Sowiecka zbrodnia w Miechowicach

Od 25 do 27 stycznia 1945 r. Armia Czerwona zamordowała w Miechowicach (dzisiejszej dzielnicy Bytomia) co najmniej 240 cywilów. Był to jeden z najtragiczniejszych epizodów towarzyszących zajęciu górnośląskiego okręgu przemysłowego przez wojska sowieckie. W PRL zbrodnia ta była przemilczana. Pierwsze informacje na ten temat pojawiły się dopiero w latach 90.

Śledztwo mające wyjaśnić okoliczności masakry w Miechowicach wszczął katowicki oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Było to możliwe m.in. dzięki świadkowi tamtych wydarzeń, Józefowi Bonczolowi. Gdy czerwonoarmiści wkraczali do Miechowic, miał 11 lat. Przekazał informacje o zbrodni uzyskane od siostry i ciotki, które widziały śmierć sąsiadów, a same padły ofiarą gwałtów. Zeznania w prokuraturze w Bochum złożyła także Łucja Frenzel, siostra ks. Jana Frenzla zamordowanego przez sowieckich oprawców.

Przed wojną Miechowice leżały po niemieckiej stronie granicy. W plebiscycie w 1921 r. trzy czwarte mieszkańców tej miejscowości opowiedziało się za przyłączeniem do Polski. Wkraczająca od strony Stolarzowic Armia Czerwona potraktowała Miechowice jako obszar III Rzeszy.

Reklama

Sowieci zabijali głównie mężczyzn, w tym kilkunastoletnich chłopców i starców, gwałcili także kobiety. Ofiarami Armii Czerwonej byli, według IPN, głównie Ślązacy - zarówno sympatyzujący z Polską, jak i Niemcami. Wśród ofiar znaleźli się również zakwaterowani w Miechowicach przymusowi robotnicy z Polski centralnej, którzy pracowali w elektrowni.

"Wyzwoliciele" przeczesali dokładnie miejscowość, wybierając wszędzie swoje ofiary. Zginęło wielu inwalidów, bo żołnierze zakładali, iż kalectwa nabawili się na wojnie, choć wielu z nich było rencistami kopalnianymi - pisze naczelnik oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w katowickim IPN, prokurator Ewa Koj, rekonstruując okoliczności masowego mordu.

Wspomnianego już księdza Jana Frenzla żołnierze wywlekli z piwnicy, gdzie spowiadał wystraszone kobiety. Kapłan był torturowany i poniżany, a w końcu zastrzelono go w lesie w okolicach pobliskich Stolarzowic.

"Najwięcej miechowiczan zginęło w dniu 27 stycznia 1945 r. W dokumentach USC podano godziny śmierci między 5.00 a 18.00. W związku z tak dużą liczbą ofiar (blisko 200 osób) pojawiła się informacja, iż bezpośrednią przyczyną eskalacji zbrodni było zastrzelenie przez nieznaną osobę (wspominano o członku HJ) na terenie placu zabaw przy zbiegu ulic Stolarzowickiej i Michaloka (Holteistrasse) sowieckiego majora. Śmiertelny strzał padł ze strony hałdy na obecnych ulicach Michaloka i Reptowskiej. Po zabójstwie zaczął się odwet na ludności cywilnej. Najpierw mieszkańcom domów przy Holteistrasse 3 i Stillersfelder Strasse Romanowi i Józefowi Szczudlikom, Stefanowi Laszczykowi, Wiktorowi Görlich i Franciszkowi Wylenżkowi kazano przynieść trumnę z jedynego w mieście zakładu pogrzebowego Euzebiusza Pajonczka (Pajontzyk) i pochować majora w piaskownicy przy tej posesji. Potem odprowadzono ich pod las i ok. godz. 16.00 zastrzelono. Z domów i piwnic wyciągano mężczyzn i na miejscu lub pod lasem, gdzie ich odprowadzano, strzelano do nich lub czasami mordowano wielokrotnymi uderzeniami kolb karabinów po całym ciele. Wiele rannych osób zmarło wskutek obrażeń kilka dni później, niewielu przeżyło" - opisuje prokurator Ewa Koj.

Czytaj na stronach IPN: Masakra w Miechowicach: Rekonstrukcja zbrodni

Żołnierze sowieccy nie tylko mordowali, ale także okradali domy i sklepy.

"Dramatem kobiet były gwałty, często zbiorowe, a ich liczba i rozmiar nigdy chyba nie zostaną wyjaśnione. Tragicznie zakończył się los rodziny Fabry, mieszkającej przy Tiele-Wincklerstrasse (ul. Racjonalizatorów). Wilhelm Fabry razem z żoną Marią przyjechał do Miechowic z Westfalii do pracy przy modernizacji kopalni. W przedrukach nie zachowanego pamiętnika Fryderyka Biegonia - sztygara zmianowego kopalni "Preußen", figuruje między innymi następujący zapis: poniedziałek '29 stycznia 1945 r. (...) Sztyg. obj. Fabry nie stawił się dziś. O godz. 23.00 (dnia poprzedniego) nerwowo załamany popełnia samobójstwo (...)'. Z relacji pracującego z nim Franciszka Schenka wynika, iż po powrocie z pracy do domu Wilhelm Fabry znalazł swoją żonę Marię Teresę, będącą w zaawansowanej ciąży, wielokrotnie zgwałconą. Zastrzelił żonę oraz córki: pięcioletnią Ingrid, czteroletnią Sigelinde i siebie. Z zeznań świadków wynika, iż przypadki zgwałcenia kobiet, w ich domach, a nawet w miejscach dostępnych dla oczu innych mieszkańców zdarzały się często. Jednak był to temat tabu, bo upokorzona była i kobieta i jej rodzina, zwłaszcza, jak później rodziły się z tych gwałtów niechciane dzieci" - czytamy w rekonstrukcji zdarzeń przedstawionej przez prok. Koj.

Przez wiele dni zwłoki zamordowanych leżały na podwórkach, w mieszkaniach, w lesie. Pochówki organizowano dopiero na początku lutego 1945 r., gdy mieszkańcy Miechowic przestali się bać wychodzić w domów. Część ofiar zbrodni miechowickiej spoczęła na pobliskim cmentarzu, reszta - około 100 zabitych - w zbiorowej mogile przy ul. Warszawskiej. W 1969 r. szczątki te zostały ekshumowane i po cichu przeniesione na cmentarz komunalny w Bytomiu.

W 2011 roku śledczy IPN z pomocą archeologów przeprowadził wykopy sondażowe w dwóch tamtejszych zbiorowych mogiłach, oznaczonych jako Kwatera Wojenna i Kwatera Wojenna Miechowice. Znaleziono kilka trumien. Gdy je otworzono, okazało się, że w każdej znajdują się szczątki kilku osób, co dowodzi, że ciała pochowano tutaj powtórnie.

Dokładna liczba ofiar zbrodni w Miechowicach wciąż jest jednak nieznana, a może być ich nawet 300-400. Nie wszystkie zgony zostały bowiem zgłoszone, ponadto część ofiar zmarła później, w wyniku odniesionych ran.

Prokurator Koj próbując znaleźć uzasadnienie dla masakry mieszkańców Miechowic, podkreśla, że sowieci dopuszczali się podobnych zbrodni także w innych miastach Górnego Śląska leżących przed wojną w granicach III Rzeszy: "Zbrodnie te były przejawem nienawiści, chęci wzięcia odwetu za zbrodnie popełnione przez najeźdźcę hitlerowskiego, okazania siły wobec bezbronnych pokonanych, wreszcie przejawem braku dyscypliny wśród żołnierzy, pozostawionych nierzadko bez kontroli oficerów. Jaskrawym dowodem tej nienawiści były napisy naniesione białą farbą olejną na czerwone cegły miechowickich familoków, pokrywające całe ich ściany: "Смерть немецким захватчикам" ("Śmierć niemieckim najeźdźcom") i "Добьем врaга в его бeрлоге" ("Wykończymy wroga w jego legowisku"). Były tak trwałe, że przez wiele lat nie udało się ich zetrzeć, dopiero rozbiórki domów w latach siedemdziesiątych położyły kres ich istnieniu".


--------------------

Artykuł prok. Ewy Koj został opublikowany w półroczniku "CzasyPismo" nr 1/2012


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy