Wiesław Chrzanowski: Cena Powstania nie musiała być tak przeraźliwie wysoka
Wiesław Chrzanowski był człowiekiem nieschematycznym. Biografię powstańca warszawskiego, więźnia politycznego czasów stalinowskich, przywódcy ruchu narodowego po 1989 r. i marszałka Sejmu III RP kreśli Roman Graczyk. Przedstawiamy fragmenty jego książki "Chrzanowski", która właśnie trafiła do księgarń.
Ale teraz jest rok 1944, zbliża się Powstanie. Właśnie tak: zbliża się nieuchronnie jak pora roku, jak brzask dnia (dla jednych), jak burza gradowa (dla innych). Wszyscy, którzy mają jakie takie rozeznanie w sytuacji międzynarodowej, mają zarazem dojmującą świadomość, że sprawa jest - tak czy inaczej - beznadziejna. A jednak niemal wszyscy są przekonani, że zapadnie decyzja, żeby się bić.
Narodowcy są przeciwni wywoływaniu Powstania, inne środowiska polityczne są w tej kwestii podzielone, zdecydowanie prze do decyzji o insurekcji tylko grupa zawodowych wojskowych, piłsudczykowskiej proweniencji, w Komendzie Głównej AK: Pełczyński, Chruściel, Rzepecki, Okulicki. Bór-Komorowski podejmuje decyzję pod wpływem presji tej grupy, nie zważając na inne opinie, nawet na stanowisko Rady Jedności Narodowej, która trzydziestego pierwszego lipca przyjmuje uchwałę przeciwną wywoływaniu w tej chwili akcji zbrojnej. Przewodniczący Rady Kazimierz Pużak oraz delegat rządu na kraj Jan Stanisław Jankowski akceptują decyzję Bora-Komorowskiego ex post.
Wiesław Chrzanowski jest wtedy dwudziestojednoletnim działaczem Młodzieży Wszechpolskiej i zarazem przeszkolonym już żołnierzem NOW-AK w batalionie "Gustaw". W pełni podziela poglądy swoich politycznych mistrzów w kwestii ewentualnego powstania. Będzie podzielał je zresztą do końca życia. Narodowcy wysuwają przed pierwszym sierpnia jeden zasadniczy argument.
Są przekonani, że kilka dni po rozpoczęciu akcji zbrojnej do miasta wejdą Sowieci i zrobią to, co już widziano tam, gdzie dotarły w pierwszej połowie 1944 roku ich oddziały i gdzie polska konspiracja wojskowa oraz cywilna ujawniła się: otoczą, rozbroją i aresztują - aresztowanych w większości wyślą bydlęcymi wagonami daleko na Wschód, do łagrów. Tak było całkiem niedawno w Wilnie, tak było w Lublinie, dlaczego inaczej miałoby być w Warszawie? Z tej perspektywy powstanie w Warszawie to tyle, co drastyczne osłabienie potencjału polskiego oporu wobec nowej, nadciągającej ze wschodu, okupacji.
Kilka miesięcy przed Powstaniem Tadeusz Maciński (pseudonim "Prus"), szef Okręgu Stołecznego Stronnictwa Narodowego, ogłasza w podziemnym "Warszawskim Głosie Narodowym" tekst zatytułowany "Niemcy, Rosja i sytuacja polityczna", w którym zdecydowanie potępia politykę kierownictwa podziemia prowadzącą do powstania, które musi zakończyć się klęską. Artykuł wywołuje taką burzę w kręgach konspiracji, że Zarząd Główny SN uznaje za stosowne oświadczyć, że tekst Macińskiego nie jest oficjalnym stanowiskiem Stronnictwa.
To pokazuje, że wobec bojowych nastrojów nie bardzo możliwe było spokojne ważenie racji. Jednak młodzi konspiratorzy z kręgów narodowych, choć młodzieńczy instynkt każe im się bić, próbują nie rezygnować z myślenia. Jeszcze w okresie stanu pogotowia w oddziałach AK kierownictwo warszawskiej Młodzieży Wszechpolskiej próbuje dotrzeć do członków Rady Jedności Narodowej, aby zaapelować o hamowanie decyzji o akcji zbrojnej. W tym celu szef warszawskich struktur MW Tadeusz Łabędzki rozmawia ze Zbigniewem Stypułkowskim, który jest w tym czasie członkiem Zarządu Głównego SN.
Tuż przed Powstaniem z Chrzanowskim spotyka się Stanisław Frybes: "Ja prowadziłem wówczas taką grupę młodzieżową, przygotowywałem ich do matury. Obaj z Wiesławem byliśmy zdania, że powstanie nie ma ani wojskowego, ani politycznego sensu. Ale wyciągnęliśmy stąd inne wnioski. Ja swoją grupę wywiozłem z Warszawy i tam przeżyliśmy Powstanie, a Wiesław, pomimo tak jednoznacznej opinii, poszedł do Powstania. Pamiętam nawet, co on mi wtedy powiedział: 'Wiesz, jest taka rodzinna tradycja, trzeba się bić'".
Wszystkie zabiegi o zapobieżenie akcji zbrojnej zdały się na nic, pierwszego sierpnia o godzinie siedemnastej rozpoczynają się walki uliczne. Oddział, w którym walczy Wiesław Chrzanowski, ma za zadanie zająć pozycje przy placu Piłsudskiego, potem dostaje rozkaz przetransportowania amunicji ze składu przy ulicy Złotej - tę akcję odwołano; potem rozkaz zdobycia koszar żandarmerii, ale dowódca kompanii odmawia wykonania rozkazu, ponieważ nie dostaje zapowiadanego wcześniej przydziału broni. Wiesław Chrzanowski wspominał po latach:
"Zagrożono mu sądem wojennym, ale on powiedział, że sam gotów jest ponieść wszelką odpowiedzialność, ale nie będzie narażał podwładnych na oczywistą śmierć. Bardzo go za to ceniłem, bo w pierwszej godzinie Powstania była największa rzeź, dlatego że wielu dowódców ślepo wypełniało samobójcze rozkazy, takie jak na przykład atak bez broni na dom akademicki przy pl. Narutowicza, gdzie były bunkry z karabinami maszynowymi. Niektóre oddziały w ciągu kilkunastu minut straciły połowę stanu".
Gdy profesor Chrzanowski, już w podeszłym wieku, wspominał przebieg Powstania, zawsze wracał do kilku jego aspektów: entuzjazm mieszkańców na początku, ale złorzeczenie żołnierzom pod koniec Powstania; permanentny brak broni (w chwili wybuchu walk on sam dysponował pistoletem 9 mm); ciągłe zmęczenie i brak snu; świadomość malejących szans z upływem kolejnych tygodni; śmierć bliskich. Nie jest to opis taki jak u Miłosza w "Zdobyciu władzy" - gdzie obrazy klęski wojskowej idą o lepsze z obrazami fatalizmu, który nie pozwala nic zrobić, gdy przyjaciele są w śmiertelnym niebezpieczeństwie - jest to jednak opis mechanizmu, w którym Polska Walcząca zafundowała sobie jakiegoś rodzaju uroczysty pogrzeb. Owszem, powiadał współcześnie Wiesław Chrzanowski, dla Polski w 1944 roku nie było dobrego scenariusza, z Powstaniem czy bez, popadlibyśmy w wasalną zależność od ZSRR. Ale jedno mogło być inne: cena nie musiała być aż tak przeraźliwie wysoka.
-----
Spotkanie z autorem książki odbędzie się 8 listopada 2013 r. o godz. 17 w Klubie Dziennikarzy "Pod Gruszką" przy ul. Szczepańskiej w Krakowie.