Generał Maczek: Jednym rozkazem zadecydował o powodzeniu kampanii w Normandii

Był legendarnym dowódcą Wojska Polskiego. Nigdy nie przegrał żadnej bitwy z Niemcami, a II wojnę światową zakończył zajęciem głównego portu marynarki wojennej III Rzeszy. Biografię generała Stanisława Maczka kreśli brytyjski historyk Evan McGilvray.

Opowieść o fascynującej postaci legendarnego pancerniaka opublikował Dom Wydawniczy Rebis. Prezentujemy fragment książki Evana McGilvraya "Generał Stanisław Maczek", opisujący udział 1. Dywizji Pancernej w bitwie pod Falaise i jej przełomowe znaczenie dla powodzenia alianckiej operacji w Normandii.

Zamknięcie w Normandii

Jednym rozkazem generał Stanisław Maczek zadecydował o powodzeniu kampanii w Normandii i przypieczętował los walczących tam wojsk niemieckich. W przeciwnym razie możliwe, że Niemcy przypuściliby kontratak i zepchnęli aliantów z powrotem do morza; istniało też wielkie prawdopodobieństwo, że kampania w Normandii się przeciągnie i zimą przejdzie w wojnę pozycyjną. Jak się jednak przekonamy, działania Maczka sprawiły, że do września niemiecka 7. Armia została wyparta z Normandii, ponosząc znaczne straty.

Reklama

Pomimo iż przez wielu żołnierzy i historyków Maczek traktowany jest jako "niedoświadczony", w rzeczywistości w Normandii w 1944 roku był najbardziej doświadczonym dowódcą wojsk pancernych. Negatywne oceny takich lekkomyślnych operacji, jak "Totalize" były jednak usprawiedliwione, kiedy wreszcie alianci opanowali zajęte przez Niemców terytorium, przy wielkich stratach w ludziach i sprzęcie, i odkryli głębokość niemieckiej obrony.

Maczek zauważył, że kiedy dywizje pancerne przepchały się wąskim korytarzem, zostały zmuszone do frontalnego ataku, który on sam uważał za wysoce niebezpieczną metodę. Miał również rację, twierdząc przed natarciem pancernym na niemieckie pozycje, że w kluczowych miejscach alianckich ataków Niemcy ciągle wzmacniali system obrony, więc po opanowaniu poszczególnych stanowisk okazywało się, że obrona jest głębsza, niż się spodziewano.

Niemcy w całej Normandii z wielką skrupulatnością budowali ziemianki; wiele z nich wykopywali na poboczach dróg i umacniali drewnianymi stemplami. Bombardowania aliantów (kiedy rzeczywiście trafiały Niemców) nie wyrządzały im wielkich szkód i po całym obszarze rozrzuconych było mnóstwo tego typu niemieckich stanowisk.

Niemcy kryli się w lasach, sadach, żywopłotach i kamiennych budynkach i często mieli doskonałe pole ostrzału na otwartym terenie przedpola, co dawało ich czołgom i armatom przeciwpancernym wyraźną przewagę. Maczek podkreślał również, że alianci znajdowali się na gorszej pozycji, dysponując średnimi M4 shermanami i szybkimi czołgami Mk VIII Cromwell (odpowiednio 30,3 i 28 ton). Czołgi te musiały się zbliżyć na 500 metrów do cięższych panter i tygrysów I i II (odpowiednio 44,8, 56,9 i 69,8 ton), aby je trafić i zniszczyć. Zarówno 88-milimetrowe armaty czołgowe zamontowane w tygrysach, jak i 88-milimetrowe armaty przeciwlotnicze Flak 37/41 pełniące funkcję przeciwpancerną z łatwością trafiały alianckie czołgi z odległości 2 kilometrów. Armaty 7,5 cm i pancerz panter również znacznie przewyższały uzbrojenie i opancerzenie shermanów i cromwelli, lecz niemiecki Pz.Kpfw IV Ausf. H i J był już porównywalny z alianckimi czołgami.

Dlatego chociaż alianckie wojska pancerne znacznie przeważały liczebnie, ich słabsza jakość niwelowała tę przewagę. Podczas operacji "Totalize" Polacy stracili 66 czołgów, a Kanadyjczycy jeszcze więcej; kanadyjski generał Guy Simonds uznał, że główną przyczyną klęski tej operacji był "brak doświadczenia" Maczka. Polski dowódca stwierdził, że problemem były wygórowane oczekiwania wobec czołgistów, zważywszy na okoliczności przy braku rozpoznania obrony wroga.

Na zupełnie innym froncie Spike Milligan, irlandzki pisarz i weteran kampanii w Afryce Północnej i Włoszech, napisał kiedyś: "Minęliśmy kilka spalonych czołgów, w większości naszych, to był problem, szwaby miały lepsze czołgi. Staraliśmy się ich pokonać przewagą liczebną, co było bardzo niesprawiedliwe wobec naszych czołgistów. Nie mieliśmy ani jednego czołgu porównywalnego z tygrysem albo jagpanterą [Jagdpanther]".

Roman Jarymowycz zauważył, że operacja "Totalize" miała stanowić dopełnienie sukcesu poprzedniej, o kryptonimie "Cobra", i doprowadzić do rozbicia wszystkich niemieckich armii na zachód od Paryża. Pomimo początkowych sukcesów "Totalize" się załamała z powodu zdecydowanych i często rozpaczliwych kontrataków wroga, alianci zaś ponownie wykazali się niezdolnością przyswojenia doktryny przełamania na poziomie operacyjnym.

Brytyjscy dowódcy argumentowali, że "bez wątpienia wojska pancerne były najsłabszym ogniwem w brytyjsko-kanadyjskim ugrupowaniu bojowym", ale Jarymowycz się z tym nie zgadza i dowodzi, że operacje aliantów od 6 czerwca 1944 roku świadczą o tym, że kiedy czołgi ruszały do boju, załogi wykazywały się agresją na granicy brawury.

Metoda dowodzenia Maczka w Normandii jest warta omówienia, gdyż została wykorzystana w dziesięciogodzinnej bitwie 10. pułku strzelców konnych przeciwko czołgom Kurta "Panzer" Meyera na wzgórzach nad rzeką Dives i przy niespodziewanym odbiciu ważnych przepraw w Jort. Polscy saperzy zbudowali pod Jort most, który umożliwił czołgom sforsowanie rzeki i umocnienie zdobytych przyczółków. Zwycięstwo to nastąpiło 15 sierpnia 1944 roku; Maczek przybył w czołgu następnego dnia.

Jak to opisywał: "Jest to nieczęsty wypadek dla dowódcy dywizji, nawet pancernej, przykutego raczej do wozu dowodzenia, z całym aparatem kontroli i rozkazodawstwa, przestawionego z płaszczyzny optycznej obserwowania pola bitwy przez lornetkę, na płaszczyznę akustyczną radia nadającego i odbierającego rozkazy i meldunki o sytuacji. Ustnym rozkazem kieruję całą 10 brygadę panc. w kierunku południowym na Louvigny i Barou-en-Auge. Brygada Strzelecka zajmie się m. Courcy i lasem (...)".

Uzupełniał: "Doceniam fakt, że wszystko, za co przelewaliśmy krew przez cały tydzień, tego ranka stało się rzeczywistością. Nasza dywizja jest dziś samodzielną jednostką 1. Armii Kanadyjskiej i znalazła się na południowym brzegu Dives. Pokonaliśmy całą zorganizowaną obronę. Odzyskaliśmy swobodę ruchów niezbędną do odcięcia odwrotu Niemcom".

Do majora Maciejowskiego (dowodzącego 10. pułkiem strzelców konnych) powiedział: "Walczyłeś wspaniale i nie wiesz nawet, jak ważne jest to, co osiągnąłeś".

Maczek od razu docenił znaczenie opanowania przeprawy na Dives; jego żołnierze byli prawdopodobnie zbyt zmęczeni, by wówczas to sobie uświadomić, ale generał słusznie pochwalił ich za zwycięstwo i wydał rozkaz, by iść dalej, nie zostawiając Niemcom czasu na przegrupowanie. Wykazał się wówczas doświadczeniem, podczas gdy inni dowódcy nie potrafili wykorzystać zdobytej przewagi i zbyt często polegali na szkolnej taktyce.

Maczek dostał rozkaz opanowania Chambois za wszelką cenę i skierował 10. pułk strzelców konnych przez Louvagny i Barou do Trun. 1. pułk pancerny pod dowództwem majora Stefanowskiego ruszył na wzgórze 262, a 2. pułkowi pancernemu dowodzonemu przez podpułkownika Koszutskiego wyznaczono pozycję 15 kilometrów na północny wschód od Trun. Simonds ostrzegł Maczka, że mają przed sobą wąską drogę nieodpowiednią dla czołgów i "wroga, który będzie walczył z okrutną rozpaczą". Maczek odparł, że "wartość zwycięstw mojej dywizji będzie zależała od trudności powierzonych nam operacji".

Wskazał na mapie ćwiartkę okręgu, która zamykała niemiecką 7. Armię, i być może myśląc o tragicznych dniach września 1939 roku, uśmiechnął się i rzekł: "Po raz pierwszy od kilku lat czarne naramienniki idą naprzód". Od koloru tych naramienników Niemcy nazwali brygadę pancerną Maczka "Czarnymi Naramiennikami" lub też "Czarnymi Diabłami".

Wieczorem 17 sierpnia Maczek dostał rozkaz podejścia do Chambois. Podpułkownik Koszutski omyłkowo poprowadził swoje zgrupowanie do Les Champeaux, prawie 18 kilometrów za niemieckimi liniami, ale na północ od Chambois. Stało się tak z powodu niedokładnych map i podobieństwa nazw oraz przekazywania rozkazów dla Polaków przez kanadyjskie radio. Podchorąży Stanisław Gunther z 2. pułku pancernego powiedział później, że jego jednostka podczas całego dnia walk zużyła prawie całe paliwo i amunicję, ale rozkazy brzmiały, żeby iść naprzód do drugiej w nocy.

Zaopatrzenie nie dotarło. Mimo to Koszutski uznał, że pułk ma dość paliwa, by dotrzeć do położonego 25 kilometrów dalej Chambois, za to dysponuje już jedynie połową amunicji. Wyruszył zatem. Trzydzieści minut później zniknął francuski przewodnik. Niektórzy twierdzą, że zdezerterował, inni, że zginął od kuli snajpera. Zachowywano całkowitą ciszę radiową, a teren stawał się coraz trudniejszy dla czołgów. Na skrzyżowaniu Polacy mieli wybrać szerszą drogę, ale w ciemnościach trudno to było ustalić i ruszyli węższą. Była ona tak wąska, że zawrócenie 60 czołgami i 20 innymi pojazdami skończyłoby się katastrofą, więc jechali dalej.

"(...) za skrzyżowaniem - relacjonuje Gunther - doszło do komicznego incydentu: niemiecki kontroler ruchu wstrzymał dwie ich kolumny tłoczące się z jednej strony i dał naszym czołgom pierwszeństwo przejazdu. Tłumaczą go ciemność i strach (...). Jestem przekonany, że szybko uświadomił sobie swój błąd, ale był przerażony i w obawie o własne życie pozwolił nam przejechać. Po tym incydencie podpułkownik Koszutski rozkazał zapalić światła i jechać szybciej".

Do 18 sierpnia główne polskie siły zrobiły niewielki postęp w natarciu na Chambois. 19 sierpnia po nowych raportach rozpoznania Maczek dostał rozkaz zdobycia wzgórza 262, tak zwanej Maczugi. Poprzedniej nocy zorientował się, jak wielkie znaczenie ma to wzgórze, i powiedział do majora Czarneckiego, szefa sztabu z 10. Brygady Kawalerii Pancernej: "Zobaczysz dwa brązowe punkty rozdzielone wąskim gardłem. Wygląda jak kość. Albo bardziej jak maczuga".

Maczek właśnie tak ochrzcił wzgórze, ponieważ nie lubił odnośników z map, wolał kryptonimy, które wszyscy oficerowie rozumieli w lot. Drogą radiową toczył się dialog między dwoma dowódcami studiującymi mapy, każdy w wieży swojego czołgu. Maczek powiedział: "Montgomery rozkazał nam opanować małe skrzyżowanie, zgoda. Ale to nie wszystko. Musimy zająć te wzgórza. Ten, kto zajmie Maczugę, utrzyma małe skrzyżowanie. Ten, kto utrzyma wzgórza, utrzyma całą dolinę". "Małe skrzyżowanie" to kolejne określenie Maczka i o wiele więcej niż symbol topograficzny. Było to skrzyżowanie, które miało zadecydować o zwycięstwie.

Pozycja ta leżała około 5 kilometrów na północ od Chambois i górowała nad główną drogą do Vimoutiers. Podczas kluczowej bitwy w "kotle Falaise" w tym punkcie, na stale kurczącym się obszarze, odciętych pozostawało około 2 tysięcy Polaków z 72 czołgami oraz armatami przeciwpancernymi. Przez 48 godzin Polacy bronili tej pozycji, odcięci od bezpośredniego wsparcia, po części dlatego, że sztaby alianckie nie znały ich dokładnego położenia, a po części dlatego, że nie było dostępnych sił, które mogłyby się przedrzeć przez ugrupowanie Niemców.

Sytuacja, w jakiej Polacy znaleźli się na Maczudze, rozwijała się szybko i nie przewidzieli jej ani alianccy, ani niemieccy dowódcy. Niemcy uznali, że akcja powstrzymująca ugrupowania II Korpusu Pancernego SS wystarczy, by utrzymać otwarte przejście przez co najmniej 36 godzin, co umożliwi ucieczkę elitarnym pancernym jednostkom niemieckim.

Ponadto feldmarszałek Walther Model założył, że alianci nie zorganizują szybko wystarczających sił, by obsadzić z obu stron trasy ucieczki do Vimoutiers w rejonie Trun i Chambois. Ze swej strony alianccy dowódcy z ufnością oczekiwali, że Kanadyjczycy wkrótce połączą się z Amerykanami i Polakami w Chambois, co doprowadziłoby do zamknięcia kotła Falaise. Pozwoliłoby to brytyjskim dywizjom podejść z południa razem z resztą wojsk kanadyjskich, polskich i amerykańskich, by zlikwidować już tylko niedobitki niemieckiej 7. Armii.

Jednak rozpoznanie alianckie poważnie nie doceniło umiejętności niemieckich dowódców formowania skutecznych improwizowanych grup bojowych z największych fanatyków, którzy byli zdeterminowani, by wydostać się lub zginąć. Co więcej, nikt nie pomyślał poważnie o olbrzymiej presji, jaką wywierały tysiące żołnierzy niemieckich przetaczające się przez rzekę Dives, by dotrzeć do stosunkowo bezpiecznego miejsca, gdzie przebywali ich towarzysze, zaledwie kilka kilometrów dalej.

W wyniku tego niedoszacowania Niemcom udało się utrzymać otwarty korytarz przez Dives koło St. Lambert, wsi w połowie drogi między Trun a Chambois. Niemcy zdołali tego dokonać mimo prób powstrzymania ich przez dwustu walecznych ludzi oraz kilka czołgów i dział samobieżnych pod dowództwem wspomnianego już majora D.V. Curriego, który za waleczność został odznaczony Victoria Cross.

Kanadyjski oficer dotarł ze swoimi ludźmi do St. Lambert i pozostał we wsi, zadając uciekającym Niemcom wielkie straty. Większość Niemców przebyła Dives innymi trasami, podczas gdy pozostali omijali obrońców Chambois. Jednak prawie wszyscy ci, którzy przedostali się przez tę sieć, musieli potem przedrzeć się obok Polaków na Maczudze. Polakom udało się już odeprzeć oddziały II Korpusu Pancernego SS atakujące z przeciwnej strony.

Jeden z Polaków tkwiący na Maczudze porównał swoją sytuację do osoby, która znalazła się pośrodku kolumny maszerujących mrówek. W trakcie walk o wzgórze do polskich pozycji podjechało 16 tygrysów. Niemieckie czołgi zostały ostrzelane przez 12 shermanów, z których połowa została zniszczona. Przy Polakach przebywał kapitan Sevigny, obserwator z kanadyjskiego pułku artylerii średniej, uzbrojonej w 140-milimetrowe armaty 5,5-calowe. Sevigny rozkazał swojemu oddziałowi dysponującemu 16 armatami otworzyć ogień niemal we własne pozycje. Dziesiątki 45-kilogramowych pocisków spadły prawie dokładnie na cel i atak niemieckich czołgów został powstrzymany.

Sevigny, który wcześniej zaliczył kilka podobnych trafień, miał również panoramiczny widok na pole bitwy. Podobnie jak wielu innych obserwatorów artyleryjskich w tamtym okresie, skierował skoncentrowany ogień na cel, co doprowadziło do wielkich strat u Niemców pozostających na otwartej przestrzeni. Wielu oficerów artylerii pozostawało odciętych od własnych pułków i miało doświadczenie w przebywaniu pod ogniem własnych dział podczas naprowadzania ostrzału.

Według Sevigny’ego decydującym dniem dla Polaków był 20 sierpnia. W broszurze Boisjois Côte 262 przedstawił najbardziej przerażające szczegóły:

"(...) Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, szkopy maszerowały na nas, śpiewając 'Deutschland, Deutschland über alles'. Pozwoliliśmy im się zbliżyć na 50 jardów i spadliśmy na nich (...), ale napłynęły kolejne fale (...) przybyła piąta! Nie mając już amunicji, Polacy zaatakowali wroga bagnetami (...). Tego dnia przeprowadziliśmy jeszcze osiem takich ataków (...) cóż za fanatyzm! Jeden z rannych leżących obok mnie wyglądał jak dziecko. Przeczytałem w jego książeczce żołdu datę urodzenia: kwiecień 1931 roku! Miał trzynaście lat. Jakie to potworne".

Sevigny wspominał, że tej samej nocy ranny oficer, dowódca tego odcinka, zebrał 15 żołnierzy zdolnych do walki i powiedział, że nie wierzy, iż Kanadyjczycy przyjdą im na odsiecz, i że mają ostatnie pięć pocisków na każde działo i ostatnie 50 nabojów w magazynku na każdego żołnierza. Jeden z następnych ataków przyniósł tak pożądane wsparcie, bo okazało się, że 15 jeńców jest Polakami, więc szybko zmienili mundury i dołączyli do dywizji. Sevigny dodał, że kiedy przebili się kanadyjscy grenadierzy gwardii, wspierani kontratakiem Polaków, ujrzeli "na wzgórzu 262 najsmutniejszy widok, na jaki pułk się natknął do tej pory (...) niepochowane zwłoki i szczątki (...) mieli kilkuset rannych, którzy nie zostali ewakuowani, około 700 jeńców leżało praktycznie bez nadzoru na ziemi".

Jednym z jeńców był dowódca niemieckiego LXXXIV Korpusu Armijnego, generał Otto Elfeldt. Liczba Polaków dramatycznie malała, nie docierały do nich dostawy żywności, amunicji i środków medycznych, żaden z ich nieopancerzonych pojazdów nie potrafił się przedrzeć przez otaczających Niemców. Sevigny stwierdził, że Polacy zrobili, co mogli, by udaremnić zmasowane próby Niemców wyrwania się z kotła Falaise, i że atakowali zarówno od frontu, jak i od tyłu.

W bitwie pod Falaise polskie straty wyniosły 1450 ludzi, z czego 450 uznano za zmarłych lub zaginionych. Stanowiło to około 20 procent ich siły bojowej. Polacy twierdzili, że wzięli ponad 5 tysięcy jeńców, a od 19 do 23 sierpnia sam kanadyjski II Korpus wziął 13 860 jeńców. Nie zachowały się statystyki Niemców, którzy zbiegli z pola bitwy pod Falaise, ale ich szacunki podają 50 tysięcy, podczas gdy alianci szacują tę liczbę ostrożniej na 20 tysięcy. W sumie od 10 do 22 sierpnia 1944 roku w kotle Falaise ujęto około 40 tysięcy Niemców, a zginęło ich około 10 tysięcy.

Do końca sierpnia 1944 roku alianci znacznie zmniejszyli możliwości Grupy Armii B (przez okrążenie części dywizji 7. i 15. Armii) jako spójnej siły bojowej. Grupa Armii B straciła około 400 tysięcy ludzi, z czego 200 tysięcy trafiło do niewoli; 135 tysięcy wzięto do niewoli od 25 do 31 sierpnia.

Warto zwrócić uwagę na wrogość panującą w Normandii między żołnierzami alianckimi a Niemcami z Waffen-SS, szczególnie z 12. Dywizji Pancernej SS "Hitlerjugend", która wkroczyła do Normandii w marcu 1944 roku. Kanadyjczycy nienawidzili tej dywizji, gdyż jej żołnierze rozstrzeliwali tych, którzy się poddali. 18 czerwca 1944 roku, 12 dni po D-Day, dowództwo wydało "rozkaz absolutny", żeby nie brać jeńców z 12. Dywizji Pancernej SS. Był to rozkaz ustny, nigdy nie został utrwalony na piśmie. Uważano, że jednostka ta nie ma żadnych pozytywnych wartości i tworzą ją zwykłe zbiry.

W dywizji służyli głównie młodzi ludzie w wieku 18-19 lat, czyli w tym samym wieku, co w innych niemieckich jednostkach w Normandii, a nie dzieci, jak często podawano. Dywizja wywodziła się z członków Hitlerjugend, bezsprzecznie najbardziej zagorzałych nazistów, i dochodziło w niej do przypadków mordowania kanadyjskich jeńców wojennych. Nie ma wątpliwości, że w odwecie alianci rozstrzeliwali żołnierzy z tej dywizji. Mimo to generał Maczek nadal domagał się prowadzenia "czystej wojny" i nie ma żadnych oznak, że Polacy postępowali podobnie jak ich towarzysze broni. Maczek chciał wyjść z wojny jako zwycięzca, dlatego się nie poddawał i właściwie spojrzał na Maczugę jako na punkt, z którego można kontrolować całą okolicę na wiele kilometrów dookoła.

1. Dywizja Pancerna zabezpieczyła Maczugę rankiem 19 sierpnia. Zgrupowanie pod dowództwem majora Aleksandra Stefanowicza, składające się z 1. pułku pancernego, wzmocnionego dwiema kompaniami batalionu strzelców podhalańskich i dywizjonem artylerii przeciwlotniczej 1. pułku artylerii przeciwpancernej, sformowało na czas obronę, by odeprzeć silny atak z północnego wschodu. Gdy tylko Polacy zajęli pozycje, od strony Chambois pojawiła się kolumna nieprzyjacielskich czołgów, pojazdów pancernych różnych typów, wozów ciągniętych przez konie i liczna grupa piechoty. Cała ta masa poruszała się powoli i z uporem wąwozem wzdłuż wzgórz, nieświadoma, że znajdują się one już w rękach Polaków.

19 sierpnia 50 armat czołgowych i 100 karabinów maszynowych na rozkaz majora Stefanowicza otworzyło ogień do Niemców. Nieliczni umknęli z tej rzezi. Wystrzały i wybuchy rozlegały się wzdłuż drogi jeszcze do późnej nocy. Niemcy zareagowali szybko szeregiem gwałtownych i często rozpaczliwych ataków, które zaczęły się nocą i trwały przez następne dwa dni. Improwizowane grupy bojowe 7. Armii jedna za drugą nacierały na wzgórze, a Maczek rzucił do bitwy całe siły, jakimi dysponował - 9. batalion strzelców, pozostałą część batalionu strzelców podhalańskich i zgrupowanie podpułkownika Koszutskiego (już odnalezione). Na południu, na drodze do Chambois, 10. pułk dragonów i 10. pułk strzelców konnych dostały rozkaz, aby szybko dołączyć do Kanadyjczyków, których się tam spodziewano.

Jednak w Chambois roiło się od Niemców, którzy walczyli z uporem do wieczora, kiedy to 10. psk i zgrupowanie majora Zgorzelskiego zajęli miasto. W tym czasie nawiązali kontakt z amerykańską 90. Dywizją Piechoty, co doprowadziło do błędnego przekonania, że kocioł w Falaise został zamknięty i Niemcy są w nim uwięzieni12.

W rzeczywistości rano 20 sierpnia 1. Dywizja Pancerna zajmowała trzy luźno powiązane ze sobą obszary: na Maczudze znajdowały się oba pułki pancerne, trzy bataliony piechoty i jeden dywizjon artylerii przeciwpancernej; w Chambois był 10. pułk dragonów, 24. pułk ułanów i dywizjon artylerii przeciwpancernej oraz amerykański II batalion 359. pułku piechoty 90. Dywizji Piechoty, podczas gdy na wzgórzu 113, około 1,5 kilometra na północ od Chambois, znajdował się 10. pułk strzelców konnych oraz dwa dywizjony artylerii przeciwpancernej.

Te trzy polskie zgrupowania twardo odpierały ataki oddziałów niemieckiej 7. Armii, jako że Niemcy rozpaczliwie próbowali wydostać się z Normandii. Każdy atak był coraz bardziej desperacki, ale Polacy pozostali niezachwiani i nie ruszyli się z miejsca, chociaż do ataków na ich pozycje dołączyły pododdziały 9. i 10. Dywizji Pancernej SS i 21. Dywizji Pancernej. 21 sierpnia wydawało się, że polska obrona Maczugi ugnie się w końcu pod falami atakującej niemieckiej piechoty i broni pancernej. Wreszcie od strony Trun nadciągnęły czołgi kanadyjskiej 4. Dywizji Pancernej i bitwa zakończyła się do 14.00.

Szudek zauważył, że 1. Dywizja Pancerna jak dotąd wykroczyła poza zwykłe zadania wykonywane przez jedną dywizję. Co więcej, stwierdził, że sytuację tę spowodowała głównie nieskuteczność Montgomery’ego i jego niezdolność zrozumienia walk, jakie toczyły się w Normandii. Zdaniem Szudka zwycięstwo na Maczudze zostało osiągnięte wyłącznie dzięki doskonałej taktyce generała Maczka i jego rozumieniu sytuacji.

Jeśli chodzi o ofiary, to zwycięstwo drogo kosztowało 1. Dywizję Pancerną: zginęło 325 żołnierzy, w tym 21 oficerów, 1002 zostało rannych, w tym 35 oficerów, a 113 uznano za zaginionych. Stanowiło to powód do zmartwienia, ponieważ kiedy Maczek składał raport Naczelnemu Wodzowi, generałowi broni Kazimierzowi Sosnkowskiemu, szybko zadeklarował, że jednostka jest gotowa do dalszej służby, i z wielką ulgą przyjął aprobatę meldunku.

Ponadto generał Henry D. "Harry" Crerar, dowódca kanadyjskiej 1. Armii, nie miał obiekcji co do tego, że dywizji brakowało do pełnego stanu około 3 tysięcy ludzi. W liście do Sosnkowskiego Crerar oświadczył, że kanadyjska 4. Dywizja Pancerna została skierowana na południowy zachód do Trun, gdzie miała próbować się połączyć z Amerykanami maszerującymi na Chambois. Rozpoznanie lotnicze odkryło ogromny zator niemieckich wojsk i pojazdów w okolicy Trun i St. Lambert-sur-Dives, które przedzierały się przez luki worka Falaise-Argentan w ciągu ostatnich 48 godzin, ale wąskie drogi i ścieżki spowalniały ich odwrót.

Po otrzymaniu rozkazów przerzucenia dywizji w rejon Trun Maczek postanowił przejść trudniejszą drogą, aby dostać się tam jak najszybciej. Dlatego zamiast obrać dłuższą, bezpieczną trasę przecinającą opanowany przez Kanadyjczyków obszar na północny zachód od Falaise, zdecydował się na krótszą trasę przez rzekę Dives i bezpośrednio przez linie niemieckie!

Tej nocy 1. Dywizja Pancerna ruszyła prosto do Trun z zapalonymi światłami, nawet nie starając się ukrywać swojej obecności. Ten blef zadziałał, a niemieccy kontrolerzy ruchu wraz z żandarmerią polową wzięli ich czołgi za 12. Dywizję Pancerną SS lub 21. Dywizję Pancerną i skierowali prosto do sztabu 7. Armii. Maczek otoczył stanowisko dowodzenia przeciwnika i w pułapce znalazł się niemiecki dowódca 7. Armii generał Paul von Hausser wraz ze sztabem. Polacy zablokowali też Niemcom ostatnią główną trasę ucieczki z kotła Falaise. Polskie czołgi atakowały ze wszystkich stron, lecz Niemcom udało się wyrwać z kotła i umożliwić ucieczkę von Hausserowi i części jego oficerów sztabowych. Z kolei od zewnątrz Polaków atakowały czołgi 9. Dywizji Pancernej SS.

Peter Simonds przedstawił interesujący i żywy opis taktyki Maczka w odniesieniu do manewrów jego własnych wojsk pancernych, kiedy 9. Dywizja Pancerna SS próbowała się wyrwać z polskiego okrążenia i otworzyć kocioł między Trun i Chambois, maszerując z Vimoutiers, około 35 kilometrów na wschód od Falaise, gdzie siły przeciwnika się zgrupowały, by wyjść z kotła. Polacy przez dwa dni byli atakowani ze wszystkich stron. Wsparcie powietrzne w postaci samolotów myśliwsko-bombowych Hawker Typhoon zaatakowało niemieckie czołgi i pojazdy, uniemożliwiając 9. Dywizji Pancernej SS atakowanie Polaków. Polacy się bronili, a wokół ich pozycji piętrzyły się ciała Niemców.

W walkach z 1. Dywizją Pancerną Niemcy stracili jednego generała, 6 pułkowników, 82 młodszych oficerów i 4976 żołnierzy (zabitych, rannych, wziętych do niewoli lub zaginionych), w sumie 5063 ludzi. Jeśli chodzi o sprzęt, straty wroga wyniosły 55 czołgów, 44 armaty, 14 samochodów pancernych, 38 transporterów opancerzonych, 207 pojazdów mechanicznych i 152 konne oraz ogromną liczbę uzbrojenia ręcznego, moździerzy i wyposażenia wojskowego. Wśród jeńców wziętych w Normandii znalazło się kilka tysięcy polskich poborowych, którzy z ochotą zmienili mundury i zasilili szeregi 1. Dywizji Pancernej. Warto zauważyć, że kiedy Crerar odwiedził pole bitwy po wszystkim, powiedział, że "(...) nigdy wcześniej nie widziałem zniszczeń na taką skalę i trzeba powiedzieć, że cała furia dwóch korpusów pancernych SS próbujących wyrwać się z okrążenia skierowała się na Polaków".

Po bitwie brytyjskie Ministerstwo Informacji wydało komunikat prasowy o zakończeniu kampanii w Normandii: "To Polacy - a dokładnie 1. Dywizja Pancerna - pod dowództwem generała Maczka, jak ujawniono oficjalnie, odegrali główną rolę w przypieczętowaniu alianckiego zwycięstwa w Normandii, zamykając 21 sierpnia lukę, która była ostatnią drogą ucieczki wyczerpanej niemieckiej 7. Armii na wschód od Argentan. Przez sześć dni ciężkich walk polska dywizja opierała się furii dwóch korpusów pancernych SS, wzięła około 5 tysięcy jeńców, w tym jednego generała i 140 oficerów".

Wziętym do niewoli generałem był Otto Elfeldt, chociaż do końca życia zaprzeczał, jakoby Polacy go schwytali. Jego pojmanie potwierdzają polskie źródła, na przykład wojenny dziennik 3. szwadronu 10. pułku strzelców konnych podaje, że dowódcą 2. plutonu 3. szwadronu 10. pułku strzelców konnych był podporucznik Antoni Położyński i że 20 sierpnia 1944 roku 2. pluton schwytał generała Ottona von Elfeldta. Elfeldt naprawdę poddał się Położyńskiemu.

Po wojnie Elfeldt próbował przekonywać, że poddał się dowódcy dywizji, jak relacjonował brytyjskiemu historykowi wojskowości Liddllowi Hartowi. Okoliczności schwytania Elfeldta są bardzo ciekawe, a nawet dziwaczne, ponieważ jego pierwsze słowa wypowiedziane do Maczka brzmiały: "Nie wiem, czy pan jest moim jeńcem, czy ja jestem pańskim". W tamtym czasie 1. Dywizja Pancerna była faktycznie okrążona; polski żołnierz pilnujący Elfeldta z zadowoleniem zaobserwował, że generałowi trzęsą się ręce, gdy znalazł się pod ostrzałem własnych nebelwerferów (wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych). Tego samego dnia Położyński zniszczył jeszcze trzy pantery.

Był to z pewnością obfitujący w wydarzenia dzień dla człowieka, który na uchodźstwie opisywał, jak zniszczyć niemiecki czołg - najpierw go tropić, potem podejść bardzo blisko i uszkodzić gąsienice. Jednak w ciągu pięciu lat spotkań i rozmów nigdy nie wspomniał, że zniszczył trzy pantery. Opisywał schwytanie generała, co zostało dobrze udokumentowane. Szczęście Położyńskiego skończyło się 6 września 1944 roku, kiedy został ranny pod Thielt w Belgii.

Po bitwie o Maczugę podejście kanadyjskich dowódców do Polaków bardzo się poprawiło, co można wywnioskować na podstawie listu generała Simondsa z października 1944 roku, w którym napisał: "Był to dla mnie wielki zaszczyt dowodzić polską 1. Dywizją Pancerną. Chciałbym osobiście podziękować wam i waszym żołnierzom za bezcenny wkład w sukces. Walczyli z największymi umiejętnościami i odwagą".

Dowódca sił sojuszniczych w Europie generał Dwight D. Eisenhower w 1948 roku napisał o Falaise: "(...) pole bitwy pod Falaise było bez wątpienia jednym z największych «pól śmierci» na wszystkich teatrach wojennych. Drogi, szosy i pola były tak zakorkowane zniszczonym sprzętem oraz ciałami ludzi i zwierząt, że przedostać się przez ten teren było ogromnie trudno. Czterdzieści osiem godzin po zamknięciu kotła przeprowadzono mnie tamtędy pieszo i ujrzałem sceny godne Dantego. Dosłownie nie dało się przejść stu metrów, żeby nie nadepnąć na rozkładające się zwłoki".

W podobnym tonie o rejonie Falaise wypowiadał się Montgomery. Powiedział, że nigdy nie widział takiej rzezi, a mówił to weteran walk na froncie zachodnim w latach 1914-1918; ponadto stwierdził, że piloci na wysokości 150 metrów czuli "odór" zwłok.

Później uznano, że kocioł Falaise nigdy nie powinien się stać głównym elementem kampanii w Normandii; jak ujął to Montgomery: "Do tej bitwy nie powinno było w ogóle dojść, nigdy nie miało do niej dojść". I nie doszłoby, gdyby 7 sierpnia 1944 roku Niemcy nie przypuścili tak rozpaczliwego ataku.

------------------------------------------------------
Opublikowany fragment pochodzi z książki:

Evan McGilvray "Generał Stanisław Maczek" Dom Wydawniczy Rebis, 2014

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: generał Stanisław Maczek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy