Radio Solidarność w Trójmieście. Jak powstały "gadały" i do czego służyły podziemiu?
Inwencja działaczy podziemia w tworzeniu nowych sposobów dotarcia z niezależnym przekazem do społeczeństwa pogrążonego w stanie wojennym, doprowadziła do wynalezienia "gadał" - przenośnych zestawów nadawczych.
"Gadały" stały się jednym z kanałów rozpowszechniania nielegalnych audycji. O ich zastosowaniu opowiada Maciej Pawlak w książce "Radio Solidarność w Trójmieście" (Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2014).
Przedstawiamy fragment tej książki.
Poza audycjami radiowymi nadawanymi na falach UKF i później na fonii programów telewizji, emitowano audycje z zestawów umieszczanych w miejscach umożliwiających słuchanie audycji przez ludzi na ulicach. Takich audycji bezpieka obawiała się już przed pierwszym maja 1979 roku.
Uliczne nadawanie wiązało się z dużymi wydatkami i powodowało liczne niebezpieczeństwa. Bezpieka dostawała w prezencie sprzęt, z którego mogła zdjąć odciski linii papilarnych, a w "gadałach", w których pozostawiało się kasetę z audycją, dostawali dodatkowy materiał do badań. Z tego powodu ilość takich audycji była ograniczona, choć takie nadawanie audycji miało swoich gorących zwolenników. Były dwa sposoby emisji audycji omawianych nagrań. Oba polegały na pozostawieniu sprzętu po wyemitowaniu audycji.
Pierwsze audycje
Najpierw nadawały ekipy związane z radiem Władysława Terleckiego. Sposób ten polegał na ustawieniu na dachu magnetofonu ze wzmacniaczem i kolumną głośnikową wraz z włącznikiem zegarowym, który włączał audycję o ustalonej godzinie. Całość wymagała zasilania sieciowego. Największym i najcięższym elementem zestawu była kolumna głośnikowa - na niej przymocowany był magnetofon kasetowy wraz z kasetą, zawierającą audycję, oraz wzmacniacz mocy. Z boku przymocowano zegar czasowy, który umożliwiał włączenie audycji z opóźnieniem. Cały, dość kosztowny zestaw po nadaniu pozostawał na miejscu, był przeznaczony na straty.
Radio Terleckiego miało kilka takich specjalnych audycji nadanych w mieście. Jedna została przygotowana do nadania 31 sierpnia 1982 roku przy pomniku Sobieskiego na Targu Drzewnym. W audycji było wystąpienie Bogdana Lisa, fragment tej wypowiedzi Bogdana ukazał się w audycji radiowej z 14 września. Niestety, osoba, która odpowiadała za emisję, nie wytrzymała psychicznie i nie podjęła próby wyemitowania nagrania. Drugą audycję do "gadał" nagrała redakcja Terleckiego na 1 maja 1983 roku.
W dziesięciominutowej audycji, po "Murach" Kaczmarskiego głos zabrał na krótko Olek Hal: "Witamy państwa na organizowanej przez Solidarność pierwszomajowej manifestacji. Za chwilę zabierze głos Bogdan Lis, przedstawiciel regionu gdańskiego w Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej".
Potem wyemitowano dłuższe, ośmiominutowe wystąpienie Bogdana Lisa: "Koledzy związkowcy, pracownicy zakładów Trójmiasta. Dziś w dniu pierwszym maja uczestniczycie w manifestacji, która ma szczególne znaczenie [...]. Rok 1982 to rok wojny partii z narodem. Właśnie w stanie wojny 1 maja 1982 roku stał się spontanicznym wybuchem Solidarności pracowniczej. Właśnie tego dnia robotnicy w całej Polsce nieinspirowani przez nikogo odebrali partyjno-wojskowej dyktaturze swoją własność, swoje święto. Zaskoczenie władz było duże, reżim postanowił się zemścić. W dniu 3 i 4 maja, a następnie 13 maja w całym kraju doszło do masowych pobić ludzi opuszczających po mszach kościoły czy też udających się po pracy do swoich domów. Można przypuszczać, że władze zechcą co najmniej powtórzyć ten scenariusz. Dziś 1 maja jest w Polsce autentycznym świętem robotniczym. Nie damy go sobie odebrać [...]".
W roku 1984 roku Marian Terlecki zorganizował nadanie specjalne, dłuższej, bo półgodzinnej, audycji związanej z dniem 1 maja.
Sprzęt zgromadził w domu Zenek Kwoka, jego przerzut załatwili Marian Terlecki i Andrzej Dorniak, a sprawdził go i przygotował nagranie audycji Wojtek Nowicki u siebie w domu na Pomorskiej, w siedzibie redakcji radia.
Audycję nadano 25 kwietnia z dachu budynku we Wrzeszczu przy ulicy Grunwaldzkiej 58 obok domu towarowego Sezam, pomiędzy ulicami Do Studzienki i Sobótki. Na gzymsie kamienicy zamontowano sprzęt: magnetofon, wzmacniacz, kolumna głośnikowa 60 W i zegar czasowy. Kabel zasilający podłączono do instalacji elektrycznej na klatce schodowej. Przed domem zebrało się trochę ludzi, którzy słuchali audycji. Łapano i czytano ulotki, które posypały się z dachu z pakunku rozwiązanego metodą "na papierosa".
Mocowaniem tego sprzętu zajmowali się Zenek Kwoka i Jerzy Rozmus. Poprzedniego dnia obejrzeli miejsce i przygotowali się do podłączenia sprzętu. W dniu emisji najtrudniejszym zadaniem było przeniesienie paczki z całym zestawem do nadawania, była duża i bardzo ciężka. Zabrali ją z domu Zenka Kwoki i samochodem Jurka Rozmusa przewieźli do Wrzeszcza, podjechali od tyłu od ulicy Wassowskiego. Wnieśli pudło na ostatnie piętro. Dla bezpieczeństwa byli przebrani za pracowników technicznych.
Kabel zasilający podłączyli do puszki podtynkowej na klatce schodowej i licznika mieszkania nr 7 (jedyne mieszkanie na tym piętrze, inne pomieszczenia to strych), przeprowadzili go przez okno klatki schodowej na dach budynku, gdzie umieścili zestaw do odtworzenia audycji. Zerwali kłódkę mocującą kratę i zabezpieczyli ją swoją kłódką, by bezpieka nie przerwała zbyt szybko audycji.
Zenek włączył aparaturę przy pomocy zegara umożliwiającego bezpieczne odejście, który nastawiony został na dziesięć minut. Nadanie audycji było obserwowane z drugiej strony ulicy Grunwaldzkiej przez wyznaczone osoby, w tym przez Mariana Terleckiego, Wojtka Nowickiego i Marylę Szreder.
Audycja była długa, miała dwadzieścia pięć minut. Wystąpił w niej Bogdan Lis, były oświadczenia RKK i Lecha Wałęsy, informacje, gdzie zbierać się na niezależny pochód pierwszomajowy w Gdańsku i w Gdyni, apel o uwolnienie więźniów politycznych, wezwanie do bojkotu wyborów, piosenki z festiwalu piosenki niezależnej Gdańsk ´81 oraz zapowiedziano audycję radiową na falach UKF na 15 maja.
Akcja powiodła się, choć siła dźwięku była trochę mała, zagłuszał ją szum uliczny, tramwaje i samochody. Wbrew obawom, sprzęt nie został zabrany w trakcie audycji. Akurat nikt bezpieki nie zawiadomił o audycji i dopiero w nocy o sprzęcie podłączonym do jego licznika powiadomił milicję mieszkający na poddaszu nauczyciel. Jak zeznał w śledztwie, tego dnia 25 kwietnia, jak wrócił wieczorem do domu, zobaczył, że do jego licznika na klatce schodowej podłączony jest kabel, którego drugi koniec przez okno wychodzi na dach. Nauczyciel pobiegł po patrol milicji i dopiero ci milicjanci w nocy zabrali sprzęt. Było już wiele godzin po emisji.
Według Zenka i Jurka instalujących "gadałę", lokator mieszkania widział ich, jak podłączali sprzęt do instalacji elektrycznej i nawet pomagał przy tym, pomógł też w otwarciu wejścia na dach. Zawiadomił milicję, bo bał się, że w przeciwnym razie oskarżą go, że to on instalował aparaturę. Szczególnie, że sąsiad nauczyciela pytał go, czy to nie od niego nadawano tę audycję, bo ludzie patrzyli na dach. Mężczyzna nie znał przecież tych, co instalowali sprzęt, nie mógł im go oddać.
Bezpieka umieściła 28 kwietnia w prasie notatkę przypisującą sobie sukces znalezienia sprzętu i złapania ludzi przed nadaniem audycji, co oczywiście nie było prawdą. W raportach do Warszawy gdańska bezpieka nie pisała już o zatrzymanych osobach, ale kłamała, że znalazła sprzęt przed nadaniem audycji. Tymczasem przy tej akcji nikt nie wpadł, a sprzęt był zgodnie z planem przeznaczony na straty.
"Gadały" MORS-a
Drugi sposób instalacji gadał realizowany był przez ekipy związane z MORS-em (Morską Obsługą Radiową Statków). Polegał na umieszczeniu na dachu czy drzewie, czy też w innym miejscu, tuby wzmacniającej dźwięk, podłączonej do odbiornika radiowego. Niepotrzebne było zasilanie sieciowe, wystarczały dodatkowe baterie. Zaletą tego sposobu był fakt, iż urządzenie to było mniejsze i lżejsze, a przez to łatwiejsze w montażu. Pozostawiano tylko tubę i radio, straty więc również były mniejsze. Dodatkowo, co miało duże znaczenie, bezpieka nie dostawała audycji z nagraniem.
Odpalało się "gadałę" zegarowo, ale emisja audycji szła z nadajnika UKF, takiego, z jakich nadawało się audycje Radia Solidarność w Trójmieście. W pewnym oddaleniu od tuby z radiem, z reguły kilkadziesiąt metrów, choć zasięg był dużo większy, znajdowała się osoba posiadająca nadajnik i magnetofon.
Produkcją tych zestawów zajmował się Walerian Wiater. Trzeba było nie tylko połączyć tubę z radiem, dodać specjalne zasilanie, ale i dostroić radio do nadajnika UKF - każdy z nich pracował na innej fali. Wiater wykonał dużą liczbę tych zestawów. Największym problemem przy ich produkcji było zdobycie tub wzmacniających dźwięk, których zabrakło w Trójmieście.
Ponieważ Walerian miał znajomych w Lublinie, wysłał tam żonę z dziećmi, by odetchnęła, ale i coś załatwiła, właśnie te tuby. Walerian Wiater nie tylko produkował zestawy do gadał, ale i sam je instalował w terenie. Jak wspomina pani Stefania, jego żona: "Mąż je później gdzieś ukrył. I gdy były manifestacje, to je rozwieszał na drzewach i przez nie leciały różne nagrania, przemówienia".
W instalacji "gadał" raz uczestniczyła też córka państwa Wiaterow, Anna. Wtedy uczennica ósmej klasy wspomina, jak bardzo wcześnie rano wraz z ojcem i jego kolegami wieszali kilka tub na drzewach w pobliżu alei Wojska Polskiego w Gdańsku.
Pierwszy udokumentowany ślad o nadaniu tego rodzaju audycji to maj 1984 roku. Brał w tym udział Marek Chodorowski. W stanie wojennym grupa studentów Politechniki Gdańskiej, do której należał, zorganizowała się w podziemną strukturę wraz z pracownikami stoczni gdańskiej. W środowisku tym funkcjonował jako "Student".
Grupa prowadziła systematyczny kolportaż około pięciu, sześciu tysięcy gazetek oraz książek (to była spora buchalteria, trzeba było rozliczać się z pieniędzy). Dostawcami bibuły byli między innymi, Wiesiek Walendziak, Mirek Rybicki, Marek Kubasiewicz, studenci z Wydziału Architektury, pani z Sopotu o pseudonimie Jadwiga, łącznicy od Bogdana Borusewicza, stoczniowcy. Ich struktura była na tyle duża, że już w styczniu 1982 udało im się zorganizować demonstrację na placu Trzech Krzyży przy Stoczni Gdańskiej. Pierwszą od wprowadzenia stanu wojennego. Zredagowali, wydrukowali i rozrzucili wówczas tysiące ulotek. Wałki do drukowania otrzymali od stoczniowców. Zdali sobie sprawę z własnej siły, poczuli, że mogą wpływać na wydarzenia.
Zajmowali się nie tylko drukiem i kolportażem. Konstruowali już w 1982 roku, w akademiku studentów Wydziału Elektroniki (DS9) nadajniki do nadawania na falach UKF. Wykonano ich jakieś dwanaście do czternastu sztuk. Sprzęt dotarł do Wieśka Walendziaka. Dostarczał je Jurek Kowalski - elektronik z Politechniki Gdańskiej.
Ekipa Studenta długo się wzbraniała przed kontaktami z tzw. górą "Solidarności", RKK czy TKK.
Do nawiązania takich kontaktów namówiła Marka w końcu pani o pseudonimie Jadwiga. Mieszkanka Sopotu, łączniczka Bogdana Lisa i Jana Krzysztofa Bieleckiego. Mieszkała w punktowcu w Sopocie przed Dzierżyńskiego. Posiadała między innymi sprzęt do nasłuchu bezpieki we własnym fiacie 126p. Pani Jadwiga wręczyła mu pewnego dnia połowę zdjęcia jakiejś krowy, podała umówione hasło, po czym umówiła na ustalony dzień i godzinę z "niezwykle energiczną osobą". Do spotkania miało dojść przy wejściu do Politechniki Gdańskiej. Na spotkaniu pojawił się niepozorny, zaciągający podwórkową gwarą, niezbyt wielki facet. Marek podał mu zdjęcie i powiedział, że zapomniał hasła. Tak poznał Jana Krzysztofa Bieleckiego. Od tego czasu rozpoczęły się rozmaite zlecenia od osób decyzyjnych, przekazywane przez Jadwigę z Sopotu.
Pierwsze zlecenie otrzymali przed 1 majem 1984 roku. Dostali kilka zestawów głośnomówiących (z tubą nagłaśniającą), do nadawania na ulicach z przemówieniem Bogdana Lisa. Sprzęt, tuba i niewielki odbiornik plus nadajnik UKF z magnetofonem Marek odebrał od Waleriana Wiatera w mieszkaniu na Zaspie przy ulicy Pilotów 8. Kasety z audycjami dostał od Jadwigi. Była to specjalnie nagrana przez stałą redakcję radia audycja.
Usiłowali te zestawy rozstawić po raz pierwszy w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 1984, w pobliżu planowanego, oficjalnego pochodu pierwszomajowego. Zorganizowali się w dwie grupy. W jednej był Arek Gaczewski, Maciej Romejko i Marek, w drugiej Janusz i Mirek Błaszkiewiczowie, Wiesiek Żochowski. Teren był mocno obstawiony przez bezpiekę i patrole ZOMO. Na parkingu za operą stały budy z zomowcami.
Spotkali się całą grupą przy przystanku kolejki Politechnika. Było to dość niefortunne, bo stali pod lampą i od razu zauważyli ich zomowcy i bezpieka. Musieli uciekać. Ganiali się z milicjantami i bezpiecznikami tej nocy dość długo. Ale jednak gadały zainstalowali, jedną umieścili na stryszku małego bloku za Operą, drugą w Teatrze Miniatura (to była ruina po pożarze), dwie w innych miejscach, ale te chyba bezpieka znalazła.
Dnia 1 maja poszli wszyscy na demonstrację. Dołączyli do oficjalnego pochodu, rozwinęli dość szybko transparenty, flagi, wznosili okrzyki. ZOMO, mimo ogromnej siły, mimo opancerzonych SKOT-ów i rakietnic, nie wiedziało, co robić.
Zorientowali się, że jest ich wielu. Na trybunie była partyjna delegacja ze Związku Radzieckiego. Ochraniający nie mogli za żadne skarby dopuścić demonstrujących do trybuny. Jakieś dwieście metrów przed trybuną zaatakowali. Protestujący odpowiedzieli po swojemu, przyjęli walkę, zomowcy byli zaskoczeni.
W końcu doszli do Teatru Miniatura we Wrzeszczu. I tam usłyszeli audycję z aparatury, którą zainstalowali. Najpierw popłynęły "Mury", potem zabrzmiał głos Tomka Kolińskiego: "Mówi Radio Solidarność Gdańsk. Nadajemy specjalne pierwszomajowe wydanie naszej audycji. Witamy wszystkich, którzy wybrali się na solidarnościową manifestację. Naszymi hasłami dzisiaj są: wolność dla więźniów politycznych, precz z podwyżkami cen, żądamy przywrócenia pluralizmu związkowego".
Potem mówił Bogdan Lis, była też zapowiedź audycji Radia Solidarność z 15 maja o 20.00, całość trwała około dziewięciu minut. Audycję nadała Kasia Rodak. Aparatura za Operą nie zadziałała. Może ją znaleźli, ponieważ w nocy podczas montażu ktoś wyszedł z mieszkania, próbował ostać się na strych, gdzie właśnie ją zakładali. Następnego dnia próbowali swoją aparaturę odzyskać, mimo że widzieli, iż teren jest obstawiony przez bezpiekę. Po 1 maja grupa Chodorowskiego miała dobry nastrój - pokazali wreszcie, że można stawiać skuteczny opór. Słyszeli liczne komentarze, że "Solidarność" ma już własne siły, przeszkolone, sprawne oddziały do walki z ZOMO.
Tubowe gadały zostały nadane też w Gdyni. Tubę, którą Waldek Wiater przywiózł z Lublina, umieścił Ryszard Anders z kolegami na kiosku przy kinie Atlantic przy ulicy 3 maja dzień przed pochodem pierwszomajowym. Audycji słuchali ludzie idący na pochód.
Kolejne audycje zostały nadane w czerwcu 1984 roku w związku z bojkotem wyborów 17 czerwca, jednym z nadających był Walerian Wiater. Zachowała się siedemnastominutowa audycja przeznaczona dla tych emisji. Była to wydłużona wersja audycji radiowej z 15 czerwca, poza wypowiedziami Borusewicza i Lisa, instrukcjami, jak liczyć frekwencję wyborczą, które były w zwykłej audycji, znalazły się w niej piosenki Jacka Kleyffa "Sejm" i Macieja Pietrzyka "Sierpień 1980" oraz odczytane przez lektora Tomka Kolińskiego najświeższe informacje, w tym: "Znane są już nazwiska dwóch napastników, którzy 1 maja rzucili się na mężczyznę niosącego sztandar Solidarności, któremu udało się zbiec tylko dzięki pomocy innych manifestantów. Napastnikami okazali się dwaj obstawiacze trybuny honorowej portowcy D[...] i J[...]. Inny obstawiacz, dowódca straży portowej R[...] uderzył w twarz jednego z uczestników manifestacji. Zapamiętajmy te nazwiska". Oczywiście, w audycji były pełne nazwiska.
Ale nie obyło się bez strat. Przy przenoszeniu dwóch z czterech przygotowanych dla niego kompletów do nadawania został złapany 3 czerwca 1984 roku Marek Chodorowski. Pobito go tak brutalnie, że wylądował w szpitalu.
Ludzie z MORS-a lubili akcje emisji gadał, było ich więc więcej, niestety, nie udało nam się ustalić, gdzie i kiedy były nadawane. Wiemy tylko o kolejnej audycji z 1 maja 1985 roku z wystąpieniem Bogdana Borusewicza i o ostatniej znanej nam audycji wyemitowanej 1 maja 1986 roku.
Przygotowania do audycji pierwszomajowej w 1986 roku robił Witek Marczuk z Romanem Zwiercanem u Marka Chodkiewicza, tuba z odbiornikiem radiowym została umieszczona w budce dla ptaków. Pierwotnie miała wisieć na drzewie na alei Zwycięstwa na trasie pochodu, ale mężczyźni za późno się za to zabrali i teren był już obstawiony przez bezpiekę. Dlatego umieścili ją na dachu pawilonu warzywniczego naprzeciw dworca PKP w Gdańsku, po prawej stronie od wyjścia z tunelu. W tym miejscu zbierali się ludzie na pochód, dlatego wielu z nich słuchało audycji.
Gadała została włączona nadajnikiem radiowym, który miał Witek, stał z nim przy hotelu Monopol przy ulicy Heweliusza i obserwował sytuację. Po chwili znaleźli się milicjanci, z początku nie mogli się zorientować, skąd leci głos, bo tuba w budce była na dachu, niewidoczna. Po zlokalizowaniu źródła wrogich dźwięków, nerwowo biegali wokół pawilonu, nie mogli wejść na dach, szamotali się. W końcu wdrapali się na daszek, dorwali skrzynkę, ale nie umieli wyłączyć. Z trudem zeszli z daszku i pobiegli aż do ulicy Heweliusza przy Rajskiej z cały czas gadającą budką dla ptaków do budy milicyjnej (samochód STAR) i dopiero tam budka dla ptaków zamilkła. Pewno ją spałowali.
Ludzie z MORS-a dali też dwie tuby na "topienie marzanny" w pierwszy dzień wiosny - 21 marca 1988 roku. W podobnej technice, z zastosowaniem tuby nadano też specjalną audycję w Tczewie z okazji rocznicy 31 sierpnia.
---------------------
Opublikowany fragment pochodzi z książki Macieja Pawlaka "Radio Solidarność w Trójmieście" (Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2014)