"Gierek. Człowiek z węgla" - II część
Kim był najbarwniejszy i najbardziej lubiany przywódca Polski Ludowej? Cudotwórcą, który wyzwolił Polaków z gomułkowskiej szarzyzny? Mężem stanu przyjmowanym i szanowanym zarówno na Kremlu, jak i w Białym Domu? Komunistycznym aparatczykiem i sprytnym koniunkturalistą, którego na stołek I sekretarza KC PZPR wywindował Leonid Breżniew? Człowiekiem, który chciał usypać polską wyspę w rejonie Antarktydy, poprawiać Wyspiańskiego oraz Wajdę i zapchać gębę rozwydrzonemu narodowi kiełbasą?
Edward Gierek konsekwentnie wspinał się po kolejnych szczeblach kariery, przy dyskretnym poparciu moskiewskich protektorów. U szczytu władzy umiejętnie prowadził wewnątrzpartyjne gry polityczne i brylował na arenie międzynarodowej. Po klęsce swojej polityki gospodarczej został odsunięty od władzy, a w stanie wojennym był internowany na polecenie generała Jaruzelskiego. Po przemianach ustrojowych, coraz bardziej schorowany, dożywał swoich dni na belgijskiej emeryturze.
Jego biografia to wciągająca niczym thriller polityczny historia budowania legendy człowieka i całej dekady, która do dziś nazywana jest "epoką Gierka". Przedstawia ją Piotr Gajdziński w książce "Gierek. Człowiek z węgla"
Oto fragment tej publikacji - pierwsza część rozdziału "Gra o tron"
Przeczytaj drugą część rozdziału "Gra o tron":
Skład warszawskiej delegacji, która nawiedza Gierka w jego katowickim domu w nocy z 18 na 19 grudnia 1970 roku, jest dziwny. O ile obecność Franciszka Szlachcica jest zrozumiała, wiceminister spraw wewnętrznych przyjaźni się z Gierkiem od lat, o tyle przyjazd Stanisława Kani jest zastanawiający. Nie znają się zbyt dobrze. Po raz pierwszy spotkali się podczas nauki w łódzkiej szkole partyjnej w latach pięćdziesiątych, ale dzieliła ich zbyt duża różnica wieku, aby mogli zawrzeć bliższą znajomość. Wiele lat później Kania gościł w Katowicach. "Przy okazji takiej wizyty rozmawiałem z Edwardem Gierkiem i pamiętam, że wyniosłem z tego kontaktu dobre wrażenie. Potem spotykałem go przy różnych okazjach w Warszawie, ale nie było między nami żadnej zażyłości — wspominał Kania w książce Zatrzymać konfrontację. — Chyba nawet mogę powiedzieć, że wśród wszystkich sekretarzy komitetów wojewódzkich akurat z Gierkiem spotykałem się najrzadziej". Pierwotnie miał tu być również Edward Babiuch, kierownik Wydziału Organizacyjnego KC PZPR, ale dostał rozstroju żołądka. Niewykluczone, że to "choroba dyplomatyczna", być może Babiuch woli zachować ostrożność.
"Edward, są bardzo ważne decyzje do podjęcia. Ale o wszystkim powie ci Stanisław, bo on jest dobrze zorientowany w całej sytuacji" — tak, według relacji Szlachcica, miała się rozpocząć rozmowa o objęciu przez Gierka stanowiska I sekretarza KC. Później głos zabrał Kania, który zrelacjonował sytuację w kraju i zaapelował, aby Gierek zgodził się zastąpić Gomułkę. Początkowo się krygował, tradycyjnie mówił o pylicy, o tym, że "w Katowicach mu dobrze", a następnie postawił warunek, że Gomułka musi złożyć rezygnację na piśmie. "Kania zapewnił, że tak się stanie" — napisał Szlachcic. Profesor Jerzy Eisler w swojej książce o grudniu 1970 roku przytacza też relację Szlachcica przechowywaną w Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL. "Postanowiłem się odezwać. Zacząłem tłumaczyć Gierkowi: »Edek, widać taki już Twój los, żebyś został I sekretarzem. Jest kilku kandydatów, ale Ty się najbardziej na to stanowisko nadajesz. Uważam, że powinieneś się zgodzić«. Gierek długo się namyślał, zanim podjął ostateczną decyzję. Argument o nieuchronności losu poskutkował". W Smaku życia późniejszy I sekretarz KC dodawał, że obaj jego rozmówcy "niedwuznacznie deklarowali, że kierownictwo wojska i MSW nie udzielą poparcia żadnemu kandydatowi, który uczestniczył w podjęciu decyzji o użyciu broni. Poprą tylko moją kandydaturę. Klamka zapadła".
To zaskakujące, że ostrożny Gierek przyjmuje propozycję, która pada z ust niskich rangą funkcjonariuszy partii. Prawdę mówiąc, to niemożliwe. Korony nie przyjmuje się od paziów lub koniuszych.
W tym gronie to Edward Gierek ma najwyższą "szarżę", od wielu lat jest w końcu członkiem Biura Politycznego, a tamci to jedynie członkowie Komitetu Centralnego. Ich propozycja jest więc darowaniem Niderlandów. Tymczasem ze wspomnień uczestników tego spotkania — w tej sprawie wyjątkowo zgodnych — trzej dżentelmeni racząc się koniaczkiem i mając w sąsiednim pomieszczeniu funkcjonariusza MSW (kierowcę), układają listę nowych członków Biura Politycznego. Dzielą skórę na niedźwiedziu, a niedźwiedź cały czas zajmuje najważniejszy gabinet w kraju. Jeśli 14 grudnia atmosfera w gmachu KC była, jak to ujął Józef Tejchma, "surrealistyczna", to cztery dni później atmosfera w salonie gierkowskiego domu w Katowicach musiałaby Guillaume’a Apollinaire’a — twórcę tego pojęcia w sztuce — wprowadzić w prawdziwą ekstazę. Górnik Gierek surrealistą nie był. Stąpał po ziemi twardo. Jeśli wdał się w dyskusję na ten temat, jeśli zgodził się zostać I sekretarzem, to musiał mieć niemal stuprocentową pewność, że udział w coup d’état zakończy się sukcesem.
Co dawało mu tę pewność? Tylko jedno — akceptacja Moskwy. Pewność, że w walce z Gomułką ma poparcie Kremla i osobiście samego Leonida Breżniewa. Bez tego to spotkanie, jeśli w ogóle by do niego doszło, zakończyłoby się wypiciem jednego kieliszka koniaku i rozmową o pogodzie. Szczytem odwagi i szaleństwa byłaby rozmowa o pogodzie nad Bałtykiem.
O tym, że Gierek wiedział, iż ma poparcie Breżniewa świadczy też to, że podczas gdy panowie dzielili stanowiska w nowym Biurze Politycznym, z Moskwy do Katowic leciał już samolot ze specjalnym wysłannikiem genseka na pokładzie. Kiepska pogoda spowodowała jednak, że nie mógł on lądować w Katowicach, tylko w czeskiej Ostrawie. Zanim specjalny wysłannik Leonida Breżniewa dotarł w końcu do Katowic, Edward Gierek był już w drodze do Warszawy. Ale rzecz jasna wiadomości, które wiózł "następcy tronu", mogły zostać przekazane wcześniej — telefonicznie lub przez jakiegoś posłańca. Zaufanych ludzi Moskwy, wiarygodnych dla Gierka, było wówczas w Polsce aż nadto.
Najprawdopodobniej więc, przyjmując Kanię i Szlachcica, Edward Gierek wiedział, że działają oni nie tylko z upoważnienia wielu funkcjonariuszy Komitetu Centralnego PZPR, reprezentowanego przez Jaruzelskiego wojska, ale są umocowani znacznie wyżej. Tylko to mogło skłonić Sztygara do wyjazdu do Warszawy. Do Warszawy, której podczas wielkiej zawieruchy na szczytach władzy starannie unikał.
Interesująca koincydencja — ambasador Aristow bardzo nalegał, aby przekazać Gomułce list do członków Biura Politycznego właśnie 18 grudnia. Być może dlatego, że Moskwa wiedziała, iż właśnie tego dnia odbędą się rozmowy z Edwardem Gierkiem.
✳
Czy w 1970 roku dokonał się w Polsce zamach stanu? Nie ma na to jednoznacznych dowodów, ale jest wiele przesłanek, które każą poważnie brać to pod uwagę. Nie musi to oznaczać, że zamieszki na wybrzeżu wybuchły w wyniku prowokacji, choć i tu pojawiają się istotne wątpliwości. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że była to autentyczna eksplozja niezadowolenia obywateli, którą wykorzystano do obalenia dotychczasowego szefa partii.
Bez wątpienia w 1970 roku było wiele ośrodków zainteresowanych odejściem Władysława Gomułki. Najpotężniejszym i decydującym był Kreml. Dla nowego szefa sowieckiej partii komunistycznej Wiesław był niewygodny. Breżniewa musiała do szewskiej pasji doprowadzać jego samodzielność, którą potwierdził podpisaniem — bez konsultacji z Moskwą — układu z Niemiecką Republiką Federalną. Na postrzeganiu Gomułki przez Kreml istotną rolę odegrał też Marzec ’68, gdy nastroje w Polsce, a przede wszystkim w samej partii, zostały rozhuśtane do niebezpiecznej wysokości i groziły destabilizacją w jednym z najważniejszych w obozie sowieckim państw. Dla Breżniewa i jego najbliższych współpracowników Gomułka stał się człowiekiem nieobliczalnym. Nieobliczalni namiestnicy nigdy nie są zaliczani do ulubieńców suwerenów. Są tylko kłopotem.
Odejściem Gomułki było też zainteresowane młodsze pokolenie partyjnych funkcjonariuszy. Wiesław i kohorta jego najbliższych współpracowników byli dla nich przeszkodą na drodze do dalszej kariery. Na dodatek przeszkodą kapryśną. Niemałą rolę w tej niechęci nowego pokolenia partyjnych działaczy do Gomułki odgrywały sprawy materialne. Po ćwierćwieczu istnienia Polski Ludowej jej komunistyczni "właściciele" zmuszeni byli żyć oszczędnie, w sposób bardzo umiarkowany i dyskretny konsumować owoce przynależności do obozu władzy. Każda ostentacja była niebezpieczna i mogła skończyć się "zsyłką", bo Stary był człowiekiem przyzwyczajonym do skromnego życia i nie miał wygórowanych potrzeb materialnych. Co gorsza, tego samego wymagał od podwładnych. Tymczasem młodsze pokolenie działaczy komunistycznych, które w przytłaczającej większości było dalekie od ideologicznej doktryny, które traktowało partię nie jako zakon, ale katapultę do zrobienia kariery i "lepszego życia", miało dość upierdliwego szefa. Jeśli naród ich nie kochał, a wielu miało świadomość, że są raczej znienawidzeni niż uwielbiani i szanowani, to chcieli za to godziwej rekompensaty. Lata rządów Gomułki pozbawiły ich złudzeń, że przy tym szefie partii godziwą rekompensatę uzyskają.
Bez wątpienia wśród zainteresowanych odejściem Gomułki z funkcji I sekretarza KC PZPR istniało kilka obozów, z których dwa miały największe szanse w wyścigu o władzę. Pierwszy był skupiony wokół Mieczysława Moczara ("partyzanci"), a drugi — Edwarda Gierka ("technokraci"). O sukcesie każdego z nich musiały zdecydować w ówczesnych realiach dwa czynniki: poparcie Moskwy oraz wyprowadzonego z koszar 14 grudnia wojska. Wojska, którego decyzje kształtowano oczywiście w Moskwie.
Wydaje się najzupełniej realne, że "partyzanci" i "technokraci" zawarli w grudniu 1970 roku czasowy sojusz, którego celem było odsunięcie Gomułki, a dopiero później rozgorzała walka o schedę po nim. Wbrew pozorom poglądy Moczara i Gierka wcale tak bardzo się od siebie nie różniły. Zarówno Gierek, jak i Moczar byli zwolennikami silnej władzy, obaj byli też "kanonicznymi" komunistami. Jeśli Moczar miał większy przechył w kierunku narodowym, to tylko nieco większy. Nie były to w każdym razie, moim zdaniem, różnice uniemożliwiające współpracę wobec wspólnego wroga. Na dodatek łączyły ich dwie ważne postaci. Pierwszym był Franciszek Szlachcic, przyjaciel Edwarda Gierka i jednocześnie jeden z najbliższych współpracowników Mieczysława Moczara w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych; drugim — Wojciech Jaruzelski, który nawet jeśli odczuwał wdzięczność wobec Gomułki za powołanie go na funkcję ministra obrony narodowej, to jednocześnie wiedział, że ten zgodził się na to nie bez oporu, a opór ów przełamywali zarówno Moczar, jak i Gierek. Ważnym momentem w postrzeganiu Gomułki przez Jaruzelskiego musiały być z pewnością wydarzenia z pierwszych godzin po wybuchu protestów na wybrzeżu, gdy I sekretarz KC bezceremonialnie pozbawił szefa MON dowództwa, nie pytając go nawet o opinię na temat użycia wojska w Gdańsku. Poza tym Jaruzelski musiał sobie zdawać sprawę, że bardziej jest tytularnym szefem Ministerstwa Obrony Narodowej niż faktycznym, bowiem rzeczywistą władzę nad armią w dotychczasowym układzie politycznym sprawowali bliscy współpracownicy Starego: Grzegorz Korczyński i Marian Spychalski. Ambitny do granic możliwości Jaruzelski musiał znosić tę sytuację z najwyższym trudem. Zwłaszcza ten pierwszy był solą w oku Jaruzelskiego. Chaotyczny, chamski, dysponujący znikomą wiedzą wojskową, pozbawiony manier, co na Jaruzelskim — wychowanym w szlacheckim dworku i katolickiej szkole — musiało robić jak najgorsze wrażenie, na dodatek pijak, żeby nie powiedzieć alkoholik. Nie jest też wykluczone, że rola, jaką wojsko odgrywało w tych dniach na wybrzeżu, nie była tą, którą nowy szef Ministerstwa Obrony Narodowej sobie wymarzył. I wreszcie rzecz najważniejsza. Jaruzelski, jak mawiano w najwyższych kręgach wojskowych i politycznych, "miał antenę nastawioną na Moskwę". Jeśli Moskwa chciała zmiany I sekretarza KC, to Jaruzelski z pewnością był gotów do takiej zmiany się przyczynić.
Argumentem potwierdzającym sojusz "partyzantów" i "technokratów" jest również pragmatyzm szefów tych obozów. Obaj doskonale się uzupełniali, dzięki czemu równoważyli pozycję Gomułki. Tego bowiem, nawet mimo robotniczych wystąpień, nawet wobec nieprzychylnej postawy Moskwy — przynajmniej do czasu odczytania listu władz KPZR — trudno było uznać za politycznego trupa. Stary miał bez wątpienia największy wśród działaczy partyjnych autorytet, wynikający z jeszcze przedwojennej działalności w ruchu komunistycznym, z zaangażowania w działalność konspiracyjną podczas wojny, ze sprzeciwu wobec Stalina, wreszcie z Października, gdy Gomułka postawił się Moskwie i gdy zgromadzone na placu Defilad tłumy wiwatowały na jego cześć. Dla działaczy partyjnych to był magiczny moment, w którym uwierzyli, że nawet działacze partii komunistycznej mogą się cieszyć w społeczeństwie prawdziwym autorytetem. Równowagą dla tych cech Gomułki były wpływy Moczara w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, poprzez dobre kontakty z Jaruzelskim — w wojsku oraz, między innymi poprzez ZBOWiD, w aparacie państwowym. Gierek z kolei dodawał do tego "kociołka" duże wpływy w aparacie partyjnym, zwłaszcza wśród sekretarzy komitetów wojewódzkich oraz autorytet, którym cieszył się wśród młodszych działaczy partii.
O tym, że sojusz mógł zostać w grudniu 1970 roku zawarty, przekonują także dalsze wzajemne relacje między Gierkiem i Moczarem. "Naczelny partyzant" Peerelu został przez Gierka awansowany do grona najważniejszych osób w państwie — po latach bycia zastępcą członka Biura Politycznego, teraz był "pełnym członkiem" tego ekskluzywnego, dwunastoosobowego grona najważniejszych władców partii, a w praktyce państwa. Został też sekretarzem Komitetu Centralnego. Czy gdyby obaj towarzysze wcześniej nie zawarli układu, to Gierek awansowałby największego swojego konkurenta? A zaraz później rozprawiłby się z nim w sposób tak bezwzględny i błyskawiczny? Gierek nie był człowiekiem bezwzględnym i nazbyt "wyrywnym". Tymczasem w sprawie Moczara działał, co było dla niego niezwyczajne, błyskawicznie. Przerywając pobyt na zjeździe czechosłowackich komunistów, 27 maja 1971 roku nowy I sekretarz poleciał do Olsztyna, gdzie akurat przebywał Moczar. Nie było w tej wizycie członka Biura Politycznego niczego nadzwyczajnego — w tym samym czasie wizyty w województwach składali także inni członkowie najwyższych władz partii. Jan Szydlak dokładnie w tych samych dniach był we Wrocławiu, Stanisław Kania w Szczecinie, a inni dygnitarze w ostatnich dniach maja wizytowali Bydgoszcz, Białystok oraz Łódź. Choć dominujący pogląd głosi, że celem wizyty w Olsztynie było przygotowanie spisku i dokonanie puczu w partii, to jednak jest to mało prawdopodobne. Pucz w Polsce mógłby się odbyć tylko za zgodą Moskwy, ta jednak nie mogła być zainteresowana zmianą wygodnego dla niej, i świeżo usadowionego w Białym Domu, Gierka. W "partyzancki" spisek wątpił generał Witalij Pawłow, przedstawiciel KGB w Polsce, który twierdzi w swoich wspomnieniach, że Moczar, ze względu na swój — źle w Moskwie widziany — nacjonalizm, nie miał najmniejszych szans na przejęcie władzy w Polsce. W istnienie spisku wątpi też zasiadający wówczas w najwyższych partyjnych władzach i mający dostęp do wielu informacji Józef Tejchma. "Znałem I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego w Olsztynie. On się z tego Moczarowskiego spisku, który miał być organizowany na jego terenie, śmiał. Ale komuś widocznie było potrzebne stworzenie przeciwnika, bo to zawsze służy sprawującemu władzę" — tłumaczył mi były członek Biura Politycznego KC PZPR.
Wydaje się, że Gierek wykorzystał wizytę Moczara na północy kraju do ostatecznej z nim rozgrywki. Ostatecznej, bo zbliżał się, planowany na grudzień 1971 roku, zjazd PZPR i przed tą datą trzeba było się rozprawić z najgroźniejszym rywalem. Gierek przeprowadził to z dużym rozmachem. W połowie czerwca aresztowano najważniejszych stronników Moczara w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych: wiceministra Ryszarda Matejewskiego (dowodził bardzo brutalnie zachowującymi się podczas walk w Szczecinie siłami MO i SB) oraz wicedyrektorów departamentów Henryka Żmijewskiego i Stanisława Smolika, naczelników wydziałów Janusza Kowala i Jerzego Milkę. Później ten sam los spotkał grupę sześćdziesięciu innych funkcjonariuszy bezpieczeństwa. Oficjalnym powodem aresztowań były kontakty ze światem przestępczym, a konkretnie powiązania z handlarzami dewizami. Pozbawionego oparcia w swoim mateczniku, czyli MSW, Moczara mianowano prezesem Najwyższej Izby Kontroli, co — realnie patrząc — było w ówczesnym układzie politycznym stanowiskiem niewiele więcej znaczącym niż kierowanie Państwowym Gospodarstwem Rolnym w bieszczadzkim Lesku. Tyle że powietrze było mniej zdrowe. Na VI Zjeździe PZPR, w grudniu 1971 roku, Mieczysława Moczara — jak to elegancko wówczas określano — "wyprowadzono" z Biura Politycznego. Został "NIK-im". Jednym z dziesiątków tysięcy warszawskich urzędników, który przez całą dekadę mógł jedynie rozpamiętywać swoją dumną przeszłość i dziwić się, jak łatwo górnik z prowincjonalnych Katowic zdołał go, mówiąc językiem Zenona Kliszki, "wyportkować". Za to "wyportkowanie" będzie Gierka nienawidził nienawiścią czystą i mocną jak lubelski bimber, który w latach 1942−1944 spożywał jako dowódca pepeerowskiej partyzantki. I dlatego będzie próbował zniszczyć Gierka, gdy to z kolei on zostanie "wyportkowany" przez Kanię i Jaruzelskiego.
Dla porównania warto na chwilę pochylić się nad dalszym losem innych spośród najważniejszych inspiratorów tego przewrotu pałacowego. Stanisław Kania został w kwietniu 1972 roku sekretarzem KC, a trzy lata później członkiem Biura Politycznego. Wojciech Jaruzelski wszedł do Biura Politycznego już w grudniu 1971 roku, utrzymał także stanowisko szefa MON, które będzie sprawował do 1983 roku i odda ten resort swojemu bliskiemu współpracownikowi, generałowi Florianowi Siwickiemu. Obu zresztą, i Kanię, i Jaruzelskiego, Gierek planował awansować do Biura zaraz po objęciu władzy. Nie zrobił tego na ich wyraźną prośbę, aby nie odkrywać przed opinią publiczną, jaką rolę odegrały w grudniu 1970 roku "siłowniki". Franciszek Szlachcic nie miał takich oporów — w 1971 roku wszedł do Biura Politycznego i został sekretarzem KC oraz nieformalnym zastępcą Edwarda Gierka. Awansu na członka Biura doczekał się także Edward Babiuch, który jednocześnie został sekretarzem KC, rok później mianowano go również członkiem Rady Państwa, a następnie jej wiceprzewodniczącym. U schyłku "przerwanej dekady" stanął na czele rządu. O tym mistrzu partyjnych rozgrywek i supernadzorcy partyjnego aparatu opowiadano sobie w końcu 1978 roku, że kiedy Gierek usłyszał o wyborze Karola Wojtyły na papieża, miał powiedzieć: "Bardzo się cieszę, ale moim zdaniem Babiuch byłby lepszy". Nagrody doczekał się również Czesław Kiszczak, który w 1972 roku objął funkcję szefa Zarządu II Sztabu Generalnego, czyli wojskowego wywiadu.
Awansowanie członków grudniowego spisku było jednym z największych błędów Edwarda Gierka. Widać Machiavellego Sztygar nie studiował, bo gdyby było inaczej, to w ciągu kilku lat pozbawiłby ich realnej władzy. Zrodzona z knowań przeciwko I sekretarzowi ekipa Gierka nigdy nie będzie "jedną drużyną". Mieczysław Rakowski pisał później w Dziennikach politycznych, że właśnie w grudniu 1970 roku aktywowi centralnemu weszły w krew działania grupowe i frakcyjne.
-----------------------------------------------
Przedstawiony fragment pochodzi z książki Piotra Gajdzińskiego "Gierek. Człowiek z węgla" Wydawnictwo Poznańskie, 2014