"Ci, którzy robią intrygi, znajdą się w obozie koncentracyjnym" – powiedział generał Sikorski w 1940 roku. Tylko ostrzegał swoich przeciwników, czy spełnił swoje obietnice?
Na początku 1940 roku premier Sikorski zwrócił się do Francuzów z pytaniem o możliwość dzierżawy jednego z paryskich więzień, aby, jak to określił, osadzić tam winnych klęski wrześniowej, wichrzycieli i politycznych awanturników. Francuzi odmówili. Jednak w jednym z obozów szkoleniowych przydzielonych Wojsku Polskiemu rząd Sikorskiego urządził obóz dla swoich przeciwników.
W miejscowości Cerizay powstał obóz koncentracyjny, gdzie internowani zostali oficerowie i politycy uznani przez Sikorskiego za przeciwników politycznych oraz ci którzy narazili mu się jeszcze w Polsce, a także osoby winne klęski wrześniowej.
W obozie znalazł się generał Stefan Dąb-Biernacki, który po przedarciu się z Węgier natychmiast trafił za druty. Postawione mu zarzuty były bardzo poważne - dwa razy porzucił swoje wojska na polu bitwy i ostatecznie w cywilnym ubraniu uciekł za granicę.
W obozie znaleźli się również generałowie Stanisław Rouppert, członek MKOl i znany na całym świecie lekarz, Stanisław Kwaśniewski, przedwojenny prezes Ligi Morskiej i Kolonialnej, czy Mikołaj Osikowski, dowódca obrony dolnej Wisły. Wszyscy oni byli zwolennikami sanacji i współpracownikami marszałków Piłsudskiego i Śmigłego-Rydza.
Żeby zrozumieć wrogość Sikorskiego do obozu sanacji trzeba wiedzieć, że wzajemna niechęć Marszałka i generała sięgała czasów, kiedy ten drugi pełnił funkcję ministra spraw wojskowych. Wówczas to, w 1924 roku, starał się o akceptację projektu ustawy, która by ograniczała rolę Piłsudskiego w wojsku. Ustawa nie została ratyfikowana, ale Piłsudski nigdy nie zapomniał generałowi tej zniewagi.
Gdy tylko nadarzyła się okazja Sikorski został usunięty ze stanowisk i odesłany "do dyspozycji". Oznaczało to, że od majowego zamachu stanu, w czasie którego Sikorski zachował neutralność, aż do objęcia stanowiska premiera w 1939 roku, głównym zajęciem generała było doglądanie własnego majątku i pisanie książek.
Kiedy tylko nadarzyła się okazja Sikorski zabrał się za swoich dotychczasowych prześladowców, a obóz w Cerzay, zwany przez osadzonych Serezą-Berezą, stanowił jedynie preludium.
Po upadku Francji premier najbardziej zadbał o swoich wrogów. Wszyscy osadzeni w Cerzay zostali przewiezieni do Szkocji, gdzie najpierw zostali umieszczeni na stadionie Glasgow Rangers, a następnie przewiezieni na wyspę Bute, zwaną przez Polaków Wyspą Węży.
Oficerów zesłanych na wyspę zakwaterowano w miasteczku Rothesay. Nie byli oni zbyt szczegółowo pilnowani, mogli swobodnie poruszać się w obrębie miasta, jednak nie mogli opuścić wyspy, a ich korespondencja była szczegółowo sprawdzana. Nielicznym mieszkańcom powiedziano, że są to żołnierze oskarżeni o współpracę z Niemcami, alkoholizm i dewiacje seksualne.
W głębi wyspy powstał jeszcze jeden obóz. Był on filią tego w Rothesay. Jednak daleko mu było do wygód, jakie mieli wyżsi oficerowie. Na gołej ziemi rozbito kilkanaście dużych namiotów. Otoczono je drutami kolczastymi i wieżyczkami strażniczymi. Tam osadzono oficerów młodszych wiernych przedwojennej władzy.
W sumie na wyspie osadzono do 1700 osób powiązanych z sanacją. W tym żonę Piłsudskiego, Aleksandrę, premiera Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego i 20 generałów. Świadkowie mówią o ponad stu osobach, które w okresie osadzenia na Wyspie Węży umarły z różnych przyczyn.
Znany pisarz i pilot Janusz Meissner, który przetrwał obóz na wyspie Bute wspominał: "Jak tylko mógł, Sikorski bezwzględnie kneblował swoją opozycję, marnując najbardziej wartościowy, patriotyczny potencjał ludzki. W sposób małostkowy, mściwy i podły rozliczał się z nienawistną mu sanacją piłsudczykowską".
Obóz rozwiązano w czerwcu 1942 roku, kiedy poseł Partii Pracy, Henry Morrison, złożył interpelację w parlamencie tyczącą się "dziwnych wydarzeń na wyspie Bute, o których Izba powinna wiedzieć". Skandal, jaki przy tym wybuchł, zmusił polskie władze do likwidacji obozu i zwolnienia osadzonych. Było mu daleko do Berezy Kartuskiej, gdzie Piłsudski więził swoich przeciwników, ale kolejny obóz założony przez emigracyjny rząd zasługuje już w pełni na określenie koncentracyjny.
Obóz ten oficjalnie nazywał się Wojskowym Obozem Karnym, najpierw przez krótki czas był umiejscowiony w Kingledoors, aby ostatecznie trafić do Shinafoot. Miał być on otoczony podwójnym pasem ogrodzenia z drutu kolczastego i wieżyczkami strażniczymi z karabinami maszynowymi.
Podobnie jak na Wyspie Węży okolicznej ludności powiedziano, że są tam więzieni szpiedzy i dywersanci. Niestety nie wiadomo do końca, czy byli tam osadzeni przeciwnicy polityczni Sikorskiego. W czasie akcji niszczenia tajnych akt, którą przeprowadzono po wojnie, znakomita większość dokumentów przepadła. Pozostały jedynie wspomnienia ludzi powiązanych w różny sposób z istniejącym obozem.
Ówczesny oficer prasowy Stanisław Strumph-Wojtkiewicz tak pisał o Shinafoot w swoich wspomnieniach:
"Warunki tam panujące były bardzo podobne tym z hitlerowskich kacetów. Głodowe racje żywności, tortury i morderstwa były na porządku dziennym. Mieszkającym w okolicy Szkotom zakazano zbliżać się do ogrodzenia. Tłumaczono, że wewnątrz znajdują się niemieccy szpiedzy i dywersanci".
Przez wielu Strumph-Wojtkiewicz uważany jest za osobę mało wiarygodną, jednak jego wersję potwierdza znakomity chirurg o światowej sławie, profesor Adam Majewski, wówczas lekarz w Polskim Szpitalu Wojskowym w Edynburgu. W swojej książce "Wojna, ludzie, medycyna" wspominał młodego oficera, który trafił do szpitala:
"Chłopak dosłownie się trząsł, ilekroć któryś z żandarmów zbliżał się do niego, rzucał przy tym na nas spojrzenia dzikiego zwierzęcia. Żołnierze od dawna coś przebąkiwali o jakimś polskim obozie koncentracyjnym na terenie Szkocji, ale nie wierzyłem w to. (...) Prawdy zacząłem się dowiadywać, gdy podano żołnierzowi narkozę i zaczął gadać. Wołał: - Nie bijcie mnie, nie wyłamujcie mi rąk".
Kilka dni później poznał kolejne szczegóły:
"Było tam wszystko, jak w Berezie Kartuskiej: i druty kolczaste, i baraki, i »żabka«, i wybijanie zębów, i dozorcy sadyści, i komendant obozu, w którego kancelarii nasz więzień często szorował podłogę i bywał przy tym bity i kopany. Żandarmi byli specjalnie dobrani".
Po śmierci Sikorskiego obozy zostały zlikwidowane przez nowego Naczelnego Wodza, gen. Sosnkowskiego. Do końca wojny informacje o nich były tajne. Po wojnie również niewiele osób o tym wspominało, a dokumenty prawdopodobnie zostały zniszczone w czasie wielkiej akcji likwidowania polskich tajnych archiwów, którą przeprowadził płk. Stanisław Gano, szef polskiego wywiadu.
Dopiero w latach pięćdziesiątych na łamach paryskiej "Kultury" pojawiły się kolejne wspomnienia osadzonych w Shinafoot.
Maciej Feldhuzen, były więzień obozu pisał dla "Kultury: "Na czele obozu dyscyplinarnego w Shinafoot stanął kapitan Korkiewicz. Alkoholik, psychopata, sadysta, który własnoręcznie maltretował więźniów. Zakładano im od tyłu kajdanki na ręce i wieszano na poprzeczce u sufitu, a pan kapitan Korkiewicz sam wiszących dusił za gardło, bił po twarzach i kopał w brzuch."
Wielu historyków sugeruje, że obóz w Shinafoot był jedynie jednostką dyscyplinarną, jednak biorąc pod uwagę metody, jakimi posługiwali się w nim strażnicy nie można uniknąć porównań do międzywojennych obozów koncentracyjnych w Berezie Kartuskiej czy Dachau. Wszystkie one były obozami policyjnymi, w których stosowano brutalne metody, bito i głodzono więźniów oraz stosowano tortury psychiczne.
Do dziś jak ognia unika się zbitki polski obóz koncentracyjny, a samo wspomnienie na ten temat uważane jest za zrównywanie obozów koncentracyjnych z niemieckimi obozami zagłady.