Pakt diabłów. Od układu Ribbentrop-Mołotow do wybuchu II wojny światowej

17 września 1939 r. Związek Sowiecki napadł na Polskę, walczącą od 1 września 1939 r. z niemieckim najazdem. Hitler i Stalin, dwaj dyktatorzy dwóch agresywnych i bliźniaczo podobnych w swych zamiarach reżimów, rozpętali II wojnę światową. Wojnę, której wybuch zgodnie przypieczętowali układem Ribbentrop-Mołotow zawartym 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie.

"Dwudziestego trzeciego sierpnia 1939 roku Stalin wzniósł toast za zdrowie Hitlera. Choć obaj dyktatorzy nigdy się nie spotkali, porozumienie, które zawarli owego dnia, miało zmienić świat. (...) Niewiedza ludzi Zachodu na ten temat zaskakuje. (...) Pouczający jest fakt, że w niemal wszystkich wydanych niedawno w Wielkiej Brytanii popularnych książkach o drugiej wojnie światowej ledwie zwrócono uwagę na to wydarzenie" - pisze brytyjski historyk Roger Moorhouse w książce "Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina" (Znak Horyzont, Kraków 2015).

Reklama

Brytyjskiego naukowca zdumiewa wciąż obowiązująca w zachodnich opracowaniach interpretacja, jakoby zawierając układ z Hitlerem Stalin chciał jedynie zyskać na czasie, z czym wiąże się banalizowanie wojowniczych zapędów Sowietów. "Taka interpretacja, nadal powtarzana przez apologetów Stalina, nie znajduje potwierdzenia w historycznych opracowaniach. (...) Stalin prezentował o wiele bardziej czynne i antyzachodnie nastawienie" - podkreśla Roger Moorhouse, zaznaczając, że sowieckiemu dyktatorowi zależało na tym, aby "spożytkować nazistowską agresję na własną korzyść, przyspieszyć w ten sposób upadek Zachodu i wytęskniony przezeń krach kapitalistycznego świata".

Jak dowodzi Moorhouse, zaskoczenia paktem Ribbentrop-Mołotow nie powinno być, gdyż już wiele miesięcy przed jego zawarciem obydwa reżimy przygotowały grunt do porozumienia. Stalin w maju 1939 r. zdymisjonował odpowiedzialnego za politykę zagraniczną Maksyma Litwinowa. Jak tłumaczy historyk, "jako Żyd i ktoś znany z wytrwałego krytykowania nazistów" Litwinow przeszkadzał w szykowanej zmianie nastawienia Związku Sowieckiego, do tej pory oficjalnie zaciekle zwalczającego Hitlera i jego reżim. "Na wypadek, gdyby w Berlinie przeoczono wymowę dymisji Litwinowa, Stalin wydał instrukcję, aby na dodatek z Ludowego Komisariatu Spraw Zagranicznych pozwalniano wszystkich innych Żydów" - dopowiada Moorhouse.

Na miejsce Litwinowa Stalin osadził Wiaczesława Mołotowa. Przezywany "Kamiennym Tyłkiem", ze względu na umiejętność wysiadywania na niekończących się naradach na Kremlu, miał Mołotow tę zaletę, że wiernie i bez zastanawiania wykonywał polecenia Stalina.

Również Hitler, jeszcze w 1938 r., na szefa niemieckiego MSZ mianował Joachima von Ribbentropa - osobnika podobnie bezwolnego i służalczo poddanego niemieckiemu kanclerzowi.
"Awans ich obu, potakiwaczy i beztalenci, oznaczał w praktyce, iż odtąd najważniejsze decyzje w dziedzinie polityki zagranicznej były podejmowane osobiście przez Hitlera i Stalina. Nie licząc się z doradcami, którzy mogliby powściągać ich zapędy, dwaj dyktatorzy mogli ze sobą bezpośrednio negocjować" - podkreśla historyk.

Przedstawiamy fragment książki Rogera Moorhouse’a "Pakt diabłów", opisujący kulisy zawarcia układu Ribbentrop-Mołotow.

Pakt diabłów. Czarci wywar

Sowiecka polityka w 1939 roku nadal z reguły bywa określana - zwłaszcza przez tych, którzy podtrzymują wyidealizowany wizerunek Związku Sowieckiego - jako zasadniczo "obronna" w swoim charakterze; motywowana pragnieniem powstrzymania Hitlera i zyskania czasu na przygotowania do odparcia nieuchronnego ataku.

Tkwi w tym co najmniej krztyna logiki wymyślonej już po fakcie, a w dokumentach z epoki nie ma choćby śladu takiej argumentacji. Gdy Mołotow przyznał, w dużo późniejszym okresie życia, że jego zadanie jako ministra, czy też komisarza spraw zagranicznych, polegało na "rozszerzaniu granic" ZSRS, wcale nie przesadzał, ani się nie popisywał; wyrażał zasadniczą prawdę.

Władze Związku Sowieckiego uważały ekspansję terytorialną i rozprzestrzenianie komunizmu za swą rację bytu: Sowieci próbowali już podbić obszary zachodnie w 1920 roku i powiodło im się to efektownie w latach 1944-1945. Nie ma powodu, by nie przypuszczać, że ekspansja w kierunku zachodnim nie wchodziła w ich plany w 1939 roku. A więc motywy, którymi Stalin kierował się w 1939 roku bynajmniej nie miały charakteru defensywnego i były przynajmniej częściowo zaborcze, przesiąknięte głęboką wrogością do świata zewnętrznego, chociaż przedstawiano je jako politykę "nieagresji" i "neutralności". Pakt nazistowsko-sowiecki dał Stalinowi niepowtarzalną okazję do "strząśnięcia owoców z drzewa": do uruchomienia sił dziejowych, z równoczesnym utrzymaniem przez Sowietów oficjalnej neutralności i zachowaniem Armii Czerwonej na przyszłe boje - nad Renem czy gdzie indziej.
(...)

Treść nadanego 14 sierpnia 1939 r. telegramu Ribbentropa do niemieckiego ambasadora w Moskwie tchnęła pewnością i optymizmem. "Nie istnieje prawdziwy konflikt interesów między Niemcami a Rosją", pisał Ribbentrop. "Nie ma takiej kwestii na obszarze od Bałtyku po Morze Czarne, których nie da się rozstrzygnąć ku całkowitemu zadowoleniu obu zainteresowanych stron".

Co więcej, Ribbentrop wyrażał gotowość przybycia samolotem do Moskwy, aby osobiście wziąć udział w rokowaniach. (...) Pod wrażeniem takiego konkretnego podejścia, świadczącego o rzeczywistej chęci porozumienia, Sowieci prowadzili potajemne rozmowy z Berlinem, równocześnie kontynuując, choć z coraz mniejszym entuzjazmem, oficjalne rokowania z Brytyjczykami i Francuzami [zachodnia delegacja prowadziła od połowy sierpnia bezowocne rozmowy o sojuszu z Moskwą, starając się jedynie grać na czas - przyp. red.].

(...) Proces ten nabierał tempa pod wpływem przemożnego pragnienia Hitlera, aby zawrzeć pakt do czasu ataku na Polskę, początkowo zaplanowanego na 26 sierpnia, i w ten sposób postawić Zachód przed faktem dokonanym. Owocem toczących się rozmów było podpisane w Berlinie we wczesnych godzinach 20 sierpnia niemiecko-sowieckie porozumienie handlowe, przewidujące wymianę sowieckich surowców na niemieckie wyroby przemysłowe i udzielenie kredytu w wysokości 200 milionów marek. Goebbels opatrzył to w swoim dzienniku niezwykłym dla siebie lakonicznym komentarzem: "Tak to czasy się zmieniają",  jednak wiedział bardzo dobrze, iż zasadniczym znaczeniem owego porozumienia było to, że obie strony uznawały je za nieodzowny krok wstępny do zawarcia układu politycznego o ogromnej doniosłości.

Tego samego dnia wydarzenia jeszcze dalej na wschodzie przyczyniły się do ostatecznej decyzji podjętej przez Sowietów. Flirtując z Berlinem, Moskwa nieustannie dążyła do tego, by doprowadzić do położenia kresu niemieckiemu poparciu dla japońskiej kampanii przeciwko Armii Czerwonej na Dalekim Wschodzie, kilkukrotnie poruszając tę kwestię podczas rokowań. Jednakże 20 sierpnia problem ten w końcu jak gdyby sam się rozwiązał. Po trwającej przez całe lato serii nieprzynoszących rozstrzygnięcia potyczek na granicy mongolsko-mandżurskiej wojska sowieckie zaatakowały wspomnianego dnia nad rzeką Chałchin-goł oddziały japońskiej armii cesarskiej, dążąc do zwycięstwa, które odrzuciłoby Japończyków. W trakcie toczącej się bitwy - która potrwała jedenaście dni, nim wojska japońskie zostały w końcu zmuszone do odwrotu - Stalin nie był pewien, czy konieczne okaże się większe zaangażowanie militarne na wschodnich granicach, w związku z czym podchodził ostrożnie do kwestii działań na granicach zachodnich - zwłaszcza działań w rodzaju tych proponowanych, jakkolwiek bez większego przekonania, przez Brytyjczyków i Francuzów. O ile złożona przez Hitlera oferta terytorialnych zysków w zamian za zgodę na układ o nieagresji była dlań sama w sobie kusząca, o tyle bitwa nad Chałchin-goł zapewne sprawiła, iż ostatecznie zdecydował się na przyjęcie tej propozycji.

Od tego momentu wypadki potoczyły się w oszałamiającym tempie. W godzinach przedpołudniowych 21 sierpnia doszło do ostatniego spotkania delegacji [brytyjsko-francuskiej - przyp. red.] z ekipą sowiecką, wydawało się jednak, że obie strony nie mają sobie już nic do powiedzenia, więc rozmowy zostały odłożone sine die.

Uprawiana przez Zachód taktyka gry na zwłokę przyniosła fiasko. Dla odmiany dyskusje z Niemcami nad szkicem tekstu układu nabrały tempa i choć Stalin wolał się nie spieszyć, przynajmniej do czasu wyjaśnienia sytuacji na sowieckiej granicy południowo-wschodniej, to Hitler był zdecydowany szybko sfinalizować porozumienie. Poprzedniego wieczoru Führer wysłał do Stalina osobisty telegram, w którym prosił o przyjęcie Ribbentropa w Moskwie dla niezwłocznego dopracowania ostatnich szczegółów układu. Takie wysoce niekonwencjonalne posunięcie wywarło spore wrażenie na sowieckim przywódcy. Przyzwyczajony do tego, że jest traktowany na międzynarodowej arenie politycznej jak przewrotny i groźny outsider, Stalin łaknął wyrazu uznania i szacunku, a rodzajem takiego uznania była właśnie inicjatywa Hitlera. Tegoż popołudnia jego odpowiedź - zgoda na przybycie Ribbentropa na rozmowy 23 sierpnia i wyrażona nadzieja, że proponowany pakt będzie "zwrotem ku lepszemu" w stosunkach sowiecko-niemieckich - została wysłana telegraficznie Hitlerowi w Obersalzbergu. Według Alberta Speera, świadka sceny, jaka rozegrała się w Berghofie, Hitler "przez chwilę patrzył nieruchomym wzrokiem przed siebie, potem uderzył w stół, aż zadźwięczało szkło, i wykrzyknął wrzaskliwym głosem: »Mam ich! Mam ich!«".

Stalin zapewne mógłby zareagować na to retorycznym pytaniem: "Кто кого поймал?" ("Kto kogo złapał?"). W każdym razie na pewno, kiedy negocjacje rozpoczęły się na Kremlu popołudniem 23 sierpnia, zachowywał się jak ktoś przekonany, że trzyma w ręku wszystkie atuty. Po wymianie wstępnych uprzejmości, czwórka - Ribbentrop, Stalin, Mołotow i Schulenburg [niemiecki ambasador w Moskwie - przyp. red] - przeszła do rzeczy. Już w poprzednich dniach uzgodniono wstępnie tekst traktatu, więc pozostało tylko sprecyzowanie jego postanowień i przygotowanie odpowiednich dokumentów. Mimo to Ribbentrop zaczął od śmiałej sugestii, najprawdopodobniej obliczonej na przejęcie inicjatywy w rokowaniach, proponując w imieniu Hitlera zawarcie nazistowsko-sowieckiego paktu o nieagresji na okres stu lat. Odpowiedź nieporuszonego Stalina była chłodna: "Gdybyśmy zgodzili się na sto lat", stwierdził, "ludzie wyśmialiby nas, że nie jesteśmy poważni. Proponuję, żeby porozumienie obowiązywało przez dziesięć lat".

Ukrócony w taki sposób Ribbentrop potulnie wyraził zgodę. Rozmowa szybko przeszła na temat istoty nazistowsko-sowieckiego porozumienia, czyli tak zwanego "tajnego protokołu", przewidującego podział łupów zdobytych przez obie układające się strony w rezultacie podjętej współpracy. Inicjatywa wyszła od strony sowieckiej. Zdając sobie sprawę, że Hitlerowi spieszy się z podjęciem ataku na Polskę, Stalin dążył do uzyskania maksymalnych terytorialnych koncesji.

"Oprócz tego porozumienia", oznajmił, "będzie dodatkowe, którego nigdzie nie opublikujemy" i dodał, że chce jasnego podziału "sfer wpływów" w środkowej i wschodniej Europie. Podchwytując ten wątek, Ribbentrop przedstawił wyjściową propozycję. "Führer uznaje", powiedział, "że wschodnia część Polski i Besarabia, a także Finlandia, Estonia i Łotwa aż po rzekę Dźwinę znajdą się w sowieckiej strefie wpływów".

Była to wyjątkowo szczodra oferta, jednak Stalin chciał więcej i zażądał całej Łotwy. Ribbentrop zagrał na zwłokę. Choć zawczasu uzyskał przyzwolenie na zgodę na wszelkie warunki, które okażą się konieczne, uciekł się do negocjacyjnego tricku i przerwał chwilowo rozmowy, aby się porozumieć ze zwierzchnictwem. Odpowiadając, że nie może przystać na sowieckie żądanie wchłonięcia całej Łotwy bez skonsultowania się z Hitlerem, poprosił o przerwanie spotkania, by mógł w tym czasie zatelefonować do Niemiec.

Hitler przebywał w Berghofie na stoku Obersalzbergu, niecierpliwie wyczekując na wieści o rokowaniach.

(...) Kiedy wreszcie zadzwonił telefon, Hitler początkowo milczał, słuchając Ribbentropa przedstawiającego w skrócie postępy w rozmowach i mówiącego, że Stalin domaga się całej Łotwy. W ciągu pół godziny, po przestudiowaniu mapy, Hitler oddzwonił, przystając na proponowaną zmianę: "Tak, zgoda". (...) Dla Stalina oznaczało to niebywały sukces: w wyniku kilkugodzinnych negocjacji i jednej rozmowy telefonicznej miał odzyskać niemal wszystkie ziemie utracone przez Imperium Rosyjskie w zawierusze pierwszej wojny światowej.

(...) Następnie rozmowa zeszła na temat Włoch, Turcji, Francji i Wielkiej Brytanii, przy czym wydaje się, że kwestia ostatniego z tych państw wywoływała i u Ribbentropa, i u Stalina silne emocje; znaleźli w tej sprawie wspólny język i prześcigali się w potępianiu "perfidnego Albionu". (...) Jednakże, ostrzegał Stalin, Brytyjczycy potrafią walczyć zacięcie i umiejętnie. Ribbentrop odparł na to, że - w przeciwieństwie do Brytyjczyków i Francuzów - nie przybył prosić o pomoc: Niemcy same mogły poradzić sobie zarówno z Polską, jak i jej zachodnimi sojusznikami.

Według Ribbentropa Stalin pomyślał przez chwilę, zanim odpowiedział:  "Niemiecki punkt widzenia (...) zasługuje na uwagę. Jednak Związkowi Sowieckiemu zależy na silnych Niemczech, a w razie zbrojnego konfliktu między Niemcami a zachodnimi demokracjami interesy Związku Sowieckiego i Niemiec byłyby całkowicie zbieżne. Związek Sowiecki nigdy nie dopuści, aby Niemcy znalazły się w trudnym położeniu".

(...) Nadszedł czas na sformułowanie tekstu oficjalnego komunikatu, pospiesznie przygotowanego w przedpokoju i wreszcie przedłożonego negocjatorom do akceptacji. Ribbentrop dopisał rozbudowany, kwiecisty wstęp do oryginalnego sowieckiego szkicu treści traktatu, wielokrotnie wspominając o "naturalnej przyjaźni" między Związkiem Sowieckim a Niemcami. Jednak Stalin, wykazując się większym rozsądkiem, pozostał niewzruszony.

"Nie sądzi pan [spytał] że należy zwracać trochę większą uwagę na opinię publiczną w naszych krajach? Od wielu lat wzajemnie wylewaliśmy sobie na głowy kubły pomyj, a nasi propagandyści starali się, jak mogli. A teraz, zupełnie nagle, mamy sprawić, aby nasze narody uwierzyły, że wszystko to poszło w niepamięć? To się nie dzieje tak szybko. Opinię publiczną w naszym kraju, a pewnie i w Niemczech, będzie trzeba powoli przestawić na zmianę w naszych stosunkach, którą przyniesie ten traktat".

Ribbentrop, znowu wystrychnięty na dudka, mógł tylko przyznać rację i zdecydowano się na pierwotną, sowiecką wersję tekstu preambuły. Następnie, po wprowadzeniu nielicznych, drobnych zmian, tekst traktatu - krótki dokument, złożony z zaledwie siedmiu zwięzłych ustępów - został sprawdzony i zatwierdzony przez obydwie strony. Obie strony wyrzekały się agresywnych działań przeciwko sobie nawzajem i uzgodniły utrzymywanie nieprzerwanych kontaktów w celu porozumiewania się w kwestiach wspólnych interesów. Spory miano rozstrzygać za sprawą przyjacielskiej wymiany opinii lub, w razie konieczności, w trybie arbitrażowym. Niezwykłe było to, że traktat miał wejść w życie od razu po jego podpisaniu, a nie po ratyfikacji.

Tajny protokół, dołączony do traktatu, był równie zwięzły i zawierał tylko cztery artykuły, określające "strefy wpływów", nazistowską i sowiecką, które miały obowiązywać "w przypadku zmian terytorialnych i politycznych". Zgodnie z tymi postanowieniami Związek Sowiecki rościł sobie prawa do Finlandii, Estonii i Łotwy aż po granice Litwy, która miała przypaść Niemcom. W Polsce linia rozgraniczenia między obszarami obu sygnatariuszy przebiegać miała wzdłuż Narwi, Wisły i Sanu, w istocie przepoławiając ten kraj. Na południu Moskwa wyraziła "zainteresowanie" rumuńską Besarabią, natomiast Niemcy wyrazili "całkowity brak politycznego zainteresowania" tym obszarem. I wreszcie obie układające się strony uzgodniły, że protokół ma zachować "ściśle tajny" charakter.  Wobec głoszenia górnolotnej retoryki o chciwych "imperialistach" i ich cynicznych "strefach wpływów" Związek Sowiecki raczej nie mógł dopuścić do upublicznienia faktu, iż sam uprawiał podobną politykę. Tajny protokół miał tak sekretny charakter, iż spekulowano, że po sowieckiej stronie tylko Stalin i Mołotow wiedzieli o jego istnieniu.

Po ciężkiej pracy, sygnatariuszy oraz osoby z ich świt uraczono małym, zorganizowanym naprędce przyjęciem. Około północy na stołach pojawiły się samowary z czarną herbatą, a potem także kawior, kanapki, wódka i wreszcie "szampan" - wino musujące z Krymu: "nasz specjał", jak wspominał później Mołotow.

Napełniono kieliszki, zapalono papierosy, a atmosfera zrobiła się - wedle jednej z obecnych tam osób - "przyjacielska i miła". Zgodnie z rosyjską tradycją, zaczęło się nieprzerwane wznoszenie toastów. Zaczął Stalin, zabierając głos po uciszeniu zebranych: "Wiem, jak bardzo naród niemiecki wielbi swojego Führera. Piję więc za jego zdrowie". Po ponownym napełnieniu kieliszków Mołotow zaproponował toast za Ribbentropa, a Ribbentrop z kolei - za sowieckie władze. A potem wszyscy zebrani wypili za pakt o nieagresji - symbol nowej ery w rosyjsko-niemieckich stosunkach.

(...) Od tej chwili życie milionów Europejczyków miało się zmienić na zawsze.

-----------------

Roger Moorhouse "Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina" Znak Horyzont, Kraków 2015

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy