"Okrągły Stół stał się takim rytuałem dla ubogich..."

"Okrągły Stół jest dla mnie irytujący ze względów intelektualnych. Po pierwsze, ze względu na nieprzygotowanie naszej strony, a po drugie dlatego, iż stał się taką klapką na oczy, której nie można zdjąć do dzisiaj" - mówiła prof. Jadwiga Staniszkis w rozmowie z Andrzejem Nowakiem.

Rozmowa odbyła się w listopadzie 1998 r. i znalazła się w zbiorze wywiadów Andrzeja Nowaka, publicysty i profesora historii. Publikacja zatytułowana "Intelektualna historia III RP. Rozmowy z lat 1990-2012" ukazała się właśnie nakładem warszawskiego Wydawnictwa Sic! Zapraszamy do zapoznania się z prezentowanym poniżej fragmentem wywiadu z prof. Jadwigą Staniszkis, w którym znana socjolog i specjalistka od współczesnej polityki polskiej oceniła efekty Okrągłego Stołu.

Koniec polityki polskiej?

Andrzej Nowak: Mija właśnie 10 lat od rozpoczęcia oficjalnych przygotowań do Okrągłego Stołu. Jakie szanse były, jakie zostały zmarnowane w czasie minionego dziesięciolecia na polskiej scenie politycznej? Czy była na przykład realna szansa na odsunięcie komunistów od wpływów w strukturach władzy? Na odbudowanie państwa według projektu...

Reklama

Jadwiga Staniszkis: - Jakiego projektu? Problem polega na tym, że 10 lat temu po tzw. Solidarnościowej stronie nie było żadnego projektu. Śledzi łam Okrągły Stół z zewnątrz i patrzyłam na to, co się przy nim i wokół niego odbywało jako na pewien rytuał komunikacyjny, który miał stworzyć tylko wrażenie przełomu w sytuacji, kiedy uzgodnienia zasadnicze dotyczące proporcji miejsc w Sejmie, prawdopodobnie też bezkarności strony komunistycznej, były podjęte już wcześniej.

Pamiętam poczucie wstydu wynikające z nieprzygotowania intelektualnego strony opozycyjnej do tych pertraktacji. Tamta strona - ówczesna władza komunistyczna (szczególnie krąg Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR) już od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych zaczytywała się pracami zachodnich socjologów i teoretyków zmiany systemowej. Elita partyjna zdawała sobie sprawę, że przywrócenie realnej kontroli nad zasobami Polski wymaga wydzielenia praw własności. Po naszej stronie Geremek jeszcze raz, nawet w Magdalence, mówił o "uspołecznieniu".

Do tego dochodziła naiwna wiara, że wystarczy kontrolować politykę, i to kontrolować ją w wymiarze naskórkowym, żeby mieć wszystko. Rozpaczliwe było niezrozumienie tego, co nazywam władzą strukturalną, władzą nad regułami gry.

Sądzę, że jak na tę niedojrzałość, z którą strona "solidarnościowa" wchodziła w okres negocjacji z komunistami, to i tak zdarzyło się mniej złego, niż się mogło zdarzyć. Niestety do dzisiaj trwa taka bylejakość rządzenia. D o dzisiaj na przykład obowiązuje ustawa z 1988 roku wydzielająca fundusze i agendy rządu, które działają już jako podmioty komercyjne - ustawa, która w pewnym okresie stworzyła krwioobieg dla nomenklaturowych układów. Do dzisiaj nie można zebrać większości w Sejmie, aby zmienić takie ustawodawstwo.

Ten utrwalający się stan rzeczy jak gdyby wypreparował wewnątrz państwa obszary regulowane w sposób cywilno-prawny, pozapolityczny, pozbawiający na owych obszarach głosu polityków.

Wielkim grzechem Okrągłego Stołu było tworzenie swoistego wrażenia mieszaniny ciągłości i zmiany, zacierającego bardzo złożony proces. To zafałszowanie funkcjonuje nadal. Dzisiaj jednak to już nawet nie budzi emocji i byłby już chyba dobry moment, żeby uczciwie o tym powiedzieć (nie chodzi mi tu o sprawy umów osobistych czy niektórych dwuznaczności po naszej stronie, lecz o zjawiska strukturalne).

Gdy analizujemy stronę ekonomiczną władzy, należy się zastanowić, w jakim stopniu wydarzenia ostatnich kilkunastu lat są powtórzeniem tego, co o rewolucji socjalnej (w czasie rewolucji francuskiej) mówił Alexis Tocqueville. Stwierdził on, że w wymiarze socjalnym rewolucja skończyła się, zanim się zaczęła. Feudałowie upadli jako klasa nie wtedy dopiero, gdy została formalnie - w hasłach rewolucji - zanegowana zasada feudalna, ale wtedy, kiedy feudałowie stali się częścią nowej reguły, oczywiście w sensie strukturalnym. Oczywiście, byli klasą panującą dalej, kooptując właśnie intelektualistów, którzy administrowali wrażeniem nieciągłości, wrażeniem, że zaszła jakaś istotna, rewolucyjna zmiana.

U nas stała się podobna rzecz - zarówno pod względem płynnego przejścia z jednego systemu do drugiego, jak i pod względem kooptacji intelektualistów do administrowania wrażeniem zmiany. Cały ten proces został później przypieczętowany, już nawet nie Okrągłym Stołem, ale tzw. małą konstytucją, która formalnie zalegalizowała podstawowe elementy dawnego systemu, świadomie zmieniając część przepisów konstytucji stalinowskiej, a przywołując inne. To trzeba przeanalizować choćby dla porządnego myślenia.

Okrągły Stół stał się takim rytuałem dla ubogich, który nawet nie potrafi ł wywołać pozytywnych emocji, ale był też swoistą blokadą uczciwego myślenia o tamtych wydarzeniach. Nie pozwolił na przykład na jednoznaczne ocenienie i pokazanie skali i roli czynników zewnętrznych w procesach dokonujących się w Polsce.

Mimo sprawy [pułkownika Ryszarda] Kuklińskiego, mimo możliwości ujawnienia związanych z nią informacji, znaczenie przywiązywane do dziś do rytuału Okrągłego Stołu nie pozwala na ukazanie wpływu na kontrolowane przemiany w Polsce tego, co wynikało z globalnej sytuacji w sferze bezpieczeństwa (pisałam na ten temat w "Arcanach" nr 6/1995, w tekście Rewolucja militarna i koniec komunizmu). Z drugiej strony utrudnia także pokazanie procesu włączenia części nomenklaturowych kapitalistów w orbitę wymiany finansowej, która wymagała już przekroczenia instytucjonalnych granic komunizmu w sposób otwarty - chodziło o wejście na nowe, niesocjalistyczne rynki, gdzie "szara strefa" nomenklaturowa już się po prostu nie reprodukowała.

Rzeczowa analiza tych procesów pozwoliłaby spojrzeć na koniec komunizmu w perspektywie powtarzalności pewnych mechanizmów, widocznej właśnie przy porównaniu na przykład z końcem feudalizmu: swego rodzaju pat ostatniej fazy starego systemu i mobilizująca rola czynników zewnętrznych.

Okrągły Stół jest dla mnie irytujący ze względów intelektualnych. Po pierwsze, ze względu na nieprzygotowanie naszej strony, a po drugie dlatego, iż stał się taką klapką na oczy, której nie można zdjąć do dzisiaj, mitem, który już właściwie mitem nie jest, a jednak nadal organizuje interpretację wydarzeń ostatnich lat.

Uczestniczyłam w kilku konferencjach z głównymi aktorami tamtego okresu: profesorem Zbigniewem Brzezińskim, generałami Odomem i Kulikowem. Szokujące było to, że kiedy tylko pojawiała się możliwość powiedzenia czegoś nowego, to było to natychmiast sprowadzane do wymiaru tych strasznych stereotypów - nie przez uczestników, głównych aktorów historycznych wydarzeń, tylko właśnie przez rozmaitych "dworskich historyków".


Mnie to drażni, bo to jest już przecież niepotrzebne. Symbole związane z tamtym okresem już umarły, trochę więcej uczciwości intelektualnej nic by nie kosztowało politycznie, a otworzyłoby dyskusję, która mogłaby powiedzieć nam więcej o nas samych, a także o tym, co tutaj powstaje.

Druga sprawa to bylejakość rządów w okresie po Okrągłym Stole - aż do dziś. Wystarczy się przyjrzeć najważniejszym aktom prawodawczym Sejmu. Mała konstytucja była dokumentem po prostu strasznym. Druga, nowa konstytucja także zawiera kompromitujące paragrafy. Na przykład artykuły dotyczące wyższości prawa międzynarodowego są tak ogólnikowe, że w tej chwili istnieje formalny spór: Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że wykładnia paragrafów o wyższości prawa międzynarodowego przyjęta u nas w parlamencie jest zbyt szeroka i wprowadza nas w tę formułę władzy prerogatywnej, która poprzednio istniała w ramach obozu komunistycznego, a teraz istnieje w wymiarze międzynarodowym.

To jest właśnie spór polityczny,  o którym nikt nie mówi, a wynikający z bylejakości władzy. Inny przejaw tej samej bylejakości to reformy tzw. strukturalne - na przykład sposób uwłaszczenia spółdzielców. Właściwie zniszczono pewną formułę własności z dużymi tradycjami, formułę, która akurat nieźle działała, i uwłaszczono małą spółdzielczą biurokrację. Kolejny przykład: tzw. powszechna prywatyzacja według modelu Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Całkowita klapa, która jest groźna już w tej chwili. Być może podobny będzie efekt, jeśli będzie się tak niedbale powoływało Fundusze Emerytalne. Procedura jest analogiczna, z tym, że nie chodzi już "tylko" o jakieś 300 -400 przedsiębiorstw, ale o być albo nie być wielu milionów ludzi - przyszłych emerytów. To wynika po prostu z "puszczania" niedoróbek, z cynizmu i nie profesjonalizmu naszych polityków.

(...)

 

Rozmowa ukazała się w "Arcanach" nr 24 z 1998 roku.

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Okrągły Stół
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy