Natalia Liszewska: Żałoba narodowa jest formą uhonorowania zmarłych

- Ogłaszanie żałoby narodowej nie ma na celu umniejszania czyjejś osobistej stracie. Przeciwnie, chodzi o jej uznanie, opłakanie, także zbiorowe. Ostatecznie nigdy nie wiemy, jaki wpływ na innych ludzi mogła mieć śmierć naszego bliskiego. Nawet, jeśli nie znali go osobiście, to przecież zdarza się, że ludzie naprawdę przeżywają ogromną stratę po śmierci autorytetów czy artystów. To, że nie znali się osobiście, nie sprawia, że „nie mogą” czuć smutku czy rozpaczy - mówi dr Natalia Liszewska, psycholożka, psychoterapeutka, interwentka kryzysowa.

Katarzyna Pruszkowska: Mamy rozmawiać o żałobie narodowej, dlatego chciałabym zacząć od pytania, czym różni się ona od żałoby indywidualnej?

Natalia Liszewska: - Umocowana prawnie żałoba narodowa jest czasem, w którym, po śmierci osób uznanych za ważne dla społeczności, organizowane są konkretne uroczystości, rytuały,  obrzędy. Można traktować ją jako formę okazania szacunku zmarłym, a także moment zatrzymania w celu oswojenia się z tym, co się stało. Ten stan symbolicznie nazywany żałobą na ogół trwa kilka dni i wiąże się z wprowadzeniem określonych zmian np. odwoływane są imprezy masowe o charakterze rozrywkowym, zmienia się program telewizyjny. Raczej nikt nie oczekuje, że obywatele będą miesiącami rozpaczać po śmierci osób, których osobiście nie znali. .

Reklama

- Żałoba indywidualna jest natomiast procesem niezwykle angażującym emocjonalnie, który na ogół trwa dłużej. Nie musi dotyczyć wyłącznie śmierci, dla także utraty pracy, relacji, zdrowia. Dawniej żałobie po śmierci bliskiej osoby towarzyszyły dość wyraźnie określone zachowania, np. ubieranie się na czarno, rezygnacja z udziału w zabawach, takich jak np. tańce. Dziś oczywiście jest inaczej i do przeżywania żałoby podchodzi się bardziej indywidualnie, tj. nie zamykamy ludzi w sztywnych ramach kulturowych powinności, ale pytamy: "jak ty chcesz przeżyć swoją żałobę?". Współcześnie lepiej tez rozumiemy to, co dzieje się w emocjach osoby w żałobie - po pierwsze, w tym szczególnym okresie człowiek ma prawo do doświadczania różnych emocji nie tylko smutku, żalu, ale także złości czy ulgi. , po drugie, mogą się one zmieniać nawet z godziny na godzinę. To znaczy, że o godz. 13:00 ktoś może przeglądać rzeczy zmarłego i zanosić się płaczem, a o 15:00 jeść obiad z przyjaciółmi i się uśmiechać. Tak rozumiana żałoba nie jest już postrzegana jako czas wypełnionym wyłącznie smutkiem, poczuciem beznadziei, bezradnością, goryczą, żalem. Co, jak sądzę, może przynosić ulgę i pomóc radzić sobie z poczuciem winy, np. wywołane myślą: "to ja tu siedzę sobie w kawiarni i się śmieję, a on nie żyje".

- Tym co odróżnia żałobę narodową od indywidualnej jest także to, jak bardzo wpływają one na życie codzienne. W przypadku tej pierwszej na ogół po kilku dniach życie wraca do normy, natomiast drugiej - raczej nie, bo te pierwsze dni to właściwie początek całego procesu.

A jak ogłoszenie żałoby narodowej może wpływać na osoby, które w konkretnym wydarzeniu straciły bliskich? Pytam, ponieważ usłyszałam kiedyś takie słowa od pani, która straciła mamę: "oni chodzą i udają, że ich to obchodzi, a potem wracają do domów i mają swoje życie. A to moje się skończyło".

- Na to, w jaki sposób przeżywamy żałobę narodową, nakładają się nasze indywidualne przeżycia i doświadczenia. A więc oczywiście może być tak, że ktoś będzie mierzył się w poczuciem niesprawiedliwości W takim przypadku nie szłabym jednak w ocenę i strofowanie, a zaciekawienie się, dopytanie o to, co ktoś dokładnie myśli czy czuje. Nawet, jeśli mamy do czynienia z obiektywnie "ostrymi" słowami to warto pamiętać, że strata osoby bliskiej jest najczęściej, choć nie zawsze, związana z kryzysem. A jedną z cech charakterystycznych dla takiego stanu jest to, że stare metody radzenia sobie nie działają, zaś nowych jeszcze nie ma. Dlatego zachęcałabym, żeby podchodzić do osób w żałobie z życzliwą wyrozumiałością.

- Poza tym myślę, że warto tu powiedzieć, że ogłaszanie żałoby narodowej nie ma na celu umniejszania czyjejś osobistej stracie. Przeciwnie, chodzi o jej uznanie, opłakanie, także zbiorowe. Ostatecznie nigdy nie wiemy, jaki wpływ na innych ludzi mogła mieć śmierć naszego bliskiego. Nawet, jeśli nie znali go osobiście, to przecież zdarza się, że ludzie naprawdę przeżywają ogromną stratę po śmierci autorytetów czy artystów. To, że nie znali się osobiście, nie sprawia, że "nie mogą" czuć smutku czy rozpaczy.

- Na koniec może dodam, że jestem sobie również w stanie wyobrazić, że ktoś będzie tak pochłonięty swoją stratą i swoim bólem, że to, czy akurat trwa żałoba narodowa nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia. I to też jest w porządku.

A czy żałoba narodowa może mieć charakter terapeutyczny?

- No cóż, jestem psychoterapeutką, więc "oddziaływanie terapeutyczne" widzę jako proces oparty na zweryfikowanych empirycznie technikach i narzędziach. Żałoba narodowa nie jest takim narzędziem, co nie znaczy, że nie może mieć pozytywnego wpływu na jednostki. Upatrywałabym go jednak raczej w tym, że taka żałoba może, na krócej lub dłużej, nas zintegrować, zaowocować zyskaniem wsparcia społecznego, które jeżeli jest systematycznie pielęgnowane, a to już wiemy z badań, poprawia dobrostan. 

- Natomiast zastanawiam się jeszcze nad pani pytaniem i myślę sobie, że taka żałoba, nieważne, czy związana z katastrofą, czy śmiercią ważnej osoby, np. Anny Przybylskiej, może poruszyć w nas określone emocje. Na przykład u kogoś, kto boi się latać samolotem, informacje o katastrofie lotniczej mogą pogłębić lęk. Zaś u kogoś, kto obserwował przedwczesne odchodzenie Przybylskiej, która chorowała na nowotwór trzustki, spowodować pojawienie czy zaostrzenie lęku przed tą chorobą. Tych emocji nie warto oceniać, na zasadzie - "ja żyję, oni nie, nie powinnam się teraz zajmować sobą", ale je przyjąć i im się przyjrzeć. A jeżeli zaobserwujemy w sobie duże pokłady obaw, które znacząco wpływają na naszą codzienność i powoduję cierpienie, warto wówczas rozważyć skorzystanie ze wsparcia specjalisty.

Czyli na to, jak postrzegamy i przeżywamy taki stan żałoby narodowej ma wpływ to, co akurat dzieje się w nas, dobrze rozumiem?

- Jak najbardziej. Ta żałoba może nas na moment wyrwać z naszej codzienności i utartych ścieżek, obudzić nie tylko lęki, ale także rozmaite refleksje, chociażby nad kruchością życia. Zdarza się, że śmierć pozwala nam docenić to, co mamy - zdrowie, sprawne ciało, poczucie bezpieczeństwa, swobodę decydowania o sobie, i poczuć wdzięczność.

- Natomiast warto wspomnieć o tym, że ogłoszenie żałoby narodowej może mieć zupełnie praktyczne konsekwencje, czasem pozytywne, a czasem negatywne, nie związane ze śmiercią. Na przykład DJ, który pół roku czekał, żeby zagrać w prestiżowym klubie, może się wściec, że żałoba pokrzyżowała mu plany. A student, który akurat szedł na ważny egzamin i nie był dobrze przygotowany, może ucieszyć się na wieść o odwołaniu zajęć.

Wcześniej wspomniała pani o tym, że w obliczu trudnych wydarzeń i żałoby możemy się zintegrować, poczuć jak wspólnota. Przypomina mi to opowieść mojej koleżanki, która po katastrofie w Smoleńsku poszła na Wawel i potem mówiła, że stała w tłumie obcych ludzi i czuła, że jest częścią jakiejś większej całości - całości, która teraz się smuci.

- Na pewno takie przełomowe momenty mają jednoczący potencjał, czego kilka miesięcy temu mogliśmy być świadkami przy okazji powodzi. Mieszkańcy Wrocławia zbierali się i wspólnie pracowali ramię w ramię po to, by zabezpieczyć miasto. U nas szczęśliwie obyło się bez tak dotkliwych strat, jak w innych częściach Dolnego Śląska, ale w oczekiwaniu na kolejne fale ludzie niebywale się zbliżyli.

- Oczywiście to także proces, bo po fazie integracji, której towarzyszą chęć bycia razem, nadzieja, przekonanie, że będzie dobrze, przychodzi moment konfrontacji z rzeczywistością. W przypadku powodzi to bezradność, strach, poczucie słabości i straty.

Pojawiają się "rysy" na tej wizji wspólnoty?

- Można tak powiedzieć. Tę dynamikę można obserwować nie tylko podczas żałoby narodowej, ale innych ważnych wydarzeń. Pewnie pamięta pani początki epidemii Covid-19 - wtedy również się błyskawicznie zjednoczyliśmy.

Bardzo dobrze. Kto jako-tako umiał szyć, szył maseczki, których przecież na początku brakowało. Ludzie zamawiali jedzenie dla pracujących na okrągło lekarzy, placówki edukacyjne opiekowały się dziećmi ludzi, którzy "walczyli" na pierwszej linii frontu. Niestety, pamiętam też przyklejane na klatkach kartki w stylu: "lekarzu, wyprowadź się". Chciałoby się powiedzieć: integracja, integracja i po integracji.

- Rzeczywiście, takie myśli mogą się pojawić, bo było to dość gorzkie doświadczenie, przynajmniej dla części naszego społeczeństwa. Natomiast takie zjawiska mnie nie dziwią, bo sądzę, że trudno oczekiwać od ludzi, że jakieś wydarzenia będą miały na nich trwały wpływ. Owszem, możemy zatrzymać się na parę dni czy tygodni, ale ostatecznie każdy ma swoje życie i całą masę własnych trudności - w pracy, z małżonkami, dziećmi. Jednak to, że zmiana nie jest długo terminowała i trwała, nie znaczy, że te początkowe emocje i porywy serca nie były autentyczne. To nie musiało być kłamstwo ani pójście za tłumem, tylko coś, co zadziało się w nas w konkretnym momencie. A potem się zmieniło.

Kiedy mówiła pani o DJ-u, który mógł stracić okazję życia, pomyślałam sobie o sytuacji, w którym taka żałoba narodowa nie jednoczy, ale może dzielić. Przygotowując się do rozmowy przeczytałam nawet pewien komentarz, w którym autor napisał "i po co ta żałoba, robią tylko z tego cyrk".

- Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to to, że żyjemy w konkretnym państwie i jako jego obywatele podlegamy pewnym regulacjom. Dobrym przykładem są niedziele niehandlowe, które obowiązują wszystkich, niezależnie od tego, czy wierzą, w co wierzą, czy nie wierzą wcale. Rządzący, których wybraliśmy, wprowadzili takie zasady, a my je respektujemy. Jasne, to może być niekomfortowe, bo np. wpływa na nasz biznes, generuje konkretne straty - podobnie się dzieje podczas żałoby narodowej. Czy to może niektórych irytować, złościć, wkurzać? No pewnie, że może. Zwłaszcza, że tak często dzieje się w przypadku sytuacji, na które nie mamy wpływu. Jednym zaakceptowanie rzeczywistości przychodzi łatwiej, innym trudniej, ale ostatecznie są sytuacje, w których nie mamy za bardzo innego wyboru - musimy się dopasować.

- Terapeutyczne modele tzw. trzecia fala szkoły poznawczo-behawioralnej czy terapia akceptacji i zaangażowania pięknie mówią o tym, że generalnie świat nie jest taki, jaki chcielibyśmy, żeby był. Nie został stworzony po to, żeby było nam miło. W życiu doświadczamy wielu momentów, kiedy jesteśmy konfrontowani i z ta prawdą, i z zachowaniami innych ludzi, które się nam nie podobają. Na przykład ktoś może być pacyfistą i uważać, że powinniśmy wydawać pieniądze na działania pro-ekologiczne, a nie na zbrojenie.

Albo być jak mój sąsiad, który zgodziłby się z tym zdaniem, a potem dodał: "ALE ponieważ nasz kraj ma takich, a nie innych sąsiadów, musimy się zbroić i tyle".

- No właśnie - będziemy się różnić, będzie nam ze sobą nie po drodze, będziemy musieli chodzić na ustępstwa. W przypadku żałoby narodowej nie chodzi o to, żeby rozpaczać razem z innymi, jeśli akurat czujemy inaczej. Bardziej o to, by uznać, że te osoby mogą przeżywać to, co przeżywają, zrobić im miejsce i zaakceptować te kilka specjalnych dni.

A co robić, jeśli pojawią się trudne emocje, np. poczucie winy związane z tym, że innym smutno, inni się przejęli. A mi to wszystko w zasadzie obojętne.

Trzeba te emocje poczuć, nie ma innego sposobu. Nie oceniać ich, ale po prostu uznać: "inni mają tak, a ja tak - i to jest normalne".

 

                                              

 

 

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: katastrofa w Smoleńsku | Smoleńsk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama