31 lat temu kraj objęła wiosenna fala strajków

Falę społecznych protestów rozpoczął 24 kwietnia 1988 r. strajk komunikacji miejskiej w Bydgoszczy, który miał charakter ekonomiczny i związany był m.in. z wprowadzoną przez władze znaczącą podwyżką cen.

Dwa dni później strajk ogłoszono w Hucie im. Lenina w Krakowie. Tu jednak poza postulatami płacowymi, protestujący zażądali także przyjęcia do pracy zwolnionych działaczy "Solidarności".

29 kwietnia zastrajkował kombinat w Stalowej Woli.

Atmosferę napięcia w kraju zwiększyły niezależne demonstracje pierwszomajowe zorganizowane w wielu miastach Polski na wezwanie TKK NSZZ  "Solidarność".

2 maja 1988 r. w Stoczni Gdańskiej ogłoszono strajk będący kontynuacją fali protestów rozpoczętych kilka dni wcześniej i rozprzestrzeniających się po całym kraju.

Reklama

Stoczniowcy obok postulatów ekonomicznych postawili żądania polityczne, przede wszystkim przywrócenia "Solidarności".

W dniu rozpoczęcia strajku w Stoczni Gdańskiej KKW NSZZ "Solidarność" wydała oświadczenie, w którym stwierdzała m.in.: "Uznanie podmiotowych praw ludzi i grup społecznych, demokratyczna reforma struktur politycznych jest punktem wyjścia dla przywrócenia odpowiedzialności Polaków za los własnego kraju".

Podobne stanowisko, wspierające strajkujących,  zajęła konferencja plenarna Episkopatu Polski, obradująca 2-3 maja 1988 r. na Jasnej Górze. W wydanym przez nią komunikacie końcowym czytamy: "Jedynym środkiem prowadzącym do przezwyciężenia kryzysu kraju jest dialog władz państwowych i reprezentatywnych grup społecznych. Według powszechnej opinii żaden rząd ani żaden obóz polityczny nie zdołają rozwiązać palących problemów naszego kraju bez szerokiego udziału społeczeństwa".

W zaistniałej sytuacji konfliktu Kościół podjął się mediacji.

4 maja do Nowej Huty przybyli z ramienia Episkopatu: Halina Bortnowska, Jan Olszewski i Andrzej Stelmachowski. Do Gdańska zaś wyjechali Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Wielowieyski.

W Krakowie mediatorzy nie osiągnęli niczego. W nocy z 4 na 5 maja oddziały ZOMO przy użyciu petard i granatów łzawiących wtargnęły na teren Huty im. Lenina.

Strajkujący byli brutalnie bici pałkami i zmuszani do klękania przed milicjantami.

ZOMO-wcy tej samej nocy włamywali się do mieszkań przywódców strajku.

Odnosząc się do tych wydarzeń prof. Antoni Dudek stwierdza: "Nie jest jednak jasne, czy celem pacyfikacji Huty była demonstracja siły ze strony władz, czy też chodziło o zamrożenie - z trudnych do określenia powodów - rozpoczynającego się dialogu z przedstawicielami opozycji. Bardziej prawdopodobny wydaje się pierwszy wariant (...). Decyzja o pacyfikacji została podjęta przez generała (Jaruzelskiego) w ostatniej chwili i prawdopodobnie w bardzo wąskim gronie".

Inaczej władze komunistyczne postępowały w Gdańsku. Tam starano się strajkujących zastraszyć urządzając demonstrację siły oddziałów ZOMO zgromadzonych wokół stoczni. Trzeciego dnia strajku do protestujących stoczniowców dołączył Lech Wałęsa.

6 maja szef Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku gen. Jerzy Andrzejewski zwrócił się do biskupa Tadeusza Gocłowskiego z prośbą o mediację ze strajkującymi.

Następnego dnia rozpoczęły się rozmowy dyrekcji stoczni z Komitetem Strajkowym, który wspierali Jarosław i Lech Kaczyńscy, Tadeusz Mazowiecki i Władysław Siła-Nowicki.

Ich tematem były m.in. wysokość podwyżek, gwarancja niekarania uczestników strajków i powołanie komisji mieszanej, mającej kontrolować przestrzeganie zawartych ustaleń.

Wśród członków Komitetu Strajkowego trwały spory dotyczące kontynuacji strajku. Ostatecznie 9 maja zadecydowali oni, iż wobec braku możliwości uzyskania porozumienia w sprawie realizacji postulatów politycznych - przede wszystkim legalizacji "Solidarności" - nie należy zawierać z przedstawicielami władzy żadnych porozumień.

10 maja około godz. 18.00 Komitet Strajkowy poinformował protestujących o decyzji przerwania strajku bez podpisania porozumienia.

Dwie godziny później ze stoczni w milczeniu wymaszerował w kierunku kościoła św. Brygidy pochód ponad tysiąca strajkujących. W pierwszym szeregu szli trzymając się pod ręce m.in. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki oraz przewodniczący Komitetu Strajkowego Alojzy Szablewski.

Stojący na placu przed stocznią ZOMO-wcy rozstąpili się.

Świadek tamtych wydarzeń Wojciech Giełżyński tak je wspominał: "I nagle wibrujący głos dzwonu od Brygidy. Zwija się pospiesznie druga zapora milicyjna. Pochód kroczy bez okrzyków, bez pieśni, bez pośpiechu. Bariera trzecia, przy Wałowej - a za nią szał! Znienacka gęstnieje szpaler na chodnikach, ludzie biegną na oślep z sąsiednich ulic, otwierają okna, wylegają na balkony - szał, szał entuzjazmu. Zewsząd huczy zakazane słowo 'Solidarność', a przez jego rytm przebija się skandowanie: 'DZIĘ-KU-JE-MY!'. Orszak idzie w zawziętym milczeniu. (...) Tysiąc dłoni w górze, ze znakiem zwycięstwa. Tylko z pochodu nie podnosi się ani jedna ręka, to nie jest dzień stoczniowej chwały, nie wygrana to bitwa. To tylko rozejm. Nie święci się rozejmów".

W czasie majowych strajków aktywni byli również studenci. NZS zorganizowało wiece w Krakowie, Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu.

W sumie akcje protestacyjne na przełomie kwietnia i maja 1988 r. przeprowadzone zostały w dwudziestu różnych zakładach pracy i wyższych uczelniach.

Szczególnie ważny był fakt, iż dużą część strajkujących stanowili ludzie bardzo młodzi, będący w czasach pierwszej "Solidarności" dziećmi.

Prof. Dudek w książce "Reglamentowana Rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990" zwraca uwagę na to, iż chociaż MSW uznało wiosenne strajki za porażkę opozycji, to jednak w resorcie pojawiły się analizy budzące niepokój władz, które stwierdzały, że "w społeczeństwie narasta fala dużego niezadowolenia (...) może nastąpić silny, niekontrolowany wybuch społeczny o trudnych do przewidzenia skutkach ekonomicznych i politycznych". 

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy