"Miałem wyprowadzić Cyrankiewicza z Auschwitz"

W lipcu 1944 r. planowaliśmy ucieczkę w grupie więźniów ciągnących tzw. rolwagę - duży wóz do transportu towarów spoza obozu. Miał w niej uczestniczyć także Józef Cyrankiewicz, ale w umówione miejsce nie przyszedł - opowiada były więzień obozu, prof. Zbigniew Kączkowski.

PAP: Jest pan jedną z nielicznych żyjących dziś osób, której udało się zbiec z obozu w Auschwitz. W jaki sposób pan tam trafił?

Zbigniew Kączkowski: - Tuż przed wybuchem zdałem maturę. W 1939 roku moją rodzinę Niemcy wysiedlili z Gdyni do Warszawy. W 1941 roku zostałem harcerzem Szarych Szeregów. Pracowałem jako goniec w biurze rozdziału kart aprowizacyjnych, gdy w czerwcu 1941 gestapo przyszło mnie aresztować w pracy. Zostałem ostrzeżony i wyjechałem z Warszawy do folwarku Marynki nad Pilicą. Właścicielem był Kazimierz Brzeziński, który stworzył "azyl" dla ukrywających się konspiratorów.

Reklama

Ukończyłem tam tajną podchorążówkę ZWZ/AK i miałem fałszywą kenkartę na nazwisko Zbigniew Kaczanowski. Uczyłem dzieci okolicznych rolników, bo ówczesne szkoły miały program ograniczony do nauki czytania i liczenia. W okolicy działały oddziały AK i komunistycznej GL. 11 kwietnia 1943 roku Niemcy rozpoczęli dużą obławę na partyzantów. Wtedy mnie aresztowano i przewieziono do więzienia w Radomiu. 24 czerwca 1943 roku wysłano mnie wraz z grupą więźniów do obozu Birkenau (Brzezinka).

Jakie były pierwsze pana wrażenia z obozu?

- Bardzo przygnębiające. Trafiłem do baraku, dawnej stajni w Brzezince. W każdym pomieszczeniu na konia stały trzypiętrowe prycze po cztery osoby na każdej. Na przedramieniu wytatuowano mi numer 125 727. Otrzymałem ubranie, czyli obozowy pasiak z naszytym, czerwonym trójkątem.

Co on oznaczał?

- Czerwone trójkąty nosili więźniowie polityczni, zielone - więźniowie kryminalni, fioletowe - duchowni, a czarne - osoby uznane za aspołeczne, uchylający się od pracy.

W jakich warunkach pan przebywał?

- Może wyjaśnię, że główny obóz w Oświęcimiu czyli Auschwitz I powstał na początku wojny i były w nim murowane baraki. Brzezinka (Birkenau) to była nowsza część, gdzie większość budynków stanowiły drewniane baraki. Na każdym bloku rządził kapo oraz jego pomocnicy vorarbeiterzy. Początkowo przebywałem razem z żydowskimi więźniami. Karmiono nas chlebem, dzielonym na czterech i zupą z brukwi.

Gdzie pan pracował w obozie?

- Trafiłem do grupy kładącej szyny kolejowe. Budowaliśmy fragment linii kolejowej, gdzie później przewożono grupy Żydów wprost do komór gazowych. Kazano nam odwrócić kurtki "tył na przód", w takich "fartuchach" nosiliśmy ziemię. Później przenosiliśmy szyny kolejowe. Praca była bardzo ciężka i niebezpieczna, wymagała współpracy wszystkich robotników. Miałem wtedy dużo szczęścia, bo nasi vorarbeiterzy mówili nam jak pracować. Chodziło o to, aby pracować, głównie wtedy, gdy zbliżał się któryś z Niemców.

W innych blokach było znacznie gorzej, kapo i vorarbeiterzy znęcali się nad więźniami. Pewnego dnia odnowiła mi się przepuklina. Trafiłem do szpitala, na blok 21. Po operacji pozostałem tam jako pielęgniarz. Więzień ze Śląska, Mieczysław Ociepka nauczył mnie robić zastrzyki. Ponadto przygotowaliśmy salę przed operacjami, myliśmy narzędzia.

W Auschwitz przebywała pana matka?

- Tak, jako lekarka trafiła do pracy w szpitalu. Dowiedziałem się o tym. Dwa lub trzy razy udało nam się spotkać, gdy z innymi więźniarkami szła do pracowni rentgenowskiej. Ostatni raz widziałem ją tuż przed Bożym Narodzeniem 1943 roku. Zmarła 13 stycznia 1944 roku.

W jaki sposób doszło do pana ucieczki?

- Po śmierci matki myślałem o ucieczce, ale nie robiłem sobie dużej nadziei. Przypadkowo skontaktowała się ze mną podziemna organizacja, w której był Józef Cyrankiewicz, późniejszy premier PRL. Problem polegał na tym, że był w grupie więźniów objętych ścisłym zakazem wychodzenia do pracy poza teren obozu. Więźniowie ci mieli tzw. "czerwony punkt" na ubraniu. Miałem go wyprowadzić z obozu z grupą ciągnącą tzw. rolwagę, czyli duży wóz do transportu towarów. Przywożono na nim materiały opatrunkowe, wodę mineralną dla esesmanów.

W ustalonym przez nas dniu, 27 lipca 1944 roku, Cyrankiewicz jednak nie przyszedł. Postanowiłem, że mimo to ucieknę sam. Wydostałem się z obozu i korzystając z nieuwagi pilnujących nas esesmanów ukryłem się na poddaszu zewnętrznej stołówki dla esesmanów. Zbiegł ze mną rtm. Jerzy Sokołowski "Mira", oficer AK i "cichociemny". Kilka kilometrów od obozu, w miejscowości Grojec wydał nas w ręce Niemców nieletni volksdeutsch. Za wydanie nas Niemcy wręczyli mu paczkę landrynek.

Jakie były represje za ucieczkę?

- Na placu apelowym zgromadzono więźniów bloku 11 i wymierzono mi karę 25 uderzeń bykowcem. Po 10 dniach pobytu w karnym bunkrze z Auschwitz odesłano mnie karnym transportem do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie na terenie Rzeszy. Miałem szczęście, bo podczas nalotu spłonęły nasze dokumenty. Jako więzień 79 279 trafiłem do podobozu Mittelbau-Dora. W wykutych w skale korytarzach pracowaliśmy przy budowie niemieckich rakiet V-2. Po wyzwoleniu obozu, 15 maja 1945 roku pieszo powróciłem do kraju.

Czy później spotkał pan Józefa Cyrankiewicza?

- W 1946 roku wysłałem do niego list z opisem przebiegu ucieczki. Później widziałem go w Belwederze, gdy odbierałem nominację profesorską Politechniki Warszawskiej, a Cyrankiewicz był przewodniczącym Rady Państwa. Od kolegów wiem, że pomagał innym b. więźniom, ale nie odważył się pomóc rotmistrzowi Pileckiemu, którego po wojnie komunistyczne władze skazały na karę śmierci.

Rozmawiał Maciej Replewicz

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Auschwitz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy