Propaganda sukcesu dekady Gierka. Tak kłamała władza
„Dekada gierkowska to dla Polski renesans. Kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Gospodarka rozwija się, a postęp dociera do każdego domu. Robotnicy pracują w pocie czoła, a nad wszystkim czuwa zatroskana o losy obywateli władza” - głosiła w latach 70. XX wieku peerelowska propaganda sukcesu. Polacy szybko przekonali się, że to kłamstwo...
Po szarym i dość surowym okresie rządów Gomułki, władza komunistyczna postanawiała radykalnie zmienić swój wizerunek. By zapewnić sobie poparcie i ustabilizować sytuację w kraju, należało przekonać społeczeństwo, że nastały lepsze czasy - zmian i postępu technologicznego. Stało się to głównym celem oficjalnej propagandy.
W roku 1975 Jerzy Łukaszewicz, kierownik Wydziału Prasy, Propagandy i Wydawnictw Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KC PZPR), opracował w związku z tym strategię, która miała trzy podstawowe cele.
Pierwszym było stworzenie powszechnego przeświadczenia, że na czele PZPR stoją ludzie kompetentni. Fachowcy, którym można zaufać, ponieważ pracują dla dobra kraju. Drugi cel to ugruntowanie gierkowskiej koncepcji "dynamicznego rozwoju kraju i postępu widocznego we wszystkich dziedzinach życia". Trzeci: " kreowanie ludzi pracy i sukcesu, którzy będą wzorem dla innych".. Dążono w ten sposób do wskrzeszenia idei stalinowskiego ruchu przodowników pracy, gdzie sukcesy zawodowe łączyły się z sukcesami osobistymi.
Idealny I sekretarz
Przede wszystkim trzeba było zbudować pozytywny obraz władzy, dlatego należało pokazać, jak dobry i kompetentny jest I sekretarz rządzącej partii komunistycznej, Edward Gierek, który tę władzę uosabiał.
"Po Zjeździe sprawa polega na tym, by autorytet I sekretarza KC przekształcać w autorytet partii, jej instancji oraz autorytet państwa. W tym tkwi bowiem gwarancja konstytucji ustrojowej" - mówił w 1971 roku Józef Tejchma na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR.
W budowaniu wizerunku I sekretarza istotną rolę odgrywała prasa - przede wszystkim "Trybuna Ludu", organ KC PZPR. Informacje dotyczące towarzysza Gierka zawsze znajdowały się tam na pierwszej stronie, a zwyczajem stało się publikowanie ważniejszych jego przemówień - długich, przesiąkniętych nowomową tyrad wychwalających system.
Ważne pod względem propagandowym były też tzw. gospodarskie wizyty. W ciągu 10 lat Gierek złożył ich prawie 400. Każdą skrupulatnie relacjonowano, a łamy gazet wypełniały fotografie towarzysza I sekretarza otoczonego ludźmi pracy.
I sekretarz opisywany był jako polityk zatroskany o wszystkich obywateli. Na spotkaniu z matkami starał się zrozumieć problemy współczesnych kobiet, a przyjmując delegatów służby zdrowia podkreślał "że problemy ochrony zdrowia znajdują się w centrum zainteresowania partii i państwa".
By dodać wiarygodności trosce i zaangażowaniu towarzysza I sekretarza w budowę Polski, należało pokazać, że pracuje wraz z robotnikami. Dlatego np. pod artykułem "Czyn partyjny dla społeczeństwa" zamieszczono fotografię Gierka z łopatą, przerzucającego ziemię na budowie. Jak napisano, oprócz Gierka pracowała także jego żona, a wszystko po to, "by jeszcze raz zamanifestować swą zwartość i jedność w działaniu i pracy dla dalszego rozwoju socjalistycznej ojczyzny".
Kiedy nikt nie widział, cenzura robiła swoje
Na początku dekady lat 70. XX wieku część społeczeństwa przychylnie odnosiła się do Gierka, ale wraz z pogarszającą się w kraju sytuacją poparcie zaczęło spadać. Wtedy propaganda i cenzura robiły, co mogły, by utrzymać jego pozytywny wizerunek.
Montowano zdjęcia, pomijano fakty, bardzo ostrożnie dobierano treści. Kiedy wiosną 1971 roku towarzysz Gierek przybył na Wybrzeże zdobywać społeczne poparcie, otaczał go szczelny kordon oficerów BOR. Jak pisze Piotr Osęka w książce "Mydlenie oczu. Przypadki propagandy w Polsce", ponieważ na fotografiach kordon wyglądał fatalnie, postanowiono wyciąć środek negatywu z ochroniarzami, a następnie połączyć skrajne części. W ten sposób "zbliżono" pierwszego sekretarza do robotników...
Wielką mistyfikacją stały się również wspomniane wizyty gospodarskie. Na spotkania z Gierkiem oddelegowywano tylko zaufanych działaczy, a opisy serdecznych rozmów były zazwyczaj mocno przejaskrawione. Poparcie społeczne, którym Gierek cieszył się na początku dekady, zastępowały z czasem obłudne gesty urzędników i aktywistów.
Kiedy latem 1980 roku wybuchły strajki, Gierek nie odważył się na podjęcie bezpośrednich rozmów z społeczeństwem. Gdy usunięto go z urzędu, w "Trybunie Ludu" poinformowano jedynie, że u I sekretarza wystąpiły poważne zaburzenia czynności serca, dlatego konsylium lekarskie uznało za konieczne leczenie w szpitalu. Tak skończyła się kariera Edwarda Gierka, wg propagandy sukcesu: "nowoczesnego, postępowego i otwartego na Zachód przywódcy".
"Budujemy drugą Polskę"
Powtarzane przez propagandę hasło "Budujemy drugą Polskę", wiązało się bezpośrednio z założeniami rozwoju urbanistycznego miast. Władza obiecała nowe mieszkania i - jak informowały media - konsekwentnie realizowała te obietnice.
Na łamach "Trybuny Ludu" prowadzono nawet specjalną akcję "Mieszkanie dla każdej rodziny". W relacjach z budowy przedstawiano dziennikarzy rozmawiających z mieszkańcami okolic, gdzie powstawały nowe bloki. Rozmówcami byli rzecz jasna czytelnicy gazety, którzy wyrażali "głębokie poparcie", zarówno dla planu gospodarczego, jak i całej kampanii.
Na początku lat 70. wzrosła liczba nowych mieszkań oddanych do użytku - w 1970 roku wynosiła 194,2 tys., pięć lat później już 264 tys. Mimo to oczekujących na mieszkania było dwukrotnie więcej, a udział nakładów na gospodarkę mieszkaniową w całości inwestycji państwowych stopniowo malał.
Szybkie budownictwo możliwe było dzięki technologii, która do dziś budzi wiele kontrowersji. Bloki stawiano z wielkich, betonowych płyt. W czasie ich montażu często dochodziło do uszkodzeń, a w elewacjach powstawały szczeliny. Materiały były kłopotliwe w transporcie, a same płyty niezbyt odporne na warunki pogodowe. Stawiano na ilość, pomijając kwestię jakości.
Oficjalnie w 1976 roku strajków nie było...
Ostatnie ze sztandarowych założeń odnosiło się do kreowania ludzi pracy i sukcesu, którzy będą wzorem dla innych. Warto podkreślić, że wszyscy, którzy do obrazu tego nie pasowali, byli piętnowani i przedstawiani jako wrogowie socjalistycznego państwa i postępu. Propaganda niszczyła każdego, kto odważył się żądać zmian.
Kiedy po drastycznym podniesieniu cen w czerwcu 1976 roku, robotnicy na znak protestu wyszli na ulice, słowo "strajki" nie pojawiło się na łamach prasy ani razu. Propaganda starała się usilnie przekonać naród, że protesty nie były elementem demokracji i walką o dobro społeczne, ale "chuligańskim wybrykiem, który szkodził interesom partii i obywateli".
"Regulację cen" - jak komunistyczne władze określały podwyżki - ogłoszono 24 czerwca, ale fala strajków spowodowała, że ostatecznie się z nich wycofano. Natychmiast należało też zatuszować brutalne potraktowanie przez milicję i ZOMO strajkujących robotników.
Działacze partyjni organizowali w całej Polsce wiece, w których - jak relacjonowano - brali udział robotnicy, którzy wykazywali się szczególną "dojrzałością polityczną i zrozumieniem sytuacji panującej w kraju". Podkreślano, że odcinają się oni od "chuligańskich postaw, działających na szkodę gospodarki kraju".
W ten sposób zestawiono robotników przybywających na wiece ze strajkującymi "warchołami". Ci pierwsi "ze spokojem i rozwagą dyskutowali nad koncepcjami rządu", a ich "zaufania do partii, nic nie było w stanie podważyć". W rozumieniu propagandy byli prawdziwymi ludźmi sukcesu. Drudzy to "zwykli awanturnicy, naruszający porządek publiczny, którzy siłę argumentów chcieli zastąpić argumentem siły i brutalnych zachowań" - pisała "Trybuna Ludu".
"Awanturnicze elementy, podszywające się pod klasę robotniczą, dopuściły się awantur, demolowania społecznego majątku, w Radomiu dochodziło do niszczenia i rabowania" - informowano. Z całej Polski napływały listy potępiające "aspołeczne postawy" i wyrażające głębokie poparcie dla partii. "Jestem za partią, jestem z wami, partia nasza nie zawodzi więc i my robotnicy nie zawiedziemy partii" - padały na łamach partyjnej gazety kolejne deklaracje.
W relacjach można dopatrzeć się wielu nielogicznych stwierdzeń. Okazywało się na przykład, że nieliczna grupka ludzi dokonywała ogromnych zniszczeń. Dziękowano też części robotników, którzy w czasie zajść pracowali. Co więc robiła reszta, skoro wmawiano czytelnikom, że zamieszek nie spowodowali robotnicy lecz chuligani...
W Radomiu demonstranci rzeczywiście spalili budynek KW PZPR, a w Ursusie sparaliżowali ruch na międzynarodowej magistrali kolejowej. Jednak większość opisywanych w gazetach "chuligańskich zachowań" w ogóle nie miała miejsca.
Władza postanowiła też pokazać, jak traktuje niepokornych robotników. Wielu demonstrantów bestialsko pobito, a do historii przeszły tzw. ścieżki zdrowia. Tysiące osób zwolniono z pracy, bez możliwości ponownego zatrudnienia. Tak wyglądał sukces w "złotej dekadzie rozwoju"...
W czasie gierkowskiej dekady dość popularny był pewien dowcip:
- Jaka jest absolutnie prawdziwa informacja w "Trybunie Ludu"? Data!
Żart znakomicie ilustrował coraz powszechniejszą w polskim społeczeństwie, mamionym propagandowymi przekazami, opinię na temat rzetelności informacji przedstawianych przez peerelowskie władze.
Jak twierdzą badacze tamtego okresu, masowa propaganda pociągała za sobą skutki niezamierzone i z punktu widzenia władz niekorzystne. Duże rozbieżności między rzeczywistością a podawanymi informacjami sprawiły, że znaczna część społeczeństwa przestała wierzyć mediom.
Lekceważący stosunek do prezentowanych treści mieli również działacze partyjni, którzy twierdzili, że to nie media są dla nich źródłem informacji, lecz... oni dla mediów!
***
Czy propaganda sukcesu, taka jak ta uprawiana przez komunistyczne władze w czasach PRL, bezpowrotnie przeszła do historii? Zmienił się ustrój, zmieniły się media, zmieniło się społeczeństwo...
Nie zmieniły się jednak, nawet w dobie internetu, pragnienia ludzi władzy, by o tym, co robią, mówić przede wszystkim dobrze.
Jolanta Kamińska