Brawurowa trójka z batalionu "Sokół"
Antek "Rozpylacz", łączniczka "Nina" i goniec "Miki" trzymali się razem. Byli ulubieńcami batalionu. "Rozpylacz" stał się legendarną postacią powstania.
Kadra batalionu "Sokół" wywodziła się z konspiracyjnej Organizacji Wojskowej - Korpusu Bezpieczeństwa, która jeszcze przed powstaniem podporządkowała się Armii Krajowej. Oddział wziął nazwę od pseudonimu dowódcy - rotmistrza Władysława Olszowskiego. Był żołnierzem Dywizji Syberyjskiej w Rosji, w 1919 roku, a w II Rzeczpospolitej oficerem Wojska Polskiego. Jego łącznik - Wiesław Ryk "Urwis", wówczas trzynastolatek, wspominał, że Olszowski był wesołym i rubasznym mężczyzną. Gdy wybuchło powstanie, zmienił się nie do poznania. Stał się poważny, skupiony, nawet despotyczny. "Tę nagłą zmianę na pewno spowodowała odpowiedzialność za losy ludzi, którzy oddali się pod jego dowództwo" - oceniał Ryk.
Kwaterą batalionu "Sokół" było mieszkanie rotmistrza przy Nowogrodzkiej 3/5. Przy tej samej ulicy, kilka numerów dalej, wynajmował pokój ppor. Zbigniew Jasiński, oficer Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, dziennikarz i poeta, autor słynnego wiersza: "Żądamy amunicji!".
"Tu zęby mamy wilcze, a czapki na bakier,
Tu nas nikt nie płacze w Walczącej Warszawie.
Tu się Prusakom siada na karku okrakiem
I wrogów gołą garścią za gardło się dławi".
Wiersz ten został odczytany na antenie powstańczej radiostacji "Błyskawica".
Obszar działania batalionu to głównie ulice Nowogrodzka i Bracka (zbudowano tam barykady) oraz aleje Jerozolimskie. Niedaleko stanowisk batalionu "Sokół" powstała słynna barykada w alejach Jerozolimskich, osłaniająca przejście przez tę arterię. Było to jedyne połączenie powstańczego północnego Śródmieścia z południowym. Barykada blokowała też niemiecki ruch w Alejach. Tę właśnie barykadę wspomniał prezydent Donald Trump podczas przemówienia w Warszawie, w 2017 r., w rocznicę powstania.
Uzbrojenie batalionu było słabe. Dlatego też cichociemny por. Czesław Trojanowski "Litwos" zorganizował produkcję granatów i butelek zapalających. Jako skorupy granatów służyły także...metalowe kule z wezgłowi łóżek.
Najsilniejszym punktem oporu Niemców na odcinku batalionu "Sokół", był masywny gmach Banku Gospodarstwa Krajowego w Alejach Jerozolimskich. Nie sposób było go zdobyć, choć powstańcy próbowali podpalić budynek i zniszczyli jedno z gniazd karabinów maszynowych. "Litwos" postanowił przeciąć łączność BGK z Muzeum Narodowym, gdzie także usadowili się Niemcy. Jako pierwsza zgłosiła się na ochotnika "Nina" (Antonina Grzybowska). W zakończonej sukcesem nocnej wyprawie, której celem było zasypanie rowu łącznikowego i przecięcie kabla telefonicznego, wziął także udział Zalman Hochman "Miki".
Walki toczyły się o domy w alejach Jerozolimskich. Doszło tam do niecodziennego wydarzenia. Na jezdni zalegały trupy żołnierzy niemieckich. Powstańcy z "Sokoła" zaproponowali Niemcom, by je zabrali. Rozmowy w sprawie chwilowego rozejmu prowadzili na środku ulicy niemiecki oficer i ppor. Jan Sobor-Kulągowski "Miki I". Oddali sobie honory wojskowe i podali ręce. Trzech powstańców zostało zaproszonych - w podziękowaniu - na lampkę wina do sztabu niemieckiego oddziału. W tym czasie trzej Niemcy przebywali po stronie batalionu "Sokół" jako zakładnicy. Zwłoki poległych zostały zabrane z ulicy, a powstańcy podjęli z niej worek z sucharami i tytoniem, zrzucony przez sowieckiego "kukuruźnika".
Antoni Godlewski, posiadacz jedynej na początku powstania broni automatycznej w batalionie - pistoletu maszynowego sten, miał dwadzieścia jeden lat. Był synem wysokiego urzędnika państwowego, podczas okupacji studiował na tajnej politechnice. Pistolet maszynowy (zwano tę broń rozpylaczami) wycyganił od swego przyjaciela Stefana Dorocińskiego "Maćka". Walczył także z "gołębiarzami" - niemieckimi strzelcami wyborowymi, kryjącymi się na strychach. Zaznaczał na swoim stenie zabitych Niemców (było ich kilkunastu). Do czasu, gdy dowódca kompanii szturmowej zwrócił mu uwagę, że jednak nie wypada...
Alicja Janiszewska "Hanka" wspominała Godlewskiego:
"Bardzo, bardzo odważny. Bardzo sympatyczny, bardzo koleżeński i bardzo, bardzo przystojny. Przystojny był nieprawdopodobnie. Chodził ubrany tak, że nosił hełm i był przepasany taśmą nabojów. Hełm był zdobyczny oczywiście i z dużą wstążką biało-czerwoną."
"Rozpylacz" odznaczał się nieprawdopodobną brawurą i pogardą śmierci. Niektórzy koledzy nazywali go wręcz "wariatem".
Henryk Wieczorek "Grey", zapamiętał, że gdy Niemcy opanowali jedną z kamienic w alejach Jerozolimskich, "Rozpylacz" powiedział, że ich stamtąd wygoni. Był 8 sierpnia 1944 roku.
"Nie powiadomił dowódców, nie powiedział nic nikomu, sam poszedł jako jeden z łączniczką swoją, a tu poszła zaporowa seria od »Krystalu« od dwudziestki piątki i go rozniosło".
Kule przeszyły pierś "Rozpylaczowi".
Jednak najpewniej było zupełnie inaczej. Sąsiedni batalion "Bełt" zwrócił się do dowódcy "Sokoła" z prośbą o wsparcie jedyną bronią maszynową na tym odcinku. "Rozpylacz" zabrał na tę akcję swoją dziewczynę - "Ninę". Gdy poległ, ściągnęła jego ciało z pola ostrzału.
Wiesław Ryk "Urwis" przeżył bardzo śmierć "Rozpylacza". "Od drugiego sierpnia starałem się być blisko niego, bo podziwiałem jego odwagę i celne oko".
W kilka dni później powstańczy "Biuletyn Informacyjny", pisząc o śmierci Antka "Rozpylacza", pisał: "Antek Rozpylacz i łączniczka Nina stanowili zgrany zespół. On biegł »na robotę«, ona czyściła broń, ładowała magazynki, dostarczała amunicji. Towarzyszył im często 13-letni łącznik Miki. Trójka ta, zawsze pełna werwy, nie znająca zmęczenia, była oczkiem w głowie całej grupy szturmowej. Szczególny mir zdobył sobie Antek swą nadzwyczajną fantazją żołnierską i dzielnością".
"Rozpylacz" został pochowany na podwórku domu przy Brackiej 5. Zachowały się tam napis z czasów powstania informujący o tym, oraz powojenna tabliczka - o ekshumacji i przeniesieniu ciała Godlewskiego na Powązki Wojskowe.
Nad stenem "Rozpylacza" wisiało przerażające fatum. Każdy kolejny posiadacz tej broni ginął. Pierwszym był chłopiec Staś, który usiłował podjąć broń, która wypadła z ręki śmiertelnie rannemu "Rozpylaczowi", potem zginęli "Rotmistrz" i "Proboszcz". Ostatnim, który miał stena Godlewskiego, był "Cybuch". Zginął 16 września w zbombardowanym domu. Alicja Janiszewska relacjonowała: "Jego zwłoki wyciągnięto natychmiast, a co się stało ze stenem, nie wiemy. Ale wszyscy mu życzyli, żeby się cały pogniótł, już w końcu, żeby zginął.''
"Rozpylaczowi" towarzyszył często goniec "Miki", kilkunastoletni Zenon Borkowski. Naprawdę nazywał się Zalman Hochman. Wraz z młodszym bratem Perecem niemal dwa lata żyli na ulicach Warszawy. Wymykali się z getta, by śpiewać po "aryjskiej" stronie, na podwórkach i ulicach. Zarabiali w ten sposób pieniądze na żywność, którą przemycali do dzielnicy żydowskiej. Podczas jednej z akcji likwidacyjnych uciekli i przystali do grupy żydowskich dzieci - "papierosiarzy", sprzedających papierosy niemieckim żołnierzom na placu Trzech Krzyży.
Bracia Hochmanowie nocowali na strychach i klatkach schodowych. Wyrywali się z rąk granatowych policjantów i uciekali od tych, którzy chcieli ich wydać Niemcom. Przeżyli dzięki pomocy szlachetnych Polaków, karmiących ich i udzielających schronienia. Jedną z takich osób była Leokadia Pycek, dozorczyni domu na Saskiej Kępie, opiekująca się kilkoma żydowskimi "papierosiarzami". Pomagała też Józefowi Ziemianowi, który z ramienia Żydowskiego Komitetu Narodowego również zajmował się nimi. Dzięki innej Polce, Józefie Bucholtz, chłopcy dostali legitymacje szkolne z polskimi nazwiskami. Perec Hochman pisał we wspomnieniach: "Po wojnie odwiedziłem wszystkich Polaków, którzy mi pomogli. O nikim nie zapomniałem".
Józefa Bucholtz i Leokadia Pycek otrzymały medal "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata" przyznawany przez instytut Yad Vashem.
Od placu Trzech Krzyży do Nowogrodzkiej, gdzie był sztab batalionu "Sokół", jest tylko krok. Bracia Hochmanowie chcieli wstąpić do oddziału, jednak nie przyjęto ich, gdyż byli zbyt młodzi. Kręcili się jednak wśród żołnierzy, przy barykadach, oddając różne usługi. Pewnego dnia Perec Hochman zaproponował, że ściągnie z jezdni w alejach Jerozolimskich broń leżącą przy zabitych żołnierzach niemieckich. Była to niebezpieczna misja. Ulica znajdowała się bowiem w strefie ostrzału.
"Przywiązałem granaty i karabiny do paska i zacząłem wyjmować pociski z magazynków, napełniając nimi kieszenie - relacjonował Perec Hochman. - Gdy już skończyłem, doczołgałem się z powrotem do linii powstańczych. Wszyscy byli zachwyceni. Ten wyczyn sprawił, że Zanka i mnie zaakceptowano jako pełnoprawnych żołnierzy".
Pamiętając o przykrych doświadczeniach z warszawskich ulic, nie ujawnili się jednak jako Żydzi.
Gdy trzeba było wykonać rozkaz zniszczenia niemieckiego bunkra przy gmachu BGK, Perec "Cwaniak" zgłosił się jako pierwszy. Podczołgał się, wraz z innymi powstańcami, z ładunkiem dynamitu pod bunkier. Ładunek odpalono elektrycznie. Bunkier został unieszkodliwiony.
Zalman Hochman "Miki" wsławił się odwagą, gdy zgodził się zanieść do Niemców, do gmachu BGK, list z propozycją zawarcia chwilowego rozejmu dla zebrania zwłok poległych po obu stronach.
"Jeden skok naprzód i znalazłem się na rogu Brackiej i Alej Jerozolimskich - wspominał »Miki«. - Nagle padły strzały ze strony Dworca Głównego. O mało mnie nie zabili. Nie zważając na ostrzał waliłem naprzód. W chwili przejścia z Brackiej w Aleje Jerozolimskie poczułem wielkiego pietra, ale mój dowódca krzyczał: »Miki, wal naprzód, machaj białą chorągiewką«".
Niemcy przyjęli list, ale nie chcieli dać odpowiedzi. Mówili do Zalmana: "Ty mały bandyto!". Odtąd koledzy z oddziału zaczęli nazywać "Mikiego" - "Mikim Bandytą". A rozejm został następnego dnia zawarty.
Podczas powstania poległo 44 żołnierzy batalionu "Sokół". Ostatnim, który zginął, był dziennikarz Stefan Kwaśniewski "Quas", znakomity strzelec. Jego koledzy z oddziału wspominali, że 1 października 1944 roku, przedostatniego dnia walk, wspominał o przepowiedni słynnego jasnowidza, Stefana Ossowieckiego. Powiedział Kwaśniewskiemu, że nie przeżyje wojny. "Quas" komentował to proroctwo, mówiąc, że się najwyraźniej nie sprawdza. Zginął tego samego dnia w wyniku ostrzału artyleryjskiego.
Antoni Godlewski "Rozpylacz" otrzymał pośmiertnie order Virtuti Militari. Odznaczono nim także cichociemnego Czesława Trojanowskiego "Litwosa". Łączniczka Antonina (Janina) Grzybowska "Nina" i Zalman Hochman "Miki" odznaczeni zostali Krzyżem Walecznych.
Tekst powstał na postawie wspomnień powstańców zamieszczonych w książce J. Lissowskiego, J. Szansera, M. Wernera "Batalion 'Sokół' w powstaniu warszawskim", relacji z Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego oraz książek J. Ziemiana "Papierosiarze z placu Trzech Krzyży" i P. Hochmana "Mieć odwagę, by żyć".
Tomasz Stańczyk