To nie sceny z „Wielkiej wody” Netflixa. Tak naprawdę wyglądała powódź tysiąclecia we Wrocławiu

Wrocław, rok 1997. Potężna fala powodziowa dociera do miasta – żywioł niszczy wszystko, co napotyka na swojej drodze. Tamte wydarzenia to historia katastrofy i przede wszystkim opowieść o ludziach, którzy musieli zmierzyć się z nieobliczalną siłą natury.

Powódź tysiąclecia - potężna fala dociera do Wrocławia

Lipiec 1997. To wtedy potężna fala powodziowa nawiedziła południową i zachodnią Polskę, Czechy, wschodnie Niemcy, północno-zachodnią Słowację i wschodnią Austrię. W Polsce zginęło 56 osób, a szkody zostały oszacowane na 12 mld zł. Wylały wówczas wody dorzeczy rzek takich jak m.in. Bystrzyca, Nysa Kłodzka, Nysa Łużycka, Odra, Olza, Oława czy Złoty Potok.

Powódź, jaka nawiedziła Polskę w 1997 roku, była jedną z największych katastrof naturalnych, jakie dotknęły nasz kraj w XX wieku. Pod wodą znalazło się wówczas prawie 40 proc. Wrocławia, a w niektórych rejonach Polski spadło nawet do 500 litrów na metr kwadratowy.

Reklama

Do stolicy Dolnego Śląska fala kulminacyjna dotarła 12 lipca. Bilans tragedii: utonęły 4 osoby, wiele osób straciło dorobek życia. Uwięzieni w domach mieszkańcy otrzymywali jedzenie i wodę za pomocą pontonów i helikopterów. W niektórych częściach miasta woda utrzymywała się ponad tydzień.

Straty Wrocławia oszacowano na 99,2 proc. z budżetu zaplanowanego na 1997 rok.

Zobacz również: Tym żył Wrocław 25 lat temu. Co się stało przed "Wielką wodą"?

"Krzyki z więzienia i szpitala na Kraszewskiego kiedy wyłączyli prąd..."

Powódź z 1997 r. stała się inspiracją dla produkcji Netflixa "Wielka woda". Serial poruszył świadków tamtych wydarzeń i przywołała żywe, jak się okazało, wspomnienia:

- Nic nie odda w pełni tego solidarnego zrywu m.in. wrocławian w tamtym czasie... Nic nie odda dramatu i wzajemnego zrozumienia oraz serdeczności i pełni wzruszeń z tego pospolitego ruszenia... Nic nie pokaże tak do końca, co się działo w tamtym czasie w sercach tych, którzy potracili wszystko, albo zostali uwięzieni w mieszkaniach bez wody, prądu, działającej kanalizacji i.. ogólnego szoku wobec wręcz nierealnej abstrakcji, która się działa naprawdę. Nic nie odda siły, jaka zrodziła się wtedy w ludzkich sercach i pomogła niezwykły chaos zorganizować w sposób, który do dziś w moim sercu i pamięci tkwi, i nie da o sobie nigdy zapomnieć - napisała jedna z internautek.

- Ten serial jest absolutnym wehikułem czasu. Nie sądziłem, że pod wpływem tych obrazów odżyją emocje, które były udziałem wszystkich dotkniętych powodzią we Wrocławiu. Niemal w każdej scenie odnajdywałem własne przeżycia. Ten chaos organizacyjny, brak koordynacji, informacji przed samą powodzią. Wystawanie w Marino po ostatnie zgrzewki wody. To niedowierzanie, że może się zdarzyć coś takiego. Stawianie worków z piachem przy moście Osobowickim. Przeprawa z Babcią i psem na rękach z Nadodrza na Kleczków po kolana w wodzie pod wiaduktem na Reymonta. Szum nadciągającej wody, płynącej po ulicy. Krzyki z więzienia i szpitala na Kraszewskiego, kiedy wyłączyli prąd. Widok z okna na drugi dzień.... wszystko w wodzie, łódki na ulicy, dachy samochodów pod taflą wody, helikoptery dookoła ściągające z dachów starszych i schorowanych ludzi. Spotkania na dachach, wiadomości z radia na baterie, jedyne źródło informacji. Wyprawa po wodę po pas w mętnej brei i ten smród, kiedy woda opadła - wspomina pan Radosław.

- To był rok 1997, byłam wtedy na wakacjach za granicą. Ludzie pytali mnie, czy ja do nich przyjechałam uciekając przed powodzią. Teraz po tym filmie przypomniałam sobie, że wtedy całe wakacje w Polsce padał deszcz, jakie tragedie przeżywali tu Polacy. A ja beztrosko wypoczywałam sobie w ciepłym kraju, niezbyt świadoma tego, co dzieje się w południowo-zachodniej Polsce - napisała pani Agnieszka.

"Wielka woda" - co jest prawdą, a co nie

Ważnym wątkiem serialu są Kęty, które tak naprawdę znajdują się w powiecie oświęcimskim - w rzeczywistości również zmagały się z żywiołem. Obok Wrocławia miały zostać wysadzone wały w Łanach, co miało ocalić przed zalaniem Wrocław. Taką próbę podjęły służby i władze województwa, ale mieszkańcy stawili opór. Wówczas zalaniem byłyby zagrożone okoliczne miejscowości i ich domy. Mieszkańcy ponoć naprawdę zastawili pułapkę na mundurowych i władze, którzy jechali wysadzić wały do Łanów. Ten wątek pojawia się tez w "Wielkiej wodzie".

- To jedna z najtrudniejszych dla nas sytuacji podczas powodzi. Jak za pierwszym razem pojechaliśmy na wały, to tam było ze 400 mieszkańców. Władze chciały ich poświęcić, by uratować Wrocław. Pamiętam ogromny gniew tych ludzi, którzy bronili swoich domów. My - dziennikarze byliśmy dla nich ostatnią deską ratunku - cytuje słowa dziennikarki Magdy Furman serwis wroclaw.pl.

Tragedię z 1997 roku relacjonowała na żywo również dziennikarka Magda Mołek.

- W lipcu 1997 roku relacjonowałam dla państwa powódź tysiąclecia. To wtedy przekonaliśmy się, że niszczycielska moc żywiołu zniszczyła życie tysięcy polskich rodzin. To wtedy też zwykli ludzie okazywali się prawdziwymi bohaterami - mówi Magda Mołek w nagraniu opublikowanym przez Netflix Polska.

Zobacz również: "Góra jest rywalką, z którą przegrywają". Gdy oni zdobywają szczyt, one boją się o ich życie

"Wiedzieliśmy, że idzie wielka woda"

W 2021 roku "Gazeta Wrocławska" w swoim artykule opublikowała wspomnienia mieszkańców związane z powodzią tysiąclecia.

***

Zobacz również:

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy