Polska w latach 1985-1989. W kierunku "okrągłego stołu"
Określenia "okrągły stół" po raz pierwszy użył Wojciech Jaruzelski w odniesieniu do dyskusji na temat prawa o stowarzyszeniach i tak właśnie zaczęto określać ewentualne rozmowy z opozycją. Ostatecznie doszło do nich w 1989 r. Wydarzenia te poprzedziło wiele wydarzeń politycznych i społecznych nie tylko w Polsce, ale także na arenie międzynarodowej.
Kiedy w marcu 1985 roku Michaił Gorbaczow został sekretarzem generalnym KPZR, właściwie nikt w Polsce nie przypuszczał, że lata panującego ustroju są już policzone. Relatywnie krótkie po wieloletnim panowaniu Breżniewa (zmarłego w listopadzie 1982 roku) okresy przywództwa Andropowa i Czernienki właściwie niczego nie zmieniły, co tym bardziej nie zapowiadało żadnych nowatorskich posunięć. W czerwcu 1985 r. Gorbaczow przedstawił program "przebudowy" ("pierestrojki"), który jednak w tym momencie nie miał żadnego wpływu na sprawy polskie.
W Polsce wydarzenia roku 1985 i pierwszej połowy 1986 nie nastrajały optymistycznie, jeśli chodzi o skuteczność reform i radykalną poprawę sytuacji. Władze odzyskiwały pewność siebie, otwarty opór społeczeństwa w zasadzie przestał być widoczny, a opozycja była coraz słabsza, zarówno pod względem podejmowanych działań, jak i zdolności mobilizacji społeczeństwa. Za zachowania związane z wyborami do Sejmu represjonowano działaczy "Solidarności" (m.in. Seweryn Jaworski został skazany na 2 lata więzienia za nawoływanie do bojkotu, a Wałęsę oskarżono o obrazę komisji wyborczych). Wydawało się, że ostatecznym ciosem dla opozycji solidarnościowej będzie aresztowanie w maju 1986 roku Zbigniewa Bujaka (ukrywającego się od początku stanu wojennego), a także innych działaczy "Mazowsza" - Konrada Bielińskiego i Ewy Kulik oraz wcześniej Bogdana Borusewicza w Gdańsku.
O tym, że polityka władz może ulec zmianie, świadczyła dopiero amnestia dla więźniów politycznych we wrześniu 1986 roku. W ciągu kilku dni zwolniono właściwie wszystkich więźniów politycznych (z wyjątkiem skazanych za popełnione w 1982 r. morderstwo sierżanta MO Karosa) - 225 osób, z przywódcami opozycji na czele. Odpowiedzią było powołanie przez Lecha Wałęsę jawnej Tymczasowej Rady "Solidarności", która podjęła działalność bez większych przeszkód ze strony władz (tworzyli ją: Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Tadeusz Jedynak, Bogdan Lis, Janusz Pałubicki, Józef Pinior). Prócz tego dalej działała w konspiracji TKK, której członkowie początkowo dość nieufnie przyglądali się nowemu ciału. W październiku 1987 roku ten dualizm został zlikwidowany przez powołanie jednolitego jawnego kierownictwa "Solidarności" - Krajowej Komisji Wykonawczej. Jej przewodniczącym został Wałęsa, a prócz niego tworzyli ją Bujak, Frasyniuk, Lis, Pałubicki, Jerzy Dłużniewski, Stefan Jurczak, Andrzej Milczanowski i Stanisław Węglarz.
Jednym z kolejnych posunięć świadczących o zachodzącej zmianie polityki władz było powołanie Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa, w której uczestnictwo zaproponowano osobom znanym z niezależności oraz opozycyjnego nastawienia i część z nich (np. Władysław Siła-Nowicki, Krzysztof Skubiszewski czy szef warszawskiego KIK-u, Andrzej Święcicki, który w związku z tym zrezygnował ze swojej funkcji) propozycję uczestnictwa przyjęło. Utworzono też nową instytucję ustrojową charakterystyczną dla systemów uznawanych za demokratyczne - Rzecznika Praw Obywatelskich, a powołana na to stanowisko Ewa Łętowska rozpoczęła działalność z początkiem 1988 roku. Wśród działań zgodnych z tym kierunkiem można wymienić jeszcze stopniowo wydawane zgody na legalne działanie niektórych inicjatyw powstających na podłożu opozycyjnym - np. przyznanie debitu wydawniczego pismu "Res Publica", które w latach 1979 - 81 ukazywało się w drugim obiegu czy rejestracja Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego, mającego m.in. promować prywatną przedsiębiorczość.
Jednocześnie jednak władze stanowczo odmawiały "Solidarności" możliwości legalnego działania na terenie zakładów pracy, a kolejne wnioski o zgodę na "Solidarność" jako organizację zakładową, płynące z poszczególnych zakładów, sądy rozpatrywały odmownie, powołując się na przepisy ustawy o związkach zawodowych. Były to sygnały, które można interpretować jako zgodę na pewne umiarkowane działania opozycyjne, ale w gronie "zawodowych" opozycjonistów, bez możliwości odwołania się do szerszego zaplecza. W lutym 1988 roku przełamana została kolejna bariera - w legalnie działającym (a ponadto powiązanym z pewnymi grupami w aparacie władzy) miesięczniku "Konfrontacje" ukazał się wywiad z Bronisławem Geremkiem, który sformułował postulat zawarcia "paktu antykryzysowego" pomiędzy częścią opozycji i władzami. Pewnym precedensem był również opublikowany w lutym 1987 roku w radzieckiej "Litieraturnoj Gazietie" wywiad z prymasem Glempem (poprzedzające go stwierdzenie, że w Pol sce jest ponad 80 proc. wierzących, było w prasie radzieckiej czymś niezwykłym); fakt takiej publikacji mógł świadczyć o pewnym przyzwoleniu władz radzieckich na zmiany w Polsce. Podobną rolę mogła spełniać wizyta Gorbaczowa w lipcu 1988 roku.
Ponadto w 1987 roku, w trakcie kolejnej, trzeciej pielgrzymki, Jan Paweł II odwiedził Gdańsk, odprawił mszę św. na osiedlu Zaspa (gdzie mieszkał Wałęsa), potwierdził prawo pracowników do posiadania niezależnych i samorządnych związków zawodowych, spotkał się już bez przeszkód z Wałęsą.
Powody zmiany polityki władz można analizować w dwóch płaszczyznach. Wydaje się, że czynnikiem ostatecznie decydującym były zmiany w polityce Związku Radzieckiego, wycofanie się Gorbaczowa z tzw. doktryny Breżniewa. Tej części władz, która planowała reformy ustrojowe rozwiązywało to ręce (o ile - nie bez podstaw - założyć, że przynajmniej część ekipy Jaruzelskiego była skłonna do odejścia od ortodoksyjnych zasad realnego socjalizmu). Znikał też ważki argument dogmatyków w dyskusjach wewnątrzpartyjnych. Zresztą miał on swoją siłę oddziaływania i na społeczeństwo - jako "mniejsze zło" uzasadniono m.in. stan wojenny czy np. niemożność zrezygnowania z władzy partii komunistycznej, jako jedynej aprobowanej przez "Wielkiego Brata".
W drugiej płaszczyźnie mieszczą się uwarunkowania wewnętrzne, przede wszystkim niemożność przełamania kryzysu ekonomicznego. Stabilność ówczesnego systemu sprawowania władzy, oprócz wyżej wspomnianego czynnika zewnętrznego, oparta była w znacznej mierze na skutecznym zaspokajaniu potrzeb i stopniowej poprawie w tym zakresie. Co prawda generalnie system stracił tę skuteczność już w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, ale wydaje się, że załamanie gospodarcze, które nastąpiło z początkiem kolejnej dekady, sprowadziło poziom oczekiwań społecznych do minimum. Stąd też przez pewien czas, wraz z bardzo powolną poprawą sytuacji ekonomicznej (przede wszystkim zaopatrzenia w podstawowe artykuły), bardzo niski poziom oczekiwań nie wywoływał niebezpiecznych dla systemu rozbieżności z realnym poziomem zaspokojenia potrzeb. Badania wskazywały, że Polacy pytani, ile chcieliby zarabiać, wykazywali wielki umiar i realizm, a pożądane dochody nie były dużo wyższe od realnych. Niemniej jednak każde kolejne załamanie groziło nowym wybuchem niezadowolenia społecznego, a kolejny rodzaj działań stabilizujących - użycie przemocy - wydawał się mało skuteczny po zmianach, które zaszły w świadomości społeczeństwa choćby w wyniku stanu wojennego.
Konieczność skutecznego zreformowania gospodarki była więc niezaprzeczalna, a kierunki wiążących się z tym zmian, zmierzających m.in. do uwiarygodnienia wprowadzanych reform, formułował m.in. już w 1986 roku trzyosobowy zespół doradców gen. Jaruzelskiego (Stanisław Ciosek - sekretarz KC, Jerzy Urban - rzecznik prasowy rządu i gen. Władysław Pożoga - wiceminister spraw wewnętrznych). Bez nich społeczeństwo nie uznałoby kolejnych wyrzeczeń za uzasadnione i nie mogło czuć się umotywowane do uczestnictwa w zmianach gospodarczych, co prędzej czy później groziło wybuchem społecznym. W takich okolicznościach stopniowo rodziła się - poprzez propozycje udziału w Radzie Konsultacyjnej, rządzie czy wreszcie w parlamencie - koncepcja "wmontowania" umiarkowanej opozycji w system sprawowania władzy. Zabieg taki miałby legitymizować system sprawowania władzy, działania na rzecz reformy gospodarczej, a ponadto jeszcze bardziej dzieliłby opozycję, odmawiał racji działania opozycji antysystemowej i przynajmniej w części neutralizował działania opozycyjne.
Jednym z proponowanych zabiegów było przeprowadzenie referendum dotyczącego kierunku i tempa przeprowadzanych reform. W zamyśle chodziło o uzyskanie poparcia społecznego dla szybkich i radykalnych zmian ekonomicznych, połączonych ze zmianami w sposobie rządzenia. W referendum, które odbyło się w końcu listopada 1987 roku, zadano dwa pytania: pierwsze dotyczyło opowiedzenia się za radykalnym uzdrowieniem gospodarki i poprawą warunków życia mimo dwu-, trzyletniego okresu przejściowego, drugie opowiedzenia się za polskim modelem głębokiej demokratyzacji życia politycznego. Władze ufając, że dysponują relatywnie wysokim poparciem społecznym ustaliły, że wyniki referendum będą obowiązujące w przypadku, jeśli twierdzącej odpowiedzi udzieli przynajmniej połowa uprawnionych do głosowania (a nie, jak to się zazwyczaj przyjmuje, spośród biorących udział). Opozycja wzywała do bojkotu referendum. W referendum wzięło udział 67,3 proc. uprawnionych, spośród których odpowiedzi twierdzącej na pierwsze pytanie udzieliło 66 proc., a na drugie 69 proc., jednak przy przyjętych założeniach były to odsetki niewystarczające - w stosunku do liczby uprawnionych stanowiące odpowiednio 44,3 proc. i 46,3 proc. Wyniki te oznaczały porażkę władz.
Referendum było jednym ze wskaźników, że kolejne przedsięwzięcie proponowane przez władze w zasadzie przez cały 1987 rok - "drugi etap reformy gospodarczej" - nie może liczyć na powodzenie. Społeczeństwo w większości było sceptycznie nastawione wobec przeprowadzanych "reform", które większości kojarzyły się wyłącznie z podwyżkami cen. "Drugi etap" dawał do zrozumienia, że był jakiś "pierwszy", ale większość odczytała go jako efekt niepowodzenia wcześniejszych prób.
W 1988 r. odbyły się w dwóch "falach" - wiosennej i jesiennej - strajki na skalę nie spotykaną już od kilku lat. Pierwszy strajk rozpoczął się pod koniec kwietnia w Bydgoszczy i podobnie jak w kilku następnych pracownicy wysunęli postulaty podwyżek płac, które rekompensowałyby stale postępujący wzrost cen. W następnych dniach wybuchły kolejne strajki, w których postulatom ekonomicznym towarzyszyły żądania przywrócenia do pracy zwolnionych w stanie wojennym działaczy "Solidarności" (w Hucie Lenina) czy legalizacji zakładowej "Solidarności" (w Hucie Stalowa Wola); 2 maja zastrajkowała Stocznia Gdańska. W tym czasie nastąpiły też próby rozpoczęcia dialogu pomiędzy kierownictwem "Solidarności" a rządem: Wałęsa zaprosił wicepremiera Zdzisława Sadowskiego, pełnomocnika rządu ds. reformy gospodarczej, na spotkanie - ten wyraził jej zgodę (za wiedzą Jaruzelskiego). Do spotkania nie doszło ze względu na wkroczenie ZOMO do Huty Lenina i przerwanie siłą trwającego tam strajku. Majowe strajki dość szybko zostały zakończone, a rozmowy w sprawie spotkania wznowione za pośrednictwem Kościoła (m.in. ks. Alojzy Orszulik spotykał się ze Stanisławem Cioskiem), który odegrał sporą rolę w procesie zbliżenia obydwu stron.
W trakcie VII Plenum KC W. Jaruzelski użył określenia "okrągły stół" w odniesieniu do dyskusji na temat prawa o stowarzyszeniach i tak właśnie zaczęto określać ewentualne rozmowy. Od połowy sierpnia wybuchały kolejne strajki (na Śląsku, w Gdańsku, Stalowej Woli), ale próby doprowadzenia do rozmów trwały (m.in. kontakty prezesa warszawskiego KIK-u, Andrzeja Stelmachowskiego z sekretarzem KC PZPR, Józefem Czyrkiem), a Wałęsa złożył oświadczenie z propozycjami dotyczącymi zakresu rozmów przy okrągłym stole (m.in. pluralizm związkowy, prawo o stowarzyszeniach, pakt antykryzysowy). Odpowiedzią było oświadczenie Kiszczaka (na co, po ostrej dyskusji, wyraziło zgodę VIII Plenum KC) i w efekcie 31 sierpnia odbyło się trzygodzinne spotkanie Kiszczak-Wałęsa, w którym udział wzięli także Ciosek i biskup Jerzy Dąbrowski. Po tym spotkaniu Wałęsa wezwał do zakończenia strajków i mimo krytyki jego postawy oraz negatywnego odbioru tego wezwania, okazało się ono skuteczne. Na kolejnym spotkaniu, które odbyło się 16 września w ośrodku MSW w Magdalence, ustalono po licznych perturbacjach, że rozmowy rozpoczną się w październiku. Strajki wywarły znaczny wpływ na kształtowanie się koncepcji porozumienia, "okrągłego stołu", choć wpływ ten wydaje się bardziej skomplikowany niż najczęściej się przyjmuje.
Dla władz strajki były sygnałem, że sytuacja pewnego marazmu wobec braku postępów w reformowaniu gospodarki nie będzie trwać w nieskończoność i w końcu dojdzie do wybuchu niezadowolenia na wielką skalę. Efekt ten był najprawdopodobniej wzmocniony faktem, że w wielu zakładach pracy do głosu doszło nowe pokolenie działaczy związkowych, mających mniej obciążeń przeszłością, którzy mogli okazać się bardziej radykalni i mniej podatni na oddziaływanie władz. Jednocześnie ograniczony zasięg strajków, to że nie objęły wielu zakładów, a także fakt, że w zasadzie społeczeństwo nie protestowało przeciwko użyciu siły wobec strajkujących w kilku zakładach i późniejszym represjom (przede wszystkim po strajkach jesiennych) sugerowało, że ruch protestu nie jest zbyt silny, opozycja nie dysponuje zbyt dużym poparciem społecznym (co potwierdzały również badania opinii), a w związku z tym moment na wprowadzenie zmian można uznać za dogodny. Wydaje się, że odczucia części opozycji były zbliżone. Prócz tego można domniemywać, że część działaczy "pierwszej" "Solidarności" mogła obawiać się utraty więzi z zakładami pracy i przejęcia ich roli przez następne pokolenie. A wreszcie część opozycji, przyjmująca cały czas porozumienie z władzami jako zasadnicze założenie taktyczne, mogła sądzić, że nadeszła być może ostatnia możliwość jego zrealizowania (w sytuacji wybuchu społecznego do głosu doszłaby najprawdopodobniej przede wszystkim opozycja radykalna). Nie wyklucza to oczywiście faktu, że obydwu stronom zależało na doprowadzeniu do poprawy położenia społecznego.
Mimo wspomnianego wyżej ustalenia w sprawie rozpoczęcia rozmów ich losy ważyły się dość długo i były momenty, że podjęcie rozmów wydawało się mało prawdopodobne. We wrześniu 1988 roku, po fali krytyki m.in. ze strony radykalizującego się OPZZ, Sejm odwołał rząd Messnera, a w kilka dni potem powołał na stanowisko premiera Mieczysława Rakowskiego. Tworzony przez niego rząd składał się z wielu nowych osób (m.in. stanowisko ministra przemysłu powierzono Mieczysławowi Wilczkowi, prywatnemu przedsiębiorcy), a kilka stanowisk Rakowski zaproponował osobom powiązanym z opozycją (Andrzejowi Trzeciakowskiemu, Andrzejowi Micewskiemu, Aleksandrowi Paszyńskiemu i Julianowi Auleytnerowi), co jednak spotkało się z ich odmową. Jednocześnie nowy premier był autorem wypowiedzi, że Polaków mniej interesuje okrągły stół, a bardziej stół suto zastawiony. Równocześnie jedną z decyzji nowego rządu było postawienie Stoczni im. Lenina w Gdańsku w stan likwidacji (jako przedsiębiorstwa nierentownego). Były to gesty mające najprawdopodobniej wzmocnić pozycje przetargowe władz, ale wpłynęły też na przedłużenie rozmów przygotowujących "okrągły stół". Szczególnie decyzja o likwidacji stoczni, będącej miejscem, gdzie został zapoczątkowany ruch solidarnościowy i jednym z symboli tego ruchu, wywołała liczne protesty. Prócz tego władze kwestionowały skład delegacji strony solidarnościowej.
Rząd Rakowskiego podjął też szereg działań zmierzających do poprawy stanu gospodarki i tworzenie racjonalnego systemu ekonomicznego. Składały się nań przyjęte w grudniu 1988 roku ustawy dotyczące podejmowania działalności gospodarczej oraz uczestnictwa w niej podmiotów zagranicznych, a potem także nowe prawo dewizowe. W okresie tym doszło także do nasilenia procesu "uwłaszczenia nomenklatury" (czyli przejmowania majątku państwowego przez osoby z aparatu władzy), będącego m.in. wynikiem przyjęcia ustawy (w lutym 1989) "o niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej (stwarzającej możliwość przejmowania majątku przez osoby prywatne przez dzierżawy, wynajęcie lub wniesienie do spółki prywatno-państwowej).
Do istotnych zdarzeń jesieni 1988 r. należy zaliczyć telewizyjną dyskusję pomiędzy przywódcami związków zawodowych, Miodowiczem i Wałęsą. Inicjatorem był przewodniczący OPZZ, którego intencją było najprawdopodobniej pokazanie, że to do związków, którym przewodzi powinno należeć wyłączne prawo reprezentowania pracowników (OPZZ było przeciwko pluralizmowi związkowemu, do którego w oczywisty sposób dążyła "Solidarność"), a jego przeciwnik jest mało poważny i nieprzygotowany do podjęcia takiej roli. Mimo pewnych przestróg i obaw formułowanych przez innych przedstawicieli władz, Miodowicz doprowadził do spotkania, które w powszechnej opinii zakończyło się jego wyraźną przegraną, a Wałęsie dało możliwość zaprezentowania dojrzałości, odpowiedzialności i dobrego przygotowania do reprezentowania pracowników. Od tego momentu popularność Wałęsy w świadomości społecznej zaczęła ponownie rosnąć.
Środowisko działaczy i ekspertów skupionych wokół przewodniczącego "Solidarności", zbierające się na jego zaproszenie począwszy od maja 1987 roku, utworzyło w grudniu 1988 Komitet Obywatelski z Bronisławem Geremkiem na czele. Komitet miał się zająć w systematyczny sposób przygotowaniem "Solidarności" do rozmów przy okrągłym stole. Był podzielony na 15 komisji podejmujących różne zagadnienia, a ich przewodniczący zostali przez rzecznika rządu nazwani "gabinetem cieni". Jednocześnie część opozycji, określana jako radykalna, protestowała przeciwko jakimkolwiek rozmowom z komunistami, ale także przeciwko uzurpowaniu sobie przez działaczy zbliżonych do Wałęsy prawa do występowania w imieniu całej opozycji. Wyrazem takiej postawy była próba zorganizowania (w lutym 1989 roku) Kongresu Opozycji Antyustrojowej, podjęta m.in. przez przedstawicieli KPN, NZS, MRKS, PPS-Rewolucja Demokratyczna (będącej radykalną secesją z powołanej w 1987 roku Polskiej Partii Socjalistycznej), Solidarności Walczącej, Ruchu "Wolność i Pokój", Międzymiastówki Anarchistycznej i Partii Radykalnej.
Zresztą zróżnicowanie i konkurencja istniały także wewnątrz "Solidarności" - przeciwko środowisku skupionemu wokół Wałęsy i podziemnego kierownictwa (środowisko to zdominowało stronę solidarnościową w trakcie przygotowań i samych rozmów) opowiadała się ukształtowana w 1987 roku Grupa Robocza Komisji Krajowej (obejmująca m.in. Andrzeja Gwiazdę, Mariana Jurczyka, Jana Rulewskiego, Andrzeja Słowika).
Na kłopoty z realizacją koncepcji rozmów z opozycją natrafiła także zmierzająca w tym kierunku grupa przedstawicieli władz, będąca w zasadzie kierownictwem państwowym, ale zmuszona do uzyskiwania poparcia ze strony Komitetu Centralnego PZPR. Kluczowe było odbywające się w dwóch turach (w grudniu 1988 i w styczniu 1989) X Plenum KC. W trakcie obrad wielu działaczy partyjnych bardzo krytycznie odniosło się do koncepcji prowadzenia rozmów czy zawierania ugody z opozycją, a ustąpili dopiero przed "szantażem" ze strony Jaruzelskiego, Rakowskiego, Kiszczaka i Siwickiego, którzy zagrozili podaniem się do dymisji w przypadku braku poparcia dla tej koncepcji (co w sytuacji braku alternatywnej ekipy mogłoby być dla partii bardziej ryzykowne). Ostatecznie przyjęto stanowisko w sprawie pluralizmu politycznego i związkowego (choć spora część członków KC głosowała przeciwko), co stanowiło istotny przełom w polityce PZPR.
Wymagało to przede wszystkim zmiany dotychczasowego sposobu myślenia o instytucji opozycji w systemie z kierowniczą rolą partii oraz o konkretnych jej przedstawicielach, których obraz ukształtowany wśród wielu działaczy przez partyjną propagandę był często wyłącznie negatywny (stąd zresztą utrzymujące się długo opory związane z uczestnictwem w rozmowach Kuronia i Michnika, działaczy w rzeczywistości raczej ugodowych). Skądinąd jednak działacze opozycyjni mieli większe prawo do oporów psychicznych, mając usiąść do rozmów z tymi, którzy przez wiele lat ich represjonowali, więzili i pomawiali o najgorsze rzeczy. Stąd też, niezależnie od tego, jakie oceny polityczne wiąże się z "okrągłym stołem", był to pewnego rodzaju sukces psychologiczny, a wykazane zdolności do współdziałania, kompromisu i ugody były większe niż wielokrotnie w następnej dekadzie.
Rozmowy przy specjalnie na tę okazję zbudowanym okrągłym stole rozpoczęły się 6 lutego 1989 roku w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie, a przebieg tego wydarzenia był transmitowany przez telewizję. Przy stole zasiadło 56 osób, w tym 20 reprezentowało stronę solidarnościową, 14 "koalicję rządzącą" (PZPR, ZSL, SD, PAX, PZKS i UChS) i 6 OPZZ. Prócz tego zasiadło do stołu 14 "niezależnych autorytetów" i 2 przedstawicieli Kościoła. Delegacjom obu stron przewodniczyli Czesław Kiszczak i Lech Wałęsa. Rozmowy toczyły się (poza pierwszą i ostatnią sesją) w zespołach roboczych i przy tzw. podstolikach.
Najważniejsze z nich zajmowały się reformami politycznymi (współprzewodniczącymi byli Janusz Reykowski ze strony rządowej i Bronisław Geremek ze strony solidarnościowej), gospodarką i polityką społeczną (przewodniczyli odpowiednio Władysław Baka i Witold Trzeciakowski) oraz pluralizmem związkowym (w tym przypadku było trzech przewodniczących - Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki oraz reprezentujący OPZZ, Romuald Sosnowski).
Ogółem w dwumiesięcznych rozmowach wzięło udział ok. 450 osób, ale i tak najważniejsze ustalenia, składające się w sumie na ugodę, zapadły w gronie kilkunastu osób, uczestników kilku nieformalnych spotkań odbywających się w Magdalence. Kluczowe role odegrali w nich ze strony władz m.in. Czesław Kiszczak, Stanisław Ciosek, Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Gdula, Janusz Reykowski i oczywiście gen. Jaruzelski, z którym wszystkie ustalenia były uzgadniane oraz reprezentanci strony solidarnościowej - Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Kuroń, Michnik, Bujak i Frasyniuk, a prócz tego działający w imieniu Kościoła biskup Tadeusz Gocłowski i ksiądz Alojzy Orszulik. Luźniejsza atmosfera, brak obserwatorów, możliwość bardziej swobodnych wypowiedzi sprzyjały przełamywaniu impasów w rozmowach czy osiąganiu kompromisu, choć wiele osób zarzucało później bywającym tam przedstawicielom "Solidarności" zawarcie jakiegoś tajnego układu z władzami.
Władze w wyniku "okrągłego stołu" chciały przede wszystkim "bezpiecznego" dla siebie wprowadzenia części opozycji do parlamentu i w związku z tym także utworzenia instytucji prezydenta, który posiadałby silną pozycję i ostatecznie gwarantował utrzymanie kierowniczej roli partii. Dla "Solidarności" celem zdecydowanie głównym było odzyskanie możliwości legalnego działania (przeciwko czemu oponowały nie tyle władze, co OPZZ), a prócz tego w sferze politycznej proponowano reformy prawa i sądownictwa, środków masowego przekazu, samorządu terytorialnego i prawa o stowarzyszeniach, odsuwając na przyszłość postulat wolnych wyborów. O tej różnicy zamierzeń mówił m.in. B. Geremek: rząd po to robi wybory, żeby je wygrać. My kierujemy się inną intencją: chcemy uzyskać jak najwięcej wolności. W trakcie rozmów zgłaszane były różne propozycje, często traktowane dość elastycznie i poddawane uzgodnieniom na zasadach
"sprzedaży wiązanej". Do problemów najbardziej spornych należały m.in. proporcje podziału miejsc w parlamencie oraz kompetencje prezydenta. Nad charakterem i pozycją drugiej izby parlamentu zaczęto poważnie dyskutować dopiero po tym, jak A. Kwaśniewski dopuścił możliwość zorganizowania wolnych wyborów do drugiej izby w zamian za zgodę strony solidarnościowej na instytucję prezydenta w proponowanym przez władze kształcie (m.in. chodziło o nieograniczone prawo rozwiązywania Sejmu oraz prawo zgłaszania kandydatur wyłącznie przez klub poselski PZPR). Warto też dodać, że strona rządowa do końca nie zgodziła się na dopuszczenie do legalnej działalności innych partii politycznych niż wymienione w konstytucji.
W sferze ekonomicznej obydwie strony nie miały wyraźnych koncepcji i po obydwu stronach spierali się zwolennicy gospodarki bardziej socjalnej ze zwolennikami gospodarki bardziej liberalnej. W publicystyce pojawiły się opinie, że łatwiej byłoby dogadać się liberałom strony solidarnościowej z liberałami reprezentującymi stronę rządową niż z solidarnościowymi zwolennikami opcji socjalnej. W tej sytuacji podstawową kwestią sporną stała się sprawa tzw. indeksacji płac, czyli zakresu i sposobu rekompensowania inflacji i wzrostu kosztów utrzymania w związku z wprowadzeniem mechanizmów rynkowych.
W porozumieniu, które zostało podpisane 5 kwietnia, znalazły się zapisy dotyczące m.in. podziału miejsc w Sejmie w proporcjach 65 proc. dla koalicji rządzącej (PZPR, ZSL i SD oraz PAX, PZKS i UChS) oraz 35 proc. mandatów dla kandydatów spoza list koalicji, tzw. niezależnych (co nie oznaczało, że nie mogą być np. członkami PZPR czy innych ugrupowań koalicji; w rzeczywistości obie strony porozumienia spodziewały się, że mandaty te zostaną rozdzielone mniej więcej po połowie) oraz przeprowadzenia wyborów w czerwcu tego roku; utworzenia Senatu, do którego na wszystkie sto miejsc wybory odbywać się miały bez żadnych ograniczeń; powołania instytucji Prezydenta, wybieranego na 6 lat przez Zgromadzenie Narodowe. Jego kandydaturę zgłaszałaby grupa składająca się przynajmniej z 1/4 posłów i senatorów, a posiadałby on m.in. prawo weta wobec ustaw sejmowych (Sejm mógł uchylić weto większością 2/3 głosów), i prawo rozwiązania Sejmu w określonych przypadkach. W dwa dni później nowe instytucje zostały wprowadzone przez Sejm do konstytucji, choć posłowie protestowali, że porozumienie zostało zawarte z pominięciem konstytucyjnych organów władzy.
Co ciekawe, społeczeństwo, zmęczone półrocznym mówieniem o rozmowach oraz dwumiesięcznymi rozmowami, nie interesowało się zbytnio ich przebiegiem i efektami. Dominowała przy tym niewiara, że zawarte porozumienie przyniesie rozwiązanie problemów kraju (przeciwnego zdania była ok. 1/3 badanych).
W wyniku porozumień w kwietniu nastąpiła ponowna rejestracja NSZZ "Solidarność" i NSZZ "Solidarność" Rolników Indywidualnych. Ponadto, co było istotne w prowadzonej kampanii wyborczej, zaczęto wydawać "Gazetę Wyborczą" (której zespół oparto na redakcji "Tygodnika Mazowsze", a redaktorem naczelnym został Adam Michnik) oraz "Tygodnik Solidarność" (kierowany podobnie jak w 1981 roku przez Tadeusza Mazowieckiego).
Od zakończenia "okrągłego stołu" do wyborów były niecałe dwa miesiące, okres tak krótki, że trudno było liczyć, iż stronie solidarnościowej uda się zorganizować i przeprowadzić skuteczną kampanię wyborczą. Po raz kolejny okazało się jednak, że w sytuacjach wyjątkowych pewna część społeczeństwa jest w stanie działać szybko i umiejętnie, a co najważniejsze skutecznie. Mobilizacja społeczna nie była wystarczająca do osiągnięcia sukcesu. Jeszcze w pierwszej połowie kwietnia, zaraz po to tym, jak Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ "Solidarność" powierzyła Komitetowi Obywatelskiemu kierowanie kampanią wyborczą, powstały komitety obywatelskie we wszystkich województwach. Komitety powstawały także w wielu innych ośrodkach - miastach, gminach, dzielnicach itd., a tworzyli je przede wszystkim działacze "Solidarności" i odradzającej się "Solidarności" rolniczej, Klubów Inteligencji Katolickiej, a wielokrotnie również księża. Komitety obywatelskie przygotowały listy kandydatów do Sejmu i Senatu i przeprowadziły kampanię na rzecz ich wyboru, której istotnym fragmentem było pokazanie każdego kandydata na zdjęciu z Wałęsą, co biorąc pod uwagę, że kandydaci w zdecydowanej większości nie mogli być znani wyborcom, legitymizowało ich.
Stronie solidarnościowej udało się, mimo szeregu sporów, konfliktów, a nawet istnienia konkurujących ze sobą komitetów obywatelskich, wystawić listy kandydatów w liczbie odpowiadającej możliwym do uzyskania mandatom. Było to ważne nie tylko ze względu na nierozpraszanie głosów, ale również jako sygnał dla wyborców, że "drużyna Wałęsy" jest jednolita i może być traktowana jako reprezentacja "Solidarności". W wyborach startowali też kandydaci reprezentujący inne ugrupowania opozycyjne (np. Konfederację Polski Niepodległej) oraz indywidualnie różne osoby związane z opozycją (np. Mieczysław Siła-Nowicki, który na Żoliborzu konkurował z Jackiem Kuroniem), ale jak się okazało nie mieli szans w rywalizacji z "oficjalną" reprezentacją "Solidarności". Kampania solidarnościowa składała się z wielu spotkań, wieców, imprez, w trakcie których polityka łączyła się często z rozrywką i w których brali udział liczni przedstawiciele świata artystycznego, w tym także Jane Fonda, Yves Montand i inni wspierający ją artyści zachodni. Kampanii tej towarzyszył odświętny nastrój związany z jej nowatorskim charakterem, a w jej przygotowaniu nieodpłatnie uczestniczyło wiele tysięcy osób.
Przygotowująca się do wyborów strona partyjna sprawiała wrażenie pewnej siebie. W kampanii wyborczej wykazywała niewielką aktywność. Jednym z przyjętych założeń było nasilenie działań w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybory, co okazało się błędem, bo miejsce na "rynku" zostało już zajęte przez drugą stronę. Była to bowiem nie rywalizacja dwóch sił i ich programów - strona solidarnościowa dążyła przede wszystkim do pokazania swojego istnienia i gotowości do wejścia do parlamentu, co stało się łatwiejsze w sytuacji niewielkiej aktywności strony przeciwnej. Często prowadząc własną kampanię negatywną nie reagowano na widoczne przejawy takiej samej kampanii z drugiej strony i w ogóle na fakt, że coraz pewniejsze stawało się, że wybory przekształcą się w plebiscyt. Szczególnie widoczny stał się także wielokrotny brak działań do uzgodnienia wspólnych kandydatów koalicji PZPR, ZSL i SD i wystawianie wielu kandydatów na jedno miejsce, co powodowało niepotrzebne rozproszenie głosów. Innym z popełnionych błędów było niedopilnowanie, żeby na miejsca dla kandydatów niezależnych kandydowała jedynie jedna osoba wspierająca obóz władzy, a nie kilka, co było przyczyną rozpraszania głosów także w tym przypadku. Ponadto strona partyjna uparcie trzymała się koncepcji wystawienia 35 działaczy szczebla centralnego na tzw. liście krajowej, na której również musieli uzyskać ponad 50 proc. głosów (przy tym nie przewidziano dla nich drugiej tury).
Wyniki wyborów, które odbyły się 4 czerwca, stanowiły jednak zaskoczenie dla wszystkich - dla władz, dla opozycji, a także dla większości społeczeństwa. Strona solidarnościowo-opozycyjna już w pierwszej turze zdobyła wszystkie z wyjątkiem jednego możliwe do zdobycia mandaty w Sejmie (160 z 161) oraz zdecydowaną większość miejsc w Senacie (92 na 100 możliwych). Tak więc społeczeństwo wykorzystując pierwszą od dawna okazję zdecydowanie wypowiedziało się przeciwko dotychczas rządzącym. Ponadto z wystawionej przez stronę partyjno-rządową listy krajowej wybór uzyskało tylko dwóch kandydatów (M. Kozakiewicz i A. Zieliński), a jak mówiono i to było dziełem przypadku - ich nazwiska znajdowały się na dole listy i niektórzy wyborcy niedokładnie skreślający całą listę mogli je pominąć. Inni kandydaci z tej listy uzyskali od 38,8 proc. do 49,5 proc. głosów.
Porażka władz była niezaprzeczalna, ale warto zwrócić uwagę na kilka aspektów niekiedy pomijanych. Najpierw kwestia frekwencji wyborczej - wyniosła ona 62 proc., co biorąc pod uwagę fakt, że wreszcie wybory niosły element konkurencji i wolnych wyborów (w pełni dotyczyło to np. Senatu), nie było zbyt dużym odsetkiem. Ponadto należy pamiętać, że o takich skutkach głosowania, jakie znamy z dzisiejszej perspektywy, ówcześnie nikt nie mógł mieć pojęcia. Oddając głos na kandydatów solidarnościowych wielu wyborców mogło mieć wrażenie, że jest to działanie o charakterze wyłącznie symbolicznym, gdyż i tak proporcje miejsc w Sejmie zostały wcześniej ustalone (a więc "zwycięzca" był z góry znany). Ponadto głosowanie nie decydowało o wyborze konkretnego programu politycznego, gdyż programu tego nie było i nie mogło być ze względu na oczywiste różnice ideowo-polityczne w ruchu "Solidarności". Zatem wybory miały charakter wyłącznie plebiscytarny, a wyborcy wypowiadali się nie tyle o tym, kto władzę powinien sprawować, ile do kogo należeć nie powinna.
Wyniki wyborów wywołały euforię wśród szerokich rzesz społeczeństwa (wynikiem takich nastrojów była znana wypowiedź Joanny Szczepkowskiej, która stwierdziła w telewizji, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm), której początkowo towarzyszyły również obawy, jak na takie wyniki zareagują władze. Dla władz, a także dla polityków opozycji chcących realizować zawarte porozumienie, powstał dodatkowy problem, gdyż nie uzyskanie mandatów przez kandydatów z listy krajowej łamało ustalone proporcje ich podziału; zgodzono się, że miejsca te zostaną obsadzone w drugiej turze, już w poszczególnych okręgach wyborczych. Zatem, mimo tak wyraźnego zwycięstwa, opozycja nie zamierzała łamać kontraktu zawartego z dużo gorszych pozycji. Podobnie zresztą stało się przy wyborach prezydenta (o czym poniżej). W tej sytuacji druga tura wyborów odbyła się przy bardzo niskiej frekwencji (25 proc.; opozycja wzywała swoich zwolenników do powstrzymania się od uczestnictwa) i nie wywołała większego zainteresowania.
W dniu poprzedzającym drugą turę doszło do dość znamiennego wydarzenia - Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ "Solidarność" podjęła decyzję o rozwiązaniu regionalnych komitetów obywatelskich, motywując to brakiem potrzeby ich dalszego działania. W ten sposób po raz kolejny dały znać o sobie obawy struktury terytorialnej "Solidarności" przed ewentualną konkurencją, w tym przypadku możliwością powołania "solidarnościowej" partii politycznej. Decyzja ta wywołała spore rozżalenie oraz protesty wśród działaczy komitetów i ostatecznie nie została zrealizowana, a lokalne komitety obywatelskie odniosły znaczny sukces w wyborach samorządowych w 1990 r.
Wybory, które formalnie nic nie mogły przesądzić, zdecydowały jednak o tym, że na porządku dziennym zaczęto stawiać sprawę udziału opozycji w rządzie. Jednym z elementów rozgrywki w tym zakresie stał się artykuł A. Michnika w "Gazecie Wyborczej" pod znamiennym tytułem Wasz prezydent, nasz premier. O tym, że czołowi politycy "Solidarności" nie byli jeszcze na takie rozwiązanie gotowi, świadczyła odpowiedź T. Mazowieckiego na łamach "Tygodnika Solidarność" zatytułowana Spiesz się powoli. 19 lipca Zgromadzenie Narodowe wybrało gen. Jaruzelskiego na prezydenta, a stało się to w okolicznościach, o których warto wspomnieć. Jaruzelski był jedynym kandydatem, choć wcześniej strona solidarnościowa próbowała wykreować Cz. Kiszczaka na jego konkurenta. Mimo to został wybrany przewagą zaledwie jednego głosu i to tylko dlatego, że część parlamentarzystów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego (skupiającego posłów i senatorów opozycyjnych) oddała głosy nieważne. Jednocześnie okazało się, że po kilku posłów z ZSL i SD głosowała przeciwko Jaruzelskiemu, co można uznać za sygnał nadchodzących wydarzeń. Już niedługo okazało się bowiem, że m.in. w wyniku spotkań i rozmów, które z kierownictwami tych dwóch stronnictw prowadzili bracia Kaczyńscy działający w imieniu Wałęsy, koalicja PZPR z ZSL i SD rozpadła się. W efekcie gen. Kiszczak, desygnowany przez Sejm do utworzenia rządu, po dwutygodniowych wysiłkach musiał zrezygnować z tej misji. Powstała nowa koalicja składająca się z "Solidarności", ZSL i SD, dzięki czemu kontrakt zawarty przy "okrągłym stole" dotyczący proporcji podziału miejsc w Sejmie, przestał istnieć i możliwe stało się powierzenie tworzenia rządu T. Mazowieckiemu. Jeśli zatem poszukiwać dziennej daty rozpoczynającej proces transformacji ustrojowej, to wiąże się ona właśnie z tymi wydarzeniami.
Źródło: "Wielka Historia Polski" Wydawnictwo Pinnex, Kraków 2000