Relikty powstania warszawskiego. Ślady kul i krew na marmurze

O tym, co działo się w Warszawie w sierpniu i wrześniu 1944 r. mówi ponad trzysta tablic pamiątkowych. Ale w pejzażu miasta są dziś już tylko nieliczne miejsca- relikty dni powstania, przemawiające do emocji i pobudzające wyobraźnię.

Ze zburzonej Warszawy, przejmująco pokazanej w cyfrowej animacji "Miasto ruin", powstałej z inicjatywy Muzeum Powstania Warszawskiego, pozostała tylko jedna ruina związana z walkami. Jest to niewielki fragment budynku Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej - południowy narożnik i część wysokiego parteru. Tyle zostało po powojennej rozbiórce znacznej części gmachu poważnie zniszczonego podczas powstania. W ten sposób Warszawa straciła przejmujący symbol 63 dni walk, na miarę ruiny centrum wystawienniczego w Hiroszimie,  nazwanej Pomnikiem Pokoju, przypominającej o eksplozji amerykańskiej bomby atomowej. To właśnie tu, w obrębie fundamentów gmachu, wykorzystując jego relikt, planowano w latach 80. umieszczenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Bank Polski był bowiem powstańczą redutą, o którą toczyły się zażarte walki. Ocalałe fragmenty kamiennej fasady są usiane śladami po kulach. Niemcy opuścili gmach na początku sierpnia 1944 r., by kilka dni później podjąć próbę odbicia go. Oporu obrońców,  żołnierzy batalionu "Łukasiński" i zgrupowania "Sosny", nie złamało nawet bombardowanie. Walki toczyły się wewnątrz budynku.

Reklama


 Z gmachu Banku Polskiego i jego okolic rozpoczęło się 31 sierpnia 1944 r. przebijanie się do Śródmieścia oddziałów powstańczych ze Starego Miasta, zakończone niepowodzeniem. Przez niemiecką zaporę ogniową przedarło się tylko kilkudziesięciu żołnierzy batalionu "Zośka". Na Senatorskiej ranny został porucznik Andrzej Romocki "Morro" dowódca kompanii, uważany przez płk. Jana Mazurkiewicza "Radosława", dowódcę zgrupowania, w skład którego wchodziła "Zośka", za jednego z najzdolniejszych oficerów. Barbara Wachowicz w książce "To »Zośki« wiara" pisała:

"Andrzej »Morro« pada zalany krwią, ma postrzał twarzy. Ale natychmiast zrywa się, już jest z chłopcami, przytomny, skupiony, czujny. Ogarnia ich spokój. Wierzą mu. Przez ten powstańczy miesiąc zdobył ich najwyższe zaufanie". Na Bielańskiej zginęła dziewiętnastoletnia Zofia Janczewska "Jaga", łączniczka i sanitariuszka kompanii dowodzonej przez "Morro". Jej epitafium znajduje się nieopodal miejsca śmierci, w krużgankach kościoła św. Antoniego przy ulicy Senatorskiej.

Na skraju Ogrodu Krasińskich wystają na kilka centymetrów z ziemi cztery elementy stalowej konstrukcji. To relikt rozległego budynku zwanego Pasażem Simonsa, powstańczej reduty, broniącej od zachodu dostępu do Starego Miasta. 31 sierpnia 1944 r. niemieckie bombowce dokonały nalotu na ten budynek. W zbombardowanym Pasażu Simonsa i jego piwnicach, zginęło około 200 osób, w tym 120 żołnierzy batalionu "Chrobry I". Nalot przeżył Jan Kurdwanowski "Krok". Tak o nim mówił:

"Biegniemy schodami w dół. Wybuchło, tak zrobiło się ciemno. Potem żeśmy tylko się za rękę trzymali, razem żeśmy zlecieli w dół. I potem ciemność straszna, i te bomby wybuchały. Straszny ten... I w ogóle trudno oddychać, bo powietrze to pół tego, to jest ten pył. Dusi cię. Potem jakieś kłębowisko ludzi i w końcu ucichło. Potem gdzieś były jakieś takie eksplozje czy coś, nie mogłem się zorientować. I w końcu wszystko ucichło. I ciemno. A my z tym »Lechem« trzymamy się za ręce. Więc ja powiadam tak do Lecha: »Musimy wydostać się stąd, bo przecież tutaj zaraz Niemcy przyjdą«". (Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego) Najprawdopodobniej część szczątków osób zabitych podczas nalotu znajduje się w zawalonych podziemiach Pasażu Simonsa  M. Niedawno na części terenu, na którym znajdował się pasaż, rozpoczęto wznoszenie budynku. Kombatanci powstania protestowali, uważając że pod ziemią znajdują się szczątki ofiar bombardowania. W miejscu budowy jednak ich nie znaleziono.

Potężny gmach Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych był redutą powstańczą osłaniającą Stare Miasto od północy, bronioną m.in. przez zgrupowanie płk. Jana Szypowskiego "Leśnika". Masywne mury, choć bardzo pokiereszowane, przetrwały niemiecki ostrzał. Gmach odbudowano i nie ma dziś na nim śladów dramatycznych dni. Ale wiele żelaznych prętów wysokiego parkanu od ulicy Zakroczymskiej, jest usianych wyrwami od pocisków. Juliusz Kulesza, obrońca PWPW, wówczas szesnastoletni żołnierz oddziału PWB/16, wspominał: "Ten budynek wyglądał jak ser szwajcarski. Miał ogromne okna. Wpadały przez nie pociski. Załoga nie była w stanie bronić się stojąc przy tych wielkich oknach. Największe walory obronne miał kilkumetrowy, złożony z grubych, stalowych prętów parkan." ("Pamięć powstania '44")

 Niemcy przerwali w końcu ogrodzenie. Walki zaczęły się toczyć wewnątrz budynku  Powstańcy opuścili go 28 sierpnia. W gmachu PWPW żołnierze niemieccy wymordowali ciężko rannych powstańców, których nie można było ewakuować.

Podczas dramatycznych walk o katedrę św. Jana, która kilkakrotnie przechodziła z rąk do rąk, Niemcy użyli samolotów, czołgów i "goliatów"- nosicieli ładunków wybuchowych. Zdzisław Szczerba- Blichewicz, dowódca kompanii batalionu "Bończa", wspominał dzień 21 sierpnia: "Gdyśmy dochodzili do Celnej, nagle huk ogromny targnął powietrzem, po tym drugi. - To chyba w katedrze - rzekła »Czarna Baśka«. Zbiegliśmy pędem. Na Jezuickiej ruch. - Co się dzieje, spytałem »Janusza«. Niemcy w katedrze - rzekł oficer. - Nie dało rady panie poruczniku - pospieszył, uprzedzając moje pytanie. - Dwa goliaty to nie żarty. Sam kazałem ściągnąć się chłopakom, żeby uniknąć masakry". (Z. Szczerba-Blichewicz "Ostatnie dni katedry św. Jana").

 W południowej ścianie katedry wmurowany został fragment gąsienicy. Napis głosi, że pochodzi z "goliata". W rzeczywistości jest to gąsienica  innego pojazdu - Borgwarda,  nie użytego zresztą w walkach o katedrę.  Natomiast nosiciel ładunków wybuchowych tego typu stał się przyczyną tragedii na ulicy Kilińskiego, 13 sierpnia 1944 r. Nie była to jednak, jak przez lata pisano, pułapka zastawiona przez Niemców. Powstańcy zdobyli pojazd i przeciągnęli go przez linię walk. Wybuch nastąpił wskutek próby otwarcia przedziału amunicyjnego, zanim przybyli saperzy. Zginęło około 300 osób, w tym kilkudziesięciu żołnierzy batalionu "Gustaw".

Nic nie pozostało z barokowego wystroju kościoła św. Marcina przy ulicy Piwnej na Starym Mieście, o który toczyły się walki. W jego wnętrzu przykuwa uwagę osiemnastowieczna figura Chrystusa z krucyfiksu. Nie ma bowiem rąk i głowy. Została odnaleziona w ruinach świątyni. Tablica pamiątkowa objaśnia, że umieszczono ją w tym samym miejscu, w którym znajdowała się przed powstaniem, by wzywać do modlitwy za poległych. Do okaleczonej postaci Chrystusa dodano zarys zniszczonej części.

W ogrodzie przy klasztorze dominikanów na Nowym Mieście znajduje się  fragment celowo nieotynkowanej ściany. Niestety, nie wmurowano przy niej, jak to było planowane kilka lat temu, pamiątkowej tablicy. A w tym miejscu właśnie, 2 września 1944 r., Niemcy rozstrzelali rannych z powstańczego szpitala znajdującego się w kościele dominikanów. Milczącym świadkiem dramatu była figura Matki Boskiej, stojąca w ogrodzie. Przy niej palono zwłoki zamordowanych. Ofiarami bombardowania kościoła stało się być może nawet tysiąc osób, które się w nim schroniły. Kości części z nich pozostały na zawsze w zawalonych i nie odbudowanych podziemiach. Pamiątką po zagładzie świątyni jest potrzaskany, niekompletny, manierystyczny nagrobek Katarzyny Ossolińskiej.

Na murach warszawskich domów wciąż jest sporo śladów po ostrzale z czasów powstania. Niektóre z nich są  zabezpieczone i upamiętnione. Obok gmachu PAST-y przy ulicy Zielnej, który został zdobyty po kilkunastu dniach walk przez powstańców, głównie z  batalionu "Kiliński" znajduje się budynek pierwszej centrali telefonicznej w Warszawie. Kilkanaście lat temu, podczas odnawiania kamiennej elewacji, załatane zostały ślady po kulach. Pozostawiono jednak jeden odprysk, obwiedziony metalową taśmą, dla uwydatnienia tego miejsca

Jednym z najbardziej przejmujących śladów powstania są plamy krwi w dawnej willi architekta Bohdana Pniewskiego (należącej dziś do Muzeum Ziemi), przy alei Na Skarpie. W marmur klatki schodowej  wsiąkła krew. Jej ślady utrwaliły się w kamieniu. Napis na tablicy pamiątkowej głosi, że przelał ją nieznany powstaniec. Dom Pniewskiego obsadzali żołnierze z różnych oddziałów, m.in. z plutonu "Torpedy". Jan Romańczyk, żołnierz batalionu "Miotła", do którego należał ten pluton, wspominał wydarzenie, prawdopodobnie z 12 września 1944 r.:

"Myśmy mieli naszego piaczystę z piatem i ten piaczysta wszedł na swoje stanowisko i zaczął mierzyć do czołgów. Czołg go widocznie spostrzegł i zaczął mierzyć do niego. Strzelili jednocześnie: on uszkodził czołg, a czołg akurat tak strzelił, że on był tragicznie ranny". (Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego).

Być może to właśnie krew tego powstańca wsiąkła w marmur.

Po upadku powstania Niemcy metodycznie palili i wysadzali budynki w Warszawie, nie oszczędzając zabytków. Tak runął w gruzy Pałac Saski. Jego reliktem jest fragment kolumnady z Grobem Nieznanego Żołnierza. Zapewne niemiecki oficer kierujący wysadzaniem zabytku, z szacunku dla grobu, zawahał się przed podłożeniem ładunków wybuchowych także i pod ten fragment kolumnady. Razem z pałacem został zniszczony stojący przed nim pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. Strzęp posągu znajduje się w Parku Wolności na terenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Los Pałacu Saskiego podzielił sąsiadujący z nim Pałac Brühla. Drobne fragmenty elementów rzeźb zdobiących fasadę pałacu, znajdują się w lapidarium przy Muzeum Ziemi.

 Zbombardowany i wypalony Pałac Krasińskich został odbudowany. Mieści dziś zbiory specjalne Biblioteki Narodowej. W Sali Rycerskiej, nieudostępnionej do zwiedzania, znajduje się szklana urna ze spopieloną książką - symbolem najcenniejszych zbiorów warszawskich bibliotek, spalonych z premedytacją przez Niemców w Bibliotece Ordynacji Krasińskich na Okólniku w październiku 1944 r. Bohdan Korzeniewski, przedwojenny bibliotekarz widział tam tysiące takich książek: "Przy pierwszym spojrzeniu można było doznać oszałamiającej radości. Ależ tak - chciałoby się powiedzieć - zbiory ocalały. Leżały w grubych różnych warstwach. (...) Woluminy nie przylegały już tak ciasno, jak wówczas kiedyśmy je układali. Bliższe podejście odkrywało sekret tych zmian. Był ohydny. Przy dotknięciu warstwy równo ułożonych egzemplarzy już nawet nie rozpadały się, ale znikały. Zbiory zetlały doszczętnie w ogniu, który musiał je trawić wolno przez wiele dni. ("Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945", t. 1)

Z pejzażu miasta znikają miejsca zapisane w historii powstania.  W 2007 r. rozebrany został budynek biurowy - ocalały przy ul. Żelaznej fragment Dworca Pocztowego . Była to reduta obsadzona przez żołnierzy batalionu "Chrobry II". Bronili jej do chwili upadku powstania. W 2010 r. zniknęła z pejzażu fabryka Kamlera przy ulicy Dzielnej. W pierwszych dniach powstania mieściło się tam dowództwo AK. Właściciel fabryki, por. Jerzy Kamler, poległ 13 sierpnia 1944 r.

Natomiast jeden z odbudowanych budynków - wieżowiec nazywany przed wojną Prudentialem - odzyskał niedawno, dzięki zmianie fasady, modernistyczny wygląd, taki, jaki miał podczas powstania warszawskiego. Z tą tylko różnica, że nie ma na nim stalowego masztu-anteny, służącej tuż przed wojną do próbnych emisji telewizyjnych. Na ten maszt wspiął się 1 sierpnia 1944 r. kapral podchorąży Jerzy Frymus "Garbaty" z batalionu "Kiliński", zawieszając biało-czerwoną flagę. Moment eksplozji pocisku z ciężkiego moździerza oblężniczego w szczytowej partii Prudentialu, został utrwalony na zdjęciach Sylwestra Brauna "Krisa". Należą do najbardziej znanych i poruszających fotografii z czasów powstania.

Tomasz Stańczyk

"Artykuł w ramach projektu "Parasol Historii - Wspomnienie '44, którego partnerem jest Grupa Maspex" 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy