Cienka biało-czerwona linia

Barykada, która przecinała Aleje Jerozolimskie na wysokości Kruczej i Brackiej, wyglądała raczej jak płytki dwustronny okop chroniący żywotną arterię komunikacją powstańczej Warszawy. Chroniła ją od samego końca, niezdobyta mimo wściekłych ataków.

Aleje Jerozolimskie były jednym z najbardziej odsłoniętych punktów powstańczego planu i dowództwo AK było tego świadome od samego początku. Szeroka arteria, dostępna dla czołgów i flankowana przez silnie obsadzone niemieckimi załogami Muzeum Narodowe i Bank Gospodarki Krajowej, miała istotne strategiczne znaczenie dla obu stron. Hitlerowcy potrzebowali wolnego przejścia do mostu Poniatowskiego, Polacy komunikacji między północą i południem Śródmieścia. W innym miejscu prowadzono by ją zapewne kanałami, oddając okupantom powierzchnię, lecz pod Alejami ich nie było. Był za to niemożliwy do przekopania tunel kolejowy (średnicowy). Musiała więc stanąć barykada.

Według Katarzyny Utrackiej "rozkaz o jej budowie wyszedł z samego dowództwa powstania, które zdecydowało, że musi ona powstać dokładnie w tym miejscu [...]. Na początku budowano ją z wału ziemnego, z worków wypełnionych ziemią, które napełniali nie tylko powstańcy, ale również ludność cywilna". Tę pracę cywili opisała w wierszu Anna Świrszczyńska, poetka i sanitariuszka: "Córeczko, ja nie byłam bohaterką, barykady pod ostrzałem budowali wszyscy [...]. Choć nikt nas nie zmuszał, zbudowaliśmy barykadę pod ostrzałem". 

Z punktu widzenia wojskowych wyglądała ona następująco: "pierwszą noc budowaliśmy barykady - wspominał Czesław Józef Mieczkowski 'Junior'. − I rano przyszły czołgi przez Aleje Jerozolimskie − zrobiliśmy tę barykadę i czołgi zniszczyły. Następną noc robiliśmy też barykadę i w dzień przyszły czołgi i zniszczyły". Trzeba było kopać. Kopać płytko, bo nie pozwalał żelbetowy strop "średnicówki", kopać szybko i pod nieustającym ostrzałem, ryjąc asfalt i fundamenty nawierzchni i tnąc plastikiem tory tramwajowe. Tego zadania podjęli się saperzy z batalionów "Bełt" i "Kiliński": "Aby to przebicie wykonać, trzeba było leżeć na poziomie jezdni i manipulować kilofem i młotem, pod ustawicznym ostrzałem. [...] Robiliśmy to nocą, ale widzieli Niemcy i oberwałem, ale bardzo delikatnie, z granatnika w pośladek. Tak jakoś tyłem stałem i dostałem, ale bardzo słabo, niegroźnie, wystarczył tylko opatrunek".

W chwili, gdy autorzy tych słów walczyli z betonem i żelazem, tuż obok bitwa o barykadę w Alejach Jerozolimskich trwała w najlepsze. Zaczęto usypywać ją już na samym początku zrywu, rwać ulicę na początku drugiego tygodnia. Niemcy atakowali, również przy użyciu doborowych oddziałów 1. Dywizji Pancerno-Spadochronowej "Hermann Göring", od 3 sierpnia bez ustanku przez następne dwa miesiące. By przerwać cienką biało-czerwoną linię zagradzającą arterię, hitlerowcy rzucali wszystko, co mieli: ciężki sprzęt, umiejscowione wysoko gniazda karabinów maszynowych, snajperów, miny samobieżne - goliaty − zespoły granatników i czołgi. Dla ochrony tych ostatnich nierzadko używali ludności cywilnej, pędzonej przed gąsienicami. Tę makabrę opisał w wierszu Bolesław Taborski, nastoletni żołnierz AK: "Cóż mogłaś myśleć wtedy Polko, Kobieto, Warszawianko, Matko, Żono, Córko, Siostro − Tarczo niemieckiego tanka? Że barykada bardzo blisko, za barykadą − mąż, czy syn, że w oczach ciemno, u nóg ślisko, że jedna chwila wielkiej męki odkupi całe morze win, że kupi wolność bardzo krwawo, zapieczętuje znakiem krzyża, Dla ciebie, Warszawo... że barykada coraz bliżej... a nam strzelać kazano...".

W Alejach strzelano często. Żołnierze kompanii "Skiby", "Budzisza" i "Wilka" odpowiadali ogniem broni ręcznej, rzadkimi, ale celnymi granatami z PIAT-ów i butelkami z benzyną. Tylko za ich pomocą, gdy już skończyła się amunicja, byli w stanie zadawać straty nawet niemieckim czołgom i goliatom, do końca walk utrzymując drożność wąskiego przejścia przecinającego Aleje.

Przez nie płynęła zaś w obie strony rzeka rannych, żołnierzy, łączniczek i cywili. Nie znaczy to, że zalewie kilkudziesięciometrowy odcinek był bezpieczny. Miażdżona nieustannym ogniem barykada i metrowej głębokości wykop nie dawały pełnej ochrony przeskakującym, wystawionym na strzały snajperów jak i lufy czołgów, oraz ostrzał artyleryjski. Witold Sikorski "Boruta" tak opisuje swoje przejście przez Aleje: "Teraz ostrzeliwuje czołg, a barykada jest uszkodzona. Przepuszczamy tylko łączników. − Ale ja muszę natychmiast − powiedziałem takim tonem, że tylko spojrzał na mnie i machnął ręką. Zwróciłem się do wachmistrza żandarmerii, który kierował ruchem. − Niech pan poczeka. Zbiera się parę łączniczek, to przeskoczycie razem. Stanąłem w bramie, przyglądając się barykadzie. Głęboka na pół metra. Robiła wrażenie stale znajdującej się pod ogniem. Poprzez szczeliny worków ujrzałem czołg stojący koło "Cristalu". Kiedy dopadałem już do końca przekopu, połączonego wyłazem z piwnicą domu przy ulicy Kruczej, rozległ się za mną huk. Obejrzałem się do tyłu. Worki z barykady rozsypały się, a na dnie przekopu leżały martwe ciała dwóch dziewcząt".

Cienka biało-czerwona linia przecinająca Aleje nie została przerwana do końca powstania. Zwycięstwo w tej bitwie to niewielkie tylko pocieszenie. 

Maciej Krawczyk

INTERIA.PL
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy