Włodzimierz Markowski - powstaniec, konstruktor, mistrz kierownicy

Popularnie zwany Dyziem, był Włodzimierz Markowski człowiekiem wielu pasji i talentów. Jak na czasy PRL-u postać to nietuzinkowa, zapamiętana zwłaszcza za osiągnięcia w sportach motocyklowych.

Dziś, gdy świat ceni przede wszystkim wąską specjalizację we wszystkich dziedzinach zawodowych, a w życiu społecznym nonszalancki spokój skrywający kompleksy, sens terminów "Człowiek renesansu" czy "Człowiek z pasją" staje się anachronizmem, niezrozumiałym zwłaszcza dla młodego pokolenia. Ludzie w wieku średnim i starsi pamiętają jednak czasy, gdy wszechstronność i ekspresyjna pasja były wielkimi zaletami. Nie było to wcale tak dawno, jeszcze jakieś 20 - 30 lat temu powszechnie ceniono te cechy.   

Oba wspomniane terminy w idealny sposób charakteryzują Włodzimierza Markowskiego, dla tysięcy kibiców sportów motorowych popularnego Dyzia - człowieka z pasją, o szerokich zainteresowaniach i talentach.     

Reklama

Tak, Włodzimierz Markowski (urodzony w grudniu 1922 roku) miał wiele talentów i pieczołowicie dbał o ich rozwój. Przed wojną, w wieku 15 lat, zainteresował się krótkofalarstwem. Kilka lat później ta młodzieńcza pasja została spożytkowana w Powstaniu Warszawskim. Wtedy Włodzimierz Markowski wsławił się zbudowaniem w ciągu 2 dni powstańczej radiostacji "Burza". Za jej pośrednictwem nawiązano kontakt z Londynem.

Po wojnie przez przypadek odkrył nowe drzemiące w nim pasje, które w kolejnych latach pokierowały jego życiem. Zaraz po wojnie rozpoczął starty w zawodach motocyklowych i niemalże od razu ujawnił się jego wielki talent sportowy. W niedługim czasie stał się członkiem Kadry Narodowej. W 1947 roku, jako członek zespołu polskiego wziął udział w pierwszej powojennej "Sześciodniówce"  prestiżowym, międzynarodowym, motocyklowym rajdzie terenowym, który odbywał się wówczas w Czechosłowacji.

W rajdach najczęściej startował na motocyklach Jawa. Zaczął również triumfować w wyścigach motocyklowych, dosiadając motocykli Triumph i Norton. W zachowanych w archiwum rodzinnym wspomnieniach tak pisał o swoich motocyklowych początkach: " Po wojnie aby zarejestrować pojazd trzeba było być członkiem klubu. Wybrałem się do Klubu Sportowego OMTUR Okęcie, gdzie usłyszałem - wystartujesz w wyścigu ulicznym dookoła Politechniki. Na nic zdały się wykręty. - Klub musi się wykazać liczbą startujących - usłyszałem. - Po paru okrążeniach zjedziesz, że niby masz defekt.

 Po starcie, kiedy w pewnym momencie obejrzałem się, nikogo nie dostrzegłem. Przez chwilę nie wiedziałem, o co chodzi, a po prostu wszystkich zostawiłem daleko w tyle. Jechałem na motocyklu BMW 200, gdy inni jechali na "250". Po tym zwycięstwie zacząłem się dopytywać o inne wyścigi. Podobno ci, co oglądali moją jazdę na początku mówili: ten to się wcześniej czy później zabije. Fakt, szukałem guza. Pięć lat okupacji nauczyło mnie ryzyka, a sport dawał taką okazję. W każdym wyścigu jeździłem na granicy bezpieczeństwa. Dostawałem coraz lepsze motocykle: Triumph, Norton, Parillę. (...)

 Na motocyklach ścigałem się do momentu, gdy na obozie zimowym, na nartach, złamałem kręgosłup. Dałem się podpuścić Andrzejowi Żymirskiemu. Gdy byliśmy na Kalatówkach pokazał mi stromy zjazd i powiedział: - z tego na pewno nie zjedziesz. Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać. Zjechałem, lecz nie do końca: upadek, zdarta skóra z twarzy, kręgosłup na długie tygodnie do gipsu. Po takim wypadku trzeba było skończyć z motocyklami. Po pewnym czasie pomyślałem, że przecież mogę przesiąść się na samochody"  (cytat pochodzi z książki Tomasza Szczerbickiego "Motocykle w PRL. Rzecz o motoryzacji i nie tylko...", Poznań 2012).

Oprócz tego że startował jako zawodnik motocyklowy i zwyciężał, dodatkowo jeszcze sam przygotowywał pojazdy do startu. Wśród zawodników krążyły legendy o jego modyfikacjach i usprawnieniach maszyn, a o skuteczności tych działań można się było przekonać na trasach rajdów i wyścigów. Srodze odczuwali to rywale.   

To właśnie było kolejnym jego talentem - niesamowity zmysł techniczny. Nie było rzeczy, której by nie naprawił i wcale nie potrzebował do tego specjalistycznych narzędzi, wystarczało kilka kluczy, śrubokrętów, kombinerki, lutownica. Między innymi w latach 70, na własny użytek, skonstruował pierwszy antyradar.

W środowisku zawodników i wśród kibiców Włodzimierz Markowski zwany był popularnie  "Dyzio". Karierę motocyklową zakończył w drugiej połowie lat 50 z powodu wypadku, o którym wspomina. Potem rozpoczął zmagania samochodowe, wyścigowe i rajdowe. W drugiej połowie lat 60 posiadał samochód Porsche 912, na którym często startował. To było niesamowite auto - prawdziwy kwiat przypięty do waciaka PRL-u. Nawet dziś taki samochód wzbudza emocje i westchnienia marzycieli. W 1968 roku jako zawodnik wziął udział w słynnym wówczas rajdzie Monte Carlo. W latach 70 ścigał się również za kierownicą Polskiego Fiata 125p. Nie było to już jednak tak spektakularne jak jego kariera motocyklowa, dlatego w pamięci wielu miłośników sportów motorowych pozostał tylko jako utalentowany motocyklista.     

W czasie całej swojej przygody ze sportami motorowymi zdobył 20 tytułów mistrzowskich i wicemistrzowskich - w rywalizacji motocyklowej i samochodowej.

Poza sportem motocyklowym uprawiał jeszcze narciarstwo, tenis ziemny i dyscypliny lekkoatletyczne. Pasjonował się również myślistwem, był znakomitym strzelcem, odznaczonym przez Polski Związek Łowiecki.

Włodzimierz Markowski, popularny niegdyś Dyzio, zmarł 28 maja 2009 roku. To właśnie ludzie jego pokroju byli w naszym kraju ikonami określeń: "Człowiek renesansu" i "Człowiek z pasją".  

Tomasz Szczerbicki

-----------------------------

Zdjęcia do artykułu pochodzą z archiwum rodziny Markowskich.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy