" (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2015).

Cezar opuszcza kciuk

Sytuacja, która wytworzyła się jesienią 1919 roku po odparciu armii Denikina spod bram Moskwy, przypominała walkę gladiatorów toczoną na arenie rzymskiego Koloseum. Józef Piłsudski odgrywał w niej rolę cezara. Arbitra, który obserwował z trybuny, jak dwóch wojowników sczepiło się w śmiertelnym zwarciu. Gdy jeden z nich był już na kolanach, a zwycięzca przykładał mu miecz do gardła, wszystkie oczy skierowały się na monarchę. Publiczność wstrzymała oddech.

Cezar mógł rozstrzygnąć walkę zgodnie ze swą wolą. Wystarczył jeden gest, żeby stojący wokół tronu legioniści wskoczyli na arenę i odwrócili przebieg zmagań. Czyli porąbali na kawałki dotychczasowego triumfatora. Cezar zdecydował jednak inaczej. Opuścił kciuk i na ubity piach areny potoczyła się ścięta głowa przegranego gladiatora. Była to głowa generała Antona Iwanowicza Denikina.

Dlaczego Piłsudski podjął taką decyzję? Przyczyny były co najmniej dwie. Zacznijmy od pierwszej - kalkulacji politycznej. Otóż Naczelnik Państwa był przekonany, że niezależnie od tego, jak zakończy się wojna domowa w Rosji, Rzeczpospolita prędzej czy później będzie musiała stanąć do walki z jej zwycięzcą. Bolszewicy wydawali mu się zaś słabsi i na dłuższą metę mniej groźni niż Rosjanie.

Piłsudski, całe swe życie poświęciwszy walce z carską Rosją - pisał Józef Mackiewicz - z właściwym dla polityków o jednostronnej rutynie uporem, był najdalszy od poddania rewizji starej doktryny. Fenomenu rewolucji bolszewickiej nie rozumiał. Traktował ją po prostu jako osłabienie Rosji, zaś obalenie bolszewizmu przez kontrrewolucję - jako jej potencjalne wzmocnienie. Stąd stawiał na Rosję "słabszą", a więc stanowiącą mniejsze zagrożenie dla Polski.

To, co wybitny pisarz wyczuwał intuicyjnie, znajduje potwierdzenie w dokumentach. Spójrzmy choćby na komunikat polskiego sztabu z listopada 1919 roku:

Jest rzeczą powszechnie wiadomą - głosił ów dokument - że Rosja dąży całą siłą do restauracji w granicach swych przedwojennych. Winniśmy sobie zdać sprawę jasno z tego, że chaos rosyjski [czytaj: bolszewizm] jest dla Polski czynnikiem, który ją najskuteczniej broni od zakusów rosyjskiego imperializmu. Jest obowiązkiem naszej dyplomacji sprawić, by ów stan dezorganizacji w Rosji trwał możliwie najdłużej.

Tak pisał zaś generał Jan Romer:

Z bolszewikami byliśmy na stopie wojennej, ale jako czynnik rozkładowy Rosji byli też oni dla nas pożyteczni. Odrodzenie reakcyjnej Rosji było dla Polski największym z niebezpieczeństw.

Podobne poglądy lansowano także na łamach wspierającej Piłsudskiego prasy.

Nie mamy powodu do ratowania Rosji z bolszewickiego potopu - pisał "Kurier Warszawski". - Bolszewizm w Rosji, który ją powalił i unieszkodliwił, przyniósł nam pod tym względem korzyści tylko.

Jednocześnie Komenda Naczelna POW nakazywała swoim placówkom na terenie Rusi i Rosji podjęcie akcji przeciwko Denikinowi i zakazała prowadzenia jakichkolwiek działań mogących zaszkodzić czerwonym. Bez ogródek całą sprawę wyłożył generał Tadeusz Rozwadowski. "Może byłoby najlepiej - pisał - odczekać, aż bolszewicy wybiją Denikina, aby potem rozgromić tychże bolszewików i mieć tym sposobem ułatwione zadanie?"

Najszerzej o motywach, jakimi kierował się Naczelnik Państwa w przełomowym 1919 roku, wypowiedziało się po latach dwóch wysokich rangą oficerów Wojska Polskiego, którzy brali czynny udział w całej rozgrywce: generałowie Tadeusz Kutrzeba i Stanisław Haller. Pierwszy z nich w wydanej w 1927 roku książce Wyprawa kijowska 1920 roku otwarcie napisał, że przyczyną zamrożenia frontu przez Piłsudskiego nie były wcale rzekoma słabość Wojska Polskiego, zbliżająca się zima czy kwestie taktyczne.

Prawdziwą przyczyną były "warunki polityczne" powstałe wskutek ofensywy Denikina na Moskwę.

Wydaje się naturalnym wniosek, że wobec wspólnego przeciwnika nastąpić winno uzgodnienie działań wojennych Polski i Denikina - pisał generał. - Lecz takie, słuszne z punktu widzenia wojskowego postępowanie nie odpowiadało politycznym interesom polskim: bowiem pobicie armii sowieckiej oznaczałoby utrwalenie Denikina, a w rezultacie prowadziło do nieuznania w pełni samodzielnej Polski. Mniejszym złem było ułatwić Rosji sowieckiej pobicie Denikina.

Marszałek Piłsudski nie daje się użyć do walki z "rewolucją sowiecką", lecz odwrotnie, ułatwia armii sowieckiej działanie przeciw armii Denikina, przez to, że w trakcie tych zmagań uchyla się od wywarcia zbrojnego nacisku na Rosję bolszewicką. Piłsudski zupełnie świadomie pomógł Sowietom w ich walce z Denikinem.

Drugi z oficerów, generał Stanisław Haller, w wydrukowanym w 1937 roku artykule "Nasz stosunek do Denikina" potwierdził te rewelacje. Z naciskiem podkreślił, że w powstrzymaniu polskiej ofensywy na Wschód "motywy czysto wojskowe zdecydowały w ostatnim rzędzie".

Uważaliśmy za błędne mniemanie - tłumaczył po latach - że uda się nam przez udzielenie pomocy Denikinowi przeistoczyć zwycięskiego wroga w przyjaciela. Pomoc nie byłaby zmieniła uczuć denikinowców, a ułatwiając Denikinowi zwycięstwo, zrobiłaby go pewniejszym siebie i bardziej nieustępliwym wobec Polski.

Co ciekawe, Stanisław Haller, kiedy Denikin przeszedł do defensywy, doradzał nawet Piłsudskiemu, aby zmienił decyzję i jednak udzielił mu wsparcia. "Nie chodziło naturalnie o niesienie mu efektywnej pomocy dla odwrócenia karty wojennej na jego korzyść - tłumaczył po latach - lecz o przedłużenie jego wegetacji".

Gdy generał Stanisław Haller w swoim artykule pisze, że polskie dowództwo nie pomogło Denikinowi, "by nie wyhodować sobie przeciwnika o wiele niebezpieczniejszego od bolszewików", ciarki przechodzą po karku. Oficer ten w 1940 roku został bowiem uśmiercony strzałem w tył czaszki w Katyniu. Zamordowali go ci sami bolszewicy, których dwadzieścia lat wcześniej uratował, bo wydawali mu się mniejszym złem...

Trudno zrozumieć, jak nasi ówcześni przywódcy mogli być tak krótkowzroczni. Jak mogli nie dojrzeć, że pod ich bokiem narodziło się krwiożercze monstrum, które prędzej czy później wyciągnie swoje śliskie macki również po nich?

Bolszewicy przecież otwarcie mówili, że po Rosjanach przyjdzie kolej na Polaków. "Albo Denikin pobije nas, albo my pobijemy Denikina - pisał czołowy polski bolszewik Stanisław Bobiński - i wówczas my będziemy inaczej gadali z Polakami". Lew Trocki w wywiadzie udzielonym 15 grudnia 1919 roku branżowemu pismu "Internationale Communiste" bez skrępowania wyznał zaś, że "rzuci się na Polskę, gdy tylko skończy z Denikinem".

Reguły Realpolitik nakazywały w 1919 roku postąpić odwrotnie, niż postąpiono. Czyli poprzeć białych przeciwko czerwonym. To Denikin, a nie Lenin, był dla nas mniejszym złem. Był to zresztą jeden z nielicznych przypadków, gdy interes narodowy pokrywał się całkowicie z wymogami moralności. A nie - jak to jest na ogół - był z nimi sprzeczny.

Nie dziwimy się - pisał profesor Marian Zdziechowski - że Denikin uważa to za paradoks, iż Piłsudski, dążąc do zguby sił narodowych rosyjskich, podtrzymał czerwoną rewolucję, która szła nie tylko na podbicie Polski, ale na zapalenie całego świata pochodnią komunizmu. Przymierze Rosji z Polską było koniecznością. Konieczność tę rozumieli w Rosji wszyscy, rozumiało ją wielu Polaków. Nierównie więcej było jednak takich, którym się zdawało, że im gorzej w Rosji, tym lepiej dla nas. Z twierdzeniem tym spotykałem się wciąż w rozmowach, w prasie i zwalczałem je jak mogłem. Oburzało mnie etycznie. Bo jakże można obojętnie myśleć o milionach torturowanych i mordowanych istot ludzkich? Jak można cieszyć się z cudzego nieszczęścia, nawet w razie gdyby ów nieszczęśliwiec był moim wrogiem?

Ale owo twierdzenie było także w krzyczącej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. Rosja rozkłada się w oczach naszych i gnije. Daj Boże, żeby z tej śmiertelnej choroby zdołała się wydostać. Ale zanim mogłoby to nastąpić, zarazki bolszewickiej zgnilizny wżarły się w nasz organizm i gnić zaczyna Polska. A zatem im gorzej w Rosji, tym gorzej dla nas.

(...) Polska nie pomogła rosyjskim sąsiadom w gaszeniu pożaru i w efekcie języki ognia wkrótce przeskoczyły i na naszą strzechę. Rosja była naszym głównym wrogiem przez kilkaset lat. Toczyliśmy z nią zacięte wojny, raz my paliliśmy Moskwę, raz oni siali spustoszenie w Warszawie. Raz my odbieraliśmy im terytoria, raz oni nam.

Wszystkie wojny, zabory, powstania, sąsiedzkie swary i urazy powinny były jednak w 1919 roku zejść na plan dalszy. Polacy i Rosjanie powinni byli zjednoczyć się w walce ze wspólnym wrogiem cywilizacji europejskiej i całej ludzkości.

Przeszłość, na której wspomnienie krew się nieraz burzy, nie daje nam na chłodno, jak to w polityce być powinno, rozejrzeć się w stosunkach teraźniejszych i na faktach budować program polityki wschodniej - pisał polski publicysta Leon Kozłowski. - Symbol panowania Rosji nad Polską, sobór na placu Saskim, wciąż jeszcze zasłania horyzont i przeszkadza ogarnąć cały ogrom zmian. Polityka dyktowana uczuciami zemsty i odwetu, karmiona wspomnieniami o starych ranach i krzywdach nie byłaby polityką zdrową i korzystną dla państwa.

Kozłowski miał rację, wczorajsi wrogowie jechali bowiem teraz na jednym wózku.


Towarzysz "Wiktor"

Józef Piłsudski ocalił bolszewizm, kierując się polityczną kalkulacją. Ale nie tylko. W jego decyzji dużą rolę odegrały także względy osobiste i ideologiczne. Słynne powiedzenie, że wysiadł on z czerwonego tramwaju na przystanku Niepodległość, nie odpowiada rzeczywistości. Nie tak łatwo jest bowiem opuścić pojazd, którym podróżowało się przez całe dorosłe życie.

Polskiemu przywódcy obóz rosyjskiej kontrrewolucji kojarzył się ze znienawidzonymi generalskimi epoletami, żandarmskimi wrzaskami, samodzierżawiem, wyzyskiem i świstem kozackich nahajek spadających na głowy bojowców PPS podczas demonstracji 1 maja. Patrząc na generała Antona Denikina, Piłsudski widział twarze rosyjskich sołdatów pacyfikujących Powstanie Styczniowe. Zryw, w którym udział brał jego ojciec i w którego kulcie został wychowany. Widział wreszcie nadgorliwego rosyjskiego żołnierza, który w 1887 roku podczas buntu więźniów politycznych w Irkucku wybił mu kolbą dwa przednie zęby.

Patrząc na Lenina - przy wszystkich dzielących ich różnicach - Piłsudski widział zaś starego towarzysza walki z caratem. Pamiętał, że razem z przywódcą bolszewików w kwietniu 1905 roku uczestniczył w zjeździe rosyjskich partii socjalistycznych i rewolucyjnych w Genewie. Pamiętał też, że Rosjanie zesłali go na Sybir za powiązania ze spiskiem na życie cara Aleksandra III. Spiskiem, którego główną sprężyną był Aleksandr Iljicz Uljanow, brat Lenina.

Pewną rolę musiały też odgrywać momenty emocjonalne - pisał Józef Mackiewicz. - Piłsudski zapewne musiał odczuwać odrazę na samą myśl, że wspiera byłych carskich generałów przeciwko rewolucjonistom, do których przez całe życie sam się zaliczał. Łączyły go też ścisłe więzy z PPS, czyli kierunkiem narodowych socjalistów.

Podobnego zdania był Mieczysław Pruszyński. "Od dzieciństwa - pisał publicysta - pomny powstań, Sybiru, Murawiowów wieszatieli, Piłsudski zapewne z przyjemnością pomógł wykończyć ostatnie pozostałości znienawidzonego caratu Romanowów".

Oficjalnie Piłsudski starał się odgrywać rolę "naczelnika wszystkich Polaków". Świadczyć o tym mogą choćby słowa, jakie usłyszeli od niego na początku 1919 roku zdymisjonowani członkowie ultralewicowego rządu Jędrzeja Moraczewskiego. "Nic nie rozumiecie mojej sytuacji i całej sytuacji w ogóle - mówił. - Nie chodzi o lewicę czy o prawicę. Mam to w dupie. Jestem dla całości".

W rzeczywistości jednak towarzysz "Wiktor" - jak nazywano go w PPS-ie - wciąż był człowiekiem lewicy. I bez wątpienia odegrało to olbrzymią rolę, gdy podejmował decyzje w sprawie losu białej Rosji. Wystarczy przeczytać relację białego generała Piotra Machrowa, który spotkał się z polskim przywódcą jesienią 1920 roku. Oprócz treści proszę zwrócić uwagę na formę wypowiedzi Piłsudskiego.

Piłsudski przyjął mnie niezwykle uprzejmie i od razu zaproponował rozmowę po rosyjsku - pisał Machrow. - Rosję Kołczaka i Denikina uważa on za nie do przyjęcia dla siebie, ponieważ byli to reakcjoniści, którzy dążyli nie do stworzenia nowej Rosji, ale do przywrócenia tego, co tak ciążyło ludowi. I oto czeka on na trzecią Rosję, jak zrozumiałem, demokratyczną, odcinającą się od przeszłości, która tak ciążyła ludowi i której lud rosyjski nie pragnie.

"Niech Pan rozważy - powiedział marszałek Piłsudski - byłem w wielu miastach i wsiach, które znajdowały się wcześniej pod władzą bolszewików. Ludzie przemienili się w zwierzęta walczące o kęs chleba; w niegdyś bogatej Rosji, karmiącej całą Europę - głód, mór, brud, nędza i ubóstwo. Umierają nie tylko żywi ludzie, ale i przedmioty - fabryki, zakłady, domy, drogi itd. A jednak są Rosjanie, i jest ich dużo, którzy idą z bolszewikami. Nie wierzę, że gonią ich do tego tylko karabinami maszynowymi, ale są też tutaj i inne motywy.

Jestem pewien, że lud boi się, wie Pan czego? - powiedział, uczyniwszy długą pauzę, marszałek - powrotu przywilejów, którymi jedna klasa ludzi panowała nad innymi".

A oto jak rozmowę z Naczelnikiem Państwa zapamiętał Dmitrij Mierieżkowski:

Z restauracją [czyli rosyjską kontrrewolucją] nie może mieć Polska żadnej łączności. Raczej wszystko niż to. Raczej bolszewizm! - wykrzyknął Piłsudski z ogromnym gniewem i oczy mu się zaiskrzyły. Mówił z przerażającą siłą. Uczułem, że tu jest mocno, że tu jest opoką.

Naczelnik Państwa znajdował się pod olbrzymią presją starych towarzyszy walki z caratem, którzy wciąż stanowili jego najbliższy krąg polityczny. Nie mógł też pozostawać obojętny na opinię PPS-u, jednej z nielicznych formacji, które wspierały prowadzoną przez niego - niepopularną w narodzie - politykę.

Piłsudskiego z macierzystą Polską Partią Socjalistyczną wciąż łączyło wiele nici i powiązań. Partia ta zaś od samego początku rosyjskiej wojny domowej zupełnie otwarcie trzymała kciuki za czerwonych. Zwycięstwo białych było dla niej najgorszym możliwym scenariuszem - oznaczałoby bowiem restaurację "reakcyjnego" reżimu, który dalej "gnębiłby rosyjskich robotników i chłopów". Od rosyjskich "burżujów" nasi lewicowcy woleli siepaczy czerezwyczajki.

Piętnujemy - napisano w projekcie rezolucji Rady Naczelnej PPS z czerwca 1919 roku - obłudną politykę polskich klas posiadających w sprawie Litwy i Białorusi i wzywamy proletariat Polski do bezwzględnej walki z imperializmem rodzimej reakcji. Rada Naczelna widzi w działalności admirała Kołczaka niebezpieczeństwo dla socjalizmu i ruchu rewolucyjnego wszystkich krajów Europy. Rada Naczelna wzywa polski proletariat socjalistyczny do przeciwstawienia się wszelkimi siłami zamiarom polskich klas posiadających przymierza pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Rosją kontrrewolucyjną.

Mimo różnicy zdań w sprawie niepodległości Polski polscy socjaliści i rosyjscy komuniści uważali się za towarzyszy w walce o "wyzwolenie klas upośledzonych". Doskonale oddaje to pewna popularna wówczas anegdota.

Podczas lewicowego wiecu w Warszawie doszło do dzikiej bójki między komunistami a pepeesowcami. Obie strony okładały się kułakami i drzewcami czerwonych sztandarów. Ponieważ socjaliści nie mogli sobie poradzić z przeciwnikiem, zadzwonili do Belwederu z prośbą o przysłanie na ratunek wojska. Telefon odebrał adiutant Naczelnika Państwa Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Usłyszawszy, o co chodzi, zdecydowanie odmówił przysłania posiłków. "Mam żelazną zasadę - powiedział. - Nie mieszam się do kłótni w rodzinie".

Tak, to była jedna rodzina. Gdy bolszewicy w 1917 roku dokonali puczu i przechwycili władzę w Rosji, pismo "Naprzód", czołowy organ naszych socjalistów, zamieściło entuzjastyczny artykuł wstępny. "My, Polacy - napisano w nim - mamy jeszcze jeden powód do sympatyzowania z Leninem. Spośród wszystkich stronnictw rosyjskich jedynie stronnictwo Lenina, czyli partia bolszewików, stoi bezwarunkowo i szczerze na stanowisku niepodległości Polski".

Również aktywiści PPS działający w Rosji poparli bolszewików i zapewnili, że nie mają zamiaru "solidaryzować się z kontrrewolucją". Jeden z ludzi Piłsudskiego, Tadeusz Hołówko, udał się nawet do Moskwy ze specjalną misją, której celem było przekonanie Lenina i Trockiego do idei stworzenia... polskiego wojska u boku Armii Czerwonej. Oczywiście z tego poronionego pomysłu nic nie wyszło. Bolszewicy mieli własny pomysł na "polskie" wojsko.

Hołówko i jego przyjaciele polityczni chcieli uważać Sowiety za sojusznika swego - pisał wyraźnie zniesmaczony profesor Marian Zdziechowski - i kiedy wybuchła wojna 1920 roku, wielu poczytywało ją za przykre nieporozumienie. Od początku, od chwili zdobycia niepodległości naszej, grupy lewicowe lekceważyły niebezpieczeństwo bolszewickie, głosząc, że wrogiem jest imperializm rosyjski. Jak gdyby bolszewizm nie był bardziej jeszcze zachłanny i imperialistyczny.

PPS domagała się natychmiastowego wstrzymania wszelkich działań wojennych, aby broń Boże nie pomagać armiom Denikina, Kołczaka i Judenicza w zdławieniu rewolucji. Antywojenna histeria, którą urządziła wówczas polska lewica, do złudzenia przypominała to, co pół wieku później wyrabiali amerykańscy użyteczni idioci podczas wojny z komunizmem w Wietnamie.

Obalenie bolszewików - grzmiał Hołówko - nie leży nie tylko w interesie naszego proletariatu, lecz i w interesie państwa polskiego jako całości. Na miejsce obalonych bolszewików łatwo może przyjść carat, który rozpęta burzę reakcji wewnątrz Rosji, a pchnie energię narodu na nowe podboje.

Wszelkie symptomy świadczące o tym, że Wojsko Polskie mogłoby wesprzeć białych, wywoływały prawdziwy amok na łamach lewicowych gazet i wśród socjalistów zasiadających w ławach sejmowych.

Tak było choćby ze sprawą rosyjskiej drużyny oficerskiej. Był to oddział złożony z byłych oficerów carskiej armii walczących z bolszewikami na Rusi. Kiedy Polacy w lutym 1919 roku zajęli Kobryń, oddział ten oddał się do dyspozycji dowodzącego na tym odcinku frontu Antoniego Listowskiego. Generał, który również wywodził się z rosyjskiego korpusu oficerskiego, z otwartymi ramionami przyjął kolegów. Była to dobra decyzja - Rosjanie u boku Polaków bili się niezwykle dzielnie. Kilkakrotnie za swoją waleczność byli chwaleni w komunikatach Sztabu Generalnego.

Wywołało to euforię mieszkających w Polsce białych emigrantów, którzy liczyli, że stworzenie owej drużyny jest wstępem do nawiązania szerszej współpracy przeciwko czerwonym.

Chcemy wierzyć, że nie będziemy musieli długo czekać - pisała gazeta "Warszawskaja Riecz" - i w najbliższej przyszłości ze słabej liczebnie, ale silnej duchem drużyny stworzona zostanie ważna bojowa jednostka, która razem z polskimi wojskami wypełni wielką misję zbawienia świata od rozkładu i anarchii. Niech żyje wolna Rosja i wolna Polska, złączone na wieki braterstwem broni i krwi.

Wieść o tym braterstwie broni wywołała oburzenie lewicy. Czołowy działacz PPS Mieczysław Niedziałkowski złożył w Sejmie interpelację, w której pytał rząd, "na jakiej podstawie udziela opieki poczynaniom zbrojnym żywiołów reakcyjnych i zawiera braterstwo broni pomiędzy nimi a wojskami Rzeczypospolitej, co jest dla sprawy obrony naszych granic i zbyteczne, i szkodliwe".

Na początku marca Związek Polskich Posłów Socjalistycznych zażądał, aby drużynę natychmiast rozwiązać. To, że Rosjanie przelewali krew we wspólnej sprawie, nie miało dla tego towarzystwa najmniejszego znaczenia. PPS mówiła wówczas jednym głosem z komunistami, którzy rozdzierali szaty, wołając, że "czarna reakcja polska zawarła bezecny pakt z gromadzącą się w Warszawie rosyjską czarną sotnią, by wspólnymi siłami walczyć przeciwko proletariackiej Republice Sowietów".

W efekcie, pod silną presją PPS, Naczelne Dowództwo rozwiązało drużynę oficerską. Całe szczęście tworzący ją rosyjscy patrioci wciąż mogli walczyć z bolszewikami u boku Polaków, ale generał Listowski i jego oficerowie musieli ją zakamuflować przed wścibskimi posłami lewicy pod nazwą Piński Batalion Ochotniczy. Niestety Józef Piłsudski w sierpniu 1919 roku, gdy Denikin ruszył na Moskwę, kazał rosyjski oddział rozwiązać definitywnie. Jednocześnie wydano rozkaz, aby oficerowie i rosyjscy działacze niepodległościowi przebywający na terenie Rzplitej zostali poddani inwigilacji przez polskie tajne służby.

Cała ta sytuacja do złudzenia przypominała to, co się działo na froncie wschodnim ponad dwie dekady później. Wówczas pragmatyczni, konserwatywni oficerowie Wehrmachtu również stworzyli kontrrewolucyjne rosyjskie oddziały do walki z Sowietami. I również musieli to trzymać w tajemnicy przed Hitlerem, Himmlerem i innymi socjalistami, którzy nie życzyli sobie, żeby ich "wojna z Rosją" zamieniła się w "reakcyjną" krucjatę antykomunistyczną.

Nienawiść do białych wśród polskiej lewicy niepodległościowej przybrała patologiczny wymiar. Tacy jej przywódcy jak Ignacy Daszyński czy Feliks Perl potrafili nawet zagrozić zablokowaniem podpisania przez Polskę układu sojuszniczego z Ententą, jeżeli ceną za niego miałoby być podjęcie przez armię polską akcji wymierzonej w bolszewików.

Gdy idzie o wybór między rządem Kołczaka a rządem Sowietów - pisał 11 czerwca 1919 roku Jan Borski, zastępca redaktora naczelnego organu PPS, "Robotnika" - żadnej nie ma wątpliwości, po której stronie stanie socjalista z jakiegokolwiek bądź obozu.

Z proletariatem całego świata musimy zaprotestować przeciw interwencji w Rosji, przeciw popieraniu kreatur Kołczaka, Sazonowa, Makłakowa. Wierzymy, że rozwój wypadków i ewolucja demokratyczna i socjalistyczna umożliwią zgodne współżycie Polski z Rosją rewolucyjną i porozumienie proletariatu polskiego z rosyjskim prędzej czy później dojdzie do skutku. Porozumienie zaś z Kołczakiem równałoby się ciężkiej szkodzie dla państwa polskiego.

Histeria ta osiągnęła apogeum latem 1919 roku, gdy losy rewolucji zawisły na włosku i Józef Piłsudski musiał rozstrzygnąć stojący przed nim dylemat: ruszyć na wschód i dobić bolszewizm czy też nie ruszyć się z miejsca i pomóc bolszewikom dobić Denikina.

Wspomniany Jan Borski wrzeszczał wówczas z łamów: "Zaprzestać obłąkańczej wyprawy po tron moskiewski dla Denikina!". Tadeusz Hołówko w tekście Widmo caratu dodawał zaś: "Niech koalicja w trosce o swoje kieszenie i kasy ogniotrwałe uznaje Kołczaka. Sojusz Polski z Kołczakiem byłby zdradą narodową".

Były to głosy, z którymi Piłsudski musiał się liczyć. Zresztą poglądy te były mu bliskie. Piłsudski dopiero wkraczał na drogę, która miała go siedem lat później zaprowadzić do oświetlonego blaskiem świec zamczyska rodu Radziwiłłów. To dopiero wówczas, na stacji Nieśwież, Marszałek ostatecznie wysiadł z czerwonego tramwaju.

Piłsudski poświęcił trzydzieści lat życia walce, której celem było rozbicie "więzienia narodów", za jakie socjaliści uważali Cesarstwo Rosyjskie. Ratowanie tego więzienia, gdy znalazło się na skraju upadku, było dla niego psychologicznie niewyobrażalne. Kierowały nim osobiste urazy i emocje, a te w polityce - jak powszechnie wiadomo - są najgorszym możliwym doradcą.

Piłsudski nie chciał ratować "więzienia narodów", a przyczynił się do wpakowania tych narodów do jednego wielkiego łagru.

----------

Piotr Zychowicz "Pakt Piłsudski - Lenin" Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1920

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy