Pierwszy powielacz dla podziemia. Początki niezależnego ruchu wydawniczego w połowie lat 70.
Kiedy mówi się i pisze o początkach niezależnego ruchu wydawniczego w Polsce w połowie lat 70., na ogół przywołuje się powstanie Niezależnej Oficyny Wydawniczej stworzonej w Warszawie przez Mirosława Chojeckiego. Mniej pamięta się, że genezy historii pierwszego powielacza, który odegrał ogromną rolę w powstaniu drugiego obiegu w latach siedemdziesiątych można doszukiwać się w Lublinie już w roku akademickim 1970/1971.
Wtedy na I roku historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego spotkało się trzech studentów: Bogdan Borusewicz, Piotr Jegliński i Janusz Krupski. Szybko okazało się, że łączy ich bardzo wiele, a przede wszystkim niechęć do komunizmu.
Od tego czasu w toku nieustannych dyskusji rozważali różne możliwe formy oporu, z walką zbrojną włącznie.
Doświadczenia zdobywali w jawnej działalności na uczelni, w Kole Naukowym Historyków Studentów KUL, Komisji Porozumiewawczej Stowarzyszeń Akademickich, pełniącej rolę samorządu uczelnianego oraz w Duszpasterstwie Akademickim kierowanym przez charyzmatycznego dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego. Równolegle prowadzili działalność konspiracyjną, m.in. gromadzili literaturę emigracyjną. Wtedy groziło za to wieloletnie więzienie.
W roku akademickim 1973/1974 na historii KUL Władysław Bartoszewski wygłosił cykl wykładów o polskim państwie podziemnym z okresu drugiej wojny światowej. Opowiadał m.in. o organizacji konspiracyjnej poligrafii. Przekaz był na tyle sugestywny, że trójka młodych historyków szybko podjęła decyzję o wydawaniu wydawnictw podziemnych.
Początkowo planowali wykradzenie powielacza z siedziby Socjalistycznego Związku Studentów Polskich w okolicach placu Litewskiego. I kiedy plan akcji był przygotowany, sami ocenili, że jest zbyt ryzykowny.
Kolejny pomysł dotyczył wyjazdu na Zachód podczas wakacji 1974 roku, by zwrócić się do emigracji o pomoc na zakup potrzebnego sprzętu.
Paszport otrzymał Piotr Jegliński i pojechał do Paryża. Rozmawiał m.in. z Jerzym Giedroyciem i Janem Nowakiem Jeziorańskim. Spotkał się wówczas ze zdecydowaną odmową udzielenia mu pomocy. Jego rozmówcy uznali pomysł uruchomienia w kraju podziemnej poligrafii za nieco szalony i grożący nieuniknionymi represjami. Realizacja pomysłu musiała być od odłożona.
Jegliński pozostał zaś w Paryżu. Na przełomie 1975 i 1976 przysłał informację, że zakupił powielacz za własne pieniądze. Pozostało tylko przemycić go do kraju. Kontakt utrzymywali za pośrednictwem przypadkowych osób za pośrednictwem Drezna. Krupski wszystkie informacje mikrofilmował i wszywał w twardą oprawę książki. Celnicy nie mieli szans, by te przesyłki przechwycić.
Okazja do przewiezienia sprzętu do kraju trafiła się w pierwszej połowie 1976 r., kiedy do Londynu wyjechała Scena Plastyczna KUL Leszka Mądzika, by wziąć udział w Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Amatorskich. Jeden z aktorów, Wit Wojtowicz, wówczas student historii sztuki KUL, po rozmowach z Krupskim podjął się przewiezienia powielacza.
W tym samym czasie do stolicy Wielkiej Brytanii przyjechał Jegliński. Wspólnie kilkakrotnie rozkręcali i skręcali sprzęt, by poznać wszelkie szczegóły budowy. Następnie powielacz spirytusowy został rozmontowany na części i umieszczony wśród teatralnych dekoracji.
Największy element - bęben, został owinięty żyłką. W ten sposób powielacz bezpiecznie został przewieziony do Lublina i ponownie zmontowany w mieszkaniu Janusza Krupskiego przy ul. Gospodarczej 30 m. 52.
Jeszcze w tym samym miesiącu Borusewicz i Krupski wyjechali do Warszawy, by porozmawiać z Jackiem Kuroniem o koncepcji druku wydawnictw poza zasięgiem cenzury.
Reakcja przyszłego współtwórcy KOR była jeszcze bardziej stanowcza niż Jerzego Giedroycia. Uznał, że skończy się to drastycznymi represjami. Dopuszczał jedynie samizdat, czyli teksty odręcznie przepisywane. Mimo to druk rozpoczął się niebawem.
Pierwsze doświadczenia zdobyto drukując pojedyncze egzemplarze "Folwarku zwierzęcego" George’a Orwella. Miały fatalną jakość i z trudem dawały się czytać. Najważniejsze jednak było to, że się w ogóle ukazały.
Równolegle ukazały się ulotki sygnowane przez Młodzieżowy Komitet do Przestrzegania Porozumień KBWE. Jedna z nich, zawierająca tekst w języku angielskim, informowała o przypadkach łamania praw człowieka w Polsce i została odczytana w czerwcu 1976 r. podczas odbywającego się w Warszawie Zgromadzenia Młodzieży i Studentów Europy.
Po powstaniu Komitetu Obrony Robotników Krupski porozumiał się z Antonim Macierewiczem, który nie miał takich obaw, jak wcześniej Kuroń i wkrótce w Lublinie rozpoczął się druk "Biuletynu Informacyjnego". Drukowanie odbywało się m.in. w akademiku KUL.
Wśród osób obsługujących powielacz byli: Jan Andrzej Stepek, Wojciech Butkiewicz, Paweł Nowacki, Jan Andrzej Stepek, Ilona Stepek, Wit Wojtowicz, Bogumił Pietrasiewicz, Tadeusz Hofmański.
Paweł Nowacki wspominał: "Pierwsze moje strony drukowałem w akademiku KUL, na spirytusowym powielaczu, który konspiracyjnie został nazwany 'Zuzią'. Zamiast spirytusu używaliśmy denaturatu, który potwornie śmierdział. W 1975-1976 r. nikt właściwie nie myślał o tym, że zagrożenie inwigilacją było bardzo duże, że zapach denaturatu może spowodować naszą wpadkę. Bardziej obawialiśmy się tego, że w akademiku KUL, w którym był zakaz picia alkoholu, ów alkoholowy odór spowoduje skandal. Uszczelnialiśmy więc okna i drzwi kocami czy pakułami, żeby ten porażający zapach nie wydobywał się na zewnątrz."
Pod koniec 1976 r. przyszło prawdziwe wyzwanie. Rozpoczął się druk pierwszego numeru pisma "Zapis". Liczył przeszło sto stron. Matryce przywoził z Warszawy Krupski. Na okładce był rysunek Wita Wojtowicza i nazwa - Nieocenzurowana Oficyna Wydawnicza.
Druk odbywał się w wynajętym mieszkaniu przy ulicy Skołuby, w pokoju 2,5 na 3 metry i trwał przeszło pół roku do czerwca 1977. Ukazało się wówczas czterysta egzemplarzy, które odebrał Stefan Starczewski w pociągu na trasie Lublin - Warszawa.
Drugi numer "Zapisu", sygnowany już jako Niezależna Oficyna Wydawnicza, został wydrukowany znacznie szybciej. Ukazał się jesienią 1977 r.
Kiedy do Lublina dotarły pierwsze matryce kolejnego, trzeciego numeru, zawierającego powieść Tadeusza Konwickiego "Mała Apokalipsa", rozpoczął się kryzys w relacjach między działaczami lubelskimi i warszawskimi.
W tym czasie Krupski utrzymywał kontakty głównie z Mirosławem Chojeckim. Środowisko lubelskie przygotowywało się do wydawania własnego pisma "Spotkania", wokół którego formowała się redakcja i grupa stałych współpracowników. Wśród nich znajdowali się Krupski, Zdzisław Bradel, Wojciech Oracz, Janusz Bazydło, Stefan Szaciłowski. W Warszawie przyjęto to bez entuzjazmu.
Po wydrukowaniu połowy nakładu "Zapisu" okazało się, że warszawscy działacze KOR-u znaleźli inne miejsce druku i około 100 ryz zadrukowanego papieru zostało spalone w kotłowni KUL. W historii niezależnego ruchu wydawniczego zaczynał się jednak już nowy etap.
Historia opisywanego powielacza miała przede wszystkim znaczenie psychologiczne. Przełamana została pewna ważna bariera.
Tropem Krupskiego, Jeglińskiego i Borusewicza poszli następni, a powstanie niezależnego obiegu wydawniczego było kamieniem milowym na drodze do obalenia komunizmu i stąd ową powielaczową historię warto przypomnieć.
Dodać również należy, że zastosowanie metod poligraficznych umożliwiających wydawanie poszczególnych publikacji w większych - kilkuset lub nawet kilkutysięcznych nakładach - znacznie odróżniało polską opozycję od ruchów dysydenckich w innych krajach komunistycznych, w których dalej jedynym środkiem komunikacji był samizdat.
Włodzimierz Domagalski