Halina Szymańska vel Alice Kraffczyk. Niemka szpiegiem PRL
Osobowość i droga życiowa Alice Kraffczyk kryły w sobie wiele tajemnic i zaskakujących sprzeczności. To, co robiła, wynikało z jej wewnętrznego przekonania, zaangażowania, a nie z pobudek materialnych, wyrafinowanych gier i koncepcji operacyjnych wywiadu. To z grona tego typu postaci wywodzili się szpiedzy doskonali.
O losach Alice Kraffczyk-Haliny Szymańskiej, rodowitej Niemki, która została szpiegiem PRL i przez dziesięciolecia swej czynnej, a potem biernej służby dla UB/SB nie zaliczyła ani jednej wpadki, możemy przeczytać w książce "Szpiedzy PRL-u" Władysława Bułhaka i Patryka Pleskota. Dwóch historyków z IPN odkrywa skrywane od lat tajemnice PRL-owskiego wywiadu. To pierwsza próba prześledzenia ściśle tajnego projektu szkolenia polskich agentów i działalności "nielegałów" w służbach Bieruta, Gomułki i Gierka.
Przedstawiamy fragment tej publikacji.
Halina Szymańska vel Alice Kraffczyk. Alicja po drugiej stronie lustra
4 grudnia 1974 roku zupełnie anonimowa dla opinii publicznej pięćdziesięcioletnia kobieta, Halina Szymańska, córka Waltera, została w trybie nadzwyczajnym odznaczona przez Przewodniczącego Rady Państwa PRL prof. Henryka Jabłońskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za "wybitne zasługi w wykonywaniu obowiązków służbowych". Nie sprecyzowano, na czym te obowiązki miały polegać. Nie wyjaśniono też, jak to było możliwe, by w państwie deklarującym politykę ateizmu i antyfaszyzmu tak wysokie odznaczenie otrzymała gorliwie praktykująca katoliczka i osoba uznawana przez hitlerowskie Niemcy za rodowitą córkę Rzeszy. Tylko Jabłoński nie był zdziwiony. Wiedział, że nagradza jednego z najbardziej zasłużonych szpiegów PRL. Jednak nawet jemu nie zdradzono szczegółów z zaskakującego życia Szymańskiej.
Alice Kraffczyk - bo pod takim imieniem i nazwiskiem Halina Szymańska funkcjonowała przez większość życia - urodziła się w 1925 roku w górniczym Beuthen (czyli w Bytomiu) jako drugie, młodsze dziecko Heleny i Waltera Kraffczyków. Ojciec Alice pracował jako technik budowy maszyn. Późniejszy Bytom leżał wówczas po niemieckiej stronie Górnego Śląska, niedaleko granicy z II RP. Niemiecka tożsamość rodziny Kraffczyków nie może jednak budzić wątpliwości, a od niemieckiego Bytomia do Orderu Odrodzenia Polski droga była jeszcze bardzo daleka. I wiodła przez wojnę. W 1931 roku Alice poszła do podstawówki, a osiem lat później rozpoczęła naukę w Miejskiej Szkole Handlowej w Beuthen. Wybuch wojny początkowo niewiele zmienił w życiu Kraffczyków - przecież Niemcy wygrywali. Alice spokojnie dokończyła średnią szkołę handlową, zdobywając kwalifikacje dyplomowanej sekretarki i księgowej. W takim właśnie charakterze w 1941 roku podjęła pracę we Wrocławiu - czyli wciąż niemieckim Breslau.
Tymczasem front wschodni, rozciągnięty niedawno pod Moskwę i góry Kaukazu, od drugiej połowy 1943 roku ze złowrogą systematycznością zaczął się zbliżać do Śląska. Jeszcze w tym samym roku osiemnastoletnia Alice została powołana do wojskowej służby medycznej w charakterze pomocy pielęgniarskiej Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Miejscem jej pracy stał się wojskowy szpital we Wrocławiu-Breslau. Gdy front zaczął bezpośrednio zagrażać miastu, szpital został ewakuowany na dalekie tyły frontu, do (jeszcze) bezpiecznego miasta Hof w Bawarii. Ku zaskoczeniu otoczenia Alice nie zamierzała szukać schronienia w głębi Niemiec i w styczniu 1945 roku - tuż przed rozpoczęciem obrony "twierdzy Wrocław" (niem. Festung Breslau) - zgłosiła się na ochotnika do służby pielęgniarskiej w zagrożonym mieście.
(...)
Kilkanaście dni po jej przybyciu zaczęło się oblężenie. Kraffczyk znalazła zajęcie w tak zwanym szpitalu bunkrowym, po pewnym czasie została jednak sekretarką w samym sztabie obrony miasta-twierdzy. Do takich miejsc raczej nie dopuszczano osób całkiem przypadkowych. Zapewne zadziałały tutaj jakieś więzi społeczne (czyli po prostu znajomości). Zaangażowanie Alice w beznadziejną obronę Festung Breslau nie było wszak całkowite. Gdy więc na początku maja 1945 roku w chaotycznych chwilach poprzedzających kapitulację miasta nadarzyła się okazja do ucieczki, skorzystała z niej. (...) wraz z uzbrojoną grupą oficerów sztabu jakimś cudem prześliznęła się przez linię wojsk sowieckich i przedarła się przez lasy i szczyty Sudetów na teren Czech, docierając aż do walczących jeszcze wojsk Grupy Armii "Środek" feldmarszałka Ferdinanda Schörnera.
Zaledwie kilka dni później, po ogłoszeniu bezwarunkowej kapitulacji "Tysiącletniej Rzeszy", oddziały te złożyły broń. I tym razem Kraffczyk miała dużo szczęścia, trafiła bowiem do amerykańskiego, a nie sowieckiego obozu jenieckiego. Jej umiejętności i doświadczenia pielęgniarskie okazały się bardzo przydatne. W kolejnych tygodniach pracowała w służbie sanitarnej kilku obozów przeznaczonych dla niemieckich jeńców wojennych, położonych na terenie dawnej zachodniej Rzeszy oraz Francji.
(...) na początku 1947 roku zwróciła się do Polskiej Misji Repatriacyjnej w Monachium z prośbą o zezwolenie na powrót do ojczystego Beuthen - teraz już polskiego Bytomia - gdzie wciąż mieszkali jej rodzice. Raz jeszcze przedłożyła pomoc innym nad osobiste bezpieczeństwo i życiową wygodę.
W Bytomiu na pewno nie żyło jej się łatwo. Kraffczyk miała trudności ze znalezieniem pracy. Być może dopiero tutaj poznała w zadowalającym stopniu język polski. Najpierw zatrudniła się jako służąca i opiekunka do dzieci pewnego oficera "ludowego" Wojska Polskiego. Potem przez jakiś czas pozostawała bez stałego zatrudnienia. Wreszcie w 1950 roku na dłużej zaczepiła się w miejskich zakładach energetycznych jako robotnica-monterka, doświadczając na własnej skórze, jak wygląda życie socjalistycznej emancypantki.
Wtedy właśnie podjęła kolejną zaskakującą decyzję. Rozpoczęła swoje drugie, niejako równoległe życie - komunistycznej agentki. W 1952 roku nawiązała tajną współpracę z Powiatowym Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego w Bytomiu, otrzymując pseudonim "Halina". Co ją do tego skłoniło? Być może przymus, a może jej własne przekonania lub po prostu chęć przystosowania się do czasów, w których przyszło jej żyć. Jak wreszcie jej głęboko katolicki światopogląd przetrawił fakt owej współpracy? Nie znamy niestety odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Pierwszym celem "Haliny" stało się rozpracowanie specjalistów z Holandii i Francji zatrudnionych w elektrowni znajdującej się Miechowicach (dzisiejszej dzielnicy Bytomia), nieopodal miejsca pracy Kraffczyk. Z powodu braku dostępu do tak zwanej teczki pracy "Haliny" (czyli dossier, w którym gromadzono dokumentację aktywności danego agenta, taką jak donosy, notatki ze spotkań itp.) nie możemy stwierdzić, w jaki sposób przebiegała owa inwigilacja. Wiemy, że zasadniczo opierała się na "stosunkach towarzyskich", jakie Alice utrzymywała z tymi cudzoziemcami.
"Halina" szybko okazała się bardzo przydatna w inwigilacji innego, znacznie liczniejszego środowiska: tak zwanych autochtonów, czyli Niemców wciąż mieszkających na polskim Śląsku. Była w końcu jedną z nich i wykorzystywała swe znajomości. (...)
"Halina", dzięki dobrej opinii, jaką zyskała w powiatowym UB (a potem SB), została zauważona w dalekiej Warszawie. W lutym 1957 roku Centrala zadecydowała o przejęciu perspektywicznego agenta przez Departament I (czyli pion wywiadu w MSW). Wtedy też sprawie Kraffczyk nadano kryptonim "Alice" - o tyle zaskakujący, że przecież zbieżny z jej własnym imieniem, co raczej słabo spełniało wymogi konspiracji.
Awans w hierarchii szpiegów nie wynikał tylko i wyłącznie z dobrej opinii dawnej "Heleny". Z punktu widzenia wywiadu niewątpliwie dysponowała ona wieloma cechami predestynującymi ją do przyszłej roli "nielegalnej agentki" w RFN. Była rodowitą Niemką, a także wciąż stosunkowo młodą, dynamiczną kobietą, niebojącą się trudnych wyzwań, jednocześnie mogącą się pochwalić bogatym już doświadczeniem życiowym i bardzo przydatnym w wywiadzie - choć ciężkim do zdefiniowania i wyuczenia - życiowym szczęściem. Na razie jednak zaliczano ją do kategorii "agentek perspektywicznych" i postanowiono przerzucić do zachodnich Niemiec w sposób raczej standardowy, a więc drogą łączenia niemieckich rodzin, z pierwszym "przystankiem" w NRD. Na skutek liberalizacji politycznej i postępującej destalinizacji łączenie rodzin stało się na tyle powszechną akcją, że przemycanie w jej ramach osób "sterowanych" nie było wielkim problemem.
Nie ulega wątpliwości, że wyjazd rodziny Kraffczyków za Odrę był w najdrobniejszych szczegółach wyreżyserowany przez wywiad MSW w ramach odpowiedniej "kombinacji operacyjnej". Zapewne był jednocześnie zgodny z życzeniem rodziców Alice i jej samej. W każdym razie Kraffczyków nie trzeba było długo przekonywać: jeszcze w tym samym 1957 roku rodzina opuściła Bytom i udała się do wschodniego Berlina, gdzie mieszkał Günther, brat Alicji.
Günther potrafił odnaleźć się w powojennej rzeczywistości: wstąpił do partii komunistycznej i został dyrektorem gimnazjum. Nie miał pojęcia, że jego siostra świadczy komunistycznej władzy o wiele większe usługi. Przez kilka miesięcy "Alice" pracowała w Berlinie jako pomoc biurowa w państwowym przedsiębiorstwie budowlanym. Szybko jednak, wykonując polecenia wywiadu, zostawiła swoją rodzinę i przeniosła się (nie było to jeszcze zbyt trudne) do Niemiec Zachodnich. (...)
Przez pierwsze dwa lata pobytu w RFN Alicja pracowała jako sekretarka w zakładach cementowo-azbestowych w miejscowości Wanne-Eickel (niedaleko Dortmundu). To stanowisko nie zapewniało najlepszych perspektyw szpiegowskich. Wydawało się wówczas, że jej agenturalna kariera jest skończona, a życiowa trajektoria ustabilizuje się wreszcie i zamieni prędzej czy później w banalny dobrobyt niemieckiej Hausfrau, wymuszając tym samym skierowanie sprawy "Alice" do przepastnego archiwum wywiadu PRL.
I znów jednak dała o sobie znać jej niezwykła zdolność do niespodziewanych i zarazem niebanalnych życiowych "zwrotów akcji". W marcu 1960 roku agentka zyskała nagle wielką szansę kontynuowania swojego podwójnego życia, które chyba powoli stawało się już jej drugą naturą. Dzięki protekcji bliskiego krewnego otrzymała propozycję pracy w charakterze sekretarki- -maszynistki w Sztabie Wojsk Lotniczych Ministerstwa Obrony RFN. (...)
Niezależnie od powodów, dzięki propozycji zawodowej złożonej Kraffczyk, wywiad MSW całkowicie przypadkowo trafił na żyłę złota. Okazja była tym cenniejsza i niespodziewana, że zaistniała nie w wyniku jakiejś skomplikowanej "kombinacji operacyjnej", a raczej dzięki obrotności i osobistemu zaangażowaniu samej agentki.
Brak dostępu do większości materiałów archiwalnych odnoszących się do jej osoby, a zwłaszcza do "teczki pracy", uniemożliwia zarówno dokładną rekonstrukcję tej sprawy, jak i pełne odtworzenie szpiegowskiej działalności "Alice". W każdym razie zastępca dyrektora Departamentu I MSW, pułkownik Leszek Guzik, a także oficer prowadzący dzielnej agentki, podpułkownik Roman Medyński, nie mogli się jej nachwalić.
Czy osoba prostolinijna, która nie znosi fałszu i obłudy, może być dobrym szpiegiem? Poprzestańmy tutaj jeszcze raz na konstatacji, że osobowość i droga życiowa Alice Kraffczyk kryły w sobie wiele tajemnic i zaskakujących sprzeczności.
Za sprawą ściśle tajnego raportu, jaki udało nam się odnaleźć, sporządzonego przez wspomnianego pułkownika Medyńskiego, potrafimy mimo wszystko odtworzyć niektóre aspekty niebezpiecznej pracy "Alice" w sztabie odradzającej się, potężnej zachodnioniemieckiej Luftwaffe. Medyński pisał z prawdziwym podziwem:
dostarczała nam materiały dotyczące struktury organizacyjnej i obsady personalnej poszczególnych wydziałów sztabu lotnictwa NRF [czyli RFN], jego działalności, baz zagranicznych, sprzętu powietrznego wraz z danymi technicznymi, urządzeń elektronowych zainstalowanych na poszczególnych typach samolotów, baz naprawczych rozmieszczonych zarówno w NRF, jak i krajach NATO, rozmieszczenia stacji radarowych itp.
Drugi okres jej agenturalnej aktywności wiązał się z kolejnym miejscem pracy, nie mniej interesującym z punktu widzenia wywiadu MSW, a mianowicie z Sekretariatem Pełnomocnika Parlamentarnego Bundeswehry. "Otrzymywaliśmy - wspominał te czasy pułkownik Medyński - struktury organizacyjne i obsady personalne Ministerstwa Obrony i sztabów poszczególnych rodzajów broni, ich zakresy działania, a w początkach lat siedemdziesiątych także materiały dotyczące Urzędu Kanclerza, jego grup roboczych, ich zakres obowiązków".
Wobec tak bogatej tematyki poruszanej w informacjach wywiadowczych pochodzących od "Alice" nie może dziwić, że były one przekazywane do wywiadu wojskowego, czyli Zarządu II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a także do "przyjaciół radzieckich", których w materiałach wewnętrznych wywiadu określano często skrótem PR.
Na podstawie wspomnianego raportu możemy również przynajmniej częściowo odtworzyć metody pracy przyszłej Haliny Szymańskiej oraz sposoby jej łączności z Centralą w Warszawie. Jak pisał pułkownik Medyński:
informacje te "Alice" uzyskiwała poprzez sporządzanie dodatkowych kopii z pisanych przez siebie pism i innych dokumentów, które trafiały do jej rąk. Z pism, z których nie mogła dokonać odpisu, wynotowywała najważniejsze dane, a następnie sporządzała z tego raporty. Wszystkie te materiały fotografowała minoxem i filmy odpowiednio zakamuflowane przekazywała na spotkaniach kurierowi.
Minox to słynny miniaturowy aparat fotograficzny, wynaleziony przez pewnego łotewskiego Niemca jako luksusowy gadżet, elegancki drobiazg łatwo mieszczący się w damskiej torebce. Wynalazca nie spodziewał się zapewne, że jego aparat zainteresuje nie tylko eleganckie damy. Od czasów II wojny światowej stał się podstawowym narzędziem pracy każdego szanującego się szpiega. Wywiadowcza kariera minoxa (w kolejnych wcieleniach) trwała aż po kres zimnej wojny.
Ważnym elementem szpiegowskiej działalności "Alice" było to, że w czasie pobytu w RFN agentka kilkakrotnie wyjeżdżała za granicę: była między innymi w Indonezji, Izraelu i Japonii. Te oficjalnie turystyczne wyjazdy miały zapewne swój wywiadowczy wymiar. Podobne podróże pozwalały bowiem, poza zasięgiem lokalnego kontrwywiadu (w tym przypadku nader czujnego Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji), na dłuższe spotkania oficerów prowadzących z ich podopiecznymi. Takie dłuższe rozmowy wykorzystywano nie tylko do pogłębionej wymiany informacji, lecz także do szkolenia i indoktrynacji agenta oraz do wyposażenia go w nowe wywiadowcze gadżety. Bezpośrednie spotkania służyły ponadto - co nie mniej istotne - do pogłębiania więzów, również osobistych, z oficerami z dalekiej Centrali. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że przy okazji oficerowie ci mogli zwiedzić pół świata i poznać turystyczne walory bogatego Zachodu. Zawsze warto łączyć przyjemne z pożytecznym, a podróże na pewno kształcą - także funkcjonariuszy wywiadu.
W listopadzie 1973 roku Kraffczyk, wykonując instrukcje z Warszawy, przeniosła się do bońskiego MSZ, co z wywiadowczego punktu widzenia miało przynieść dodatkowe wymierne korzyści w postaci dostępu do jeszcze ciekawszych informacji. Przygotowany plan operacyjny zakładał bowiem zatrudnienie "Alice" w Wydziale Konsularnym ambasady RFN w Warszawie na stanowisku sekretarki i tłumaczki. Docelowo miała się ona znaleźć w składzie obsługi zachodnioniemieckiego ataszatu wojskowego, dopiero tworzonego w tej młodej, działającej od 1972 roku placówce dyplomatycznej. Od początku pracy w MSZ, jeszcze w Bonn, Kraffczyk dostarczała bardzo interesujące, szczególnie kontrwywiad PRL (Departament II MSW), dane o powiązaniach niemieckich dyplomatów z zachodnioniemieckimi służbami specjalnymi, przede wszystkim z BND.
Jeśli "Alice" wyjechała z Polski za namową wywiadu MSW, w podobny sposób także do Polski wróciła. Doszło tym samym do niecodziennej sytuacji, w której zagraniczny "nielegalny agent" PRL-owskiego wywiadu zaczął funkcjonować w stolicy Polski. Zapętlenie biografii Kraffczyk doprowadziło też do innego qui pro quo: nowa urzędniczka ambasady, intensywnie kontrolowanej przez polskie służby, stała się obiektem rozpracowania przez niczego nieświadomy kontrwywiadowczy Departament II MSW. Otrzymała pseudonim "Ameba" - jak widać, nie miała specjalnego szczęścia do kryptonimów.
Zapętlenie było tym większe, że przecież wspomniane wyżej informacje pochodzące od "Alice" były bardzo przydatne dla kontrwywiadu. Oczywiście wywiad nie zdradzał kolegom z kontrwywiadu źródła swoich cennych przecieków z niemieckiego MSZ, a później z ambasady RFN. Działania kontrwywiadu, bądź co bądź "bratniej" struktury tego samego resortu spraw wewnętrznych PRL, przypominały więc - w imię zachowania w najściślejszej konspiracji tożsamości "nielegalnej agentki" - gonienie własnego ogona.
W ramach tego zadziwiającego rozpracowania kontrwywiad MSW zdobył informację, że Kraffczyk pracowała uprzednio w bońskim ministerstwie obrony, a teraz szykowała się do objęcia posady w ataszacie wojskowym. Oficerowie tej służby nie zdawali sobie jednak sprawy, że świadczyło to nie tyle o jej związkach z niemieckimi służbami specjalnymi (jak podejrzewano), ile wynikało z inspiracji ze strony kolegów z wywiadu. Ci ostatni mogli naśmiewać się po cichu z niewiedzy pracowników pokrewnej służby.
Funkcjonariusze kontrwywiadu na pewno zachowywali pełną powagę. "Alice"-"Ameba" stała się obiektem intensywnego rozpracowania, mającego ustalić, czy faktycznie nie współpracuje z niemieckimi służbami (o co kontrwywiad podejrzewał zresztą niemal każdego zachodniego pracownika placówek dyplomatycznych). Co najmniej dwukrotnie dokonywano rewizji jej osobistych rzeczy, najpierw w hotelu MDM (9 listopada 1973 roku), gdzie zatrzymała się po przyjeździe do Warszawy, a sześć dni później w pensjonacie "Zgoda", gdzie zamieszkała na stałe.
Skutek przeszukań nie był imponujący: znaleziono tylko dużą liczbę różnorodnej odzieży i bielizny, z czego wyciągnięto wniosek, że cechuje ją wysoki gust estetyczny. Nie odnaleziono za to żadnych notesów, dokumentów czy jakichkolwiek śladów sugerujących wywiadowczą działalność "Ameby". Dokonujący włamania funkcjonariusze przyznali przy tym, że nie udało im się otworzyć wszystkich szafek znajdujących się w mieszkaniu w "Zgodzie": wytrychy okazały się niewystarczające. Być może w celu ukrycia skromnych rezultatów włamań wykonano aż w pięciu egzemplarzach kopie dwóch znalezionych w rzeczach Kraffczyk modlitewników: polskiego i niemieckiego. Z pewną dozą desperacji liczono być może, że służą one do szyfrowania tajnych wiadomości.
Kontrwywiad nie tylko nie wpadł na trop powiązań Kraffczyk ze służbami niemieckimi (bo takich najprawdopodobniej nie było), lecz także nie natrafił na najmniejszy ślad rzeczywistej współpracy "Alice" z PRL-owskim wywiadem. Jak podkreślono w notatce Wydziału III Departamentu II MSW, rozpracowującego ambasadę RFN, w całym okresie pobytu Kraffczyk w Polsce "nie uzyskano danych, by zajmowała się działalnością sprzeczną ze statusem pracownika Ambasady".
Słusznie więc uznawano ją w polskim wywiadzie za ostrożnego i utalentowanego szpiega. Funkcjonariusze kontrwywiadu nawet nie podejrzewali, jak bardzo się mylili, a wtajemniczeni oficerowie z Departamentu I MSW mogli sobie winszować, że wystrychnęli kolegów na dudka.
(...) w kwietniu 1976 roku Kraffczyk została odwołana z ambasady RFN w Warszawie. Wróciła do Niemiec, a dwa lata później przeszła na rentę zdrowotną. Z punktu widzenia wywiadu PRL stała się osobą nieprzydatną. Została więc wycofana z tak zwanej czynnej sieci źródłowej.
W tym jednak przypadku PRL-owskie służby zdecydowały się postąpić po dżentelmeńsku i nie opuścić zasłużonej agentki. Pod koniec maja 1974 roku, kiedy ze względów zdrowotnych możliwości operacyjne Kraffczyk spadły niemal do zera, a ona sama wykazywała coraz wyraźniej (...) oznaki nerwowości i wyczerpania, zastępca szefa Departamentu I MSW pułkownik Leszek Guzik wysłał pismo do swego zwierzchnika, wiceministra spraw wewnętrznych generała Mirosława Milewskiego, w którym upomniał się o wierną agentkę. Pisał, że właściwie całe swe życie oddała polskiemu wywiadowi, a co więcej, "podstawą współpracy z naszą służbą jest jej lojalność wobec Polski i związki, jakie wytworzyły się między nią a Centralą od 1957 roku. Warto również zaznaczyć, że zbliża się ona do wieku 50 lat, jest samotną bez rodziny, gdyż z jedynym bratem zamieszkałym w NRD nie utrzymuje na nasze polecenie od lat żadnych kontaktów. W tym stanie rzeczy nie ukrywa przed nami, że jesteśmy dla niej jedyną przystanią w przyszłości, że praca dla nas stanowi dla niej treść życia".
Jeżeli traktować serio powyższą wzruszającą opowieść, "Alice" nie miała już na świecie nikogo poza swoimi oficerami prowadzącymi, a jej jedyną ojczyzną pozostawała Centrala wywiadu MSW w Warszawie. W związku z tym pułkownik Guzik przekonywał, że zabezpieczenie przyszłości "Alice" jest moralnym obowiązkiem wywiadu; choć być może słowo "moralność" brzmiało w kontekście operacji tajnych służb MSW PRL nieco egzotycznie. Konkretnie zaś prosił o uregulowanie sprawy jej wynagrodzenia i wyróżnienia za dotychczasową pracę. Namawiał wreszcie do "ukadrowienia" Kraffczyk - czyli zatrudnienia jej na stałym etacie w wywiadzie MSW.
Działanie to, opisane szczegółowo w odpowiednich przepisach wewnętrznych, można nazwać "adopcją szpiegów". Nagradzano w ten sposób zwłaszcza zasłużonych agentów, ale nie tylko. Procedura ta pozwalała również, stosunkowo niewielkim kosztem, podnieść (przynajmniej w ujęciu statystycznym) liczbę najwyżej cenionych funkcjonariuszy wywiadu - właściwych nielegałów, stanowiących najściślejszą elitę każdej tego typu służby, zwłaszcza w krajach bloku sowieckiego.
Cytowana wyżej wzruszająca opowieść o losach wiernej "Alice" miała za zadanie poruszyć i rzeczywiście chyba poruszyła nawet kamienne serce ministra Milewskiego. Kierownictwo MSW uznało argumenty pułkownika Guzika za słuszne. Kraffczyk jeszcze w lipcu 1974 roku na polecenie swych warszawskich mocodawców zwróciła się (oczywiście w sposób tajny) do dyrektora Departamentu Kadr MSW z prośbą o uregulowanie stosunku służbowego w formie zaliczenia jej do pracowników resortu.
Jej podanie w błyskawicznym tempie zostało rozpatrzone pozytywnie: w tym samym miesiącu Alice Kraffczyk, występująca teraz w dokumentacji kadrowej MSW pod nowym nazwiskiem (tak zwanym legalizacyjnym) jako Halina Szymańska, została formalnie starszym sierżantem MO z pensją 1400 złotych miesięcznie (szybko podwyższoną o 500 złotych i systematycznie rosnącą w kolejnych latach). Zgodnie z zasadami przyjętymi w podobnych przypadkach, zaliczono jej wstecz pięć lat pracy, co pozwalało na zwiększenie wynagrodzenia i przyszłej państwowej emerytury. Żeby było jeszcze ciekawiej, w myśl zalegalizowanej dokumentacji Szymańska formalnie pracowała na etacie starszego oficera, bo tylko takie (lub wyższe) stanowiska przewidywano dla funkcjonariuszy wywiadu MSW działających na tak zwanej nielegalnej stopie.
Niedługo potem otrzymała - jako polski starszy sierżant Halina Szymańska - wspomniane odznaczenie państwowe. (...)
Przewodniczący Rady Państwa prof. Henryk Jabłoński, choć nieświadomy (jak wspominaliśmy) jej prawdziwej tożsamości, zdawał sobie sprawę, że nagradza wybitnego szpiega, infiltrującego "obiekt" przeciwnika. Nie spodziewał się jednak zapewne, że ów "obiekt przeciwnika" - czyli ambasada RFN - znajdował się pod jego nosem, w Warszawie.
Nowe personalia wybrano oczywiście ze względu na konieczność zachowania konspiracji. Czy to przypadek, że legalizacyjne imię "Halina" było takie samo jak pierwszy pseudonim, który obrała, rozpoczynając współpracę z polskimi służbami? Z kolei nazwisko "Szymańska", kojarzące się ze słynną polską agentką z okresu II wojny światowej, zostało dobrane raczej przypadkowo. Od tej pory w dokumentacji ewidencyjno- -finansowej istniała tylko Halina Szymańska, o starszej sierżant Alice Kraffczyk mówiono zaś wyłącznie w najtajniejszych dokumentach wywiadu MSW, kierownictwie resortu spraw wewnętrznych oraz - z innych powodów i w innym kontekście - w niczego nieświadomym pionie kontrwywiadu.
Od końca 1974 do początku 1976 roku położenie Kraffczyk-Szymańskiej było zupełnie nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Przez ten czas funkcjonowała równolegle jako niemiecki urzędnik w ambasadzie RFN w Warszawie (Alice Kraffczyk); polski sierżant MO, nagrodzony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (Halina Szymańska); współpracownik PRL-owskiego wywiadu ("Alice"), a także podejrzana "Ameba", rozpracowywana przez kontrwywiad MSW.
Wyjazd Kraffczyk do Niemiec w kwietniu 1976 roku nie zmienił jej relacji z MSW. Była prawdopodobnie jedynym sierżantem MO pełniącym czynną stałą służbę na Zachodzie. Od czasu do czasu odwiedzał ją inny nielegał, działający w RFN, o pseudonimie "Orion". Mimo braku możliwości działań operacyjnych - a więc nieprzydatności dla celów wywiadowczych - polskie służby lojalnie płaciły jej pensję aż do momentu, kiedy zostały w 1990 roku przekształcone w Zarząd Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa już niepodległej III Rzeczpospolitej.
Szymańska-Kraffczyk odpłacała polskim służbom takim samym zaufaniem: w wywiadzie zauważano, że pozytywnie wypowiada się o komunistycznej władzy. Nigdy też nie zdradziła otoczeniu, kim była przed przejściem na rentę. Trzeba przy tym pamiętać, że wypłacana w złotówkach pensja MSW na niewiele mogła się zdać mieszkającej w Niemczech agentce w stanie spoczynku. W jej działaniach trudno doszukać się motywacji materialnych. 31 lipca 1990 roku starszy sierżant Halina Szymańska została formalnie zwolniona ze służby w Departamencie I MSW, który w tym właśnie dniu został zlikwidowany. Zmarła prawdopodobnie we wrześniu lub październiku 1997 roku. Niewiele wcześniej Polska i RFN stanęły po tej samej stronie barykady jako sojusznicy w ramach NATO.