Krystyna Skarbek. Polka w służbie Jego Królewskiej Mości
Krystyna Skarbek-Giżycka była jednym z najbardziej znanych szpiegów z czasu II wojny światowej. Urodziła się dwa razy i dwa razy była chrzczona. Zawód, który wpisano w akcie zgonu, to: "była żona". Naprawdę: agentka brytyjskiego SOE - Kierownictwa Operacji Specjalnych. Słynna Christine Granville, kobieta szpieg, Polka w służbie Jego Królewskiej Mości.
"Gdzieś pomiędzy rokiem 1908 a 1952, pomiędzy Warszawą a Londynem, narodzinami a śmiercią, Christine zmieniła nazwisko i narodowość, porzuciła dwóch mężów i licznych kochanków, zdobyła międzynarodowe zaszczyty, ale pogrzebała swoją karierę i wycięła siedem lat ze swojego życia".
O życiu i działalności szpiegowskiej Krystyny Skarbek (dalej: Christine) pisze w książce "Kobieta szpieg. Polka w służbie Jego Królewskiej Mości" Clare Mulley. Prezentujemy fragment tej publikacji i zachęcamy do udziału w konkursie (informacja o konkursie pod przytoczonym fragmentem).
Na zwycięzców czekają 3 egzemplarze książki.
- - -
"Niemcy zostali zepchnięci na północne obszary Włoch przez nacierających od strony Rzymu aliantów i prowadzili w rejonie alpejskim skuteczną operację oczyszczającą dla zabezpieczenia przełęczy górskich. Uświadomiwszy sobie, że żołnierze Wehrmachtu musieli napotkać silny opór gdzieś w pobliżu, Christine poszła za dźwiękiem wystrzałów i niebawem znalazła się w samym środku walk, ponieważ cała dywizja Wehrmachtu obległa tymczasową bazę Marcelliniego.
Tym razem włoscy partyzanci utrzymali swoje pozycje. Kiedy nieprzyjaciel się wycofał, Christine zeszła ze swojego punktu obserwacyjnego. Partyzanci powitali ją, strzelając w powietrze. Udało jej się nawiązać pierwszy aliancki kontakt z Marcellinim.
Francis napisał, że Christine "natychmiast zdała sobie sprawę z możliwości Marcelliniego jako przywódcy i robiła wszystko, co w jej mocy, aby mu pomóc". On z kolei poinformował ją o ruchach niemieckich wojsk na górskich przełęczach, pokazał jej pozycje swojego oddziału i, w trakcie przygotowań do strategicznego odwrotu, błagał ją o pomoc w postaci broni i posiłków.
Wówczas Christine pospieszyła do bazy Gallettiego, przekraczając niemieckie linie pod ogniem, z kilkoma skrawkami papieru, na których zapisała informacje otrzymane od Marcelliniego, pozycje jego oddziału i pilną prośbę o amunicję, buty, mundury i "konserwy mięsne".
Być może pod wpływem tego ostatniego żądania Francis uparł się, aby zjedli na obiad steki, zanim poprosił Christine, żeby wróciła na przełęcz z nim i O’Reganem w celu przekazania strategicznych informacji Hamiltonowi i jego zespołowi. Całą dolinę wypełniała w tym momencie gęsta mgła. W połowie drogi natknęli się na dwóch Włochów, którzy ostrzegli ich, że niedaleko są Niemcy. Francis nie uwierzył i nalegał, aby szli dalej.
Kiedy odbyli większą część drogi, spotkali Hamiltona i jego oficerów, zmuszonych do wycofania się przez żołnierzy Wehrmachtu. W odróżnieniu od Christine, Hamilton nie znalazł Marcelliniego, tylko rozproszone grupki włoskich partyzantów, którzy też się wycofywali. Razem zaczęli się wspinać z powrotem, a Christine i Francis "prawie mdleli", według O’Regana. Kiedy odpoczywali w zrujnowanej chacie narciarskiej, przygnębieni i zziębnięci, niezmordowany Hamilton - który podczas poprzedniej misji uciekł z obozu jenieckiego w północnych Włoszech, po czym przeszedł tysiąc kilometrów, aby dotrzeć do alianckich linii - przyniósł mięso i ryż. Wówczas Christine powtórzyła całemu zespołowi to, czego dowiedziała się od Marcelliniego. W końcu, o pierwszej w nocy, dotarli do jakiejś włoskiej wioski.
Do tego czasu Christine, wciąż w spódnicy i sandałach, była zupełnie przemoczona i miała dreszcze. Przebrała się w suche spodnie ofiarowane przez wieśniaka i dołączyła do pozostałych, aby przy płonącym ogniu zjeść ziemniaki i jajka. O’Regan usiadł tak blisko, że osmalił mu się beret. To tam Christine dowiedziała się, że 1 sierpnia, tego samego dnia, kiedy Hamilton i O’Regan zostali zrzuceni do Francji, polska Armia Krajowa, wspomagana przez ludność cywilną, rozpoczęła w Warszawie powstanie, próbując wyprzeć hitlerowskich okupantów.
Celem było wyzwolenie miasta przed wkroczeniem wojsk radzieckich, tak aby mogły zostać przywitane jako sojusznicy i towarzysze broni, a nie jak wyzwoliciele, którym należy się wdzięczność. Przez chwilę odwaga rodaków i realna możliwość wyzwolenia Polski napełniły Christine niewysłowioną nadzieją. Te nieliczne wiadomości o dramatycznym rozwoju wydarzeń w ojczystym kraju, jakie uzyskała w ciągu następnych tygodni, jedynie umocniły jej determinację, aby walczyć i pomagać w rozgromieniu wspólnego wroga we Francji.
Następnego dnia znowu ruszyli w drogę, wspinając się ponad granicę wiecznego śniegu do opuszczonej wioski wysoko w Alpach, którą Gallett i polecił im zarówno jako bazę, jak i ewentualne miejsce zrzutów broni. Spokój i piękno ruin w śniegu wywarły głębokie wrażenie na Christine, która spędziła trochę czasu w małej kaplicy, podczas gdy pozostali rozbijali obóz.
Widząc ich razem tego wieczoru, O’Regan uznał, że Christine jest zakochana we Francisie. Niemal na pewno spali tej nocy razem, w jednej z ruin. Następnego ranka O’Regan wyruszył ze swoim radiotelegrafistą i listem polecającym od Christine do Marcelliniego.
"Towarzyszu, przedstawiam wam angielskiego dowódcę, który ze mną współpracuje i jest szefem Misji Brytyjskiej - nabazgrała Christine tępym ołówkiem na skrawku papieru, który wykorzystywali do szyfrowania. - Żałuję, że nie mogę współpracować z wami sama, ponieważ obowiązki wzywają mnie gdzie indziej. Mam nadzieję, że otrzymacie wszelką pomoc [...] jakiej potrzebujecie. Do widzenia i «in bocca al lupo». Pauline"; to ostatnie znaczy dosłownie 'w paszczy lwa', co było przyjemnie stosownym odpowiednikiem zwrotu "powodzenia", zważywszy na okoliczności.
Świadomi, że kolejne zespoły Jedburgh mają zostać zrzucone na polach w dole, Francis i Christine wrócili do Gallett iego i jego grupy w Bramousse. 4 sierpnia Havard Gunn, wciąż dumnie ubrany w kilt pod swoim kombinezonem lotniczym, został zrzucony na spadochronie wraz z francuskim oficerem Christianem Sorensenem i pluszowym niedźwiadkiem, który Christine dała mu w Algierze. Po krótkim powitaniu dyskretnie pokazał Christine spłaszczone resztki misia, który przyjął na siebie cały ciężar lądowania. Gunn wyruszył do pracy dalej na południu, w Colmars. Sorensen jednak zranił się przy lądowaniu w nogę i musiał zostać w Seyne. Trzy dni później zjawił się John Roper.
Zakochał się on w Christine w Algierze i po raz ostatni widział Francisa jako chłopiec na meczu rugby w Harrow, był więc jednym z nielicznych ludzi we Francji, którzy znali prawdziwe nazwisko "Rogera". Obaj uściskali się teraz w górskiej dolinie w okupowanej Francji, a Francis był zachwycony, że znowu widzi "ujmujący uśmiech" swojego przyjaciela.
Wraz z Roperem przybyli John Halsey i Robert Purvis. Christine "była w siódmym niebie", zauważył Purvis, napawając się swoją pracą i nawiązując serdeczne przyjaźnie wszędzie, gdzie się pojawiła27. "Praca wykonywanaprzez wszystkich tych ludzi była bezcenna - dodał później Francis - ale w większości przypadków mieli tylko dwa tygodnie lub coś koło tego, żeby ją wykonać". Alianckie lądowanie w południowej Francji zostało wyznaczone na 15 sierpnia, zatem czas naglił.
Wieczorem 9 sierpnia Francis i Christine umówili oficerów Jedburgh na spotkanie z miejscowymi przywódcami FFI w bezpiecznym domu w lesie niedaleko Gap. Tam Paul Hérault przedstawił swój szczegółowy plan wyzwolenia regionu. Przyjęto go jednogłośnie. Następnie Francis zaproponował wotum zaufania dla przywództwa Héraulta, po czym wszyscy wyszli, zbudowani i całkowicie świadomi roli, jaką mają odegrać.
Następnego ranka Hérault dowiedział się, że jeden z miejscowych przywódców, który uczestniczył w spotkaniu, został aresztowany. Pozostawiwszy wiadomość dla Gallett iego, opuścił Gap o północy na tylnym siedzeniu motocykla miejscowego żandarma, aby sprawdzić, czy uda mu się uzyskać jego zwolnienie.
Pół godziny później natknęli się na konwój Wehrmachtu, jadący, co niezwykłe, boczną drogą. Hérault natychmiast pomknął w las w pobliżu drogi, uchodząc z życiem wyłącznie dlatego, że żołnierze nie spodziewali się, iż ktoś będzie uciekał. Leżał tam, z twarzą przy ziemi, podczas gdy kule szarpały zarośla wokół niego, a jedna, wystrzelona z bliska,trafi ła w głowę żandarma, którego zostawił przy konwoju na drodze.
Hérault zaczął gorączkowo drzeć wszystkie obciążające papiery, które wciąż miał przy sobie od poprzedniej nocy. Zgniótł je w ciasną kulkę i rzucił pomiędzy drzewa. Potem podczołgał się do skraju lasu, poczekał, aż strzały ucichną, i spróbował przebiec przez drogę. Padł pod gradem kul. Jego papiery znaleźli później członkowie ruchu oporu. Śmierć Héraulta groziła rozerwaniem kruchego sojuszu pomiędzylokalnymi grupami ruchu oporu, ale jego dziedzictwo - strategia wyzwolenia regionu - okazało się dostatecznie mocne, by doczekać się realizacji.
Zespół Hamiltona pomagał przy wysadzeniu strategicznych mostów pomiędzy Briançon i Gap oraz w Prelles. Później Hamilton poszedł walczyć w Briançon, dopóki nie został wyłączony z akcji, kiedy złamał nogę w wypadku samochodowym. O’Regan spotkał się w końcu z Marcellinim i jego ludźmi, których opisał jako "młodych, nerwowych i brodatych". Ale zanim nadeszło wsparcie, Włosi musieli się tymczasowo rozproszyć po zaciętym oporze, jaki "stawiali kilku tysiącom żołnierzy niemieckich i faszystowskich przez dwa tygodnie"30.
Jak to się często zdarzało, aliancka oferta pomocy była zbyt skromna i spóźniona. Niezrażony, i wspierany z Francji przez Hamiltona, O’Regan posłużył się czterdziestoma mułami, aby przewieźć ogromną ilość amunicji przez przełęcz Col--de-la-Mayt dla włoskich partyzantów.
Wziął również udział w kilku niefortunnych potyczkach, dowodząc w pewnym momencie grupą stu pięćdziesięciu ludzi, lecz w ciągu dwóch tygodni wszyscy z wyjątkiem trzech uciekli do Francji. Marcellini przegrupował się jednak, zakładając na jakiś czas swój punkt dowodzenia w starych koszarach w Col-de-la-Mayt. Francis przyznał później, że był on "jedynym przywódcą zdolnym do powstrzymania włoskich partyzantów przed ucieczką, gdy tylkozostali zaatakowani".
Do tego czasu O’Regan przeniósł się w rejon wokół Turynu, gdzie z powodu swoich działań w ostatnich tygodniach wojny stał się "legendarną postacią". Podobnie jak Francis i wielu innych, Christine była głęboko poruszona śmiercią Héraulta i, traktując swoją ostatnią rozmowę z nim jak nieoficjalny rozkaz, postanowiła doprowadzić do dezercji cudzoziemskich żołnierzy wcielonych do Wehrmachtu. Wysłała już meldunek do Brooksa Richardsa w Algierze, dostarczony osobiście przez Zellera, informując go, że "jest bardzo niewielu Serbów i Czechów, trochę Ukraińców, Rosjan i Ormian", ale "jedyną ważną grupę stanowią Polacy". Przy kilku okazjach zdołała nawet nawiązać kontakt z jednostkami złożonymi z cudzoziemskich poborowych.
Sytuacja stała się trudniejsza, kiedy o jej działaniach dowiedział się Wehrmacht. Mimo to na początku sierpnia Christine skontaktowała się z polskim garnizonem w Briançon. Wstępne rozmowy z czterystoma poborowymi przekonały ją, że byliby gotowi poddać się maquis pod pewnymi warunkami. Niestety, jednym z tych warunków było wyzwolenie Polski.
"Nie mogę im obiecać wolnej Polski" - napisała ze smutkiem do Brooksa Richardsa, po czym poprosiła o "autorytatywną propagandę w języku polskim" na poparcie swojego stanowiska. Ośmielona gotowością Polaków w Briançon do podjęcia rozmów, wdała się w rokowania z innymi polskimi oddziałami, zarówno we Francji, jak i w północnych Włoszech, aby spróbować nakłonić do dezercji Polaków i Rosjan służących w Legionie Wschodnim, który wchodził w skład 19. Armii generała Friedricha Wiesego.
Wielu spośród tych żołnierzy wstąpiło do wojska pod przymusem, aby chronić swoje żony i dzieci, albo dlatego, że nie mieli innych środków utrzymania. Czy ma "zażądać" od nich natychmiastowych działań, zapytała Brooksa Richardsa z typową dla siebie bezpośredniością, czy po prostu zebrać informacje, aby ktoś wyżej mógł podjąć decyzję? Setki żołnierzy już zaczęło dezerterować, często przyłączając się do lokalnych oddziałów ruchu oporu.
Ale niebawem Christine zyskała sposobność o szczególnym znaczeniu strategicznym. Jeden z najważniejszych niemieckich garnizonów przygranicznych znajdował się na przełęczy Col-de-Larche na wysokości 2000 metrów, która dominowała nad sąsiednimi obszarami i nad szosą, prowadzącą do dużego francuskiego garnizonowego miasta Digne. Marcellini poinformował Christine, że załogę twierdzy stanowią głównie Polacy, "zwerbowani" w obozach pracy przymusowej lub pod groźbą represji wobec ich rodzin. Niepewni lojalności tych żołnierzy, zwłaszcza w obliczu nasilających się dezercji, oficerowie Wehrmachtu przenieśli wszystkich, którzy znali francuski, a resztę przerzucali z miejsca na miejsce, aby przeciwdziałać wywrotowej propagandzie.
Nie spodziewali się, że w górach znajdzie się ktoś mówiący po polsku. Po śmierci Héraulta Christine zgodziła się z Johnem Halseyem, wyższym ofi cerem 'Toplink' w Barcelonnette, że 11 sierpnia nawiąże wstępny kontakt z Polakami na Col-de-Larche. Niestety, nowy lokalny dowódca FFI nie chciał uczestniczyć w tej operacji.
Bez wsparcia, ona i miejscowy żandarm, który zaoferował swoje usługi jako przewodnik, potrzebowali prawie dwóch dni, aby dotrzeć stromymi kozimi ścieżkami przez lasy do garnizonu na Col-de-Larche, często ślizgając się na warstwie suchego igliwia, pokrywającej ostre skały. Ponieważ Christine była szczupła, często zaskakiwała przyjaciół swoją sprawnością fi zyczną i tym, co Gunn określił jako "zapas sił".
Ale ponieważ spędziła wiele ostatnich tygodni na wędrówkach po górach, wkrótce zaczęły ją boleć mięśnie, a nogi miała spuchnięte i pokaleczone. Christine wiedziała, że Niemcy są teraz bardzo nerwowi i wyczuleni na miejscowych partyzantów, którzy próbowali buntować ich żołnierzy.
Ubrana w mocne wojskowe buty i mundurowe spodnie, chociaż podwinięte do kolan, i z megafonem przewieszonym przez ramię, nie mogła już uchodzić za miejscową wieśniaczkę. Ale jej doświadczenie w poruszaniu się po wrogim terytorium okazało się bezcenne, oboje niepostrzeżenie dotarli do ogromnych budynków z betonu, kamienia i zbrojonej stali, przeprowadzili staranne rozpoznani i nawiązali kontakt z jednym z polskich wartowników. Po uzyskaniu informacji, których potrzebowała, zawłaszcza o miejscu i czasie apelu, do wioski położonej poniżej Col zeszli już znacznie szybciej.
Dwa dni później przyszedł rozkaz zablokowania przełęczy na granicy włoskiej, a niedługo potem ostrzeżenie, iż żołnierze Wehrmachtu zbliżają się szybko od południa. Christine znowu wspięła się do garnizonu, tym razem sama. 'Zdana wyłącznie na siebie [...] - zameldował później Francis - podejmowała ogromne ryzyko'. Kiedy znalazła się bezpośrednio pod fortem, posłużyła się megafonem, aby przemówić do sześćdziesięciu trzech Polaków wśród stu pięćdziesięciu żołnierzy garnizonu.
Aby zyskać ich zaufanie, Christine zabrała ze sobą biało-czerwoną chustkę i ujawniła nawet swoją prawdziwą tożsamość, ogromnie zwiększając prawdopodobieństwo, że w razie schwytania zostanie rozstrzelana jako szpieg. Według jednej z bardziej malowniczych wersji tej historii "przeskoczyła przez żelazne ogrodzenie", otaczające betonową platformę, a rodacy, którzy "wytrącili rewolwer z ręki majora, kiedy wycelował w Christine", ponieśli ją na rękach.
Bez względu na to, czy niemiecki rewolwer spadł na beton, w ciągu niespełna godziny Christine przekonała Polaków, że kiedy nadejdzie odpowiedniachwila, powinni dokonać sabotażu instalacji wojskowych, zdezerterować i przyłączyć się do FFI.
Potem dała im spisaną na maszynie notatkę z instrukcjami, aby pozostali na swoich stanowiskach, dopóki nie otrzymają rozkazu ich opuszczenia; zostali poinformowani jak mają schodzić w dziesięcioosobowych grupach z białymi fl agami, i co robić gdyby ich niemieccy dowódcy rozkazali im opuścić garnizon, zanim przyjdzie sygnał do dezercji. Notatka zawierała też zapewnienie, że jeśli nie będą chcieli przyłączyć się do ruchu oporu, zostaną potraktowani jak jeńcy wojenni. Potem Christine wróciła, aby złożyć meldunek Halseyowi.
Halsey i Roper zjawili się w garnizonie wraz z około pięćdziesięcioma maquis 19 sierpnia, niecały tydzień po tym, jak Christine przygotowała grunt, i cztery dni po alianckim lądowaniu w południowej Francji. Doszło do krótkiej wymiany ognia, podczas której niemiecki żołnierz pilnujący polskich robotników, próbujących naprawiać drogę na przełęczy, został ranny.
Potem Halsey i Roper poinformowali dowódcę garnizonu, że jego łączność została odcięta, nie ma żadnej gwarancji przybycia posiłków z Włoch, połowa jego ludzi się zbuntowała, a ranny żołnierz potrzebuje pomocy lekarskiej. Następnie przedstawili mu ultimatum, w którym stwierdzili, że "aby uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi, doradzamy, żeby wydał pan swoim żołnierzom rozkaz kapitulacji. Warunki zostaną przedstawione".
Z początku dowódca odmówił kapitulacji, ale ze zdumiewającą kurtuazją przyjął sugestię Ropera i zaprosił ich na obiad. 'Pojechaliśmy motocyklem' - wspominał później Halsey, a po niezwykłym posiłku 'dowódca zebrał praktycznie cały garnizon [...] i przystąpiliśmy do rozmów'.
Po nadejściu wieczoru polscy żołnierze masowo dezerterowali, unieszkodliwiając wcześniej niemiecką ciężką broń poprzez wyjęcie iglic, tak jak poinstruowała ich Christine. Opuszczając garnizon zabrali tyle moździerzy i karabinów maszynowych, ile zdołali unieść, na dół, do francuskich i włoskich partyzantów. Christine już wcześniej 'przekonała polskich żołnierzy, aby ukradli całą broń z garnizonu i [...] przekazali ją nam' - napisał Francis z wyraźnym podziwem.
O wpół do trzeciej nad ranem, w obliczu licznych dezercji, dowódca garnizonu przyjął wreszcie postawione warunki. 'Była to scena jak z Hollywood - wspominał później jeden z ludzi z widoczną uciechą - z ogólnym ściskaniem rąk, wywieszaniem flag i zwiedzaniem przestronnych niemieckich kwater'. Później niemieccy oficerowie zostali zabrani pod strażą do pobliskiego zamku, a ich dowódcę i jego psa Halsey odprowadził osobiście.
'Zarówno osobowość Christine, jak i niezwykle gwałtowna seria «zdarzeń» w tym rejonie' wspominał później Francis, sprawiły, że kapitulacja garnizonu Larche stała się 'przedmiotem rozbieżnych, a nawet sprzecznych raportów'. Ale bez względu na to, czy Christine stanęła obok masztu flagowego na betonowej platformie i 'trzymając za linę [...] zaczęła opuszczać, z początku powoli, a później coraz szybciej, czarną swastykę rozpostartą bezczelnie na czerwonym tle' - jak głosiła jedna z wersji tej historii, zdobycie garnizonu z pewnością było jej zasługą. To 'osobiste starania' Christine doprowadziły do 'pełnej kapitulacji garnizonu LARCHE' - napisał Francis w raporcie dla SOE45. Jej praca 'była godna podziwu' - dodał generał Stawell w swojej późniejszej pochwale, 'i miała wielką wartość dla sprawy alianckiej.
Przemyślane i odważne działania Christine w garnizonie nie tylko nie pociągnęły za sobą żadnych strat w ludziach, ale poważnie utrudniły niemieckie plany ataku przez Alpy. Sześćdziesięciu trzech polskich żołnierzy wstąpiło do FFI jako kompania ciężkich karabinów maszynowych i później walczyło u boku maquis, aby nie dopuścić do ponownego zajęcia przełęczy Col-de-Larche. Maquis za pomocą niemieckich materiałów wybuchowych wysadzili główną drogę, dzięki czemu jednostki zmotoryzowane nie mogły przybyć z Włoch do Digne, aby zaatakować nacierające amerykańskie kolumny w następnych tygodniach.
Francis od dawna uważał, że Christine ma niezwykłe zdolności. Tym, co teraz uderzyło go najbardziej, była, jak to nazwał, "nieuchronność" dezercji Polaków z chwilą, kiedy Christine się do tego zabrała. Nie chodziło tylko o to, że mówiła ich językiem. Podzielała motywację, obawy i aspiracje swoich rodaków, przymusowo "zwerbowanych" do służby w armii niemieckiej, która właśnie w tym momencie równała z ziemią Warszawę. Podobnie jak świetnie wytresowane psy straży granicznej, a w istocie jak większość ludzi, byli oni "podatni na jej urok", zauważył Francis, ale co ważniejsze, kiedy już zdezerterowali, uczynili to z wielkim entuzjazmem. Dla Polaków,powiedział Francis, Christine 'była aniołem zemsty'."