Za 20 dolarów miesięcznie. Jak żyliśmy w PRL
Często w artykułach o latach PRL-u padają informacje o: dochodach, kradzieżach, wygranych, spadkach, kosztach utrzymania, cenach różnych produktów itp. I tu pojawia się problem. Powiedzmy: 2000 zł - ile było warte w 1956, 1962, 1974 czy 1985 roku?
Starsi czytelnicy pamiętają zapewne swoje pierwsze pensje, ale już szerokiemu gronu 20, 30 i 40-latków ta informacja może być bardzo przydatna do zrozumienia artykułów, w których padają konkretne kwoty pieniędzy.
W pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej sytuacja polityczna, społeczna i gospodarcza w naszym kraju była bardzo niestabilna. W przypadku polityki monetarnej, po okresie drastycznej dewaluacji złotego i galopującego wzrostu cen, sięgającego tysięcy i milionów, w roku 1950 przeprowadzono wymianę pieniędzy. Dla płac i cen zastosowano przelicznik 100:3, natomiast dla oszczędności w gotówce 100:1. To znaczy, że znienacka oszczędności tych, którzy trzymali je w bankach, w 2/3 wyparowały. Wprowadzono również zakaz posiadania dewiz oraz złota i platyny.
Nikt wówczas nie ufał bankom, więc pieniądze trzymano w przysłowiowej "skarpecie". Z drugiej strony, aby wymienić większą sumę pieniędzy w gotówce, trzeba było udokumentować jej legalne pochodzenie. W innym przypadku można było być posądzonym o kradzież, spekulację lub o oszustwa podatkowe na szkodę "młodego państwa ludowego".
Jak to zwał, tak to zwał, co najmniej 5 do 10 lat więzienia można było za to dostać. Wymianę pieniędzy z 1950 roku przygotowano dość szybko i w dużej tajemnicy. Informacja o niej stanowiła zaskoczenie dla społeczeństwa. Stała się smutnym finałem wielu prywatnych fortun.
Przeciętne dochody Polaków były wówczas ściśle kontrolowane przez państwo. Wszystko zostało ustalone i wyliczone. Dopiero w drugiej połowie lat 80., z powodu galopującej inflacji, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli.
Jako komentarz do powyższej tabeli warto dodać, że większość pracowników dużych fabryk państwowych, urzędów, edukacji, handlu i kilku innych branż zarabiało poniżej tej przeciętnej. Wynagrodzenia były raczej skromne, żeby nie powiedzieć głodowe.
W zaradności Polaków leżała tajemnica realnych dochodów przeciętnych rodzin w naszym kraju. Dobrze obrazuje to popularny dowcip z lat 70.:
Podczas spotkania międzynarodowego rozmawia prezydent USA z I sekretarzem PZPR.
- Przeciętny Amerykanin zarabia 2000 dolarów, z tego połowę wydaje na życie - mówi prezydent USA.
- A co robi z resztą? - pyta I sekretarz PZPR.
- Nie wnikamy w to! - odpowiada z przewrotnym uśmiechem prezydent USA.
- A u nas przeciętny Polak zarabia 2000 zł, a na życie wydaje 4000 zł - mówi I sekretarz PZPR.
- Skąd bierze resztę? - pyta prezydent USA.
- Nie wnikamy w to! - odpowiada z przewrotnym uśmiechem I sekretarz PZPR.
Jeżeli jesteśmy przy temacie pieniędzy, koniecznie trzeba powiedzieć o dewizach - dolarach, funtach, markach, frankach - które były powszechnie drugą walutą w Polsce. Brzmi to paradoksalnie, ale posiadanie i obrót walutą były wtedy w Polsce zabronione, a w pewnych okresach bardzo surowo karane więzieniem.
Dopiero lata 70. przyniosły liberalizację, przez którą rozumiano przymykanie oczu przez ówczesne władze na powszechność tego procederu. To właśnie wtedy powstały pamiętne sklepy PEWEX, w których za dewizy i bony towarowe PKO można było kupić luksusowe wówczas dobra z Zachodu - od gumy do żucia po samochód.
Podstawową walutą "czarnorynkową" był dolar amerykański. To według niego określano wolnorynkowe ceny wielu dóbr, w tym np. samochodów czy nieruchomości. W latach 60. cena 1 dolara amerykańskiego wahała się między 70 a 90 zł. W latach 70. za 1 dolara płacono 120 - 150 zł. Oficjalna, państwowa (bankowa) cena dolara ustaliła się na poziomie 20-25 proc. ceny czarnorynkowej.
Dla osób pamiętających tamte lata określenie "czarny rynek" brzmi nieco groteskowo. To była wtedy codzienność zwykłych obywateli. Dziś "czarny rynek" ma zabarwienie negatywne, często kojarzone z mafijnymi transakcjami, narkotykami i rozlewem krwi. W latach PRL-u większość Polaków miała schowanych po kilka-kilkanaście dolarów "na czarną godzinę". W świetle ówczesnego prawa ich posiadacze byli przestępcami.
Państwo dobrze o tym wiedziało i szybko znalazło sposób na wyciągnięcie dewiz od obywateli. Pomysł był iście szatański - dziś uznany zostałby za ordynarne oszustwo.
W latach 60. wprowadzono do obrotu nowy twór: bony towarowe o nominałach dolarowych, emitowane przez Bank Polska Kasa Opieki. Z racji tego, że posiadanie dewiz było nielegalne, wszelkiego rodzaju darowizny, spadki, świadczenia zagraniczne (np. renty, emerytury), zapłaty za towar (przelewy) czy pieniądze zarobione za granicą przez obywateli, były przyjmowane przez ten bank w dewizach, ale w kraju wypłacane Polakom... w bonach, które poza naszym krajem miały wartość papieru toaletowego. W kraju bonowy "1 dolar" miał czarnorynkową wartość około 75 proc. oryginalnego 1 dolara amerykańskiego.
Wspominam o tym z myślą o tych, którzy mogą natrafić na ogłoszenie prasowe z lat 70. i anonse w stylu: "Polskiego Fiata 125p tylko za bony sprzedam". Słowo "bony" było też pewnego rodzaju wytrychem prawnym, np. przy ogłoszeniach w rodzaju: "Z powodu wyjazdu do USA kupię bony". Po co komu bony w USA? Oczywiście, chodziło o dolary, ale z racji tego, że posiadanie i obrót dolarami był zakazany, takie słowo nie mogło pojawić się w ogłoszeniu.
Powyższe zdanie polecam osobom, które chcą zrozumieć PRL-owskie mówienie między wierszami, co było codziennym doświadczeniem Polaków przez 45 lat tamtego systemu.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na "przeciętne wynagrodzenie miesięczne" w przeliczeniu na dolary czarnorynkowe. W latach 60. i 70. wahało się ono na poziomie... 20-35 dolarów miesięcznie!
Tomasz Szczerbicki