"List Piętnastu". Intelektualiści w obronie praw Polaków w ZSRR
Postulaty "Listu 15", skierowanego do władz w listopadzie 1974, były bardzo – jak się wtedy mówiło – niecenzuralne, stąd może dziwić pojawienie się tak śmiałej inicjatywy w momencie, gdy ekipa Edwarda Gierka jeszcze twardo siedziała w siodle. Żeby to zrozumieć, trzeba objąć myślą kilka wcześniejszych lat. "List 15" był bowiem jednym z kilku wystąpień publicznych grupy warszawskiej inteligencji w pierwszej połowie lat 70. – ale jeszcze przed najgłośniejszą inicjatywą: społeczną kampanią przeciw zmianom w Konstytucji PRL na przełomie 1975 i 1976 r.
Te wcześniejsze inicjatywy to demonstracyjna obecność na procesie "taterników" w 1970 r., potem żądania uwolnienia przywódców "Ruchu" (skazanych za próbę wysadzenia pomnika Lenina w Poroninie), potem domaganie się amnestii dla braci Kowalczyków (skazanych za wysadzenie auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu). Sprawa ""Ruchu" i sprawa Kowalczyków była dla organizatorów tych protestów - warszawskiej liberalnej inteligencji - nieco kłopotliwa, ponieważ w obu wypadkach w grę wchodziła przemoc: raz planowana, a drugim razem dokonana. Przeważył jednak wzgląd na to, że w obu wypadkach motywacja sprawców była polityczna.
"List 15" miał już inne znaczenie, choć podjęło go to samo grono liberalnej, często o korzeniach komunistycznych, ale zrażonej do realnego socjalizmu co najmniej od Października '56, warszawskiej inteligencji. Był to apel do władz polskich, aby te domagały się od władz ZSRR należytego traktowania mniejszości polskiej na terenach położonych na wschód od Bugu - czyli na dawnym terytorium państwa polskiego. Postulowano, by nasi rodacy mieszkający na dawnych Kresach Wschodnich, mogli faktycznie korzystać z takich samych praw jak Polonia w krajach Zachodnich, w tym także z prawa do wolności religijnej.
Sygnatariuszami tego apelu byli: Jacek Bocheński, Kazimierz Brandys, Zbigniew Herbert, Andrzej Kijowski, Tadeusz Konwicki, Edward Lipiński, Zofia Małynicz, Jan Nepomucen Miller, Zygmunt Mycielski, Marek Nowakowski, Antoni Słonimski, Andrzej Szczypiorski, Wiktor Woroszylski, ks. Jan Zieja i Włodzimierz Zonn - śmietanka humanistycznej inteligencji.
Zauważmy, że grono sygnatariuszy było relatywnie pluralistyczne, zawierając po prostu bardzo nośne "nazwiska".
Akcję organizowało jednak środowisko byłych "komandosów" z Marca'68, a podpisy pod listem zbierał Adam Michnik, który wtedy był sekretarzem Antoniego Słonimskiego.
29 listopada 1974 r. Michnik został zatrzymany przez funkcjonariuszy SB, kiedy wychodził z mieszkania Zofii Małynicz - ostatniej, piętnastej, sygnatariuszki listu.
Zachował się ciekawy dokument opisujący akcję zbierania podpisów, zatrzymania Michnika i interwencji Słonimskiego na rzecz jego wypuszczenia z aresztu: donos tajnego współpracownika występującego pod pseudonimem "Kos", którym był Zbigniew Wojtas.
W relacji z rozmowy z dobrze poinformowaną w sprawach "komandosów" Teresą Bogucką, mówił on swojemu oficerowi prowadzącemu:
"Organizatorzy podpisów obawiali się przechwycenia listu przez władze i zamierzali go już oddać gdy okazało się, że Mieszkająca na Żoliborzu p. Małynicz (?) skłonna jest złożyć podpis. W związku z tym A. Michnik zabrał listę od p. Słonimskiego i pojechał po podpis. Kiedy wychodził z podpisem został zatrzymany, podobno miała miejsce szarpanina i Michnik krzykiem powiadomił p. Małynicz o zatrzymaniu. Ta zaś wysłała służącą do budki telefonicznej. Służąca zadzwoniła i [błąd literowy w oryginale, powinno być: do - przyp. RG] p. Szechtera [ojca Adama Michnika - przyp. RG] i w ten sposób fakt aresztowania stał się wiadomym (szczególnie Słonimskiemu). Michnik przesłuchany został przez prokurator Bardonową i zatrzymany w areszcie. Sądził, iż aresztowany został na czas dłuższy i przygotował się do tego, że nieprędko wyjdzie. Tymczasem tego samego dnia wieczorem [...] do p. Słonimskiego zadzwonił wiceminister kultury ds. bezpieczeństwa (?) [tak w oryginale - RG] proponując spotkanie i wysyłając po niego samochód. Słonimski oświadczył, że chętnie spotkałby się, ale porę uważa za nieodpowiednią. Spotkanie doszło do skutku następnego dnia rano przy czym na wstępie minister oświadczył, że właśnie cenzura dopuściła do druku najnowszą książkę Słonimskiego. Odpowiedź była jednak bardzo ostra. Słonimski oświadczył, że jest to mydlenie oczu, ponieważ dobrze wiadomo, jaka jest przyczyna spotkania. Uważa, że aresztowanie Michnika było bezprawne, gdyż organizatorem podpisów był on, ale jest już za stary, żeby je zbierać, dlatego wysłał swojego sekretarza (Michnika). W związku z tym ewentualne pretensje można mieć co najwyżej do niego (gdyż organizowanie podpisów pod listem do władz nie jest działalnością nielegalną), natomiast żąda wypuszczenia Michnika" (IPN BU 01322/638, t. 2, k. 492-495).
Interwencja starego pisarza była skuteczna, jego sekretarz został zwolniony z aresztu przed upływem 48 godzin.
Drugi interesujący dokument w tej sprawie to notatka służbowa z przebiegu zatrzymania i przesłuchania Michnika. Zapisano w niej, że ostrzeżono Michnika, że jego działalność ma charakter polityczny, a ponadto jest recydywą naruszającą art. 132 i 133 kodeksu karnego. Michnik odrzucił zarzuty, po czym miał prokurator Wiesławie Bardonowej zaproponować "dżentelmeńską umowę: nie będzie zbierał podpisów pod petycją pod warunkiem, że oddamy mu 2 egz. zabranej petycji i wypuścimy go na wolność" (IPN BU 01225/2509, t.1, k.52-53).
Ta propozycja "ugody" jest o tyle interesująca, że wedle donosu t.w. "Kos", podpis Zofii Małynicz miał być ostatnim na petycji, zatem Michnik obiecywał Bardonowej powstrzymanie się od czegoś, czego w istocie nie planował.
Pomijając jednak aspekty towarzysko-anegdotyczne tej sprawy, trzeba stwierdzić, że "List 15", będąc kolejnym wystąpieniem protestacyjnym środowisk warszawskiej inteligencji, był zarazem czymś jakościowo innym. Był wydarzeniem niewątpliwie większego kalibru niż trzy poprzedzające go inicjatywy (poparcie dla "taterników", domaganie się amnestii dla działaczy "Ruchu" i dla braci Kowalczyków). Publicznie bowiem podnosił sprawę, zapewne drogą sercu ogromnej większości świadomej części społeczeństwa, ale sprawę, która z racji na osobliwą postać polsko-sowieckich stosunków stanowiła tabu.
W oficjalnej propagandzie te stosunki oparte były na niezmiennej i głębokiej przyjaźni narodu polskiego z narodami ZSRR, a zatem polityczne relacje polsko-sowieckie cechować miało wzajemne zaufanie i otwartość. Tymczasem rzeczywistość relacji ZSRR i PRL w ramach bloku sowieckiego była zgoła inna. Z pewnością były to stosunki wysoce nierównoprawne, a strona polska w powszechnej opinii wykonywała dyrektywy Kremla.
Postawienie kwestii praw mniejszości polskiej w ZSRR przełamywało tabu. A także dobitnie wskazywało na tę upokarzająco podległość władz PRL wobec "ojczyzny światowego proletariatu".
Roman Graczyk