Marsz Śmierci: Jedno z najtragiczniejszych wydarzeń II wojny światowej
17 stycznia 1945 roku z KL Auschwitz Niemcy w mroźny i śnieżny dzień wyprowadzili około 56 tysięcy wycieńczonych więźniów, którzy mieli przemaszerować do Loslau (ówczesna nazwa Wodzisławia Śląskiego), a następnie zostać przetransportowani do III Rzeszy. W ciągu czterech dni marszu zginęło 600 osób. - Wyjście poza druty obozu wielu więźniów przyjęło z nadzieją, która jednak gasła w obliczu spotykanych na poboczach ciał obozowych kolegów – tak realia Marszu Śmierci opisuje w rozmowie z Interią Piotr Hojka z Muzeum Miejskiego w Wodzisławiu Śląskim.
Z okazji 70. rocznicy Marszu Śmierci wodzisławskie Muzeum zorganizowało konferencję "Marsz Śmierci - Oświęcim - Wodzisław Śląski - 1945 - 2015". Spotkanie naukowe odbędzie się 17 stycznia w Pałacu Dietrichsteinów w sali Urzędu Stanu Cywilnego w Wodzisławiu Śląskim (początek o godzinie 14.).
"Większość świadków tragicznych wydarzeń II wojny niestety już odeszła. Dlatego my-żyjący, nie tylko jesteśmy zobowiązani pamiętać i przekazywać historię młodszym pokoleniom, ale również tworzyć demokratyczne mechanizmy, które nie pozwolą by ta tragedia się powtórzyła" - komentują organizatorzy konferencji.
Na temat dramatycznych wydarzeń sprzed 70 lat Interia rozmawiała z Piotrem Hojką z Muzeum Miejskiego w Wodzisławiu Śląskim.
- Kiedy front niemiecko-radziecki zbliżył się do granic Górnego Śląska, wydano rozkaz ewakuacji prowincji. Ewakuacja więźniów oświęcimskich miała kryptonim "Karla". Akcję przeprowadzono między 17 a 21 stycznia 1945 roku. Niemcy przygotowywali się do ewakuacji Górnego Śląska już w 1944 roku. Zgodnie z wytycznymi, sporządzonymi przez gauleitera Fritza Brachta, do ewakuacji wyznaczono również więźniów obozów w Oświęcimiu. Mieli to być zdrowi i silni ludzie, gdyż niemiecka machina wojenna chciała ich wykorzystać do przymusowej pracy w innych obozach koncentracyjnych położonych z dala od frontu - tłumaczy powody ewakuacji KL Auschwitz .
Z obozu ewakuowano około 56 tysięcy więźniów: wyczerpanych warunkami obozowymi i zmuszonych do marszu w mroźny dzień, przy padającym śniegu.
- Na głównej trasie marszu z Oświęcimia (Auschwitz) do Wodzisławia Śląskiego (Loslau) liczącej 63 km naliczono około 600 ciał (co daje około 10 ofiar na kilometr marszu), choć prawdopodobnie liczba zmarłych może nieco się różnić, gdyż w wielu miejscowościach w miejscach ustronnych (np. w Wodzisławiu Śląskim) istniały zapomniane mogiły prawdopodobnie ofiar marszu śmierci. Szacuje się, że w ramach marszów śmierci i ewakuacji obozu Auschwitz zmarło nawet do 15 tysięcy więźniów - komentuje Hojka, który przybliża nam dramatyczne warunki marszu więźniów.
- Uformowano kilkadziesiąt grup więźniów, które składały się z kolumn marszowych po około 500 osób, podzielonych na piątki marszowe. W tym czasie panowała mroźna i śnieżna zima (relacje mieszkańców Wodzisławia Śląskiego podają, że były mrozy od minus 10 do minus 26 stopni Celsjusza). Maszerowano w obozowych pasiakach i drewniakach. Każdy z więźniów otrzymał jeden bochenek chleba, 300 gramów margaryny oraz jedną puszkę konserw dla 3 osób. Prowiant miał wystarczyć na 3 dni - relacjonuje Piotr Hojka.
- Sam marsz obywał się pod eskortą esesmanów z psami oraz kilka pojazdów bojowych. Wyjście poza "druty" wielu więźniów przyjęło z nadzieją, która jednak gasła w obliczu spotykanych na poboczach ciał obozowych kolegów, którzy nie zdołali iść dalej oraz odgłosów strzałów. Uczestnik Marszu Śmierci mieszkaniec, Wodzisławia Śląskiego Benedykt Kozielski, po latach wspominał: "Po spędzonej nocy pod gołym niebem, na zamarzniętej i pokrytej śniegiem ziemi, pozbawieni ciepłego napoju i strawy więźniowie byli coraz bardziej wyczerpani. Częstsze były więc strzały, a coraz więcej trupów w pasiastych łachmanach zalegało pobocza drogi".
Według innych relacji, by nie niepokoić odgłosem strzałów okolicznych mieszkańców, esesmani zabijali więźniów bijąc ich po głowach kolbami karabinów.
- Lokalnie nie spotkałem się z informacjami, aby esesmani zabijali ofiary w ten sposób. Relacje z Wodzisławia Śląskiego i okolic raczej mówią o szczuciu psami, biciu lub po prostu strzelaniu do więźniów. W Wodzisławiu Śląskim hitlerowcy posługiwali się również bronią w celu zmuszenia więźniów do wejścia na teren zakładu przemysłowego, który posiadał kominy i - zgodnie z relacjami świadków - budził powszechną grozę wśród więźniów, którzy obawiali się, że to krematorium - komentuje Hojka.
Mieszkańcy śląskich miejscowości, które mijał pochód wyczerpanych więźniów, starali się ulżyć cierpiącym.
- Na całej trasie starano się w jakiś sposób pomóc. Naturalnie spotykało się to z różnymi reakcjami esesmanów - najczęściej agresywnymi. Odważni mieszkańcy Śląska wystawiali naczynia z gorącą herbatą lub strawą, dawali więźniom koce, a wielu spośród nich - mimo zagrożenia - udzielało schronienia więźniom i pomagało im w ucieczce - mówi pracownik wodzisławskiego Muzeum.
Co stało się z więźniami, którzy zdołali dotrzeć do Wodzisławia Śląskiego?
- Po przybyciu na stację kolejową w Wodzisławiu Śląskim, więźniowie zostali załadowani do tzw. węglarek, czyli otwartych wagonów towarowych i wysłani w kierunku Bogumina (Bohumin), skąd transport, najczęściej przez Morawy i Austrię, kierowano do innych obozów koncentracyjnych na terenie III Rzeszy - wyjaśnia Hojka.
- Z uwagi na ogromną liczbę więźniów oraz coraz większe znaczenie stacji kolejowej w Wodzisławiu Śląskim dla transportów Wehrmachtu, więźniowie godzinami oczekiwali na wyjazd. Z tego powodu rozmieszczono ich nie tylko na stacji, ale również w różnych częściach miasta - najczęściej na terenie zakładów przemysłowych lub folwarków. Na terenie Wodzisławia Śląskiego miało miejsce w tym czasie kilka masowych egzekucji - dodaje organizator konferencji Marsz Śmierci - Oświęcim - Wodzisław Śląski - 1945 - 2015".
Artur Wróblewski