Długie ręce SB. Dwa tajemnicze zabójstwa. "Klątwa" Popiełuszki?
Co łączy tragedie dwóch kobiet - Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej i Anieli Piesiewicz - zamordowanych w Warszawie w 1985 r. i 1989 r.?
Ich śmierć powiązana jest z biografiami dwóch prawników: Andrzeja Grabińskiego i Krzysztofa Piesiewicza. Prawników, którzy oskarżali zabójców ks. Jerzego Popiełuszki - pisze Patryk Pleskot w książce "Zabić. Mordy polityczne w PRL" (Znak Horyzont, Kraków 2016).
Przedstawiamy fragmenty tej publikacji.
9 maja 1985 r. był sądnym dniem dla Aleksandra Grabińskiego. Ten niewysoki, szpakowaty biznesmen (o ile wolno użyć tego słowa w realiach PRL) pracował w prywatnym przedsiębiorstwie z kapitałem zagranicznym, co w ówczesnych czasach stanowiło prawdziwą rzadkość. Posada była intratna, ale właśnie tamtego dnia do Warszawy zjechała się delegacja z centrali firmy w Szwajcarii, aby negocjować kwestię kary finansowej w wysokości - bagatela - miliona dolarów.
Grabiński, który pełnił rolę tłumacza, uwijał się jak w ukropie. W pewnej chwili do sali, w której trwało posiedzenie zarządu, weszła sekretarka i wywołała Grabińskiego, tłumacząc, że dzwoni jego żona Małgorzata, 33-letnia tłumaczka. Mężczyzna nie miał czasu na rozmowy, ale wstał i w roztargnieniu podszedł do telefonu. Małgorzata wesołym i swobodnym głosem oświadczyła, że w mieszkaniu pojawił się właśnie robotnik, który przyniósł farby do pomalowania krat w oknach. Zdziwiony Aleksander powiedział, że niczego nie zamawiał. Małgorzata przekazała słuchawkę gościowi.
Grabiński usłyszał mocny, uprzejmy, przyjemny głos, należący raczej do młodego człowieka. Mężczyzna stwierdził, że właśnie przywiózł lakiery. Nawet podał jakieś nazwisko, ale Grabiński myślami był już na posiedzeniu zarządu, więc nazwiska nie zapamiętał i szybko się pożegnał, zdawkowo mówiąc, że musiało dojść do pomyłki. Odłożył słuchawkę i wrócił do sali obrad. W rozgorączkowaniu nie zwrócił uwagi na dziwny fakt, że jak na prostego farbiarza człowiek ten wypowiadał się bardzo poprawnie.
Nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że rozmawiał z mordercą swojej żony.
Kiedy Aleksander wracał na salę, w mieszkaniu Grabińskich na warszawskiej Saskiej Kępie rozgrywał się dramat. Nieznajomy mężczyzna spokojnie odłożył słuchawkę. Po chwili, korzystając z tego, że Małgorzata się odwróciła, chwycił w dłoń nóż, podbiegł do ofiary od tyłu i poderżnął jej gardło. Gdy rzężenie ustało, skrępował sznurem bezwładne ręce i przykrył wykrzywioną w krzyku głowę poduszką.
*
Mijała 17.30, kiedy Grabiński znalazł się przy swoim domu. Był bardzo zadowolony - jego firmie ostatecznie udało się uniknąć zapłaty milionowego odszkodowania. Dzień nie mógł się skończyć lepiej.
Zdziwił się, kiedy wchodząc do domu, odkrył, że drzwi były otwarte. Małgorzata zawsze je zamykała. Zaniepokojony wszedł głębiej. Nagle zobaczył leżące na ziemi ciało żony w kałuży krwi. Bezwiednie podszedł i odsunął poduszkę. Zobaczył głęboką ranę przecinającą gardło. W stanie szoku Grabiński kilka razy wyszedł i wszedł do domu. Nie mógł uwierzyć, że to, co widzi, jest prawdziwe. Na wpół świadomie wezwał milicję.
(...)
Wezwani przez zszokowanego Grabińskiego milicjanci z komisariatu Warszawa Praga-Południe szybko zjawili się w mieszkaniu i przystąpili do zabezpieczania śladów. Czynili to bardzo skrupulatnie, wycięli nawet kawał drzwi szafy, na których dostrzegli ślady. Odkryli obecność nienależących do Grabińskich linii papilarnych. Nigdy nie udało się ich jednak zidentyfikować. Nigdy nie odnaleziono również tajemniczego robotnika.
Tymczasem milicjanci ustalili, że z mieszkania nie zginęły żadne pieniądze i kosztowności, choć Grabińscy mieli ich sporo. Morderca zdjął tylko z szyi ofiary łańcuszek, a z palca - obrączkę. Nie stwierdzono również, by zbrodnia została popełniona na tle seksualnym.
Tymczasem Aleksander, jako główny podejrzany, został przewieziony do pałacu Mostowskich na przesłuchanie. Wypytywało go dwóch milicjantów - według klasycznej reguły jeden był dobry, a drugi zły. Ten drugi nie unikał bicia aresztowanego. Grabiński, pogrążony w szoku, nie bardzo przejmował się takim traktowaniem. Obaj przesłuchujący przez dwa dni zarzucali go napastliwymi pytaniami, chcąc wydobyć z niego przyznanie się do winy. Takie postępowanie nie powinno dziwić: w naturalny sposób traktowano go jako potencjalnego sprawcę. Ta napastliwość mogła mieć jednak także inną przyczynę: chęć wrobienia niewinnego męża w morderstwo. Dlaczego miałoby na tym zależeć śledczym? O tym za chwilę.
W każdym razie trzeciego dnia Grabiński został zwolniony. Okazało się, że miał mocne alibi. Nagłe zwolnienie - tak jak wcześniejsze oskarżenie - wynikało być może z czego innego. Nie można bowiem wykluczyć, że w stołecznej MO zdano sobie sprawę z... pomyłki. Tragicznej pomyłki. Istnieje teoria, że za morderstwem stały osoby powiązane z SB. Popełniły jednak błąd i... zabiły nie tę Grabińską, którą planowały.
Ten tajemniczy wątek - w powiązaniu ze stwierdzonym brakiem znamion mordu rabunkowego i seksualnego - zmusza do zastanowienia się, czy nie doszło do mordu na tle politycznym. Otóż trzy przecznice od domu Grabińskich, na tej samej Saskiej Kępie, jeszcze kilka tygodni wcześniej mieszkała inna Małgorzata Grabińska, synowa znanego adwokata Andrzeja Grabińskiego, jednego z dwóch oskarżycieli posiłkowych w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, zakończonego zaledwie trzy miesiące przed śmiercią tłumaczki. Już wcześniej adwokat Grabiński dał się poznać jako obrońca księży oskarżanych o działanie na szkodę socjalistycznego państwa, bronił również strajkujących ze Stoczni Szczecińskiej, Ursusa czy Instytutu Badań Naukowych.
Nie może więc dziwić, że miał na pieńku z aparatem represji, w dodatku kilkakrotnie stanowczo odmówił pójścia na współpracę z SB. Był stale inwigilowany, a według niektórych relacji podczas procesu toruńskiego z pełnej funkcjonariuszy sali sądowej padały pogróżki pod jego adresem. Jest faktem, że wraz z Janem Olszewskim i Edwardem Wende przesłuchiwał gen. Zenona Płatka, zwierzchnika Adama Pietruszki, skazanego za podżeganie do zabójstwa ks. Jerzego. W starannie wyreżyserowanym procesie morderców ks. Popiełuszki Płatek miał być oszczędzony, ale generał, wzięty w krzyżowy ogień pytań, tak plątał się w zeznaniach, że nieomal nie popsuł całego przedstawienia. Grabiński rozważał złożenie apelacji po zakończeniu procesu, co mogło zachwiać całym starannie wyreżyserowanym w Toruniu przedstawieniem.
Jak zapewnia były funkcjonariusz, z którym udało się porozmawiać dziennikarzom "Newsweeka", "mecenas stał się wrogiem systemu, znienawidzonym przez ludzi, których oskarżał". Jednocześnie ów anonimowy świadek sugeruje, że ewentualni sprawcy z MSW nie chcieli uderzać bezpośrednio w prawnika, bo byłoby oczywiste, kto za tym stoi. Bezpieczniej było skrzywdzić go pośrednio, acz bardzo dotkliwie. Motywacje te wzbudzają pewne skojarzenia ze sprawą Bohdana Piaseckiego. I tam, i tu aparat represji mógł chcieć wstrząsnąć rzeczywistymi przeciwnikami i przekazać im hasło memento mori.
Czy zatem wymyślono zamach na synową Andrzeja Grabińskiego? Hipotezę tę wzmacniają co najmniej dwa fakty: po pierwsze, w otoczeniu adwokata zdawano sobie sprawę, że Małgorzata była jego ukochaną synową. Po drugie, syn Andrzeja, Paweł, przeżył tego samego 9 maja dziwną przygodę. Skontaktował się z nim daleki znajomy z informacją, że zepsuł mu się samochód i utknął na leśnym parkingu w okolicach Falenicy. Znajomy poprosił Pawła, który jeździł ciężarówką, by ten pomógł mu przyholować auto. Paweł Grabiński pojechał, ale na miejscu nie znalazł ani auta, ani znajomego. Wściekły wrócił do miasta i zadzwonił do kolegi z pretensjami. Ten nagle oświadczył, że o żadnej prośbie nie było mowy.
Później Paweł zdał sobie sprawę, że mogło chodzić o pozbawienie go alibi na czas zamordowania jego żony. Wrobienie Pawła w jej zabójstwo dodatkowo załamałoby Andrzeja Grabińskiego. Misterny plan został jednak zepsuty przez dramatyczną pomyłkę zabójców. Co prawda "właściwa" Małgorzata wymeldowała się z Saskiej Kępy kilka tygodni wcześniej, ale spiskowcy mogli tego nie wiedzieć.
O pomyłce przekonani są niektórzy badacze, jak np. prof. Wojciech Polak, dostrzegający w tragicznym losie tłumaczki odprysk sprawy ks. Jerzego Popiełuszki. Pamiętajmy jednak, że poruszamy się w sferze spekulacji i nie mamy żadnych dowodów na potwierdzenie takiego właśnie przebiegu wydarzeń. W każdym razie cień zabójstwa ks. Jerzego pada na kolejne niewyjaśnione morderstwo.
(...)
Tymczasem rozpoczęte skrupulatnie śledztwo utknęło w martwym punkcie. Nadzorował je nie kto inny, jak (...) Jacek Ziółkowski, ówcześnie funkcjonariusz SUSW, który brał udział w wielkiej akcji operacyjnej SB w sprawie śmierci Grzegorza Przemyka. Czyżby teraz historia się powtórzyła?
Sam Ziółkowski zapewnia, że szczerze zależało mu na wykryciu sprawców, a niewyjaśnienie okoliczności zabójstwa Grabińskiej uważa za swoją największą zawodową porażkę. Przebieg postępowania zmusza jednak do refleksji. Oczywiście całkowicie pominięto hipotezę o pomyłkowym mordzie politycznym, co w ówczesnych realiach można zrozumieć, ale takie pominięcie siłą rzeczy nasuwa myśl o możliwości tuszowania śledztwa, eksponowania jednych wątków i ukrywania innych - tak jak w sprawie Przemyka i (w nieco innym kontekście) ks. Popiełuszki.
Teraz Ziółkowski i jego podwładni najpierw próbowali obarczyć winą Aleksandra, a potem przez wiele miesięcy z uporem szukali śladów mordercy w środowisku warszawskich rzemieślników. Śledczy postawili hipotezę, że mogli oni dowiedzieć się z biura pośrednictwa pracy, iż Grabińscy potrzebowali robotników do remontu mieszkania. Idąc tym tropem, przesłuchano dziesiątki mężczyzn. Równie dużo wysiłku poświęcono ustalaniu osób, które mogły zdobyć numer telefonu i adres małżeństwa. Sam Aleksander Grabiński stwierdza, że wątek remontowy był całkowicie mylny, ponieważ akurat w tym momencie nie przeprowadzał żadnego remontu.
W sumie trudno jednak dopatrzeć się w tym śledztwie jaskrawych matactw i dezinformacji - oprócz zlekceważenia wątku politycznego. Uparte brnięcie w wersję mordu rabunkowego, popełnionego przez jakiegoś robotnika, wynikało być może z rutyny i właśnie chęci nieporuszania bardziej kontrowersyjnych wątków; śledczy nie musieli być przecież wtajemniczeni w ewentualne zbrodnicze plany kolegów z resortu.
Nie może dziwić, że po roku postępowanie zostało zamknięte z powodu niewykrycia sprawców. Aleksander Grabiński odwołał się od tej decyzji, ale prokuratura kolejnej instancji w 1987 r. nie uwzględniła odwołania. Akta sprawy trafiły do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, stamtąd zaś odesłano je - już w wolnej Polsce - do archiwum Urzędu Spraw Wewnętrznych Komendy Stołecznej Policji. Jak jednak ustalili dziennikarze "Newsweeka", dokumenty te zniknęły. Nie wiadomo, kiedy i dlaczego.
*
Podczas procesu toruńskiego, w którym skazano trzech bezpośrednich sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce, nie tylko Andrzej Grabiński pełnił funkcję pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych. Był nim również prawnik, scenarzysta i działacz opozycyjny Krzysztof Piesiewicz.
21 lipca 1989 r., dwa dni po wyborze gen. Jaruzelskiego na prezydenta PRL, w wigilię ostatniego w historii święta 22 Lipca, około godz. 21.30 Piesiewicz zadzwonił do swojej matki, 82-letniej Anieli. Powiedział, że przyjedzie za pół godziny, by trochę posprzątać, pomóc jej zażyć lekarstwa. Nic ważnego. Zasiedział się jednak u swego przyjaciela, znanego reżysera Krzysztofa Kieślowskiego, i opuścił jego mieszkanie dopiero przed 23.00. Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku ul. Długiej w Warszawie, przy której mieszkała Aniela. Podjechał pod dom, ale pod wpływem niewytłumaczalnego impulsu - którego do dziś nie potrafi uzasadnić - nie wysiadł z auta i pojechał dalej, obiecując sobie, że wróci następnego dnia. Być może nie chciał budzić śpiącej już pewnie kobiety.
Niewykluczone, że gdyby wszedł do środka, straciłby życie. Albo też wystraszyłby mordercę swojej matki.
Następnego dnia rano, w dniu święta PRL, do Piesiewicza zadzwoniła pielęgniarka, która przychodziła do Anieli z zastrzykami. Twierdziła, że nie może otworzyć drzwi do mieszkania. Zaniepokojony adwokat wraz z żoną czym prędzej wsiedli do samochodu i zajechali pod budynek. Piesiewiczowie nieskutecznie próbowali otworzyć drzwi, po czym, coraz bardziej zdenerwowani, weszli do mieszkania przez taras. Przy drzwiach na korytarzu przerażony Krzysztof dostrzegł leżącą maczetę. Zaczął biegać po mieszkaniu, szukając matki. Żona Maria wybiegła na podwórko.
Krzysztof zajrzał do pokoju i łazienki. Nikogo nie znalazł. W pewnej chwili spojrzał na łóżko przygniecione odwróconym fotelem i poduszkami. Obok zobaczył obcęgi i pilnik. Trzęsącymi się rękami odrzucił fotel i poduszki. Wtedy dostrzegł nogi. I sznur - czy też rodzaj kabla - którym nogi te były obwiązane. Kabel wiązał również ręce, biegł ku górze i kończył się pętlą na szyi. Pętla była założona w taki sposób, by każdy ruch samoczynnie ją zaciskał.
Piesiewicza przeszyła myśl, że dokładnie tak samo, w fachowy sposób, został związany ks. Popiełuszko. Oskarżał przecież jego morderców i znał całą sprawę aż za dobrze. Syn dotknął ręki matki. Była jeszcze ciepła.
(...)
Młodszy syn Anieli - Krzysztof - (...) po strajkach z czerwca 1976 r. zaangażował się w obronę represjonowanych robotników. Zaczął działać w Komisji Informacyjnej Okręgowej Rady Adwokackiej - swego rodzaju samorządzie adwokackim. Poznał wtedy m.in. ks. Jerzego Popiełuszkę.
W okresie legalnych działań Solidarności rada wspierała postulaty niezależnych związków, ale nie afiliowała się przy nich. Specyficzną sytuację w środowisku adwokackim dostrzegały władze i były z jej powodu niezadowolone. W tym czasie Piesiewicz pełnił funkcję jednego z obrońców w procesie liderów Konfederacji Polski Niepodległej, m.in. obok Władysława Siły-Nowickiego, który dziewięć lat później rozpoczął obrady okrągłego stołu od wezwania do uczczenia pamięci ks. Niedzielaka i ks. Suchowolca. (...)
Po 13 grudnia 1981 r. Piesiewicz zaangażował się w obronę osób represjonowanych politycznie. Z tego powodu był inwigilowany i zatrzymywany przez SB. Uczestniczył w procesie twórców Radia "Solidarność", liderów dawnego Komitetu Samoobrony Społecznej "KOR", bronił m.in. Karola Modzelewskiego i Jana Rulewskiego. Poznał też Krzysztofa Kieślowskiego, z którym zaczął pisać scenariusze filmowe. Dzięki powieści, którą wydał we Francji pod pseudonimem, był na tyle niezależny finansowo, by móc społecznie angażować się w obronę opozycjonistów. Jednocześnie pracował w zespole adwokackim przy pl. Zbawiciela.
Za najważniejszą sprawę, w jakiej uczestniczył Krzysztof Piesiewicz, należy zapewne uznać proces toruński, w którym sądzono morderców ks. Jerzego Popiełuszki. Piesiewicz pełnił tam funkcję jednego z czterech (obok Andrzeja Grabińskiego, Jana Olszewskiego i Edwarda Wende) pełnomocników oskarżycieli posiłkowych - rodziny ks. Jerzego i kierowcy Waldemara Chrostowskiego.
(...) Podczas procesu Piesiewicz starał się neutralizować wysiłki głównego oskarżyciela, próbującego wykorzystać sprawę zabójstwa do oczerniania samego ks. Popiełuszki i opozycji. To na pewno nie podobało się władzom, choć zarazem Piesiewicz nie pragnął kary śmierci dla jednego z morderców, Grzegorza Piotrowskiego, o co wnioskował prokurator główny. Niedługo po zakończeniu procesu wraz z Krzysztofem Kieślowskim rozpoczął pracę nad słynnym filmowym cyklem Dekalog.
Gdy Piesiewiczowie otrząsnęli się nieco z szoku po znalezieniu ciała Anieli, zadzwonili na milicję. Pierwszy zjawił się jednak - nie wiadomo dlaczego - asesor prokuratorski ze Śródmieścia. Potem przybyli milicjanci. Zaczęło się rutynowe dochodzenie. Zabezpieczono miejsce zbrodni, zarządzono sekcję zwłok w Zakładzie Medycyny Sądowej przy skrzyżowaniu ul. Lindleya i ul. Oczki. Na podstawie sekcji ustalono, że przyczyną śmierci było zagardlenie, czyli gwałtowne uduszenie.
Śledztwo w sprawie śmierci Anieli Piesiewicz trwało niecały rok i zakończyło się 16 czerwca 1990 r. umorzeniem przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Śródmieście z powodu braku wykrycia sprawców. To kolejne podobieństwo do sprawy Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej. I do większości opowiadanych na tych kartach historii. 28 czerwca pełnomocnik Piesiewicza, Czesław Jaworski, wniósł zażalenie od tej decyzji, w wyniku czego Prokuratura Wojewódzka wznowiła śledztwo. Czy było przypadkiem, że podjęto taką decyzję akurat w momencie, kiedy zaczynał się demontaż imperium gen. Czesława Kiszczaka (SB formalnie rozwiązano w maju)?
W nowym śledztwie natrafiono na nowe ślady. Aresztowano Zygmunta G., który rozpowiadał o swym udziale w "prasowaniu babki żelazkiem". Mówił, że "kobieta została przykryta kocami, narzutami, krzesłami". Po zatrzymaniu twierdził, że usłyszał tę historię od kolegi w celi więziennej. Doprowadzono do konfrontacji obu mężczyzn, jednak nie przyniosła ona żadnych rezultatów.
Niedługo potem aresztowano innego podejrzanego - Mariusza J., który chwalił się wiedzą na temat grupy dokonującej napadów na Starym Mieście. Udało się dotrzeć do kilku członków grupy. Jeden z nich stwierdził, że sprawa Anieli Piesiewicz wiązała się z SB, a Mariusz J. był informatorem KG MO. I te rewelacje nie ruszyły sprawy do przodu. W sprawie pojawił się też wątek pewnej szajki morderców, grasującej głównie na Starówce, o której napiszemy jeszcze w historii Piotra Jaroszewicza.
Ostatecznie 30 października 2005 r., po latach faktycznego przestoju, Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście ostatecznie umorzyła postępowanie. Obecnie prowadzi je Instytut Pamięci Narodowej. Nie zanosi się na to, by nastąpił przełom w sprawie.
Nie ma bezpośrednich wskazówek sugerujących polityczne podłoże zabójstwa. (...)
Przynajmniej dwa fakty zmuszają, mimo wszystko, do głębokiej refleksji. Po pierwsze, zaskakująca liczba zbieżności i powiązań ze sprawą Grabińskiej, a po drugie - sposób pozbawienia Anieli życia na wzór ks. Popiełuszki. Można by to uznać za czysty przypadek, gdyby nie fakt, że Piesiewicz był tak mocno zaangażowany w proces toruński i przyczynił się do skazania funkcjonariuszy SB.
Co więcej, przypadkowy morderca nie musiał się przecież pastwić nad ofiarą i zadawać sobie tyle trudu, by ją obezwładnić. Schorowana staruszka straciłaby życie od pojedynczego, mocnego uderzenia. Po co więc tworzył skomplikowane więzy, w dodatku takie same jak u ks. Popiełuszki? Czy sprawcy chcieli przekazać prawnikowi czytelny sygnał? A może związali Anielę i zaczaili się na jej syna? Według "Newsweeka" już wcześniej Piesiewicz miał znajdować w swojej kancelarii adwokackiej zdjęcia własnych dzieci z przedziurawionymi oczami. (...)
Pamiętajmy przy tym, że z mieszkania nic nie zginęło, co czyni wersję zabójstwa na tle rabunkowym mało prawdopodobną. Warto ponadto wspomnieć, że w latach 1992-1994 Piesiewicz występował jako oskarżyciel posiłkowy w procesie gen. gen. Władysława Ciastonia i Zenona Płatka, oskarżonych o udział w zabójstwie ks. Popiełuszki, a niewiele później został jednym z pełnomocników Ryszarda Kuklińskiego w ramach rewizji nadzwyczajnej wyroku z 1984 r., skazującego polskiego agenta CIA na karę śmierci. To też nie były obojętne dla byłej SB sprawy.
Zemsta funkcjonariuszy komunistycznego aparatu represji jako motyw zbrodni była hipotezą, ku której skłaniali się niektórzy znajomi i współpracownicy Piesiewicza. Krzysztof Kieślowski, z którym Piesiewicz właśnie pracował nad scenariuszem do filmu Podwójne życie Weroniki, w dwa dni po śmierci Anieli namawiał go do emigracji i oferował wsparcie finansowe. "Ktoś cię bardzo nie lubi" - miał wówczas powiedzieć.
Czy (potencjalna) zbieżność losów Grabińskiego i Piesiewicza jest przypadkowa? Czy w SB, w zemście za proces toruński, zaplanowano zabójstwo osób bliskich obu mecenasom? Czy to przypadek, że Grabińska zmarła w Dzień Zwycięstwa (9 maja), a Piesiewicz - w święto Polski Ludowej? Pytania te pozostają otwarte. Nie wiadomo również, czy związek z tym sprawami ma ciekawa hipoteza znanego nam już Jerzego Stępnia. Jego zdaniem w komunistyczne święta spadała czujność w zakładach karnych. Łatwiej było wtedy wyprowadzić na kilka godzin jakiegoś groźnego kryminalistę i zlecić mu morderstwo, obiecując w zamian skrócenie kary.
Należy wciąż przypominać, że to tylko spekulacje. Skoro snujemy tak dalekie przypuszczenia, równie dobrze możemy skłonić się ku wersji, że Grabińska padła ofiarą niebezpiecznego szaleńca, psychopaty. A może też rabusia, który - w szoku po zamordowaniu ofiary - nic nie ukradł? I tego nie da się wykluczyć. Aktualna pozostaje zarazem podstawowa wątpliwość: czy SB była na tyle nieporadna, by doprowadzić do tak jaskrawej pomyłki? W każdym razie zarówno sprawę Grabińskiej, jak i Piesiewicz wciąż badają - właśnie w sposób łączny - prokuratorzy z warszawskiego oddziału IPN. Z tego powodu większość materiałów jest jeszcze niedostępna dla badaczy.
Sprawy Małgorzaty Targowskiej-Grabińskiej i Anieli Piesiewicz mogą być przykładami nie tyle politycznej, co mafijno-gangsterskiej działalności osób powiązanych z MSW PRL. Nie można wykluczyć, że ewentualne motywy polityczne przenikają się tu z kryminalnymi. Według autorów telewizyjnego programu "Interwencja" w latach 80. doszło do kilkudziesięciu tajemniczych zabójstw, w tle których pojawiają się funkcjonariusze SB.
Część tych spraw próbowało wyjaśnić słynne policyjne "Archiwum X". Z reguły w dalszym ciągu objęte są tajemnicą śledztwa i nie sposób ich badać. Trudno rozstrzygnąć, czy miały bardziej polityczny, czy kryminalny charakter.
-------------------
Patryk Pleskot "Zabić. Mordy polityczne w PRL" Znak Horyzont, Kraków 2016