Zbrodnia katyńska. Polskie dzieci błagają Stalina: Wypuść naszych ojców
Kiedy wiosną 1940 r. polskie dzieci pisały ten list do Stalina, ich ojcowie - oficerowie Wojska Polskiego, policji, straży granicznej - spoczywali już w masowych mogiłach w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Zamordowani strzałem w tył głowy w wyniku ludobójczego rozkazu Stalina i biura politycznego sowieckiej partii komunistycznej, mieli na zawsze zniknąć z ludzkiej pamięci.
Zamordowanie jeńców wojennych obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, było tylko częścią zbrodni ludobójstwa dokonanej przez Związek Sowiecki na Polakach. Kara objęła także rodziny oficerów, które w czasie dokonywanej przez NKWD masakry na bezbronnych jeńcach, zostały deportowane do Kazachstanu.
Ołeksandr Zinczenko w książce "Katyń. Śladami polskich oficerów" (Wydawnictwo Bosz, 2015) opisuje m.in. losy dzieci i rodzin ofiar zbrodni katyńskiej.
1
Kochany Ojcze Stalinie! My, małyje dzieci z balszym proszenijem do Wielikowo Otca Stalina, prosim z gariaczewo serca, sztob nam wiernuli naszych otcow, kotoryje rabotajut w Ostaszkowie. Nas peresłali z Zapadnej Bielarusi na Sybir i nam niwileli szto nibud wziać z saboj. Nam siczas ciażko żywiecca, u wsiech dzieciej mat’ niezdorowyje i ne magut rabotać, i wopszce nigto pro nas nie dumaje, kak my żywiem i raboty nikakoj ne dajut’. Za eto my małyje dzieci gołodom prymierajem i jeniczo prosim otca Stalina sztow pro nas nie zabył. My wsiegda budiem w Sowieckom Sojuzie charoszim raboczim narodem, tolki nam ciażko żyć bez naszych otcow.
Doswidania, ojcze
Denyszyn Iwan, Zawadzki Figej, Jendrzejczyk Zbigniew, Kowalewska Barbara
20.v.1940, Rozowka
Trudno przetłumaczyć ten list. Napisano go straszną mieszanką rosyjskiego, białoruskiego i polskiego. W Kazachstanie.
[W dosłownym tłumaczeniu: "Kochany Ojcze Stalinie! My, małe dzieci z wielką prośbą do Wielkiego Ojca Stalina, prosimy z gorącego serca, aby nam zwrócono naszych ojców, którzy pracują w Ostaszkowie. Nas przesłali z Białorusi Zachodniej na Sybir i nie zezwolili wziąć niczego ze sobą. Nam teraz żyje się ciężko, u wszystkich dzieci matki nie są zdrowe i nie mogą pracować, i w ogóle nikt o nas nie myśli, jak my żyjemy i pracy żadnej nam nie dają. Przez to my, małe dzieci, głodem przymieramy, więc ślicznie prosimy ojca Stalina, żeby o nas nie zapomniał. My zawsze będziemy w Związku Sowieckim dobrym ludem pracującycm, tylko nam ciężko żyć bez naszych ojców. Do widzenia, ojcze. Denyszyn Iwan, Zawadzki Figej, Jendrzejczyk Zbigniew, Kowalewska Barbara]
Rodzice Jasia i jego małych przyjaciół przed wojną pracowali w grodzieńskiej policji.
Kiedy znaleźli się w niewoli sowieckiej, rzeczywiście trafili do obozu w Ostaszkowie, na północ od Tweru, miasta wówczas noszącego miano Kalinina.
W obozie tym przebywali głównie policjanci. Kiedy pod koniec maja 1940 roku Jaś starannie kaligrafował ten list, ani jego ojciec, ani ojcowie innych dzieci z Zachodniej Białorusi i Ukrainy w Ostaszkowie już "nie rabotali".
Podobnie jak obozy w Starobielsku i Kozielsku, w połowie maja 1940 roku obóz w Ostaszkowie był pusty [polscy jeńcy z tych obozów zostali wymordowani przez NKWD - przyp. red.].
Nie pozostał tam ani jeden jeniec.
Bliscy jednak wiedzieć o tym nie mogli, nie mieli z nimi żadnej łączności.
Prawie wszystkich członków rodzin jeńców tych trzech obozów - 25 tysięcy rodzin - w ciągu kilku dni kwietnia wywieziono do Kazachstanu. Oczywiście deportowano tylko tych, których mogła dosięgnąć ręka NKWD.
2
Adaś Dybczyński dawno już wybaczył ojcu nieopatrzne słowa o pistoletach, nabojach i tym, że mama ma go zabić wraz z siostrą Ewą, "kiedy wtargną bandyci".
Adam senior napisał z obozu, żeby pozbyć się pistoletów, wyrzucić do rzeki Styr i uważać na siebie. Adasiowi przypominał, że jest teraz najstarszym mężczyzną w rodzinie i odpowiada za siostrę i mamę, dopóki ojciec nie wróci.
Skończyła się zimna i smutna zima. Wielkanoc i wiosna, jak zawsze, niosły nadzieję. Mieli więc nadzieję na powrót ukochanego męża i ojca.
Rodzina Dybczyńskich mieszkała w pobliżu dworca w Łucku, dlatego kiedy w nocy przybył dziwnie długi pociąg, Adaś zbudził się i uważnie obserwował przez okno, co się tam dzieje. Nigdy nie widział takich długich pociągów i próbował policzyć wagony. Po pięćdziesiątym stracił rachubę, nie mógł więc być pewny, ile tych wagonów było: pięćdziesiąt cztery czy pięćdziesiąt sześć. I tak, zdziwiony, zasnął znowu.
* * *
Z dyrektywy NKWD ZSRR
"NKWD ZSRR proponuje do 15 kwietnia br. przeprowadzić wysiedlenie do Kazachskiej SRR na okres 10 lat wszystkich członków rodzin jeńców, przebywających w obozach dla jeńców wojennych i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi, byłych oficerów wojska polskiego, policjantów, żandarmów, strażników więziennych, jawnych i tajnych agentów, byłych obszarników i fabrykantów, wysokich urzędników byłej polskiej administracji państwowej. (...)
Wyjaśnienie: Za członków rodziny uznaje się żonę, dzieci, a także rodziców, braci i siostry w przypadku, jeśli zamieszkują wspólnie z rodziną aresztowanego bądź jeńca wojennego. (...)
Operacja ma zostać przeprowadzona jednocześnie we wszystkich zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi i rozpocznie się o świcie.
Komisarz Ludowy Spraw Wewnętrznych ZSRR, Komisarz Bezpieczeństwa Państwowego I rangi Ławrentij Beria
Z dyrektywy NKWD ZSRR
7 marca 1940 roku"
* * *
Następnego dnia do drzwi Dybczyńskich zastukało dwóch enkawudzistów. Otworzył kwaterujący tam oficer sowiecki. W lot pojął, co się święci: wyjaśnił, że obywatelki Dybczyńskiej nie ma. Zamknął drzwi, zawołał gospodynię i poradził, by spakowała ciepłe rzeczy.
Po jakimś czasie para konwojentów pojawiła się znowu. Zaczęli rewizję. Większy pistolet, zgodnie z poleceniem ojca, wyrzucili, a o mniejszym, "damskim", zapomnieli, walał się do tej pory w jakimś starym pantoflu. Na szczęście nie znaleźli go.
Enkawudziści zakazali im brania czegokolwiek ze sobą, bo "tam wszystko jest i wszystkiego w bród". Lokator warknął na nich, ci zaś, jako młodsi stopniem, musieli podporządkować się. Wyszło tak, że Dybczyńscy przybyli do tego długiego składu pociągu jako ostatni. W odróżnieniu od pozostałych, mieli skrzynię z ciepłymi rzeczami.
3
Rodzina Swianiewicza miała jeszcze więcej szczęścia niż Dybczyńscy. Olimpii z dziećmi po prostu nie znaleźli.
"Kiedy przyszli w 1940 roku Sowieci i utworzyli Republikę Litewską, był już czerwiec, a wywózkę zaczęli już w kwietniu - wspominała pani Maria, córka pana Stanisława.
- Nas zrządzeniem losu nie wywieźli, bo mama zmieniła mieszkanie. Zrobiła zamianę: dużego mieszkania na mniejsze. I właściciel tego domu nie poinformował, dokąd żeśmy wyjechali: »Nie wiem, gdzie jest ta kobieta... Wyjechała chyba na wieś...«".
Były też takie rodziny, których nie zamierzano wywozić. Ich nazwiska i adresy znane były NKWD, a decyzję podejmowano na poziomie tegoż samego zastępcy Berii - Mierkułowa. 6 kwietnia 1940 roku wydał on rozkaz "zawiesić realizację działań operacyjnych" w stosunku do rodzin kilku jeńców wojennych.
Spośród tysięcy osób Mierkułow rozkazał nie wysiedlać: "Domoń Haliny Adamownej, zamieszkałej we Lwowie przy ulicy Stryjskiej 44 m. 3 (mąż - major Sztabu Generalnego byłej armii polskiej znajduje się w obozie starobielskim NKWD), oraz Sedonii Wołkowickiej, lat 40, zamieszkałej w Stanisławowie (mąż- generał brygady piechoty byłej armii polskiej, przebywa w obozie kozielskim NKWD)".
Na liście tej znalazło się jeszcze sześć nazwisk. Tak więc major Ludwik Domoń i generał Jerzy Wołkowicki mogli się nie martwić, bo o ich rodziny zatroszczyli się inni.
Natomiast dla rodzin zamieszkałych na terenach pod okupacją niemiecką głównym powodem do niepokoju stała się nieoczekiwana cisza: właśnie na początku kwietnia [1940 r., gdy NKWD rozpoczęło akcję mordowania polskich oficerów - przyp. red] żony jeńców przebywających w niewoli sowieckiej otrzymały ostatnie kartki ze Starobielska, Kozielska i Ostaszkowa.
Potem nastąpiła długa przerwa... Początkowo milczenie braci, synów, mężów i ojców tłumaczono sobie tym, że na szybkość poczty sowieckiej trudno liczyć. Ale w połowie maja przerwa ta zaczęła się wydawać nieprzyzwoicie długa, nawet przy tak powolnej i cenzurowanej poczcie, jak w ZSRR.
Przerwa w korespondencji przeciągnęła się: ani Zofia Bartnicka, ani Aniela Wajda, ani Nina Rieger, ani Maria Jakubowicz więcej nie dostały z ZSRR żadnego listu.
Nikt nic nie wiedział.
Co pozostawało?
Pisać... Do kogo?
Do Stalina?
------------------
Ołeksandr Zinczenko "Katyń. Śladami polskich oficerów" Wydawnictwo Bosz, 2015
Ołeksandr Zinczenko jest historykiem i dziennikarzem. Od maja 2014 r. piastuje stanowisko wiceprezesa ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Autor "Katynia. Śladami polskich oficerów" zainteresował się zbrodnią katyńską, gdy na zlecenie ukraińskiej telewizji realizował dokument o wydarzeniach z 1940 roku. Szok, którego doznał, przeprowadzając rozmowy z przedstawicielami Rodzin Katyńskich, stał się przyczynkiem do napisania książki.