Stan wojenny: Dziennik pisany w areszcie przy ul. Rakowieckiej
"Zawieźli nas na Komendę przy ulicy Malczewskiego. Bili tak niby dla rozgrzewki, bo przez nas, zamiast siedzieć w ciepłym komisariacie, musieli się uganiać po ulicach i zmarzli".
Stanisław Cegliński urodził się 20 marca 1962 w Łomiankach pod Warszawą. Jesienią 1981 rozpoczął studia na Wydziale Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej. W tym samym czasie został członkiem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Na swojej uczelni był uczestnikiem strajku w listopadzie i grudniu w sprawie rektora radomskiej WSI. Znaczenie tego strajku jest ciągle niedocenione. Wzięło w nim udział kilka tysięcy studentów z największych ośrodków akademickich w kraju. Radykalizujące się nastroje uczestników, spowodowane m.in. pacyfikacją Wyższej Szkoły Pożarniczej, spowodowały, że znaczna część strajkujących tuż po wprowadzeniu stanu wojennego zasiliła szeregi tworzącej się konspiracji.
Cegliński, podobnie jak inni uczestnicy strajku opuścił uczelnię 12 grudnia. Po wprowadzeniu stanu wojennego włączył się do działalności podziemnej. Wraz z innymi studentami z Politechniki Warszawskiej, m.in. z Markiem Więzowskim[1], Markiem Głowackim[2], Ryszardem Nachiło[3] brał udział w akcjach plakatowania. Równocześnie podjął współpracę ze studentami z Uniwersytetu Warszawskiego, kolportował pismo "Przetrwanie"[4].
Od września 1982 związał się z grupami Wykonawczymi RKW[5]. Działał w tzw. grupie "Waldeczków" kierowanej wówczas przez Wiktora Świercza. Brał udział w licznych akcjach ulotkowych i plakatowania. 6 grudnia tego roku został zatrzymany przez patrol MO. W trakcie pobytu w Areszcie Śledczym pisał dziennik, który po wyjściu na wolność uzupełnił tylko o kilka nazwisk.
[1] Marek Więzowski w 1981 r. kierował strukturami NSZ na Wydziale Inżynierii Lądowej PW, wiceprzewodniczący NZS na PW, delegat PW NZS na I Krajowym Zjeździe Delegatów NZS w Krakowie (kwiecień 1981).
[2] Marek Głowacki, działacz Polskiego Związku Akademickiego (1980-1981), działacz Grup Oporu "Solidarni", członek grupy "Waldeczków" (1982-1986), kolporter wydawnictw niezależnych (1983-1987), współorganizator wydawnictwa "BiS". (1985-1987).
[3] Ryszard Nachiło, działacz Grup Oporu "Solidarni", członek grupy "Waldeczków" (1982-1989), działacz NZS UW (1984-1989), współzałożyciel i redaktor pism "MIŚ" i "Grizzly", emiter II Programu Radia "Solidarność" (1985-1987), hurtowy kolporter wydawnictw niezależnych (1984-1989), w latach 1983-1989 zajmował się składaniem książek, drukarz "Przeglądu Wiadomości Agencyjnych" (1985-1989).
[4] "Przetrwanie" - pismo wydawane w Warszawie przez działaczy podziemnych struktur NZS od 11 stycznia do 5 lipca 1982. W tym czasie ukazały się 24 numery.
[5] Struktura kierowana przez Teodora Klincewicza, w następnych latach znana jako Grupy Oporu "Solidarni".
Stanisław Cegliński
Pawilon III, Oddział II, Cela nr 10 6.12.1982 - 28.12.1982
06 XII. O godzinie 6.00 zostałem zatrzymany na ulicy Puławskiej wraz z Ryszardem Nachiło i Wiktorem Świerczem[1] podczas akcji plakatowej. Na witrynach sklepów rozklejaliśmy ulotki "SOLIDARNOŚĆ WALCZY". Akcja przebiegała w miarę spokojnie. Rysiek mazał szyby klejem, Witek naklejał ulotki, a ja miałem uważać czy nic złego się nie dzieje. Po skończonej akcji, szczęśliwi i rozluźnieni, wsiedliśmy do tramwaju marząc, aby jak najszybciej wrócić do domu.
Niestety nie zauważyliśmy, że cały czas byliśmy pod obserwacją Milicji, która robiła wszystko, aby nam ten szczęśliwy powrót uniemożliwić. Wpadli więc na sprytny pomysł i zatrzymali radiowóz na szynach pomiędzy przystankami blokując jadący tramwaj; z odbezpieczonymi pistoletami wsiedli do tramwaju i podeszli w naszą stronę. Spojrzeliśmy po sobie: oni mieli broń, a my tylko 2 RGM (pojemniki z gazem). W ich oczach można było wyczytać, że jej użyją. W tramwaju byli ludzie, którzy mogli zostać przypadkowo postrzeleni - wybór więc był prosty - trzeba się poddać. Zawieźli nas na Komendę przy ulicy Malczewskiego. Bili tak niby dla rozgrzewki, bo przez nas, zamiast siedzieć w ciepłym komisariacie, musieli się uganiać po ulicach i zmarzli.
Przesłuchiwał mnie oficer SB, proponował współpracę i kusząc wczasami na Krymie dawał jednocześnie do zrozumienia, że jeśli się nie zgodzę to załatwią mnie do końca życia. Po mojej odmowie sprawę przejęła prokuratura. Jeszcze tego samego dnia, około 20.00 przewieźli nas na Komendę na Żytniej, na tak zwany "dołek". W jednej celi ze złodziejami, pijakami i takimi tam sobie różnymi gośćmi dzieliliśmy drewniane ławy i brudne koce. Jeden z naszych współlokatorów od 1961 nie był dłużej niż cztery miesiące na wolności. Jednak po przełamaniu pierwszych lodów można było nawiązać z nimi bliższy kontakt i do późna w nocy trwały nocne więźniów rozmowy.
07 XII. Znów przesłuchanie - ten sam oficer co wczoraj pytał o poglądy i nastawienie środowiska studenckiego względem władzy i stanu wojennego.
Wieczorem, skutych w kajdanki, grożąc, że będą strzelać, jak nam coś głupiego przyjdzie do głowy, zawieźli nas do prokuratury. Po złożeniu wyjaśnień Pani Prokurator odczytała nam akt oskarżenia - kara z paragrafu 282 kk i z art. 49 Dekretu o stanie wojennym - od trzech do pięciu lat odsiadki.
08 XII. Spokojnie spędziłem czas na dołku. Na śniadanie chleb ze smalcem i czarna kawa, na obiad jakaś parszywa zupa, na kolację to samo, co na obiad. Do przykrycia tylko dwa koce, także w nieogrzewanej celi trzęśliśmy się z zimna i tuliliśmy do siebie jak kurczaki.
9 XII. Rano konwojenci zabrali mnie do aresztu śledczego na Rakowieckiej Pawilon III, Oddział II cela nr 10. W czteroosobowej celi czekało już na mnie dwóch innych więźniów. Przedstawili się: Darek Rutkowski[2] z Radia Solidarność, który nadawał między innymi audycje z Kościuszki 4 m 3 oraz Tadeusz Wypych[3], szef poligrafii MRKS-u[4]. Po trzydniowym pobycie na "dołku", jak by nie było obskurna cela wydawała mi się Hotelem Forum[5].
Ogólnie można wytrzymać, gdyby nie to, że przyzwyczajony do swobody, wolności i ruchu człowiek teraz musi przebywać w tej klatce 24 godziny na dobę.
Od 9 do 13 XII. Życie toczy się swoim szarym więziennym trybem. O godzinie 6.00 pobudka, 7.00 śniadanie, 13.00 obiad, 17.00 kolacja i krótki półgodzinny spacer. 18.00 apel, odebranie spodni, swetrów, płaszczy i butów. Nie wolno siadać, ani tym bardziej leżeć na łóżkach. Do przykrywania dostajemy dwa koce, poza tym dwa prześcieradła i poduszkę. Śpimy na mało przyjemnie pachnących materacach.
Jako wyposażenie dostałem jeszcze aluminiowy kubek, dwa talerze i łyżkę. Z odzieży (poza spodniami, swetrem, skarpetkami i butami wszystko inne zabrali) dostałem czapkę, płaszcz, kalesony i koszulę. Bardzo pomogli mi koledzy z celi, dostałem od nich szczotkę, pastę do zębów, papierosy, dzielili się ze mną też skromnym pożywieniem, które dostali w paczkach.
Wyżywienie kiepskie (choć dużo lepsze niż na dołku), na śniadanie czarna kawa, margaryna i ewentualnie jakieś dodatki: ser topiony, smalec, marmolada, chleba dostajemy po ćwiartce na dzień. Obiady: surówka z kapusty, kartofle i ohydny sos, zupy różne. W sobotę jest bigos, a w niedzielę można czasem dostać kotlet mielony z buraczkami. Na kolację zupa (ale sporadycznie) i mniej więcej to samo co na śniadanie (dodatkowo dostaję trochę więcej niż moi koledzy z racji tego, że nie mam jeszcze 21 lat - rano starsi więźniowie roznoszący śniadanie uszczęśliwiają mnie dodatkową porcją wołając "marmoladka dla małolatka"). W czwartki łaźnia. Raz na dwa tygodnie można wypożyczyć cztery ksiązki (zbiory tutejszej biblioteki są dość obszerne). W celi panuje optymizm, krążą pogłoski, że Sejm uchwali 13 XII zniesienie stanu wojennego, a to pociągnie za sobą amnestię.
13 XII. Rano kipisz (więzienna rewizja w celi). Zabrali nam naszą kochaną i tak starannie zrobioną grzałkę do herbaty. Mimo, że odcięci od świata, więźniowie już dawno wymyślili sposoby polepszenia sobie nastroju. Jednym ze sposobów było tak zwane robienie "czaju". Picie tak zwyczajnego na wolności napoju jak herbaty było w więzieniu zabronione i zwalczane z całą furią przez służbę więzienną. Ale były sposoby, aby się napić... i ryzykować było warto. Herbata była przemycana do więzienia jako tytoń w paczkach od rodzin. Pustą metalową tubkę po paście do zębów cięło się w cienkie paski i tworzyło kabelek. Do tego grzałka - dwa wieczka po konserwach związane nitką i oddzielone zapałkami w środku. Wystarczyło tylko jeden koniec kabelka podłączyć do oprawki żarówki, drugi do kranu - włożyć grzałkę do kubka z wodą i po kilku sekundach był wrzątek, a po kilku minutach upragniony "czaj" - nic przyjemniejszego niż pić skondensowany napój, czuć lekki szum w głowie i mieć poczucie, że się zrobiło w konia klawiszy .
Wieczorem na apelu podczas odbierania odzieży pokazała się Atanda - więzienne ZOMO, w pleksiglasowych kaskach, w bluzach moro i ze szturmowymi pałkami. Ponieważ Sejm nie podjął oczekiwanych decyzji, władze więzienne obawiały się rozruchów, szczególnie na trzecim pawilonie i w ten oryginalny skądinąd sposób próbowano dać nam do zrozumienia bezcelowość jakichkolwiek akcji. Oczywiście o żadnym bardziej skoordynowanym spisku wśród aresztantów nie mogło być mowy, chociażby z uwagi na trudności w porozumiewaniu się. Porozumiewać się z sąsiednimi celami można :
- morsem (stukając czymś twardym w ścianę - dwa szybkie uderzenia kreska, jedno - kropka);
- przez kibel (po wybraniu wody z sedesu) - metoda bardzo dobra, łatwa do zastosowania i trudna do namierzenia, aczkolwiek można było pogadać tylko z celą na górze albo na dole;
- krzykiem przez okno - bardzo ryzykowne.
Te sposoby nawiązywania kontaktu były bardzo represjonowane przez służbę więzienną. O porozumiewaniu się z druga stroną pawilonu praktycznie nie mogło być mowy. Nastroje wśród więźniów bardzo się pogorszyły, zapanował czarny pesymizm i zrezygnowanie (chociaż jeszcze jest cień nadziei).
14 XII. Przesłuchanie. Przesłuchiwał porucznik Jóźwiak[6] z KSMO. Wyraźnie bagatelizował sprawę, wyrażając swoje niezadowolenie, że musi zajmować się tak błahymi rzeczami. Podczas przesłuchania dowiedziałem się, że oprócz nas tej nocy aresztowano jeszcze dwóch innych plakatujących w rejonie Alei Jerozolimskich. Podobno sąsiedzi z sąsiedniego pokoju Witka.
Później dowiedziałem się że byli to Zbyszek Hurlak[7] i Marek Głowacki.
15 XII. Znów przesłuchanie. W protokole napisałem, że podtrzymuję moje zeznania złożone w prokuraturze.
21 XII. Znów przesłuchanie. Pytał o sytuacje materialną moich rodziców, o opinię u sąsiadów, czy byłem karany i o inne takie sprawy. Tego samego dnia dostałem paczkę: polędwica, sardynki, kiełbasa, gałązka jodły, opłatek. Nastroje w celi wyraźnie się poprawiły.
22 XII. Rano przyprowadzili do nas czwartego aresztanta (Marek Boszko[8] z MKK[9]). W tym momencie jakoś lepiej się poczułem. Może z tego względu, że odizolowani mieliśmy wrażenie, że jesteśmy sami, a tu okazało się, że jednak są ludzie, którzy jeszcze coś robią. Dodało mi to otuchy, wiary i siły. Ostatecznie czterech to zawsze więcej niż trzech.
Tuż przed obiadem zabrali mnie z celi na rozmowę z prokuratorem. Dowiedziałem się, że mam adwokata (Grażyna Błaszczyk). A więc moje wcześniejsze obawy, że będą nas trzymali nieskończenie długo bez procesu okazały się bezpodstawne. Lepszego prezentu na święta nie mogli mi już zrobić.
Wieczorem wpadka... jak zwykle krzyczałem przez okno "dobranoc ekstremie" i zostałem przyłapany przez klawisza Jasia. Wpadł w rozpiętym mundurze rozjuszony do celi i szczęśliwy wymamrotał - teraz to ch... z tobą koniec - był wściekły i szczęśliwy zarazem - musiał długo na mnie polować... i w końcu się udało. Wieczorem nastroje były zupełnie inne niż w poprzednich dniach, wpłynęła na to obecność czwartego.
23 XII. Rano raport u naczelnika pawilonu (tłusty łysawy major i jeszcze jeden, którego nie znam). Zachowywali się dość grzecznie, próbując perswazją mnie przekonać o bezcelowości mojego postępowania. Mimo, że zbliżały się święta i na kratach wisiały gałązki jodły, nikt z nas tego bardziej nie odczuł. Może dlatego, że więzienne życie toczyło się normalnie a nikt z nas nie miał w sobie siły, aby stworzyć przedświąteczny nastrój.
Dopiero po zgaszeniu światła przez otwarte okno dochodzi do nas cicha kolęda "Przybieżeli do Betlejem". Nastrój stał się wtedy zdecydowanie przedświąteczny. Każdy zapadł w zadumę i przygnębienie. Nikt z nas nie znał słów żadnej kolędy.
24 XII Wigilia. Życie toczy się nadal monotonnie i szaro. Nic ciekawego poza tym, że była łaźnia i fryzjer, dostaliśmy książki i czystą bieliznę. Wieczorem dostałem dwie pocztówki. Jedną od Andrzeja, Jerzego i Filipa[10] i innych (nie wiem zupełnie, co to za "inni"), a drugą od kolegów z grupy. Podniosły one mnie bardzo na duchu i zdecydowanie polepszyły nastrój.
Jednak poza więzieniem jeszcze jest ktoś, kto pamięta i dobrze mi życzy. Przedtem dostałem jeszcze odzieżowa paczkę: ciepłą kurtkę, buty zimowe, ręcznik zabrali. Dostałem tylko maść na grzybicę (po sporych kłopotach), pastę do zębów, szczoteczkę, mydło i papier toaletowy (więc rodzice też o mnie pamiętają).
Wigilijna kolacja. Ból, ból i jeszcze raz czarny nieznośny ból, smutek. Krzyk dziewczyny za oknem "następnych Świąt w domu" i jeszcze raz ten ból. Tysiące młodych chłopców i dziewcząt zamkniętych w betonowych klatkach. Puste nakrycia przy wigilijnych stołach, gdzie czekają bliscy... ból i jeszcze raz ból, rozterki, zwątpienie.
Nasz stół nawet nie najtragiczniej zastawiony, doliczyliśmy się siedmiu potraw. Dzieliliśmy się opłatkami, Tadziu też. Najszybszego wyjścia, studiów, żebyśmy się więcej nie kłócili. Potem się mocno wycałowaliśmy, mieliśmy poczucie pewnej wspólnoty. Rozmowa toczyła się przeważnie na tematy polityczne, plan działania, obżarliśmy się niesamowicie. Po zgaszeniu światła już tylko dla samej przyzwoitości (ponieważ nikt z nas nie znał w pełni słów), odmruczeliśmy dwie kolędy.
25 XII. Szaro, przeciętnie, smutno. Nic się nie zmieniło, poza tym, że klawisze mają białe koszule. Spacer - z jednej betonowej klatki do drugiej tylko tyle, że bez dachu ;właśnie brak tego dachu dla zamkniętego człowieka stanowi wprost niesamowite i niewyobrażalne źródło radości, uniesienia i jeszcze innych wrażeń. Wieczorem z celi powyżej odebraliśmy "pukankę" Morsem - "woda z kibla". Po wybraniu wody i po krótkiej rozmowie okazało się, że rozmawiam z Witkiem, którego posadzili nade mną.
Więźniowie korzystając z odwróconej uwagi klawiszy, którzy olali służbę i nas i schlali się w trupa, próbowali nawiązać kontakt ze znajomymi. Rozległo się pukanie tak, że nie można było się zorientować, kto ani z kim puka. Krótkie krzyki wywoławcze "Adam z MRKS[11]" "Jacek R". Po tym wywołaniu następowała krótka rozmowa uzgadniająca niektóre szczegóły. Potem krótkie przyjacielskie: cześć, cześć, trzymaj się. Po chwili znów następna para rozmawiała "cichym krzykiem".
Jakichś trzech więźniów krzyknęło razem "Wesołych Świąt’, ktoś odpowiedział "nawzajem". Ponadto jeszcze "Szymon[12] pozdrawia Adama" (to ja krzyczałem). Komuś nie wyszła pukanka i dogadywał się przez okno. Potem nastąpiła cisza.
26 XII. Dzień szary i ponury. Wieczorem z jakieś celi dobiegał śpiew "Roty". Potem znów rozmowa z Witkiem. Rano czułem się trochę chory i Witek powiedział, że dobrze byłoby zachorować, żeby przeciągnąć termin sprawy, niestety pod wieczór czuję się lepiej. Chłopcy (Darek i Marek) rozmawiają na tematy militarne od pistoletów poprzez samoloty aż do pancerników.
27 XII poniedziałek. Rano rozmowa z wychowawcą. Podpisałem deklarację o regulaminie. Następnie próbował rozmawiać ze mną na temat spraw politycznych. Na przykładzie: że jeżeli 50,5 proc. będzie za dyrektorem a 49,5 proc. przeciw, potem gdy dyrektor opluje sprzątaczkę lub obryzga błotem jakiegoś pracownika i wtedy będzie 50,5 proc. przeciw Dyrektorowi, to co wtedy? Gdzie ta demokracja, przecież większość jest przeciw, próbował mi wytłumaczyć niecelowość reform. Oczywiście Solidarność doprowadziła kraj do kryzysu. Podziemie jest organizacją terrorystyczną, czego w żadnym wypadku nie można powiedzieć o ZOMO i Milicji. Oczywiście tylko mi się wydaje, że większość społeczeństwa nie popiera linii socjalistycznej odnowy i nie aprobuje zarządzeń władz. Przykład - nie udał się strajk 10 listopada.
Gdy mu powiedziałem o zastraszaniu, powiedział: świetnie, bo tak właśnie trzeba. Gdy się dowiedział, że nie zmienię swoich poglądów, wróżył mi karną kompanię polową. Proponował mi nawet wyjazd na Zachód. Gdy się okazało, że jego linia myślenia zaczyna w pewnych miejscach szwankować, powiedział, że racja jest po stronie silniejszego i wszyscy muszą się podporządkować, z czym się zgodziłem. Na koniec jeszcze raz wyjechał z wyjazdem na Zachód. No i do widzenia.
Podejrzewam, że ten Zachód był jego rozwiązaniem, co prawda dość marginesowym, dręczących kraj kłopotów. On jako wychowawca bierze delikwenta na rozmowę, a skoro ten nie daje się przekonać, to trzeba na Zachód. Tam dopiero będę mógł mówić, co mi się podoba.
Około 12.00 widzenie z ojcem. Dowiedziałem się, że sprawa poszła do sądu w piątek i rozprawy należy się spodziewać jutro lub pojutrze. Dowiedziałem się jeszcze, że wyrzucili mnie ze szkoły, adwokat zaś wyraził nadzieję, że wszystko powinno się skończyć dobrze (błaha sprawa). Adwokatem okazał się jakiś Jaszczyk ze Świętego Marcina. Dowiedziałem się, że rodzice dowiedzieli się o mojej sprawie w poniedziałek z telewizji.
Rozmowa z Witkiem - zachorował na cztery dni, nie wiem czy słusznie, sprawa prawdopodobnie trochę się przeciągnie, ale czy obejmą nas wtedy ułaskawienia?
Po zapytaniu, czy ktoś ma kontakt z kimś z MRKS-u, MKK lub Radia[13] wmieszał się Grzesiek Gampel[14], też z MRKS, kolega Tadka. Tadziu od razu dorwał się do kibla i uzgadniali niektóre szczegóły postępowania chyba jeszcze przez pół godziny. Potem jeszcze Grzesiek rozmawiał z Darkiem; powiedział, że liczy na wyrok w zawieszeniu.
28 XII. Rano klawisz każe mi się ubrać (myślę, że to tylko widzenie z adwokatem) wyprowadza z celi i zamyka w katarynie (małe przejściowe pomieszczenie z kubłem na odchody). Klawisze są podejrzanie mili i uprzejmi... ???
Potem rozmowa z wychowawcą. Zapytał mnie, co będę robił na Sylwestra. Coś zaczynam wietrzyć, ale nie mam jeszcze pewności. Potem pytał, jak oceniam swoje postępowanie z pozycji przebywania 3 tygodnie w kiciu i czy zamierzam nadal działać.
Odpowiedziałem, że nie, ale dodałem, żeby nie przypisywał sobie tego swojej działalności wychowawczej tylko mojemu wewnętrznemu przekonaniu i mojej zupełnie autonomicznej decyzji. Zadawał jeszcze dużo głupich pytań a na koniec na moje do widzenia odpowiedział, że wyraża nadzieję, że nie spotkamy się po tej stronie muru ....
Wydedukowałem sobie, że już dzisiaj będę miał sprawę w sądzie... ??? Ale przecież Witek jest chory... ???
Na dole strażnik wręczył mi moje rzeczy, nawet nie mogłem pożegnać się z kumplami. Potem znów do kataryny - nie wiedziałem, co w ogóle o tym myśleć. Po jakieś pół godzinie otworzyły się drzwi, wyszedłem. Po korytarzu z wielkimi tobołkami toczył się również Witek.
Dopiero w przebieralni od halikaktorów dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie wychodzimy na wolność. Czyżby umorzyli śledztwo...? W przejściówce było nas sześciu do wyjścia (dołączył do nas Rysiek i trzech kryminalistów). Po zwrocie forsy, dokumentów i zegarka czekaliśmy jeszcze w przejściówce - upamiętniłem się w niej napisem "STACHU PW NZS WOLNOŚĆ".
Potem nareszcie poza bramę. W bramie jeszcze oddali nam dowody, pytali, dokąd się udajemy i kazali mi zgłosić się jutro na Komendę Dzielnicową. Potem poza mur... !!!
Radości nie ma końca, wszystko jest nowe - czuję się trochę jak mieszkaniec najdzikszej dżungli, który ni stąd ni zowąd znalazł się w środku tętniącego życiem wielkiego miasta. Przechodnie na ulicach, sunące ulicami samochody, tramwaje i autobusy. Normalni, zwyczajni, zapędzeni ludzie żyjący własnymi sprawami.
Jazda autobusem, chodzenie prosto środkiem chodnika stanowi źródło nowych niewyobrażalnych i jakże radosnych przeżyć. Twarze, dużo twarzy, każda żyje czym innym - swoim własnym życiem. Dziewczyny - największe szkarady wydają mi się teraz księżniczkami. Luźne rozmowy w tramwaju, zapach kobiecych perfum - to wszystko ogłusza, przytłacza, cieszy.
Cieszę się nawet głupim kupowaniem biletu w kiosku. Chłonę całą piersią życie miasta. Wszystkiego uczę się na nowo i przeżywam na nowo.
[1] Wiktor Świercz, członek NZS (od 1980), działacz Grup Oporu "Solidarni", szef grupy "Waldeczków" (1982-1985), uczestnik licznych akcji miejskich, kolporter wydawnictw niezależnych.
[2] Dariusz Rutkowski, emiter podziemnego Radia "Solidarność", zatrzymany 8 czerwca 1982 z nadajnikiem, skazany w 17 II 1983 przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego na karę 2 lat pozbawienia wolności.
[3] Tadeusz Wypych, drukarz w NOW-ej (1980-1981), redaktor pisma "NTO" (1981), od wiosny 1982 drukował dla MRK"S", aresztowany, współzałożyciel kilku wydawnictw, m.in. Piechur, Mysia 5, drukarz "Tygodnika Mazowsze", drukarz i redaktor techniczny pisma "Czas Przyszły" (1988-1989).
[4] MRK"S" - Międzyzakładowy Robotniczy Komitet "Solidarności", podziemne porozumienie kilkudziesięciu zakładów pracy, powstało wiosną 1983, znane z radykalnych metod działania, w drugiej połowie 1982 częściowo rozbite na skutek aresztowań, na mniejszą skalę działała do 1989 r.
[5] 4 osobowa cela o wymiarach 3x4metry, po 2 podwójne łóżka, 2 stoliki, 4 taborety, kibel, umywalka, okno przy stoliku z 1 taboretem, drzwi między kiblem a 2 taboretem.
[6] Witold Jóźwiak, oficer Wydziału Śledczego Komendy Stołecznej MO. W okresie stanu wojennego przeprowadził wiele przesłuchań działaczy podziemia. Na przełomie 1982 i 1983 r. w sposób bardzo brutalny przesłuchiwał członków tzw. grupy "Suchego". Zob. W. Domagalski, Grupa "Suchego". Cz. 2: Śmierć pani Kryńskiej, [w:] "Gazeta Polska" 2009, nr , s. 28.
[7] Zbigniew Hurlak, działacz Grup Oporu "Solidarni", członek grupy "Waldeczków" (1982-1985), kolporter wydawnictw niezależnych (1983-1987), współorganizator wydawnictwa "BiS". (1985-1987).
[8] Marek Boszko, działacz Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego, uczestnik akcji zagazowania Teatru Wielkiego przy pomocy granatów łzawiących i substancji zasmradzających (X 1982), aresztowany (XI 1982), przebywał w Areszcie Śledczym na ul. Rakowieckiej, postawiony przed Wojskowym Sądem Garnizonowym, zwolniony na mocy amnestii (VIII 1983).
[9] MKK - Międzyzakładowy Komitet Koordynacyjny, obok MRK"S" największe na Mazowszu podziemne porozumienie zakładów pracy, utworzone w styczniu 1982, kierowane początkowo przez Marka Hołuszkę, następnie Ewę Choromańską. MKK było wydawcą tygodnika "Wola".
[10] Studenci z Wydziału Inżynierii Lądowej PW, działacze Grup Oporu “Solidarni"
[11] Adam Borowski, czołowy działacz MRK"S", współorganizator akcji odbicia ze szpitala Jana Narożniaka (VI 1982), aresztowany 10 VII 1982, skazany przez Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego na 3,5 roku więzienia (V 1983), zwolniony warunkowo (VII 1984), w następnych latach członek Organizacji Solidarność Walcząca, niezależny wydawca (Prawy Margines, Wers).
[12] “Szymon" - pseudonim T. Wypycha.
[13] Radio "Solidarność" założone przez Zofię i Zbigniewa Romaszewskich. Pierwsza audycja została nadana 12 kwietnia 1982. W połowie tego roku jego działalność została przerwana na skutek serii aresztowań. Od 1983 r. kontynuowało działalność jako I Program Radia "Solidarność" pod kierownictwem Wojciecha Stawiszyńskiego.
[14] Grzegorz Gampel, od 1980 działacz "Solidarności", m.in. sekretarz KZ w Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie (1981), szef kolportażu MRK "S" (1982-1989), aresztowany, osadzony w Centralnym Areszcie Śledczym (8 VII 1982-VIII 1983), skazany na 2 lata więzienia, osadzony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, zwolniony na mocy amnestii.
Relacja Stanisława Ceglińskiego znajduje potwierdzenie w dokumentach znajdujących się w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej[1]. Wynika z nich, że S. Cegliński, W. Świercz i R. Nachiło zostali "zatrzymani w trakcie naklejania na murach domów oraz w tramwaju [nr 18] plakatów z napisem "Solidarność walczy" 6.12.82 przy Puławskiej". Znaleziono przy nich 50 ulotek, 5 tubek kleju produkcji bułgarskiej, 2 pojemniki kleju, "ręczny miotacz gazu z przyciskiem do aerozolu i kapturkiem koloru czerwonego "Lepkol".
Zostali tymczasowo aresztowani i osadzeni w Areszcie Śledczym przy Rakowieckiej 37. 7 grudnia Prokuratura Rejonowa dla Dzielnicy Warszawa-Mokotów wszczęła śledztwo w trybie doraźnym, zakończone 22 grudnia. Tego samego dnia wiceprokurator Irena Gostomska zamknęła śledztwo i miała sporządzić akt oskarżenia, który miał być przesłany do Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. 28 grudnia wobec całej trójki uchylono areszt tymczasowy.
W 1983 r. odbyły się dwie rozprawy przed Sądem Rejonowym dla M. St. Warszawy. Adwokaci Jan Olszewski[2] i Stanisław Szczuka[3] doprowadzili do odroczenia trzeciej i w rezultacie S. Cegliński, W. Świercz i R. Nachiło zostali objęci amnestią z lipca 1984 r.
Po wyjściu na wolność S. Cegliński kontynuował działalność w grupie "Waldeczków", biorąc udział w kolejnych akcjach miejskich. Na skutek doświadczeń związanych z pobytem w Areszcie Śledczym zainicjował uruchomienie tzw. "gadały"[4] dla więźniów politycznych z ul. Rakowieckiej. 1 maja 1983 r. w godzinach późnowieczornych miała miejsce emisja audycji z dachu kamienicy przy ul. Narbutta 42 lub 44. Była doskonale słyszalna w jednym ze skrzydeł więziennego budynku.
W okresie od lipca 1986 r. do kwietnia 1987 r. był współorganizatorem, razem z Mariuszem Kamińskim[5] i Wojciechem Nachiło[6], krótkich demonstracji studenckich. W tym samym czasie, m.in. wraz W. Nachiło, Adamem Rosłońcem, Zbigniewem Krawczykiem[7], był emiterem II Programu Radia Solidarność[8].
W marcu 1987 zainicjował działalność Studenckiej Rozgłośni Radiowej. Był autorem tekstów, jednym ze spikerów i emiterem. W lipcu tego samego roku wyjechał na dziesięć lat do Niemiec. Do upadku komunizmu organizował demonstracje i pikiety pod ambasadą PRL w Kolonii.
[1] IPN 0331/379 Akta kontrolne śledztwa przeciwko Stanisławowi Ceglińskiemu, Wiktorowi Świerczowi i Ryszardowi Nachiło.
[2] Jan Olszewski, m.in. obrońca w procesach politycznych od 1964, m.in. Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego (1965), członków organizacji Ruch (1971), ekspert MKS w Stoczni Gdańskiej (1980), współautor statutu "Solidarności" (1980), obrońca posiłkowy w procesie morderców ks. J. Popiełuszki (1984-1985).
[3] Stanisław Szczuka, od 1956 r. obrońca w procesach politycznych, m.in. w procesie tzw. taterników, członków organizacji Ruch (Jana Kapuścińskiego i Stefana Niesiołowskiego w 1971 r.), procesach radomskich (1976), twórców Radia "Solidarność" (1982), działaczy MRK"S" (1983).
[4] "Gadała" - proste urządzenia składające się z głośnika oraz magnetofonu, służące do ulicznych emisji. Jej uruchomienie powodowało emisję audycji dobrze słyszalnej w odległości do kilkudziesięciu metrów.
[5] Mariusz Kamiński, w latach 1985-1989 czołowy działacz NZS na Uniwersytecie Warszawskim, (1986-1990) członek Krajowej Komisji Koordynacyjnej NZS, (1987-1990) wiceprzewodniczący Zarządu Uczelnianego NZS na UW, redaktor "Kuriera Akademickiego" (1985-1989), emiter i organizator lokali do emisji II Programu Radia "Solidarność" (1985-1988) i Radia NZS (1988), współorganizator tzw. "demonstracji kadrowych" (1986-1989).
[6] Wojciech Nachiło, brat Ryszarda, działacz Grup Oporu Solidarni (1982-1989), od 1984 szef grupy "Waldeczków", emiter II Programu Radia "Solidarność" (1985-1987), działacz NZS na Uniwersytecie Warszawskim (1985-1989), członek Zarządu Uczelnianego NZS UW (1987-1989), współzałożyciel i redaktor pism "MIŚ" i "Grizzly".
[7] Adam Rosłoniec i Zbigniew Krawczyk działali w latach 80. w grupie "Waldeczków", emiterzy II Programu Radia "Solidarność"
[8] II Program Radia "Solidarność" założony przez Andrzeja Fedorowicza i Jana Strękowskiego, redaktorów "Tygodnika Wojennego", a następnie "Przeglądu Wiadomości Agencyjnych". Działało do 1989 r.
Wstęp i opracowanie: Włodzimierz Domagalski