Zabrania się tego słuchać! Przeciw Wolnej Europie

Na zachodnich krańcach podrzeszowskiej Boguchwały, w szczerym polu przy drodze, łączącej to miasto z Niechobrzem, ciągnie się rząd betonowych słupów, połączonych rzędami drutów kolczastych. Ogrodzenie, przywodzące na myśl granice zon, oddzielających od świata obozy odosobnienia, nie służy dziś niczemu i zapewne wkrótce zostanie całkiem zlikwidowane: w sąsiedztwie obszaru, którego zasięg wyznacza, powstać ma wielkie osiedle. Warto więc skorzystać z jednej z ostatnich okazji, by obejrzeć pozostałość z czasów stalinowskich.

Czas powstania kordonu, którym ogrodzono spory areał, zdradza zwyczajowa nazwa tej części miasteczka (po raz pierwszy wyniesionego do tej rangi w XVIII stuleciu, po raz ostatni obdarzonego prawami miejskimi na początku XXI wieku): Koreja. Tak: ogrodzenie powstało w czasie, gdy uwaga opinii publicznej zwrócona była na Półwysep Koreański, a tocząca się tam wojna w wielu Polakach budziła nadzieję, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że wyjście Rzeczypospolitej spod radzieckiej dominacji wciąż może się udać.

Ponoć nazwę - dziś wymawianą "Koreja", ale wtedy brzmiącą twardo "Korea" - nadali obiektowi, odseparowanemu solidnym płotem z kolczastego drutu, jego cywilni pracownicy: mnogość zabezpieczeń techniczno-strażniczych kojarzyła im się z trwającą gdzieś na skraju Azji wojną. Oni w wojnie nie brali udziału, choć wmawiano im, że są żołnierzami politycznego frontu: aparatura, którą obsługiwali i która była tak chroniona, służyła zagłuszaniu stacji radiowych, uznawanych przez partię komunistyczną za wrogie - przede wszystkim Radia Wolna Europa, ale także BBC, Głos Ameryki, Radio France Internationale, RIAS (Rundfunk im Amerikanischen Sektor).

Reklama

Zagłuszanie obcych programów nie było w owych czasach niczym nadzwyczajnym - pierwsze próby uniemożliwiania odbioru nadawanych za granicą audycji radiowych podejmowano wkrótce po narodzinach nowego medium, a na szerszą skalę stosowano w latach 20. minionego stulecia w Niemczech (wrogiem było Radio Komintern), a następnie w Związku Radzieckim (zagłuszano tam radio rumuńskie, zaś w 1940 r. - watykańskie) czy Austrii (akcja skierowana przeciwko radiofonii III Rzeszy). W okresie II wojny przeciwnicy zagłuszali się wzajemnie.

Metodę tę na szeroką skalę rozwinęli po wojnie komuniści. Główną rolę w tej materii odgrywał ZSRR: już w lipcu 1950 r. radzieckie stacje rozpoczęły zakłócanie audycji Głosu Ameryki, odbieranych na terytorium PRL, ale że jednak obejmowały niewielką liczbę częstotliwości, do współpracy wezwano władze warszawskie. Punktem wyjścia do stworzenia wspólnych działań była tajna uchwała Rady Ministrów ZSRR "O stworzeniu na terytorium Polski przeszkód dla antypolskiej propagandy radiowej". Akt, przyjęty 24 października 1951, miał charakter obligatoryjny - w ślad za nim polski minister bezpieczeństwa publicznego wydał 24 grudnia 1951 rozkaz nakazujący zorganizowanie służby, odpowiedzialnej za zagłuszanie.

Sygnały z zachodniej Europy atakowano na falach średnich i krótkich. Używano w tym celu zarówno centrum radiowego w Woli Rasztowskiej pod Wołominem (oddziałującego na fale średnie) jak i zagłuszarek, emitujących sygnał na częstotliwościach stacji, nadającej oryginalny program. Niemały wkład w wątpliwej chwalebności dzieło wniosła polska myśl techniczna: wykorzystujące zjawisko fali przyziemnej urządzenia do zagłuszania skonstruował rodak nazwiskiem Szmidt; jednolampowe nadajniki, wytwarzane w tajnych warsztatach Centralnego Zarządu Radiostacji, nazywano potocznie "szmitówkami". W 1955 r. pracowało w Polsce 249 różnego rodzaju zagłuszarek.

Po 1956 r. najczęściej stosowaną metodą było zakłócanie przy użyciu nadajników, wykorzystujących falę odbitą; stały one przede wszystkim w ZSRR, ale także w Bułgarii, na Węgrzech, w Rumunii i Czechosłowacji. Dlaczego? Okazało się, że przy pewnych zakresach fal nadajniki, bardziej oddalone od obszaru, na który są skierowane, działają skuteczniej.

Boguchwalska stacja zagłuszania - Samodzielny Ośrodek Nadawczy Rzeszów - powstawała w latach 1952-1953. Do emisji sygnału wykorzystywano drewniany maszt ponad 50-metrowej wysokości, wzniesiony sumptem Warszawskiego Przedsiębiorstwa Telekomunikacyjnego. Była to 17. taka stacja w kraju - planowano uruchomić jeszcze 18., w okolicach Białegostoku, ale ostatecznie do sfinalizowania tej ostatniej inwestycji nie doszło. 17 istniejących obiektów tworzyło swego rodzaju kurtynę, rozciągniętą wzdłuż granicy państwowej - inicjatorom chodziło o to, aby niebezpieczne dla "porządku prawnego" PRL sygnały nie mogły być odbierane przez słuchaczy.

Rozruch stacji w Boguchwale nastąpiła pod koniec grudnia 1953 r. Aparatura do zagłuszania (jej "sercem" były czeskie nadajniki marki Tesla) mieściła się w murowanym budynku w kształcie litery T - dyżury, odbywające się w cyklu trzyzmianowym, pełniło po czterech operatorów jednocześnie. Zadaniem ich było nie tylko dozorowanie niezawodności urządzeń, ale i reagowanie na zmiany częstotliwości nadawania audycji, będących ich celem. Generatory zlokalizowano w osobnym obiekcie, pozostającym pod stałym nadzorem Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Straż nad całością - otoczoną ogrodzeniem z drutu kolczastego - sprawowało wojsko. Na każdej zmianie służbę pełniło 10 wartowników (plus dowódca), uzbrojonych w karabiny Mausera. Stacjonowali w murowanej wartowni, wzniesionej w pobliżu głównej bramy, przy drodze. Najważniejsze obiekty - ten w kształcie litery T oraz tzw. domek antenowy - podlegające dodatkowej ochronie otaczał wewnętrzny pas płotu z drutu kolczastego.

Obiekt nie służył jednak wyłącznie do destrukcji - z Boguchwały emitowano także program rzeszowskiej ekspozytury rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie. Tyle tylko, że audycje, składające się z efektów pracy dziennikarzy z Krakowa i Rzeszowa, wysyłano w eter jedynie do godz. 19: potem wszystkie moce przestawiane były na zagłuszanie Wolnej Europy. Operatorzy urządzeń pracowali pod ciągłą presją ubeków, wyposażonych w aparaturę do pomiaru skuteczności zakłócania wrogich stacji. I biada, jeśli ustalenia funkcjonariuszy policji politycznej były rozbieżne z raportami techników, wykazującymi wysoką efektywność swoich działań...

Stacja zagłuszania, podległa Centralnemu Zarządowi Radiostacji, działała do końca 1956 r. Po gomułkowskiej odwilży uznano, że wypełniła swą rolę - urządzenia wtedy zdemontowano i prawdopodobnie sprzedano do Chin, drewniany maszt zaczął służyć jako miejsce nadawania średnich fal radiowych. W 1957 boguchwalska radiostacja weszła w nowy okres działalności: na miejscu drewnianego masztu wzniesiono konstrukcję stalową o wysokości 128 m. Budowla, zrealizowana przez Mostostal z Zabrza, stanęła na specjalnym izolatorze z porcelany, osadzonym w betonowym postumencie. Izolator, wyprodukowany w Zakładach Porcelany Elektrotechnicznej w Boguchwale, miał 40 cm średnicy, grubość jego ścianek wynosiła 8 cm. Utrzymywał on nacisk 160 ton (maszt ważył 80 t, stabilizujące go odciągi tyle samo). Dzięki wysokiej konstrukcji - a także dwóm czechosłowackim nadajnikom o mocy 30 kW każdy - cały obszar województwa rzeszowskiego mógł odbierać dobrej jakości program radiowy, emitowany na falach średnich. Trwało to do 1998 roku - w którym Polskie Radio zrezygnowało z fal średnich z powodów ekonomicznych: urządzenia nadawcze cechowała wyjątkowa energochłonność. Bezużyteczny maszt stał jeszcze 4 lata, po czym został przeznaczony do złomowania. Likwidacja oznaczała oszczędności, coroczna bowiem konserwacja nieczynnej konstrukcji pochłaniała około 100 tys. zł.

Za facecję historii można uznać, że w połowie lat 90. XX wieku boguchwalski obiekt zwrócił się przeciwko własnej historii: za jego pośrednictwem retransmitowano audycje Radia Wolna Europy - tej właśnie, dla zwalczania której powstał...

Nieistniejący maszt godny jest przypomnienia z jeszcze jednego powodu: kiedy - w celach najzupełniej niedywersyjnych - został wzniesiony, ściśle strzeżony i obłożony klauzulą tajności obiekt nadawczy stracił ponury status o stalinowskim rodowodzie. Otaczającą go ogrodzoną strefę, do której wstęp był surowo wzbroniony, zmniejszono z 75 do 20 hektarów; niepotrzebną nadwyżkę przekazano w użytkowanie istniejącemu wtedy w Boguchwale Państwowemu Gospodarstwu Rolnemu. Betonowych słupów i drutów kolczastych (dozorowanych wszelako już nie przez wojsko, ale Straż Przemysłową, wprawdzie uzbrojoną w karabiny, ale zadowalającą się o wiele mniej liczną obsadą zmian) jednak nie zlikwidowano - czyżby ktoś uważał, że mogą się jeszcze przydać?

Waldemar Bałda

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Radio Wolna Europa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy