To jedna z najgłośniejszych kradzieży PRL. Złodzieje połakomili się na relikwie

Biskup, męczennik, święty. Choć całe życie stronił od wielkiej polityki, ostatecznie i tak został w nią uwikłany. Wielokrotnie miał okazję obejmować intratne stanowiska zarówno kościelne, jak i dworskie, ale wolał opowiadać o Bogu pogańskim ludom. Podczas swojej misji zginął, odcięto mu głowę i wbito na pal. Po śmierci jego ciało było kilkakrotnie wykradane. Ostatni raz na relikwiarz połakomili się złodzieje znad Wisły w 1986 r. Patron kościoła w Polsce, na Węgrzech i w Czechach. Europejczykom znany jako święty Adalbert, dla Polaków to święty Wojciech.

Od Wojciecha do Adalberta

Wojciech Sławnikowic urodził się w 956 r. w Libicach, jako syn bogatego i wpływowego rodu. Prawdopodobnie miał zostać wojem. Wskazywałoby na to jego imię: "ten, który cieszy się z bycia wojownikiem". Jednak już we wczesnym dzieciństwie okazał się słabowity, toteż rodzice postanowili przeznaczyć go do stanu duchownego. Od najmłodszych lat pobierał nauki, które miały go do tego przygotować.

Wojciech nie różnił się od innych dzieci w jego wieku, zdarzało mu się nie stosować do zaleceń nauczycieli, a nawet uciekać ze szkoły zakonnej. Mimo to rodzice wysłali go na studia do Magdeburga, gdzie nastolatek uczył się sztuk wyzwolonych, języka niemieckiego oraz szlifował znajomość łaciny. W tym czasie Wojciech przyjął bierzmowanie i imię Adalbert.

Reklama

Dwudziestopięcioletni biskup

Powrócił do Czech, a w 982 roku, mając zaledwie 26 lat, został biskupem Pragi. Tak szybka kariera nie jest szczególnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę zamożność i wpływowość jego rodziny. Młody, pełen zapału, zamierzał reformować kościół. Chciał, aby księża żyli ascetycznie i porzucili praktykę odpuszczania grzechów za pieniądze. Wojciech miał być też zwolennikiem wprowadzenia celibatu księży — za jego czasów duchowni mogli mieć żony, a byli i tacy, którzy wybierali konkubinat. 

Pomimo zaszczytnej godności, Wojciech w 988 r. wyjechał z Pragi do Italii. Jedni historycy mówią, że nie radził sobie z organizacją i reformowaniem kościoła w Czechach. Natomiast według innych, powodem wyjazdu (a może ucieczki?) Wojciecha był jego konflikt z władcą Czech, Bolesławem II Pobożnym. Po dwóch latach wrócił do Pragi, ale niebawem znów ją opuścił.

Zobacz również: Prezent na urodziny Hitlera. Krwawa ofiara niczym pogańskim bóstwom

Wojciech Sławnikowic u Bolesława Chrobrego

Powody opuszczenia Pragi po raz drugi nie są do końca jasne. Prawdopodobnie Wojciech popadł w kolejny konflikt z Bolesławem Pobożnym. Ponadto po początkowych sukcesach jego zalecenia jako biskupa były coraz mniej gorliwie przestrzegane. Do tego miała dojść jeszcze sprawa niewiernej żony jednego z możnowładców, która szukała azylu w zakonie. Biskup stanął w jej obronie, a mimo to wyciągnięto ją siłą z klasztoru i zamordowano.

Wojciech opuścił Pragę i zaczął podróże po Niemczech, Francji i Italii. Tak poznał cesarza Ottona i zaczął snuć plany chrystianizacji pogan. W 997 roku Wojciech Sławnikowic pojawił się na dworze Bolesława Chrobrego, gdzie podjął decyzję o wyprawie misyjnej do Prusów. Organizację misji wsparł książę Polski, przydzielając Wojciechowi między innymi ochronę wojów. Nim to jednak nastąpiło, Chrobry starał się przekonać Adalberta, aby duchowny został dyplomatą na jego dworze. Wojciech odmówił — liczyła się tylko misja chrystianizacyjna.

Gdzie kończy się wiara, a zaczyna głupota...

Wisłą Wojciech i przydzieleni mu wojowie dotarli do Gdańska. Potem Adalbert zdecydował się ruszyć do Prusów bez wojskowej obstawy. Historyk Gerard Labuda zwraca uwagę, że wyprawa Adalberta była nieprzygotowana. Przyszły święty nie znał języka ludu, któremu chciał o Bogu opowiadać, tamtejszej kultury, ani obyczajów. Jego wyprawa zakończyła się więc tak, jak należało się spodziewać: biskupa ścięto, a głowę jego wbito na pal — miało to miejsce 23 kwietnia 997 roku. 

Wydawać by się mogło, że wraz z końcem życia Wojciecha Sławnikowica nastał kres jego politycznego znaczenia. Nic bardziej mylnego — jego szczątki w stopniu większym, niż osoba Wojciech za życia — stały się przedmiotem politycznych gier między władcami średniowiecznego świata.

Zdjął głowę z pala i uciekł

Do pierwszej kradzieży ciała świętego Wojciecha doszło niedługo po jego śmierci. Nieznany z imienia Pomorzanin miał ukraść głowę Adalberta i przynieść ją na dwór Bolesława Chrobrego. Władca Polski postanowił odzyskać resztę ciała. Wieść głosi, że Bolesław zapłacił Prusom tyle złota, ile ważyło ciało Wojciecha. Tym sposobem męczennik spoczął w Gnieźnie. 

Śmierć Adalberta wywarła ogromne wrażenie w Europie. Już w dwa lata później ogłoszono go świętym. Pielgrzymka do grobu świętego Wojciecha stała się jedną z przyczyny, dla których Otton III przybył do Gniezna w 1000 roku. Właśnie wtedy cesarz włożył na głowę Bolesława Chrobrego swój diadem, co było symbolicznym uznaniem polskiego władcy za równego sobie.

Polski książę starał się też o utworzenie arcybiskupstwa w Gnieźnie pod patronatem świętego Wojciecha, co sława męczennika znacznie władcy ułatwiła. Był to kolejny powód, dla którego pozycja Chrobrego w ówczesnej Europie znacznie wzrosła i w efekcie umożliwia mu sięgnięcie po tytuł pomazańca Bożego — króla. Podczas zjazdu gnieźnieńskiego władca Polski wręczył Ottonowi III relikwie z ramienia świętego, które cesarz umieścił na rzymskiej wyspie na Tybrze.

Druga kradzież ciała

Po śmierci Bolesława I Chrobrego w 1025 roku monarchia piastowska przeżyła kryzys. Jego wnuk — Kazimierz Odnowiciel uciekł na Węgry, Polska została bez króla, a w dodatku wstrząsały nią wewnętrzne, ludowe zamieszki nazywane w historiografii — reakcją pogańską. Więcej na ten temat pisaliśmy w artykule: Bunty pogańskie: Nasi przodkowie nie chcieli zostać chrześcijanami.

Sytuację wykorzystał władający Czechami Brzetysław, który najechał, ograbił i zniszczył między innymi Poznań, Giecz i Gniezno. Wywożąc łupy, zabrał również bezcenne relikwie świętego Wojciecha, trzy wykonane ze złota płyty nagrobkowe oraz relikwie innych świętych i wiele innych skarbów.

Najazd ten był jednym z najbardziej wyniszczających w historii Polski, a jednocześnie było to drugi raz, gdy zwłoki świętego Wojciecha skradziono. Ostatecznie Kazimierz Odnowiciel (przy niemieckim wsparciu) powrócił do Polski i zaczął jej odbudowę, czemu zawdzięcza swój przydomek. Kościół polski wielokrotnie interweniował u papieża, aby ten nakazał zwrot relikwii świętego Wojciecha — bezskutecznie.  

Skąd w Gnieźnie relikwie?

W 1127 r. podczas przebudowy katedry gnieźnieńskiej odnaleziono relikwiarz głowy świętego Wojciecha zamurowany w ścianie z obawy przed kradzieżą. Istnieją przepuszczenia, że odnaleziono wówczas także inne, mniejsze relikwie świętego, oraz że katedra odzyskała ich część od kościołów w Polsce, którym zostały ofiarowane po śmierci Wojciecha. 

Obecność relikwii świętego Wojciecha w Gnieźnie była powszechnie znana w Europie — ciągnęły tu tłumne pielgrzymki, toteż podczas każdej zawieruchy w XV, XVI i XVII wieku przezornie ukrywano szczątki świętego w Uniejowie.

Lata 20 i nieuchwytni złodzieje

Ogromną stratą dla Gniezna była kradzież, do której doszło w 1923 r. Złodzieje wynieśli wówczas ze skarbca relikwiarz głowy świętego Wojciecha. Przestępców nie udało się schwytać, ani do dziś odnaleźć złodziei. Wówczas prymas August Hlond zwrócił się do papieża o przekazanie Gnieznu fragmentu relikwii, które ofiarował Bolesław Chrobry, Ottonowi III. Pius XI przystał na prośbę i szczątki świętego (a przynajmniej ich część) wróciły do Polski.


Żołnierz Wermachtu ratuje relikwie

Sierżant Wermachtu, Urban Thelen, w 1940 roku został oddelegowany jako szef biura nadzoru i uzupełnienia wojskowego do Inowrocławia. Tam spotkał Paula Mattauscha — niemieckiego duszpasterza, który nie tylko służył duchowym wsparciem przesiedlonym na okupowane ziemię Niemcom, ale w sekrecie również Polakom. Mężczyźni wraz z arcybiskupem Wrocławia — Adolfem Bertramem oraz polskim wikariuszem generalnym Archidiecezji Gnieźnieńskiej — Edwardem van Blericq, doszli do wniosku, że znajdujące się w katedrze gnieźnieńskiej relikwie świętego Wojciecha są zagrożone.

Urban Thelen w 1941 roku, dzień przed zajęciem katedry przez Gestapo, staje u jej bram. Otrzymuje drewnianą skrzynkę owiniętą papierem. Mężczyzna w mundurze Wermachtu wsiada z pakunkiem do pociągu i przewozi go do Inowrocławia, gdzie ksiądz Mattauschen chowa relikwie świętego Wojciecha pod posadzką w zakrystii kościoła świętego Mikołaja - tam doczekały one do końca wojny.

Jedna z najgłośniejszych i najzuchwalszych kradzieży w PRL

Opinię publiczną u schyłku PRL rozgrzała kolejna kradzież relikwiarza świętego Wojciecha, do której doszło w nocy z 19 na 20 marca 1986 roku. Trzech mężczyzn wykorzystując remont bazyliki, dokonało włamania i siekierami odcięło srebrne elementy trumny świętego. Sprawcy zbiegli, ale wysoka nagroda sprawiła, że już po kilku dniach w Gdańsku odnalazł się świadek, który donosił, że ktoś przetapia w piwnicy srebro.

W dwóch podejrzanych piwnicach milicjanci znaleźli przetopione bryły srebra i donice, w których palnikiem topiono cenny kruszec. Dowody zabezpieczono i przesłano do analizy technikom. Zgodnie z raportem Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji:

Gdy sprawcy uświadomili sobie, że nie uda im się sprzedać odciętych części sarkofagu nawet na czarnym rynku, zdecydowali się przetopić srebrną trumnę z 1659 roku — jeden z największych zabytków polskiej sztuki barokowej. Choć przestępców szybko schwytano, wiekowe arcydzieło przepadło na zawsze (dziś w bazylice prymasowskiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Gnieźnie można zobaczyć kopię, wykonaną przez gdańskiego złotnika).

Szczątki świętego Wojciecha przez wieki były obiektem pożądania — najpierw władców, którzy dzięki nim chcieli osiągać polityczne cele, potem złodziei — chcących z pomocą ociekających złotem i srebrem relikwiarzy realizować swoje sny o bogactwie. 

Zobacz również: Kobiety nie powinny brać kąpieli, bo rozbudza to ich żądze. Kogo oczyścił chrzest, nie musi się już nigdy myć

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polska Rzeczpospolita Ludowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy