Władysław Studnicki: Polski germanofil. U boku III Rzeszy chciał walczyć ze Związkiem Sowieckim

Podczas II wojny światowej, a zwłaszcza niedługo po klęsce wrześniowej, gdy jeszcze nie rozszalał się okupacyjny terror, nie wszyscy Polacy byli nastawieni antyniemiecko - przekonuje Piotr Zychowicz w książce "Opcja niemiecka".

"Wielu polityków i szereg organizacji starało się podjąć współpracę z III Rzeszą i u jej boku stworzyć okrojone państwo polskie. Zwolennikami <opcji niemieckiej> nie kierowała sympatia do Adolfa Hitlera i jego chorej ideologii, ale zdrowy rozsądek. Uważali, że kompromis z okupantem pozwoli ograniczyć cierpienia ludności cywilnej i skupić wysiłki na walce z największym wrogiem Rzeczypospolitej - Związkiem Sowieckim" - tłumaczy Piotr Zychowicz.

Najbardziej znanym germanofilem w społeczeństwie polskim był Władysław Studnicki. Przedstawiamy fragment książki Piotra Zychowicza "Opcja niemiecka" (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2014), opisujący zabiegi Studnickiego u władz niemieckich o powołanie armii polskiej do udziału w przyszłej wojnie niemiecko-sowieckiej.

Reklama

Polacy na front wschodni

Niepodległość należy do wartości najwyższych. Kiedy się ją utraci, należy dążyć do jej odzyskania. Nikt jednak nie da niepodległości w prezencie. Odzyskać ją można tylko przy pomocy wojska. I to nie wojska, które walczy gdzieś na odległych, egzotycznych frontach, ale wojska, które znajduje się w kraju. Najpierw musi być więc wojsko, a dopiero później może przyjść niepodległość. Nawet jeżeli wojsko zostanie sformowane u boku zaborcy, można go użyć do własnych, narodowych celów. Trzeba jednak je mieć.

Tak rozumował Józef Piłsudski podczas I wojny światowej i tak tę sprawę widział Władysław Studnicki podczas II wojny światowej. Tak jak Piłsudski w 1914 roku stworzył u boku państw centralnych Legiony do walki z Rosją, tak Studnicki ćwierć wieku później próbował powołać u boku III Rzeszy legiony do walki ze Związkiem Sowieckim. Koncepcja ta w obu wypadkach była słuszna, niestety jednak w 1939 roku Niemcy byli już zupełnie innymi ludźmi...

Ci z państwa, którzy czytali mój Pakt Ribbentrop-Beck, znają doskonale postać Władysława Studnickiego. Był to najwybitniejszy polski germanofil, który w przededniu wybuchu II wojny światowej starał się przekonać Józefa Becka i innych polskich dygnitarzy, że odrzucenie niemieckiej oferty wspólnej wyprawy na Związek Sowiecki skończy się dla Rzeczypospolitej straszliwą tragedią.

Przewidywał bezbłędnie, że sprowokuje to napaść Rzeszy na Polskę. Napaść, której Polska nie zdoła odeprzeć. Ostrzegał, że opieranie bezpieczeństwa Polski na papierowych gwarancjach Francji i Wielkiej Brytanii jest szaleństwem. Oba te państwa Polskę bowiem zdradzą i cała wojna - dowodził wiosną 1939 roku - skończy się sprzedaniem Rzeczypospolitej przez naszych "sojuszników" Stalinowi. Jak więc państwo widzą, Władysław Studnicki był prorokiem.

Po klęsce 1939 roku Studnicki, który miał pewne kontakty wśród Niemców, zajął się wyciąganiem Polaków z gestapowskich kazamat i interwencjami w celu ochrony polskich zabytków i dóbr kultury. Składał również okupantom propozycje ugody politycznej, która miała przynieść złagodzenie terroru. Opowiadał się za powołaniem w kraju polskiego Komitetu Narodowego, jako alternatywy dla rządu Sikorskiego.

To, że Władysław Studnicki może szukać na własną rękę porozumienia z Rzeszą, przewidział zresztą uciekający w kierunku granicy rumuńskiej minister Józef Beck. Już w nocy 11 września 1939 roku wysłał on z Krzemieńca, specjalnym kurierem, "najściślej tajny" raport do Śmigłego-Rydza. Poinformował go o plotkach, że Niemcy na zajętych przez siebie terenach zamierzają utworzyć polski rząd, "który by doprowadził do ukonstytuowania się Państwa Polskiego całkowicie uzależnionego od Rzeszy".

"Niezależnie od fantastyczności tych dyplomatycznych pomysłów pozwalam sobie przypomnieć konieczność zarządzenia obserwacji Studnickiego" - napisał Beck. Oczywiście do żadnej obserwacji nie doszło, bo już sześć dni później minister uciekł z walczącego kraju i sam znalazł się pod obserwacją. Tyle że służb rumuńskich. Studnicki tymczasem pozostał w kraju i toczył heroiczną walkę w obronie swojego narodu.

Nowe, brunatne oblicze Niemców, których znał świetnie z okresu liberalnej okupacji 1915-1918, całkowicie go zaskoczyło i nim wstrząsnęło. Jeden z ludzi, których Studnicki próbował pozyskać do swoich działań, raportował jesienią 1939 roku do Paryża, że rozumowanie czołowego germanofila opierało się na następujących przesłankach:

1. Wobec siły i tempa, z jakimi taran niemiecki bije w Polskę, samobójstwem jest bezczynne czekanie na moment, gdy taran ten będzie kiedyś zatrzymany, czy choćby nawet zmiażdżony przez państwa zachodnie.

2. Równolegle i równocześnie z taranem niemieckim bije w Polskę taran rosyjski, który z chwilą załamania się lub cofnięcia Niemiec z tym większą siłą w Polskę uderzy i wykończy tu resztę.

3. Podstawą siły i głosu narodu i państwa jest armia, której Polska jest w chwili obecnej pozbawiona. Stworzenie we Francji w tej chwili armii, choćby w sile dawnej armii Hallera, jest utopią, z braku tam dziś materiału żołnierskiego. Zresztą armię trzeba mieć w kraju, a nie gdzieś od kraju daleko.

Studnicki projekt ten przedstawił również Niemcom. A konkretnie wspomnianemu już gubernatorowi Warszawy z ramienia Wehrmachtu, Karlowi von Neumannowi-Neurode - temu sympatycznemu oficerowi, który naprzeciw portretu Hitlera powiesił sobie w gabinecie portret Piłsudskiego. Wysłuchawszy starego germanofila, który przyszedł do niego ze skargą na brutalne poczynania Gestapo, generał zachwycił się i zapalił do projektu.

Poprosił Polaka, żeby jak najszybciej wyłożył sprawę na piśmie. W efekcie 15 listopada 1939 roku Studnicki złożył władzom okupacyjnym "Memoriał dotyczący odbudowania Armii Polskiej dla przyszłej wojny niemiecko-sowieckiej". Chociaż był to moment, kiedy czerwono-brunatna przyjaźń kwitła w najlepsze, polski germanofil bezbłędnie przewidział, że Hitler i Stalin wkrótce wezmą się za łby.

Przekonywał Niemców, że Sowiety oficjalnie są wobec Rzeszy pełne kurtuazji, ale potajemnie zbroją się po zęby i szykują do marszu na Niemcy, a po ich trupie na całą Europę. W tej sytuacji widział tylko jeden ratunek: należy jak najszybciej dokonać prewencyjnego uderzenia na imperium Stalina. Wyprawa taka - pisał Władysław Studnicki - ma pełne szanse powodzenia, ale pod jednym warunkiem: że wezmą w niej udział Polacy.

A więc naród, który już raz, w 1920 roku, pobił bolszewików oraz znakomicie zna Rosję i jej realia, a dzięki swojemu potencjałowi demograficznemu może dostarczyć sił niezbędnych do okupacji pokonanego sowieckiego molocha. Dlatego właśnie Studnicki postulował, aby Adolf Hitler wydał edykt, na mocy którego zostałaby sformowana potężna polska armia, która u boku Wehrmachtu ruszyłaby na Moskwę. Składać by się ona mogła głównie z dywizji piechoty i kawalerii, które znakomicie uzupełniałyby się z sojuszniczymi pancernymi jednostkami Wehrmachtu.

Do odtworzonych w ten sposób Polskich Sił Zbrojnych powinni zostać powołani polscy oficerowie, którzy "posiadają dostateczne zrozumienie niebezpieczeństwa bolszewickiego dla Polski".

Z dawniejszych czasów miałem rozległe stosunki z polskimi oficerami - pisał autor memoriału - i wiem, kogo należy powołać do komisji wojskowej mającej tworzyć armię polską. Wiem także, przez kogo i jaka agitacja powinna być poprowadzona w obozach jeńców. Także osobiście mogę mieć wykłady polityczne w szkole wojennej, która musi być stworzona przy pomocy władz wojskowych niemieckich w Warszawie.

Przy okazji postulował, aby obozy jenieckie - po wydobyciu z nich chętnych do walki z bolszewizmem - jak najszybciej rozwiązać. Studnicki zresztą wybrał się do jednego z oflagów, gdzie przeprowadził wstępne rozmowy sondażowe z oficerami.

W zamian za wystawienie armii do walki z bolszewizmem domagał się od Niemców spełnienia szeregu postulatów. Przede wszystkim oddania Generalnego Gubernatorstwa Polakom, powstrzymania grabieży, gwałtów i mordów oraz "zaniechania poniewierania polskiej godności narodowej". Z okupowanej Polski niezwłocznie miałoby zostać przepędzone Gestapo.

Może powstać pytanie - pisał - czy z uwagi na wielką krzywdę, jakiej naród polski obecnie doznał od III Rzeszy, jak na przykład odstąpienie około 186.000 km kw. Polski Rosji sowieckiej, jak wysiedlenie polskiej ludności z Gdyni i wiele innych, armia polska nie zwróci się przeciwko Niemcom.

Gwarancją jej lojalności w stosunku do Niemiec będzie jednak myśl, że rozprzestrzenienie się panowania bolszewickiego na całą Polskę stanie się największym nieszczęściem dla Narodu Polskiego. W walce przeciwko bolszewickiej Rosji będzie armia polska rzetelnie dotrzymywać braterstwa broni armii niemieckiej. A to znowu będzie mieć zbawienny wpływ dla nawiązania wzajemnych stosunków polsko-niemieckich, albowiem poczucie wspólnej sprawy i wzajemny szacunek zwiąże obie strony.

Studnicki memoriał ten przesłał między innymi Hansowi Frankowi, gubernatorowi Warszawy Ludwigowi Fischerowi i wysokim rangą oficerom Wehrmachtu. Wojskowym pomysł się bardzo spodobał, odpowiadał on bowiem nastrojom panującym wówczas w niemieckim korpusie oficerskim. Mniej więcej w tym samym czasie nastawione opozycyjnie koła niemieckiej generalicji przekazały Brytyjczykom nieformalnymi kanałami - za pośrednictwem przemysłowców Stinnesa i Manna - ofertę pokojową.

Zakładała ona usunięcie Hitlera i tymczasowe zastąpienie go Hermannem Göringiem, a następnie restaurację monarchii Hohenzollernów. Polska miała zostać odtworzona - ale bez Śląska, Pomorza i Górnego Śląska - a wraz z nią planowano powołać do życia polską armię. Razem z Wehrmachtem i Brytyjczykami miała ona wziąć udział w wyprawie na wschód, której jednym z celów miało być odbicie polskich terytoriów oddanych Stalinowi w 1939 roku.

Zupełnie inaczej na memoriał Studnickiego zareagowali jednak przedstawiciele władz cywilnych i Gestapo, a więc instytucji realizujących zbrodnicze antypolskie wytyczne Hitlera. Wkrótce do znajdującego się przy ulicy Wiejskiej, vis à vis Sejmu, mieszkania Studnickiego zapukali dwaj smutni panowie w skórzanych kurtkach i z tyrolskimi kapelusikami na głowach. Przeprowadzili w domu rewizję i zabrali Studnickiego na Gestapo.

Tam oznajmiono mu, że "gubernator Frank jest bardzo z memoriału niezadowolony" i żąda kategorycznie, aby go więcej nie rozpowszechniać. A już szczególnie wśród wojska. Domagano się również, pod groźbą internowania, żeby nie pisał kolejnych memoriałów. Po godzinie Studnicki został zwolniony do domu. Kolejnego dnia wezwano go znowu, ale od Niemców usłyszał to samo. Tyle że w znacznie brutalniejszym tonie.

Sprawa Studnickiego jest oczywistym dowodem - pisał niemiecki historyk Martin Broszat - że od października 1939 r. kierownictwo narodowosocjalistyczne nie życzyło sobie politycznego rozwiązania kwestii polskiej i że polityka wraz z dyplomacją musiały skapitulować przed "nowym ładem" posługującym się w pierwszym rzędzie środkami policyjnymi.

Sam Studnicki pisał z żalem:

"Polityka okupacyjna Niemiec stoi w sprzeczności z powołaniem do życia Armii Polskiej. Jest bowiem nastawiona na wzmacnianie antagonizmu polsko-niemieckiego, na budowanie obopólnej nienawiści. Otóż tylko poczucie potrzeby wytworzenia Armii Polskiej może zwekslować tę politykę. Lecz polityka Niemiec nie poszła w tym kierunku i idzie wciąż po linii interesu Rosji sowieckiej. Prawdopodobnie to zgubi Niemcy w przyszłości, dziś zaś gubi Polskę".

Czołowy polski germanofil po raz kolejny miał rację. A do "życzliwej rady" Gestapo oczywiście się nie zastosował i dalej zasypywał dostojników III Rzeszy memoriałami. Dalej domagał się wstrzymania represji i dalej przekonywał, że Rzesza we własnym interesie musi porozumieć się z Polską. Władysław Studnicki jeszcze wielokrotnie pojawi się na łamach tej książki.

--------------------------

Opublikowany fragment pochodzi z książki Piotra Zychowicza "Opcja niemiecka" (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2014)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy