Marian Gołębiewski. Zapomniany "żołnierz wyklęty"
Marian Gołębiewski był przeciwnikiem zaprzestania działalności zbrojnej. Uważał, że oddziały podziemia antykomunistycznego są potrzebne, aby w ten sposób bronić się przed terrorem sowieckimi i rodzimym aparatem bezpieczeństwa – mówi PAP dr Justyna Dudek z lubelskiego IPN, autorka książki "Marian Gołębiewski (1911-1996). Żołnierz, opozycjonista, emigrant".
PAP: Postać Mariana Gołębiewskiego wydaje się być jednym z najciekawszych spośród biografii Cichociemnych i żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Mimo to do niedawna był postacią niemal zupełnie nieznaną...
Dr Justyna Dudek: Wszystko zaczęło się w 2009 r. od wspomnień Mariana Gołębiewskiego. Otrzymałam je do opracowania. Było to moje pierwsze bliższe spotkanie z tą postacią. Do tego momentu osoba Gołębiewskiego kojarzyła mi się przede wszystkim z okresem tzw. drugiej konspiracji, kiedy był inspektorem Inspektoratu Zamość Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ) oraz szefem sztabu i zastępcą komendanta Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość (WiN) Okręgu Lublin. Zbierając materiały na potrzeby opracowania wspomnień czułam duży niedosyt wiedzy, jeśli chodzi o jego działalność opozycyjną i emigracyjną, czy okres młodości. Jego wspomnienia urywały się na roku 1956, czyli po wyjściu z więzienia. Pojawiały się co prawda odniesienia dotyczące późniejszego okresu jego działalności, ale było ich niewiele.
PAP: Losy wojenne Mariana Gołębiewskiego były niezwykłe, jego droga do Wielkiej Brytanii była bardzo długa...
Dr Justyna Dudek: Marian Gołębiewski nie brał bezpośredniego udziału w walkach we wrześniu 1939 r. Odbył zasadniczą służbę wojskową w szeregach 59. Pułku Piechoty Wielkopolskiej, ale w 1939 r. nie zmobilizowano go. Dość enigmatycznie tłumaczył dlaczego. W momencie agresji sowieckiej znajdował się w Kołomyi i wraz z wycofującymi się oddziałami ewakuował się do Rumunii, gdzie został internowany. W końcu października 1939 r. uciekł z obozu i dotarł do Francji. Trafił tam do 1. Dywizji Grenadierów, która od maja 1940 r. walczyła we Francji. Jego jednostka poniosła olbrzymie straty. On w czerwcu 1940 r. dostał się do niemieckiej niewoli i trafił do obozu jenieckiego, z którego zbiegł w październiku 1940 r. Najpierw przedostał się na południe Francji. Tu skierowano go do obozu dla zdemobilizowanych polskich żołnierzy. W kwietniu 1941 r. z grupą kilku Polaków podjął udaną próbę przedostania się do Wielkiej Brytanii, do której dotarł w lipcu 1941 r. przez południową Francję, Hiszpanię, Portugalię i Gibraltar.
- Był to moment, gdy do okupowanej Polski zostali przerzuceni pierwsi Cichociemni i trwały przygotowania do kolejnych misji. Dowódcy poszczególnych jednostek typowali żołnierzy, którzy byli odpowiedni do wypełnienia takich misji. Brano pod uwagę między innymi opinię na ich temat z okresu kampanii polskiej i francuskiej. Rozmowy prowadzone z kandydatami na Cichociemnych miały charakter poufny. Gołębiewski zgłosił się na szkolenie spadochronowe, które rozpoczął w sierpniu 1941 r. W jego trakcie napisał podanie z prośbą o możliwość przejścia kursów specjalnych. Trudno powiedzieć na ile zdawał sobie sprawę z charakteru owej służby, gdyż szkolenie przyszłych Cichociemnych otoczone było tajemnicą. Po kilku miesiącach od ukończenia kursu spadochronowego skierowano go na kurs strzelecki w zachodniej Szkocji. Po powrocie z niego poproszono go na rozmowę z oficerami z Oddziału VI Sztabu Naczelnego Wodza. Następnie między kwietniem a sierpniem 1942 r. ukończył pięć specjalistycznych szkoleń ze specjalnością w dywersji, tak jak większości Cichociemnych.
PAP: W jaki sposób trafił do okupowanej przez Niemców Polski?
Dr Justyna Dudek: Nocą z 1 na 2 października 1942 r. przerzucono go do okupowanej Polski w ramach operacji "Gimlet". Kilka tygodni później otrzymał przydział do powstającego Kedywu w Inspektoracie Zamość AK. Objął dowództwo tej struktury i zajął się tworzeniem patroli dywersyjnych i szkoleniem żołnierzy. Przyszło mu to czynić w trudnych warunkach. Niemieckie wysiedlenia na Zamojszczyźnie zapoczątkowały opór wobec okupanta. Zaczęły samorzutnie powstawać zalążki oddziałów partyzanckich. Gołębiewski narzekał także na relację z tamtejszą kadrą dowódczą. Wspominał: "nie mogłem przełamać [...] niechęci komendantów obwodów, żeby dali mi ludzi, których mógłbym wyszkolić do działalności dywersyjnej". W niespełna rok po przybyciu na Zamojszczyznę jesienią 1943 r. został mianowany komendantem Obwodu Hrubieszów AK.
PAP: Jedną z najsłynniejszych akcji stworzonego przez niego Kedywu było uwolnienie Alicji Szczepankiewiczowej, żony komendanta Obwodu AK Tomaszów Lubelski, Wilhelma Szczepankiewicza ps. Drugak i ich syna. Co wiemy na temat tej operacji?
Dr Justyna Dudek: Nie mamy zbyt wielu materiałów na temat przebiegu akcji. Opieramy się tu głównie na relacjach samego Mariana Gołębiewskiego. Żona komendanta Obwodu Tomaszów Lubelski została aresztowana przez miejscowe Gestapo wraz z kilkuletnim synem. Obawiano się, że może ujawnić wiele informacji, chociażby zdekonspirować "meliny", gdzie ukrywała się razem z mężem. Gołębiewski zdecydował się na przeprowadzenie akcji jej odbicia, mimo że nigdy wcześniej nie był w Zamościu. Doszło do niej tuż przez Wielkanocą w kwietniu 1943 r. Przeprowadził ją niemal samodzielnie, ze wsparciem zaledwie dwóch osób, które nie znały powodów podróży do Zamościa. Alicja Szczepankiewiczowa była więziona w zamojskim Gestapo. Tego dnia pracowała w ogrodzie znajdującym się naprzeciw tego budynku. Gołębiewski wszedł do tego ogrodu i wyprowadził ją wraz z jej synem. Aby nie zwracać na siebie uwagi był ubrany tak jak niemieccy koloniści osiedlani na Zamojszczyźnie. Być może strażnicy byli przekupieni, aby "nie zauważyli" ucieczki. Była to jego najbardziej brawurowa akcja, ponieważ Gołębiewski zorganizował ją niemal samodzielnie.
PAP: Zamojszczyzna i Lubelszczyzna były szczególnie trudne dla działań Armii Krajowej ze względu na aktywność nie tylko niemieckich okupantów, ale również oddziałów UPA.
Dr Justyna Dudek: Relacje polsko-ukraińskie w powiecie hrubieszowskim były bardzo skomplikowane. Do ich zaognienia przyczyniła się między innymi niemiecka polityka okupacyjna. Polskie podziemie postrzegało Ukraińców obok Niemców za wroga. 10 marca 1944 r. oddziały AK i BCh Obwodów Hrubieszowskiego i Tomaszowskiego zaatakowały Sahryń i kilka innych miejscowości zamieszkałych przez ludność ukraińską. Gołębiewski swoim autorytetem przekonał Komendę Okręgu AK do jej podjęcia, choć raczej nie był jej pomysłodawcą. Wówczas uważał, że konieczne jest podejmowanie bardzo zdecydowanych działań przeciwko oddziałom ukraińskim. Trudno powiedzieć czy uczestniczył on bezpośrednio w akcji. Jest to jedna z najbardziej dyskusyjnych akcji polskiego podziemia na tym terenie. Do dziś toczą się spory między polskimi i ukraińskimi historykami w sprawie oceny tych działań. Sahryń był uważany za bazę ukraińskiej partyzantki, jednak w wyniku tej akcji polskiego podziemia zginęło kilkaset ukraińskich cywilów. W historiografii od lat osiemdziesiątych pojawia się teza, według której odziały Inspektoratu Zamość miały w ten sposób uprzedzić działania oddziałów ukraińskich przeciwko Armii Krajowej i polskiej ludności cywilnej planowane na 16 marca. Po latach Gołębiewski odnosząc się do tego wydarzenia mówił, że "Ukraińcy mogliby mieć tutaj pretensje do Polaków". Ostatecznie działania te przyniosły efekt odwrotny od zamierzonego. Natomiast po wkroczeniu armii sowieckiej podejście Gołębiewskiego do kwestii ukraińskiej zmieniło się. Skłaniał się do zaprzestania walk i współpracy z Ukraińcami w obliczu wspólnego wroga.
PAP: Jaką taktykę przyjęła Armia Krajowa po wkroczeniu oddziałów sowieckich?
Dr Justyna Dudek: Należy przypomnieć, że tuż po wkroczeniu wojsk sowieckich oddziały Armii Krajowej na tym terenie były rozbrajane. Nastąpiła też utrata łączności z Komendą Główną AK. W sierpniu 1944 r. wciąż istniejące oddziały zostały wezwane przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego do pomocy Powstaniu Warszawskiemu. W obwodzie hrubieszowskim nastąpiła mobilizacja dopiero co rozbrojonych oddziałów. Prawdopodobnie udało się zgromadzić około 1200 żołnierzy. Jeśli porównamy tę liczbę z mobilizacją na terenie innych obwodów Okręgu Lublin AK to jest to liczba imponująca. Sowieci wykazali się przebiegłością i ponownie rozbili te oddziały. Część żołnierzy została aresztowanych. Mimo to Gołębiewskiemu udało się kontynuować działalność konspiracyjną, choć na mniejszą skalę. Gołębiewski z późniejszej perspektywy, znając sposób działania Sowietów negatywnie oceniał rozwiązanie Armii Krajowej w styczniu 1945 r. Wtedy podjął decyzję o wznowieniu szerzej zakrojonych działań podległych sobie żołnierzy, wymierzonych we władze komunistyczne. Wydał między innymi rozkaz przeprowadzenia akcji ekspropriacyjnej na Komunalną Kasę Oszczędności w Hrubieszowie. Zdobyto wówczas przeszło 20 mln złotych. Co ciekawe, ok. 1 mln złotych przekazał na potrzeby KUL. Warto zauważyć, że akcję przeprowadzono niedaleko siedziby miejscowego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i NKWD. Chyba najgłośniejszą jego akacją w tym czasie było wykonanie wyroku na szefie miejscowego PUBP w Hrubieszowie Feliksie Jacentym Grodku. Otrzymał on paczkę z żywnością i życzeniami z okazji zbliżającej się Wielkanocy, która zawierała bombę. Gołębiewski przykładał też dużą wagę do prasy konspiracyjnej. Po rozwiązaniu AK zapoczątkował wydawanie dwutygodnika "Nowy Zew", który osiągnął w połowie 1945 r. nakład do 7 tys. egzemplarzy. Wiosną 1945 r. został mianowany inspektorem Inspektoratu Zamość Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, a następnie w końcu czerwca zastępcą komendanta i szefem sztabu Okręgu Lublin DSZ. Następnie kontynuował służbę w Zrzeszeniu Wolność i Niezawisłość. Jak wspomniałam wcześniej był przeciwnikiem zaprzestania działalności zbrojnej. Uważał, że oddziały podziemia antykomunistycznego są potrzebne, aby w ten sposób bronić się przed terrorem sowieckimi i rodzimym aparatem bezpieczeństwa. Przekazywał jednak dyrektywy WiN nakazujące ograniczenie działalności zbrojnej do koniecznej samoobrony.
PAP: Gołębiewski różnił się z dowództwem również w poglądach na współpracę z oddziałami ukraińskimi. Jak wyobrażał sobie wspólne działania przeciwko sowietom oraz polskim komunistom?
Dr Justyna Dudek: Gołębiewski nie pochodził z Lubelszczyzny. Wychował się na Kujawach i na Mazowszu. Nikt z jego najbliższych nie stracił życia podczas konfliktu polsko-ukraińskiego. Być może dlatego łatwiej było mu doprowadzić do zawarcia porozumienia z OUN-B i UPA. Jego celem było wyciszenie walk. Sowieci w jednakowy sposób zapatrywali się na aspiracje niepodległościowe Polaków i Ukraińców. Uważał, że skoro oba narody mają teraz wspólnego wroga, nie mogą pozostawać w konflikcie. Ponadto istniała oddolna presja społeczna, oczekiwanie uspokojenia sytuacji. Gołębiewski uczestniczył tylko w jednym spotkaniu z przedstawicielami UPA i Ukraińską Główną Radą Wyzwoleńczą (UHWR) 21 maja 1945 r. w przysiółku Żary. Tam zapadła decyzja o zaprzestaniu walk, oraz podjęcia współpracy na poziomie wymiany informacji wywiadowczych, prasy czy wspólnych akcji przeciwko bandytyzmowi. Informacje o porozumieniu przekazał swoim przełożonym, ale warto pamiętać, że w tym okresie jeszcze nie miał kontaktu z Komendą Główną DSZ w Warszawie. Jego raport do delegata DSZ płk. Jana Rzepeckiego dotarł dopiero w czerwcu 1945 r. Dowództwo DSZ przyjęło za słuszne zawieszenie walk i wzajemną pomoc w samoobronie. Później jednak, po powstaniu Zrzeszenia WiN, zapadła decyzja o zaniechaniu współpracy. Decyzja ta wynikała z odmiennego charakteru nowej organizacji, którą Gołębiewski nie w pełni akceptował. Uważał również, że odejście od tego porozumienia sprawi, że na nowo rozpoczną się walki polsko-ukraińskie. Gołębiewski nie był jednak obecny na Lubelszczyźnie w trakcie najważniejszej polsko-ukraińskiej akcji zbrojnej, czyli ataku na Hrubieszów w nocy z 27 na 28 maja 1946 r. Od stycznia 1946 r. był więźniem bezpieki. Wspólny atak na Hrubieszów pokazuje, że jego podkomendni kontynuowali wyznaczony przez niego kierunek działań.
PAP: W jakich okolicznościach został aresztowany i o co został oskarżony w procesie pokazowym?
Dr Justyna Dudek: 21 stycznia 1946 w Warszawie aresztowali go funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w punkcie kontaktowym przy ul. Widok 2. Gołębiewski chciał nawiązać kontakt z prezesem Obszaru Centralnego WiN Józefem Rybickim. Przez kolejny rok toczyło się śledztwo przeciwko niemu i innym oficerom z I Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Przesłuchiwano go o różnej porze dnia i nocy, zamykano zimą w karcerze na kilka lub kilkanaście godzin bez ubrań, bito i kopano. W końcu 1946 r. zapadła decyzja o włączeniu go do procesu I Zarządu Głównego WiN, mimo że nie był jego członkiem. Stawiano mu kilka zarzutów, między innymi dążenie do usunięcia przemocą nowej władzy oraz wydawanie rozkazów prowadzenia "działań terrorystycznych" przeciwko funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Twierdzono, że zorganizował sieć wywiadowczą, która zbierała informacje pozostające tajemnicą państwową i wojskową, a następnie przekazywała je obcemu wywiadowi. Wymieniano również konkretne przykłady podejmowanych przez podległe mu oddziały akcji przeciwko "władzy ludowej". Zarzucano mu również, że nie dopełnił obowiązku służby wojskowej w szeregach "Ludowego" Wojska Polskiego. Poprzez działalność oddziałów partyzanckich można było pokazać funkcjonowanie całego zbrojnego podziemia antykomunistycznego, tym bardziej, że walki na Lubelszczyźnie były szczególnie intensywne. Funkcjonariusze MBP zgromadzili szereg dowodów. Również współpraca DSZ/WiN z OUN-B i UPA na Lubelszczyźnie posłużyła do zdyskredytowania powojennej konspiracji. Proces pokazowy I zarządu WiN toczył się przez cały styczeń 1947 r. i był mocno nagłośniony w prasie. 3 lutego 1947 r. ogłoszono wyroki. Gołębiewskiego skazano na karę śmierci, a następnie wyrok ten decyzją Bolesława Bieruta zamieniono na bezterminowe więzienie. W ten sposób chciano pokazać, że władza ludowa "daje szansę" również jej najzagorzalszym przeciwnikom.
PAP: Jak potoczyły się jego dalsze losy Mariana Gołębiewskiego?
Dr Justyna Dudek: W więzieniu przebywał dziesięć lat, do 21 czerwca 1956 r. Opuścił je na podstawie ogłoszonej wówczas amnestii. Rozpoczął normalne życie, ale wciąż był obserwowany przez bezpiekę. Zakładano, że może stworzyć jakąś organizację, której działalność byłaby wymierzona przeciwko "władzy ludowej". Nie podejmował jednak takich działań, aż do 1965 r. Do tego czasu odnawiał kontakty z okresu wojny, ale dopiero spotkania z braćmi Andrzejem i Benedyktem Czumami zaowocowały jego przystąpieniem do organizacji "Ruch". Za działalność w nim został skazany na karę czterech i poł roku więzienia. Opuścił więzienie w 1974 r. Gdy w 1977 r. powstał opozycyjny Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, zaangażował się w jego działalność. Kilka miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, m.in. z myślą, aby tam działać na rzecz opozycji w kraju. Współpracował tam z samozwańczym prezydentem Polski Juliuszem Nowiną-Sokolnickim oraz Konstantym Zygfrydem Hanffem, twórcą Organizacji Bojowej "Wolna Polska". Ten epizod jego biografii jest trudny do wyjaśnienia. Środowisko wokół Sokolnickiego jako jedyne zaproponowało mu współpracę (Sokolnicki mianował go w 1984 r. ministrem w swoim rządzie, był to jednak krótki epizod) i pomogło w jego trudnej sytuacji materialnej. Z jego listów wiemy, że w wielu momentach był zmuszony korzystać z pomocy organizacji charytatywnych. Do Polski powrócił na stałe dopiero pod koniec życia w latach dziewięćdziesiątych. Również wówczas podejmował się krytyki porządku politycznego po 1989 r. Zmarł w Warszawie 18 października 1996 r.
Rozmawiał Michał Szukała PAP