"Warszawa '44": Desant Berlingowców na pomoc powstaniu

"Warszawa’44" jest opowieścią o losach ogarniętego powstaniem miasta. Książka relacjonuje przebieg działań bojowych w poszczególnych dzielnicach, operacje konkretnych jednostek, a także migawki z życia codziennego i kulturalnego ludzi poddanych heroicznej próbie.

"Warszawa’44" to także pierwsza w Polsce publikacja o powstańczym zrywie Warszawy zilustrowana pełnymi dynamizmu scenami zrealizowanymi przez grupę rekonstrukcyjną. Dzięki temu wyruszamy w wyjątkową, niemalże filmową, podróż po powstańczych miejscach z bohaterami tamtych wydarzeń.

Przedstawiamy jeden z rozdziałów książki Mirosława Orłowskiego "Warszawa '44" (Wydawnictwo Poznańskie, 2014).

Desant Berlingowców

Po 46 dniach samotnej walki, nad ranem 16 września, pojawili się na wiślanym brzegu żołnierze w polskich mundurach. W tak podniosłej chwili nikt nie zwracał uwagi na to, czy orzeł na hełmie miał koronę.

Reklama

Ponad 400 żołnierzy rozbiegło się wśród gruzów Czerniakowa. Mimo doskonałego uzbrojenia (14 ckmów, 16 rusznic ppanc., 6 granatników, 3 moździerze, 1 lekkie działko) żołnierze generała Zygmunta Berlinga nie radzili sobie dobrze. Nieobeznani z terenem, nie potrafiący walczyć w ciasnym środowisku miejskich uliczek Berlingowcy umierali od niemieckich kul w przerażającym tempie.

Powstańcom żal serce ściskał, widząc jak szybko z pola walki ubywało polskich żołnierzy. Co prawda w ciągu następnych dwóch dni na lewy brzeg Wisły przypłynęły kolejne grupy Berlingowców, ale Niemcy wzmocnili ostrzał przyczółka, powodując, że malała liczba jednostek, którym udało się wylądować na Czerniakowie.

17 września na pozycje bronione wspólnie przez powstańców i żołnierzy WP Niemcy przepuścili aż 11 szturmów! Kluczowe pozycje zostały utrzymane, ale przerzucanie przez Wisłę kolejnych przepraw niosło za sobą coraz większe straty.

Sytuacja była krytyczna, zapowiadało się na katastrofę. Jednak 18 września w godzinach popołudniowych wszyscy, łącznie z Niemcami, zamarli z wrażenia. "Szlachetny" gest Sowietów spowodował, że armada amerykańskich B-17 wykonała największy w historii powstania zrzut.

Widok był tak niesamowity, że w pierwszej chwili wydawało się, iż z samolotów wyskoczyli komandosi z Polskiej Brygady Spadochronowej. Całe szczęście, że była to nieprawda, bo ich los byłby przesądzony, tak samo zresztą jak los większej części z 1284 zasobników, które w większości spadły na obszary zajęte  przez Niemców. Do powstańczych rąk trafiło tylko 228 zasobników, czyli niecałe 20 proc., a w nich:

- 2976 pistoletów maszynowych Sten,

- 211 karabinów maszynowych Bren,

- 110 piatów + 2200 pocisków,

- 2490 granatów ręcznych typu Gammon,

- 4360 granatów różnych typów,

- 7865 kg plastiku (materiał wybuchowy),

- ponad 2,2 mln sztuk amunicji.  

Oprócz broni i amunicji 12 zasobników zawierało sprzęt medyczny i środki opatrunkowe. Po dokonaniu zrzutów samoloty lądowały na lotniskach w Rosji, gdzie po zatankowaniu paliwa wracały do baz we wschodniej Anglii.

Ten akt "łaski" nie mógł już niczego zmienić. Sowietom chodziło o podtrzymanie konwulsji upadającego powstania, Alianci zaś chcieli mieć czyste sumienie, wypełniając "sojuszniczy" obowiązek. Rzekomo Alianci nosili się z zamiarem ponownego rekonesansu nad Warszawą w ostatnich dniach września, ale Sowieci nie wyrazili już ponownej zgody na przelot, tym bardziej że powstanie już wówczas dogorywało.

Stalin posyłał na lewy brzeg kolejne polskie jednostki. Ta doraźna "pomoc" miała za zadanie maksymalnie związać w walce z Niemcami polskie oddziały, w celu ich maksymalnego wykrwawienia. Swój cel osiągnął bardzo szybko, ponieważ 19 września nowa przeprawa Berlingowców w liczbie około tysiąca żołnierzy na północ od przyczółka czerniakowskiego została zdziesiątkowana.

Efektem fatalnej sytuacji obrońców wybrzeża czerniakowskiego było podjęcie decyzji o wycofaniu za Wisłę żołnierzy gen. Berlinga oraz ewakuacji powstańców kanałami na Mokotów. Około północy ppłk. "Radosław" wraz z ponad 250 podkomendnymi wszedł do kanału przy ulicy Zagórnej i dotarł szczęśliwie na Mokotów. Na Czerniakowie pozostali: około 150 powstańców na czele z kpt. Ryszardem Białousem pseudonim "Jerzy", dowódcą Brygady Dywersji "Broda - 53" oraz żołnierze mjr. Stanisława Łatyszonka. 

Jedyną szansą wyrwania się z tego piekła było przedostanie się na praski brzeg. Pozycje obronne skurczyły się do dwóch domów przy ulicach Solec 53 i Wilanowska 1. W sumie obrońcy Czerniakowa panowali jeszcze nad obszarem około 250 m2.

W nocy z 21 na 22 września przypłynęło z prawego brzegu kilka łodzi, które zabrały najciężej rannych. Udało się jednak nawiązać łączność z prawobrzeżną Pragą i ustalić termin ewakuacji. Według planu do czerniakowskiego brzegu miało przybić około stu pontonów z zamiarem zabrania rannych, cywilów oraz żołnierzy.

Tymczasem Niemcy złożyli obrońcom propozycję poddania się, gwarantując pełne bezpieczeństwo. Po godzinnym rozejmie hitlerowcy zaatakowali z furią i powstańcza obrona zaczynała chwiać się w posadach. Atak odparto, ale podpalony przez Niemców dom przy ulicy Wilanowskiej 1 groził zawaleniem.

Na ewakuację czekano jak na zbawienie, a tą z kolei już dwukrotnie przesuwano, informując o tym drogą radiową. W końcu zamiast obiecanych stu łodzi na lewy brzeg przypłynęło tylko kilka - to postawiło powstańców w bardzo trudnej sytuacji. Skoro odpadła droga ewakuacji na praski brzeg, kpt. "Jerzy" wydał rozkaz o próbie przebicia się do Śródmieścia. Ta karkołomna decyzja mogła wynikać z jego wcześniejszych podobnych przygód, kiedy to razem z oddziałem "Andrzeja Morro" przedostał się po wielu perypetiach ze Starego Miasta do Śródmieścia.

Pomysł kpt. Białousa zaakceptował mjr. Łatyszonek i grupa około stu osób ruszyła. Wycieczka nie trwała jednak długo, ponieważ grupa natknęła się w okolicy ulicy Solec na niemiecki patrol. Wywiązała się walka, oddział rozproszył się. Ostatecznie próbę przebicia kontynuowała pięcioosobowa grupa z kpt. "Jerzym" na czele, która szczęśliwie dotarła do powstańczych pozycji w gmachu YMCA przy ulicy Konopnickiej 6.

23 września Niemcy rozpoczęli pacyfikację powstańczych stanowisk. Major Łatyszonek wraz grupą swoich żołnierzy dostał się do niewoli. Podobnie kapelan zgrupowania "Radosław", o. Józef Warszawski pseudonim "Ojciec Paweł", którego biegła znajomość języka niemieckiego uratowała od śmierci ponad 100 osób.

Sanitariuszka Małgorzata Damięcka pseudonim "Duda" ze zgrupowania "Kryska" (powojenna aktorka, zapamiętana z roli babci Piotrusia w komedii "Kogel-mogel") i ks. kapelan Józef Staniek pseudonim "Rudy" czekali na niechybną śmierć. Wokół nich mordowano powstańców, samego księdza Stanka żołnierze niemieccy powiesili na jego stule.

"Duda" jakimś cudem wmieszała się w grupę cywilów i dzięki temu uniknęła najgorszego. Zdarzały się także przypadki przepłynięcia Wisły wpław czy też zabrania lżej rannych na prawy brzeg Wisły z pokładu statku spacerowego "Bajka", osiadłego na mieliźnie w okolicach przyczółka czerniakowskiego.

Ulica Solec spływała krwią. Niemcy upodobali sobie wieszanie powstańców, a tych, którzy nie mogli opuścić piwnic o własnych siłach - palili żywcem. Przed budynkiem przy Wilanowskiej 1 piętrzyły się stosy trupów - około 400 ciał.

Wymordowano też rannych, których nie zdążono ewakuować z "Bajki".

24 września 1944 roku ostatecznie stłamszono powstanie na Czerniakowie.

---------------------------

Opublikowany fragment pochodzi z książki: Mirosław Orłowski "Warszawa '44" Wydawnictwo Poznańskie, 2014

Zapraszamy do udziału w konkursie, w którym do wygrania są książki "Warszawa '44".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Powstanie Warszawskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy