Kontrwywiad Solidarności Walczącej
Osoby angażujące się w działalność podziemną miały na ogół niewielkie pojęcie na temat działalności Służby Bezpieczeństwa. Brak znajomości technik i metod operacyjnych oraz odstępstwa od reguł życia konspiracyjnego były częstym powodem rozbicia podziemnych struktur przez SB. Na tle całej konspiracji lat 80. Solidarność Walcząca wyróżniała się umiejętnością przeciwdziałania inwigilacji prowadzonej przez PRL-owskie służby specjalne. Stało się to dzięki utworzeniu głęboko zakonspirowanego pionu nazywanego kontrwywiadem.
Kontrwywiad Solidarności Walczącej to cały szereg działań podejmowanych w ramach organizacji, mających na celu przeciwdziałanie opisanej powyżej działalności służb specjalnych PRL oraz gromadzenie informacji na temat ich funkcjonowania.
Pierwsze działania kontrwywiadowcze były prowadzone przez wrocławskich działaczy, którzy przed powstaniem SW, w pierwszej połowie 1982 r., funkcjonowali w strukturach Regionalnego Komitetu Strajkowego.
Według Kornela Morawieckiego: "W 1982 roku wszyscy konspiratorzy byli wyczulenie na typowe sygnały, świadczące o tym, że są śledzeni. Samochody SB miały np. charakterystyczne anteny. Po nich można było te niebezpieczne dla nas pojazdy poznać. Kiedy esbecja zorientowała się, co ją dekonspiruje, zmieniła anteny na swoich samochodach. Nie dało się już ich rozpoznać po tych elementach. Prowadziliśmy też coś w rodzaju katalogu pojazdów SB, gromadząc ich numery rejestracyjne, marki, kolory karoserii itd. Zaczęli więc używać swoich samochodów prywatnych, częściej wymieniać te znajdujące się w dyspozycji swoich urzędów. Normą stało się wożenie w bagażniku kompletów tablic rejestracyjnych i częste ich zmienianie".
Pierwsze doświadczenia w obserwacji esbeckich technik obserwacji skłoniły działaczy SW do wniosku, że kluczowym elementem jest nasłuch radiowy. Służba Bezpieczeństwa wypracowała bowiem takie metody obserwacji, które były niezwykle trudne do wykrycia przez osoby, które były poddane takiej inwigilacji.
Historyk kontrwywiadu SW Piotr Serwadczak opisał, że polegało to na: współpracy wielu pojazdów oraz zespołu kilku, kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu funkcjonariuszy przemieszczających się wraz z obserwowanym. Biorące udział w akcji osoby i samochody znajdowały się nie z tyłu, ale przede wszystkim po bokach "figuranta" i przed nim. Np. kierowca cywilnego radiowozu stojącego na światłach obserwował w lusterku śledzony samochód i komunikował kierowcom pozostałych samochodów, jak ten będzie jechał. Taka taktyka, polegająca na przekazywaniu sobie przez funkcjonariuszy śledzonej osoby, zamiast podążania za nią ciągle tym samym samochodem, sprawiała, że obstawę trudniej było zauważyć. Obserwacja miała charakter dynamiczny: brało w niej udział kilka "karetek" (nie mniej niż trzy samochody), funkcjonariusze często się zamieniali - raz znajdując się przed śledzonym, raz obok, rzadziej z tyłu - zdarzało się, że się przebierali, używali charakteryzacji, przekładali numery rejestracyjne, zmieniali samochody, czasami używając prywatnych miast (najczęściej były to "maluchy" - fiaty 126p). Wszyscy uczestnicy akcji w trakcie rozmów używali kryptonimów [...], którymi byli oznaczani tajniacy z tzw. rozpoznania, czyli pracujący "na patykach" [na pieszo] i wyposażeni w przenośne radiotelefony (stacje nasobne).
Tak więc podstawą działalności kontrwywiadowczej Solidarności Walczącej stało się rozpoznanie radiowe, umożliwiające wykrycie obserwacji prowadzonych przez SB. Pierwsze takie działania podjął już w grudniu 1981 r. Jacenty Lipiński, wówczas pracownik Telewizji Polskiej we Wrocławiu. Służba Bezpieczeństwa pracowała wówczas na częstotliwości 104 MHz i nietrudno było o podsłuchiwanie prowadzonych przez nią na tym paśmie. Bardzo szybko częstotliwość została zmieniona na 174 MHz. J. Lipiński wspominał: "W tym czasie nastąpiło reaktywowanie ośrodka TV i zaczęliśmy chodzić do pracy. Przeniosłem się z działu emisji do konserwacji po to, aby uzyskać ciągły dostęp do przyrządów pomiarowych. Z głowicy zakupionej w Bomisie zrobiłem konwerter z pasma 174 MHz na radiofoniczny zakres UKF. Zostały zakupione wszystkie głowice, a było tego sporo. Stworzyliśmy "taśmę produkcyjną".
J. Lipiński podjął współpracę z Janem Pawłowskim (pseudonim Jan Gajos), pracownikiem naukowym Politechniki Wrocławskiej. Do stolicy Dolnego Śląska już w 1982 r. zaczął docierać sprzęt elektroniczny przemycany z Frankfurtu. Wśród tego sprzętu znajdowały się skanery do przeszukiwania przez całą dobę milicyjnych i esbeckich pasm łączności. Były to najnowocześniejsze technologie, niedostępne wówczas PRL-owskim służbom specjalnym. Według J. Lipińskiego, kiedy jeden ze skanerów dotarł do J. Pawłowskiego: "Cmokaliśmy nad nim długo, gdyż rzeczywiście działał doskonale, a przede wszystkim przemiatał kilka zaprogramowanych kanałów. To była bolączka zwykłych odbiorników, gdyż na nich dało się słuchać tylko jednego kanału naraz. Skaner też miał wadę, że podczas odbioru jednego kanału, inne były niedosłuchiwane. Powstał wtedy pomysł, aby wykonać "kombajn" zawierający odbiornik na kilka kanałów sprzężony z kilkoma magnetofonami uruchamianymi automatycznie na czas transmisji z zapisem czasu nadawania".
Kiedy prace nad "kombajnem" były już bardzo zaawansowane, pod koniec lutego 1984 r., w mieszkaniu J. Lipińskiego pojawili się funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Przeprowadzili drobiazgową rewizję, która trwała około ośmiu godzin i wywieźli całą ciężarówkę sprzętu. Nie przerwało to jednak działań kontrwywiadowczych SW.
Faktycznym twórcą i szefem kontrwywiadu Solidarności Walczącej był Jan Pawłowski. Uzyskiwane przez niego informacje na temat działań SB były przekazywane inwigilowanym osobom lub strukturom. Otrzymywali je m.in. działacze Regionalnego Komitetu Strajkowego, Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Międzyszkolnego Komitetu Oporu. Stąd też kwestią czasu było to, że bezpieka zorientowała się, że jest podsłuchiwana. Wrocławska Służba Bezpieczeństwa wypracowała więc własny system kodowania korespondencji prowadzonej drogą radiową. System ten był nazywany "fosą". Często zdarzało się, że w eterze, kiedy jakiś funkcjonariusz tego nie stosował padało zdanie: "Mów fosą, nie normalnie".
Wprowadzenie "fosy" stanowiło nie lada wyzwanie dla kontrwywiadu Solidarności Walczącej. Złamaniem kodu zajęło się niewielkie grono osób. Często zdarzało się, że Hanna Karniej-Łukomska lub Ludwika Ogorzelec wychodziły na ulice ciągnąc za sobą "ogon", a J. Pawłowski analizował trasy, którymi szły i "odsłuchując nagrane wcześniej rozmowy, dopasowywał ich treść do działań zespołu SB prowadzącego obserwację. W ten sposób, metodą żmudnej analizy i dedukcji zostały rozszyfrowane kryptonimy, lokalizacje i numery kodowe typowych czynności".
W Trójmieście stosowane były podobne metody komunikacji. Różnice wynikały z odmiennej topografii tego zespołu miejskiego, gdzie główna oś komunikacyjną łącząca Gdańsk z Sopotem i Gdynią przebiegała wzdłuż linii kolejki elektrycznej i równoległej do niej trasy szybkiego ruchu.
Nasłuch był prowadzony na dwa sposoby: stacjonarnie, w mieszkaniach osób związanych z SW, gdzie często wykorzystywano zewnętrzne instalacje antenowe, a rozmowy były automatycznie nagrywane i w terenie, w celu zabezpieczenia spotkań. W tym drugim przypadku nie nagrywano komunikacji radiowej SB.
W drugiej połowie lat 80 stosowane już były skanery radiowe. Automatycznie przeszukiwały graniczne częstotliwości pasma MSW (164,500 MHz - 167,500MHz). Tam Służba Bezpieczeństwa korzystała ze stu dwudziestu kanałów.
Skanery dawały możliwość przesłuchiwania kilku pasm jednocześnie, a ponadto miały lepsze parametry techniczne. Z kolei skanery ręczne przypominały wyglądem pierwsze telefony komórkowe Jak zauważył P. Serwadczak: "Był to profesjonalny sprzęt, wykorzystywany także przez ówczesne służby wywiadowcze państw zachodnich, zdecydowanie przewyższający technologicznie ówczesne wyposażenie SB i MO." Oprócz SB Solidarność Walcząca podsłuchiwała również łączność Wojska Ochrony Pogranicza.
Działalność kontrwywiadu Solidarności Walczącej warunkowała bezpieczeństwo organizacji. Nasłuch radiowy pozwolił zapobiec wielu wpadkom. Tak było kiedy kilkakrotnie do Wrocławia przyjeżdżał przedstawiciel SW z Rzeszowa, w znacznym stopniu zinfiltrowany przez tajnych współpracowników. Za każdym razem dzięki nasłuchowi udawało się nie dopuścić do spotkania z K. Morawieckim. Ów przedstawiciel był bowiem obserwowany przez SB. Innym razem do stolicy Dolnego Śląska przyjechało dwóch delegatów Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu Solidarności" z Warszawy, by rozmawiać z Morawieckim na temat dalszej współpracy. SW przygotowała "śluzę", czyli dodatkowe mieszkanie, gdzie Andrzej Zarach odbył z nimi wstępną rozmowę i: "Już w momencie przywitania miał wrażenie, że coś się dzieje - zauważył nienaturalny ruch przechodniów i gapiów. W tym czasie nasłuch pilnie śledził pracę obserwujących spotkanie esbeków. Z intensywności rozmów w terze można było wnioskować, że obstawa rzeczywiście jest tak liczna, że nie istnieje żadna możliwość skutecznego urwania się".
Do spotkania z K. Morawieckim oczywiście nie doszło, ale kiedy przyjezdni wraz z A. Zarachem wyszli z lokalu cała wcześniejsza obstawa zniknęła, natomiast w eterze padło pytanie: Na którym ramieniu ma torbę, na którym? Okazało się, że jeden z wysłanników MRK "S" był tajnym współpracownikiem, a położenie torby na jednym z ramion miało sygnalizować, czy do spotkania z przewodniczącym SW w ogóle dojdzie. Oczywiście do tego spotkania nie doszło.
Najbardziej spektakularny przypadek skuteczności kontrwywiadu Solidarności Walczącej dotyczył tajnego współpracownika Departamentu I (wywiadu) o pseudonimie "Diodor", wprowadzonego do struktur SW. O jego działalności MSW nie poinformowała Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych we Wrocławiu i kiedy po spotkaniu z A. Zarachem szedł w kierunku Hotelu Wrocław obserwatorzy z Wydziału "B" śledzili go jako opozycjonistę. Tymczasem obserwacja urwała się w tym hotelu, a tam mieściła się zakonspirowana centrala wydziałów operacyjnych SB. Analiza nasłuchów jednoznacznie potwierdziła agenturalność "Diodora".
Dzięki działalności kontrwywiadowczej Solidarność Walcząca rozpracowała techniczną infrastrukturę radiową i lokalową MSW, zaś organizacja była w latach 80. najbardziej odporna na inwigilację SB spośród wszystkich podziemnych struktur działających wówczas w kraju.
Włodzimierz Domagalski