Zdobycie PAST-y

Budynek PAST-y stoi przy ul. Zielnej 39. Jest bardzo charakterystyczny, przypomina bowiem średniowieczną basztę. Jego popularna nazwa to skrótowiec od Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, która została założona w 1922 roku, a jej siedzibą był właśnie gmach przy Zielnej. Sam budynek jest starszy. Został wzniesiony w latach 1906−1908 wg projektu polskiego architekta Bronisława Brochwicz-Rogoyskiego i był pierwszym wysokościowcem w Warszawie (a nawet w całym Cesarstwie Rosyjskim) – wznosił się na 51 m, miał osiem kondygnacji. Dlatego podczas powstania warszawskiego był niezwykle ważny strategicznie – Niemcy, którzy go obsadzali, z wyższych pięter skutecznie ostrzeliwali północną część Śródmieścia, ponadto znajdująca się tam centrala telefoniczna była im niezbędna do utrzymania kontaktu z frontem wschodnim. Dlatego tak zażarcie walczyli o utrzymanie budynku.

PAST-ę usiłowali zdobyć żołnierze z batalionu "Kiliński", dowodzonego przez płk. - wtedy jeszcze rotmistrza - Henryka Roycewicza "Leliwę". Już 1 sierpnia powstańcom udało się otoczyć gmach, izolując niemiecką załogę, jednak kolejne szturmy kończyły się niepowodzeniem. "Ostrzał mieli świetny - wspominał Stanisław Brzosko 'Socha', dowódca 2. kompanii 'Kilińskiego'. − Dowozili im zaopatrzenie jeszcze z Ogrodu Saskiego, uzbrojeni byli po zęby, mury były grube, trudno było do tego dojść, bo jak. Domy i kamienice dookoła. Było szereg prób. [...] Ale akcje na PAST-ę kończyły się zawsze stratami". 

Do 4 sierpnia powstańcy opanowali większą część Śródmieścia, jednak PAST-a pozostawała niezdobyta. "Co więc zrobić z PAST-ą? - wspominał Brzosko. − U nas był komendantem Straży Pożarnej porucznik 'Jarząbek' [Władysław Janelli] [...]. I tak żeśmy zaczęli rozmawiać. Była motopompa [...] Mówimy: 'A jakby do tej motopompy załadować jakiejś takiej mieszanki palnej, jak do butelek, i oblać PAST-ę?'. A on mówi: 'No może by to i wyszło. Tylko trzeba dobrać skład mieszanki, żeby to się paliło, a żeby nie wybuchło w pompie"'. Dowództwo jednak - przynajmniej początkowo − nie chciało się na to zgodzić ze względu na cenny sprzęt, który był w gmachu i który zamierzano przejąć. Ostatecznie jednak przystano na ten pomysł. Szturm miał nastąpić w nocy 19 września. Przygotowano dwie motopompy oraz mieszankę, którą zamierzano oblać gmach i podpalić - przynoszono ją w kanistrach, bańkach, wiadrach, w czymkolwiek się dało. Od strony ulic Próżnej i Zielnej saperzy mieli zrobić wyłom w murach, następnie do akcji miała wejść reszta powstańców. W sumie PAST-ę atakowało ok. 300 żołnierzy, niezbyt dobrze uzbrojonych, głównie w pistolety maszynowe, granaty i butelki z benzyną. Obsadę budynku stanowiło ok. 150 Niemców.

Wyłom w murze od strony ul. Próżnej robili saperzy dowodzeni przez kpt. Jerzego Skupieńskiego "Jotesa". "Przed północą udaliśmy się na miejsce akcji na Zielną, obładowani ciężarem - plastikiem i różnymi deskami, na których miał być umieszczony ładunek - wspomina Barbara Matys-Wysiadecka 'Baśka - Bomba', starszy sierżant z Kobiecych Patroli Minerskich. − Ja na przykład miałam w chlebaku kilogramowe ładunki plastiku, spłonki, lont". Problem w tym, że od Próżnej i Zielnej do PAST-y przylegały oficyny i przed atakiem wszystkich ich mieszkańców trzeba było ewakuować do piwnic. Wszystko poszło jednak sprawnie i o wyznaczonej godzinie powstańcy byli gotowi do działania. "W tej kamienicy na trzecim piętrze najpierw umieściliśmy ładunek na ścianie, na rusztowaniu z desek, które żeśmy przydźwigali i potem trzeba było czekać. - opowiada 'Baśka − Bomba'. - Po wybuchu miny pierwsza do ataku miała iść drużyna atakująca z 'Koszty' pod dowództwem Stefana Micha 'Kmity"'.

Ok. 3 w nocy ładunki umieszczone przez saperów eksplodowały, a do wnętrza PAST-y wdarli się powstańcy. Ładunek przygotowany przez saperów kpt. "Jotesa" okazał się na tyle duży, że wybuch spowodował osunięcie się ściany budynku, z którego atakowali Polacy, i aby wejść do środka, trzeba było użyć drabiny. Pierwsi do środka wbiegli żołnierze z plutonu Włodzimierza Radajewskiego "Rataja". "Niemcy już mieli uruchomione kaemy i już strzelali. Byli pierwsi ranni - wspominała 'Baśka - Bomba'. Wpadliśmy do jakiegoś pomieszczenia, w którym już było piekło. Z jednej strony paliliśmy się od naszej miny (ognia z gruzów), a z drugiej strony z ciemnego otworu, z wyłomu, który wykonała nasza mina, grzali Niemcy". Ich sytuacja była jednak zła, bowiem nie mieli dróg odwrotu, a powstańcy mozolnie zdobywali piętro po piętrze. Gdy dotarli na dach, okazało się jednak, że niemiecka załoga zdołała się schronić w piwnicach budynku - na górze zostało jedynie trzech, jeden z nich usiłował nawiązać kontakt telefoniczny z innymi oddziałami. Wszyscy zostali wzięci do niewoli.

Kiedy rtm. "Leliwa" otrzymał meldunki o sytuacji, wezwał kryjących się w piwnicach Niemców do poddania i jednocześnie nakazał ugaszenie ognia na wyższych piętrach oraz przygotowanie się do nowego szturmu. Nieprzyjaciel nie odpowiedział na wezwanie i do piwnic ruszyły dwa oddziały ochotników. Doszło do wymiany ognia, część Niemców bowiem nie chciała się poddać. Ostatecznie jednak zdołano wziąć do niewoli wszystkich znajdujących się jeszcze w gmachu nieprzyjacielskich żołnierzy - w sumie 115. O godz. 15 na dachu PAST-y zatknięto biało-czerwoną flagę. Zajęcie gmachu kosztowało życie ośmiu powstańców, dziesięciu zostało ciężko rannych. Straty niemieckie to 28 zabitych. PAST-a została w polskich rękach do końca powstania. 

Miłosz Niewierowicz

INTERIA.PL
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy