Kujbyszewiacy. "Ograniczeni i tępi" - mieli rządzić Polską dla Stalina

Moskwa na różne sposoby przygotowywała warunki do przejęcia władzy w Polsce przez podporządkowanych sobie komunistów. Między innymi szkolono przyszłych funkcjonariuszy komunistycznych służb specjalnych. Ostatni duży kurs odbył się już w 1944 r., na krótko przed przekroczeniem przez Armię Czerwoną linii Bugu.

W Obwodowym Zarządzie NKWD w Kujbyszewie stworzono specjalną Szkołę Oficerską opatrzoną kryptonimem 366. Komendantem szkoły był płk NKWD Dragunow, jego zastępcą ds. szkolenia płk NKWD Somow, a zastępcą ds. polityczno-wychowawczych Leon Ajzen (wcześniej Ajzen Lajb Wolf, a później Leon Andrzejewski).

W połowie kwietnia 1944 r. do szkoły zaczęli zjeżdżać kursanci wyselekcjonowani z Armii Polskiej w ZSRR oraz z Armii Czerwonej. Typującym ich wyraźnie zależało na pozyskaniu przede wszystkim ludzi o polskim pochodzeniu. Prawdopodobnie na miejscu poddani zostali jeszcze jednej selekcji i w ten sposób na kursie zostało 218 osób, o których Ajzen raportował do Centralnego Biura  Komunistów Polski: "W szkole uczy się 218 osób, z nich 44 oficerów. Polaków z Polski 168, Polaków sowieckich 50. Członków Partii lub Komsomołu w ZSRR 38. Członków partii lub komsomołu w Polsce 6, czł. st[?] Harcerza - 28, TUR - 1, Wici - 1, Koło Młod. Lud. - 1, KM Wiejs. - 1, Sokół - 1. Ukraińców 6, Białorusów 5, Żydów przyznających się do narodowości 2, nieprzyznających się 7. Nie rozmawia w ogóle po polsku 8, rozmawia b. słabo 21. Reszta rozmawia słabo. Z rdzennej Polski tylko 16 osób".

Reklama

Oczywiście lepiej tych wszystkich liczb nie sumować. Mówią raczej o tym, jak bardzo dokładnie przyglądano się przyszłym funkcjonariuszom.

Kursanci nie musieli być szczególnie zdolni czy świadomi politycznie. Organizatorzy szkoły liczyli przede wszystkim na to, że w podstawowym zakresie będą wierni ich linii politycznej: "...ale są to ludzie, którzy szczerze odnoszą się do realizacji programu ZPP, który stał się ich programem. Odnoszą się oni pozytywnie do zagadnienia granic państwa. Zgadzają się, że rząd londyński jest przedłużeniem rządów powrześniowych i odnoszą się do niego negatywnie. Rozumieją konieczność pokojowego współżycia z sąsiadami, za których należy uważać Ukraińców i Białorusinów. Jednym słowem politycznie są raczej pewni".

W czasie kursu Ajzen wykrył jednak tylko jednego podejrzanego kursanta. Wacław Łupiński z okolic Białegostoku był synem bogatego chłopa. Niezbyt lotny, od razu się przyznał, że od 1939 do 1941 r. był członkiem podziemnej organizacji działającej pod okupacją sowiecką. Co nie przeszkodziło w jego późniejszej karierze.

Szczególnym zmartwieniem Ajzena był brak znajomości języka polskiego u kursantów. Gdy charakteryzował i oceniał grupę najsłabszych, wymieniając później ich nazwiska, widział ten problem na szerszym tle: "Wątpliwym jest również czy mogą robić odpowiedzialną robotę Polacy z polskich szkół, którzy po prostu pisać nie umieją. Już nie chodzi o błędy, a chodzi o to, że ludzie ci nie mają szerszych zainteresowań, są ograniczeni i tępi. Uczą się źle lub słabo. I ich obecność na kursach potwierdza, jak nieudolnie podbierano kadry".

W swoich ocenach potrafił być też dużo bardziej radykalny. Na przykład tak opisywał Władysława Łupinko: "...obecność jego na kursach jest nieporozumieniem. Tępy, ograniczony, głupi. Uczy się źle. Zupełnie bezwartościowy. Zajął tylko miejsce".

Do problemu braku znajomości języka polskiego Ajzen wrócił jeszcze w podsumowaniu swoich spostrzeżeń: "20 % ludzi, którzy słabo znają język polski lub nie znają go wcale. Wykorzystani będą mogli być tylko, jeśli intensywnie zaczną uczyć się języka. Odpowiednią pracę zmierzającą do stworzenia zainteresowania językiem przeprowadziłem. Po powrocie będę kontynuował tę pracę".

Słaba znajomość języka polskiego nie była jedynym powodem do niepokoju. Niektórzy z kursantów uczyli się po prostu źle lub się nie uczyli, a jeden z nich w dodatku okazał się kasiarzem i złodziejem.

Wielu nigdy nie miało okazji sprawdzić się w żadnej pracy: "Niskie wykształcenie i rozwój polityczny są jednak przyczyną, która większości z nich nie pozwoli zająć odpowiednich stanowisk. Należy uwzględnić, że ludzie ci w przeszłości też nie mieli praktyki samodzielnej pracy. Przeważnie synowie chłopscy. Najczęściej ludzie, którzy właściwie nic nie robili, bo na gospodarce niedużej, dusz było dużo, a pracy - jak sami mówią, mało".

Leon Ajzen miał też swoich ulubieńców, których uważał za zdolnych i proponował, żeby uczyć ich dalej. Wśród tych wyróżnionych znalazły się nazwiska późniejszych funkcjonariuszy, którzy stali się dość znani w Polsce: Borys Wróblewski, Jan Wilk,  Henryk Mor, Michał Kołacz, Longin Kołarz, Faustyn Grzybowski.

Niektórzy z nich niepokoili go jednak i musiał nad nimi dużo pracować. Wydaje się, że nie w każdym wypadku odniósł sukces.

Na przykład Borys Wróblewski, komsomolec i Białorusin z Mińska, który później zasłynął z sadyzmu, nawet wobec swoich, nieźle mówił po polsku, ale nie chciał wcale jechać do Polski. Uważał, że Białorusin nie miałby tam co robić. Nie uczył się, pijany wracał z przepustek, ukradł i przepił czyjś szynel.

Podobnie przed wyjazdem do Polski bronił się Konstanty Sapron z Groznego, któremu prawdopodobnie udało się pozostać w ZSRR. Nie mówił po polsku, nie chciał się nauczyć "Roty", nie słuchał poleceń partii.

Jan Wilk prowokował wszystkich swoją nienawiścią do ZSRR, Armii Czerwonej i Rosjan. Nie chciał się uczyć. A i tak pojechał do Polski.

Kazimierz Pietras był synem zesłańca, członka SDKPiL, jednak nie chciał jechać do Polski i nie chciał się uczyć polskiego.

Leon Ajzen napisał swój raport 10 lipca 1944 r., a nauka w Kujbyszewie zakończyła się 31 lipca 1944 r. Jak można się domyślać, nie wszyscy z kursantów nadawali się do pracy w polskich komunistycznych służbach specjalnych, nie wszystkie nazwiska można znaleźć w spisach kadry kierowniczej. Nawet jeśli wszyscy dostali świadectwa, to i tak tylko wybrani pojechali Polski, tworząc elity ówczesnych służb specjalnych.

Anna Grażyna Kister

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy