Co Niemcy myśleli o powstańcach warszawskich?

Niemcy byli zaskoczeni zaciętością walk /East News

Wybuch powstania był zaskoczeniem dla wszystkich: rządu w Londynie, aliantów i Niemców. Ci ostatni początkowo nie wiedzieli, co w Warszawie się dzieje. Jednak już po kilku dniach wyrobili sobie opinię o przeciwniku. Jakie mieli zdanie o powstańcach?

W lecie 1944 roku Warszawa znajdowała się w strefie odpowiedzialności niemieckiej 9 Armii, którą dowodził generał wojsk pancernych Nikolaus von Vormann. Jego podkomendni wzięli na siebie ciężar walk z żołnierzami Armii Krajowej.

Tuż po godzinie "W" pojawiły się pierwsze doniesienia o zbrojnych wystąpieniach w Warszawie. W pierwszym raporcie, wysłanym do Martina Bormana, sekretarza Hitlera, warszawska komórka partyjna donosiła, że "napadnięto na kilka urzędów policyjnych, a także otoczono pocztę". Partyjni działacze sądzili, "że na razie chodzi o powstańców komunistycznych, ponieważ noszą czerwone opaski".

Reklama

Nie było to odosobnione. Niemieccy agenci mieli w Warszawie ciężkie życie i nie było im łatwo przedostać się do struktur państwa podziemnego. Nawet w drugim dniu walk, nie do końca zdawali sobie sprawę z zakresu rezurekcji. Dopiero przybycie Ericha von dem Bach-Zelewskiego, który został dowódcą Grupy Korpuśnej, mającej spacyfikować powstanie, poprawiło sytuację okupanta. 

Niemiecki dowódca pisał w relacji sporządzonej w lutym 1947 roku:

"Ponieważ sieć agentów Policji Bezpieczeństwa nie funkcjonowała, początkowo byłem skazany tylko na rozpoznanie grup bojowych. Łatwo było zauważyć, że przeciwnik rozporządza niewielką ilością ciężkiej broni. Nigdy natomiast nie dowiedzieliśmy się, że przeciwnik cierpi na brak amunicji lekkiej broni piechoty. (...)

Ponieważ także meldunki rozpoznania 9 Armii nie dawały odpowiedzi na najważniejsze zagadnienia, jak np. nieprzyjacielskie dowództwo, podział na jednostki, tworzenie się nieprzyjacielskich punktów ciężkości, ocena położenia przeciwnika i liczba polskich żołnierzy, sam użyłem kilku Volksdeutschów, mówiących po polsku, jako wywiadowców na terenie Warszawy. Dostali ode mnie rozkaz, by jako przemytnicy żywności wykorzystać drogę powstańców, a mianowicie system kanałów.

Wywiadowcy ci powrócili ze znakomitym rezultatem: od nich dowiedziałem się nazwiska mego głównego przeciwnika - Bora-Komorowskiego, dowiedziałem się także, że oprócz A.K. walczą jeszcze grupy powstańcze o nastawieniu prorosyjskim, które jak się zdaje zachowują pewną samodzielność".

Taktyka

Po początkowym szoku Niemcy dość szybko się otrząsnęli i 2 sierpnia zaczęły nadchodzić raporty dotyczące powstańczych oddziałów. Sztab 9. Armii zauważył, że początkowo Polakom brakowało umiejętności i wiedzy, ale dość szybko się uczyli taktyki walk w mieście. Drugiego dnia walk gen. por. Reiner Stahel, komendant wojskowy Warszawy meldował:

"Taktyka wroga polega na tym, żeby atakować najpierw mniejsze, potem coraz większe punkty oporu i niszczyć je. Obecnie budynek poczty zaatakowano tak silnie z moździerzy, minami i granatami ręcznymi, że trzeba było poddać oba boczne skrzydła. Dobrze wyszkoleni i dobrze uzbrojeni oblegający punkty oporu tak się umocnili, że podczas energicznego ataku przeciwnika na punkt oporu nawet czołgi nie mogły przyjść z odsieczą od zewnątrz.

Dziś rano możliwy był jeszcze częściowy, ale bardzo ograniczony, ruch niemieckich pojazdów na ulicach, co oznacza, że dobrze zorganizowane i wyszkolone oddziały przeciwnika z jednej strony nie są na tyle mocne, żeby zablokować całe miasto, z drugiej jednak strony mają taką przewagę, że wyzwolenie miasta możliwe jest tylko przy użyciu znacznych, sprowadzonych z zewnątrz wojsk".

"Zagrożony cały kraj"

W kolejnych dniach Niemcy z przerażeniem skonstatowali, że działania Armii Krajowej są zaplanowane i prowadzone z zachowaniem wszelkich zasad wojskowego rzemiosła. Dziewiątego dnia powstania gen. Vormann w dalekopisie adresowanym do Naczelnego Dowództwa Grupy Armii "Środek" ostrzegał: 
 
"Powstanie w Warszawie wzmaga się. Improwizowane początkowo powstanie prowadzone jest obecnie ściśle po wojskowemu. W najbliższym czasie jest rzeczą niemożliwą zdławić powstanie za pomocą stojących do dyspozycji sił. Wzrasta niebezpieczeństwo, że przez to ruch ten przyciągnie szersze koła, a nawet, że ogarnie cały kraj".

Armia Krajowa takich planów nie miała. W ramach Akcji Burza zakładano jedynie wsparcie Armii Czerwonej w walce z Niemcami "w miarę naszych sił i interesów państwowych". Powstanie warszawskie było największym wystąpieniem, choć początkowo nie planowano działań zbrojnych w stolicy. Niemieccy sztabowcy byli zagubieni. Z kolei żołnierze na linii frontu przerażeni.

"Na bagnety"

"Wpadliśmy za Polakami do jakiegoś domu. Było nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pięter i piwnicy" - wspominał po wojnie Mathias Schenk, saper walczący w Warszawie. "Całą noc paliliśmy w pokoju różne sprzęty, żeby trochę widzieć. Co chwila walczyliśmy na bagnety. O świcie zobaczyłem, że zostaliśmy we dwóch, trzeci kolega leżał z poderżniętym gardłem. W każdym pokoju były ciała. Z dachu domu naprzeciwko strzelał snajper. Trafiliśmy go, zwalił się i zahaczył nogą o belki. Wisiał z głową w dół. Żył jeszcze długo".

Snajperzy stanowili największe zagrożenie dla posuwających się ulicami niemieckich żołnierzy. Najgorsze było poczucie stałego zagrożenia i niepewności, kiedy nadleci pocisk.

"Zawsze szliśmy na przodzie" - wspominał dalej Schenk - "a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo skąd strzelą. Kulka świśnie i lecisz do nieba. Szybko się jednak uczyliśmy od sprytnych Polaków, jak się kryć. Potrafili strzelać spod lekko uniesionej dachówki".

Zmianę taktyki i wykorzystanie strzelców wyborowych zauważył także niemiecki wywiad. W instrukcji taktyki walki powstańców w Warszawie napisano:

"Wraz z upływem czasu wróg dopasował swoją taktykę walki do naszych metod walki. Podczas gdy w pierwszych dniach powstańcy, którzy właściwie głównie podczas ataków dokonywanych przez piechotę systematycznie ostrzeliwali Niemców, gdy tylko ci się pokazywali, teraz przeciwnik pozwala atakującym grupom (...) zbliżyć się do pewnego miejsca, żeby je wtedy zniszczyć z pomocą dobrze ukierunkowanego ognia strzelców wyborowych. Powracający z natarć żołnierze i ranni informują, że straty śmiertelne spowodowane są prawie tylko strzałami w głowę.

Pewien ranny zaobserwował, jak w jednym miejscu, gdzie na wysokości głowy znajdował się na ścianie szyld notariusza, trafionych zostało wielu towarzyszy walki, za każdym razem w chwili, kiedy znaleźli się na wysokości szyldu. Doszedł do wniosku, że karabin maszynowy musi być wycelowany dokładnie na to miejsce. Kierunek, z którego padały strzały, był mimo pilnej obserwacji i przeszukania lornetką nie do zauważenia".

Otwory strzelnicze miały wielkość połowy cegły i na ogół trudno było je dostrzec. Nawet w nocy nie widziano żadnego błysku ognia i słychać było tylko słaby huk.

Nikłe sukcesy

Naziści byli zaskoczeni skalą walk. W tajnej instrukcji, wydanej 21 sierpnia, pisano: "Polscy bandyci w Warszawie walczą fanatycznie i zaciekle. Własne sukcesy uzyskane po trzech tygodniach walk są, mimo wsparcia licznych, najnowocześniejszych rodzajów broni, nikłe".

Potwierdzają to wspomnienia Schenka, który przeżył 19 walk na bagnety, saperki i gołe ręce. Polaków nie udawało się przegonić nawet ogniem: "Przez okno rzucałem w kierunku sąsiedniego kina zapalające butelki z benzyną. Dom obrzucony takimi butelkami stawał zwykle w płomieniach. Myślałem, że wykurzyliśmy Polaków, ale oni ciągle strzelali i rzucali granaty".

Mimo to Niemcy bardziej bali się dostania do niewoli niż ranienia. Uważali, że o ile "starsi wiekiem oficerowie zachowywali się po rycersku, to młodsi pałali żądzą zemsty". Było to związane z wydarzeniami, jakie miały miejsce na Woli w pierwszym tygodniu powstania. Dlatego w wąskich korytarzach, na klatkach schodowych i w zatęchłych piwnicach, walczono na śmierć i życie.

O ile w tajnych raportach przewijały się wątpliwości, co do własnych metod walki i podziw dla powstańców, tak prasa pisała o bandytach, złoczyńcach, podważała ich zdolności taktyczne i umiejętności.

Niemcy byli przede wszystkim zaskoczeni niezwykłą odwagą i poświęceniem Polaków. W siedzibie Oberkommando des Heeres zanotowano, że "Powstańcy walczą do ostatniego". 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy