Starożytny zwój z jedenastym przykazaniem. Cenny artefakt czy mistyfikacja?
Na kawałku owczej skóry, starożytnym hebrajskim alfabetem, zapisano fragmenty Księgi Powtórzonego Prawa - tekst różnił się od tego, który znamy ze Starego Testamentu. Największe emocje wzbudziło jedenaste przykazanie. Zwój do Londynu przywiózł Mojżesz Szapira, antykwariusz z Jerozolimy o polskich korzeniach, który miał już na swoim koncie jedną wielką mistyfikację. Zwój uznano za fałszywy, ale do dziś są badacze, którzy mają na ten temat odmienne zdanie.
Zwój z jedenastym przykazaniem został odkryty w 1878 roku, czyli w czasie gdy amatorskie wydzieranie ziemi starożytnych artefaktów stało się rodzajem trendu. Wiek XIX zachwycił się starożytnościami. Arystokraci zaczęli odwiedzać Egipt, by podziwiać piramidy i poszukiwać nowych grobowców. Europejczycy uznali, że sproszkowane mumie to cudowne remedium na każde schorzenie, a kolekcjonerzy pożądali antycznych mis, garnców, rzeźb i innych skarbów.
Tam, gdzie ludzie skłonni są zapłacić każdą cenę, aby posiąść przedmiot sprzed tysięcy lat, pojawią się też tacy, którzy za wszelką cenę chcą im ten artefakt dostarczyć. Nawet jeśli miałby on być "nieco" młodszy niż nabywca tego oczekuje. Do takich wniosków doszedł handlarz antyków z Jerozolimy — Mojżesz Szapira.
Jego droga do Miasta Dawida była kręta. Urodził się w 1830 roku w Kamieńcu Podolskim, jako syn polskich Żydów. Wraz z ojcem i dziadkiem wyemigrował do otomańskiej wówczas Palestyny. Później przeniósł się do Bukaresztu, gdzie przyjął chrześcijaństwo i jako Wilhelm starał się o pruskie obywatelstwo. W 1856 roku wraz z ojcem udał się do "Ziemi Świętej", gdzie w 1869 roku otworzył sklep w chrześcijańskiej dzielnicy Jerozolimy i zajął się sprzedażą dewocjonaliów pielgrzymom i bardziej lukratywnym handlem starożytnymi artefaktami. Aby biznes dobrze prosperował, potrzebował wciąż nowych towarów, gdy nie mógł ich znaleźć, postanowił je stworzyć. Mojżesz musiał uznać, że jeśli już ma być fałszerzem, to na wielką skalę, bo nie wystarczyło mu podrobienie artefaktów — nie, on stworzył całą cywilizację.
Zobacz również: Dzieciństwo Jezusa w najstarszym znanym rękopisie. Historycy odczytali starożytny zwój
Jego fałszerstwo padło na podatny grunt, bo w 1868 roku niemiecki misjonarz Frederick Augustus Klein odnalazł w Dibon (niegdysiejszy Moab, dzisiejsza Jordania) stelę Meszy, zwaną też Kamieniem Moabickim — bazaltowy kamień z inskrypcją w języku moabickim, do którego użyto paleohebrajskiego alfabetu. Stelę wykonano w IX w.p.n.e., zapisano na niej historię zmagań Izraelitów z Moabitami, przedstawioną z punktu widzenia króla Moabu — Meszy.
Odkrycie to pobudziło wyobraźnię ówczesnych ludzi, bo potwierdzało słowa zawarte w Starym Testamencie. Stela Meszy budziła i budzi duże emocje także wśród żydów, gdyż jest to pierwsze źródło, poza Biblią, gdzie pojawia się imię JHWH, czyli Jahwe.
W tamtym czasie o Moabie nie wiedziano nic więcej poza wzmiankami w biblii i inskrypcją ze steli. Znalezisko Kleina obudziło zainteresowanie starotestamentowym ludem w Europie. Zwietrzył to Mojżesz Szapira, który postanowił dostarczyć swoim klientom obiekty ich pożądania. Zlecił więc jerozolimskiemu fałszerzowi wykonanie naczyń, figurek i innych artefaktów, które rzekomo miały być śladem zaginionej cywilizacji Moabitów.
Trzeba przyznać Szapirze, że jego kłamstwo było spójne. Stworzył całe uniwersum, a poszczególne jego elementy pasowały do siebie. Nie było dwóch identycznych wyrobów. "Moabickie" figurki miewały przerośnięte genitalia i dziwne ozdoby wokół głowy, które upodobniały je raczej do kosmitów niż ludzi, ale czyż byłby to pierwszy raz, gdy starożytna rzeźba wydaje się nam "kosmiczna"? Jednocześnie były one spójne w tym swoim pozaziemskim wyglądzie. Szapira stworzył na tyle przekonujące podróbki, że Stare Muzeum w Berlinie kupiło od niego 1700 takich figurek.
Jednak niedługo muzeum cieszyło się swoją bogatą kolekcją, bo szybko wyszło na jaw, że są to falsyfikaty. Jednym z podejrzewających oszustwo był Charles Clermont-Ganneau - odpowiedzialny za odnalezienie steli Meszy. Francuski orientalista i archeolog przesłuchał Salima al-Karia, któremu Szapira zlecił wykonanie podróbek. Znalazł on też innych świadków, którzy potwierdzili, że dostarczali twórcy glinę. Handlarz zaciekle bronił swoich "artefaktów", jednak wobec silnych dowodów zrzucił całą winę na Salima, a sam za pieniądze ze sprzedaży falsyfikatów kupił luksusową willę pod miastem.
Minęło dziesięć lat. Oto 23 lipca 1883 roku Mojżesz Szapira przybywa do Londynu, gdzie ogłasza, że jest w posiadaniu najstarszej, bo pochodzącej z VI lub VIII w.p.n.e. (źródła nie są spójne, co do datowania podanego przez handlarza) wersji Biblii. Wzbudza tym niemałe zainteresowanie, szczególnie że jego wersja różni się od tej powszechnie przyjętej.
W rzeczywistości antykwariusz przybył nie z całą Biblią, a z Księgą Powtórzonego Prawa zapisaną paleohebrajskim alfabetem na pasach owczej skóry. Jedną z największych różnic pomiędzy tekstem ze zwojów a biblijną wersją była liczba przykazań. Gdyby zastosować Dekalog znany ze Starego Testamentu byłoby to jedenaste przykazanie. Jednak w wersji Zwoju Szapiry przykazanie dziewiąte brzmiało:
Treścią dziesiątego przykazania był zaś zakaz nienawiści. Głosiło ono:
Zobacz również: Kiedy urodził się Jezus? Data Bożego Narodzenia jest umowna
Mojżesz Szapira w 1878 roku będąc gościem szejka Mahmuda al-Arakta w Abu Dis miał okazję porozmawiać z grupą Beduinów. Jeden z nich opowiedział mu ciekawą historię, jak kilkanaście lat wcześniej, kryjąc się przed osmańskimi władzami, odnaleźli nad rzeką Arnon (dziś Wadi al-Maudżib) w okolicach Jerycha, jaskinię, a w niej stare dywany. Beduini spodziewali się znaleźć w nich złoto, ale okazało się, że były tam tylko kawałki poczerniałej skóry z napisami, których nie rozumieli. Pierwotnie porzucili zwoje, jednak jeden z nich wrócił po nie, uznając, że musi być to błogosławieństwo.
Gdy Szapira chciał spojrzeć na znalezisko - odmówiono mu. Wówczas jego gospodarz Mahmud al-Arakt zasugerował, że może się tym zająć, dzięki niejakiemu Salimowi. Pośrednikowi w niewiadomy sposób udało się przekonać Beduinów, by oddali zwoje.
Dzięki pośrednictwu szejka trafiły one w ręce Mojżesza Szapira, który znając alfabet paleohebrajski (bo to on widniał na zwojach) przetłumaczył rękopis, a swój przekład wysłał do słynnego niemieckiego teologa — Konstantyna Schlottmanna. Ekspert uznał, że zwoje są fałszerstwem.
Cóż, czy można się było spodziewać czegokolwiek innego? W końcu istnienie jedenastego przykazania czy nawet zmiana treści dekalogu, oznaczały dla chrześcijaństwa i judaizmu naruszenie jednego z fundamentów tych religii, ba, mogło podważyć ich prawdziwość oraz natchniony charakter Biblii.
Mimo negatywnej opinii niemieckiego teologa, Szapira postanowił przywieźć zwoje do Wielkiej Brytanii - w końcu liczył, że spienięży je za niemałą kwotę. Handlarz pozwolił Brytyjskiemu Muzeum wystawić 2 z 15 pasków. Wśród odwiedzających ekspozycję był Charles Simon Clermont-Ganneau, który uznał, że to kolejne fałszerstwo. Podobnego zdania był inny ekspert badający Zwoje Szapiry - Christian David Ginsburg, urodzony w Warszawie, Brytyjczyk żydowskiego pochodzenia, który zajmował się badaniem pierwszej hebrajskiej wersji Biblii (VI-XII w.). Charles Simon Clermont-Ganneau dowodził, że paski z odmienną wersją przykazań powstały poprzez odcięcie marginesów autentycznego zwoju jemeńskiego, którego dostawcą był też Szapira.
Za prawdziwością rękopisów mogłyby przemówić badania groty, w której je odnaleziono. Mojżesz Szapira nie mógł jednak wskazać tego miejsca, bo dziwnym trafem, szejk pośredniczący między nim, Salimem i Beduinem, niedługo po przekazaniu zwojów zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Prawdziwy pech, a może właśnie nader fortunny dla antykwariusza zbieg okoliczności - zależy, czy Szapira mówił prawdę, czy jednak próbował stworzyć kolejną mistyfikację. Tego nigdy nie ustalono, bo 9 marca 1884 roku Mojżesz Szapira przebywając w hotelu w Rotterdamie, popełni samobójstwo.
W opracowaniach na temat handlarza antykami można spotkać domniemania, że zdecydował się na ten krok, ponieważ jego reputacja legła w gruzach, a on popadł w depresję. Jednak Szapira już po wyjściu na jaw oszustwa sprzedał Brytyjskiemu Muzeum jeszcze przynajmniej dwa artefakty - autentyczne, a w swoim sklepie nieraz wystawiał podróbki, więc czy takie niepowodzenie mogło go zrazić? W dodatku pomimo licznych fałszerstw trzeba też dodać, że wśród jego towarów znajdowały się prawdziwe (choć nieco młodsze, bo z czasów średniowiecznych i wczesnej nowożytności) przedmioty.
W XIX wieku uznano, że zwoje to falsyfikaty, trudno oprzeć się wrażeniu, że przy ocenie ich autentyczności nie bez znaczenia mogła być zła sława dostawcy. Istnieje szansa, że gdyby Szapira nie stworzył wcześniej całej cywilizacji, to zwoje uznano by za prawdziwe. Szczególnie że za taką uznano stelę Meszy, choć sposób, w jaki została odkryta i jej autentyczność także mogą budzić wątpliwości, ale to temat na inną opowieść.
Po śmierci antykwariusza zwoje przejęło Brytyjskie Muzeum, które wystawiło je na aukcji. Przez kolejne lata przechodziły one z rąk do rąk, aż w końcu kupił je multimilioner Charles Nicholson. Pech chciał, że w 1899 roku w posiadłości gdzie trzymano zwoje, wybuchł pożar i rękopisy na zawsze zaginęły.
W 2014 roku dziennikarz Chanan Tigay — pracujący nad książką o Zwojach, otrzymał telefon z Australii od mężczyzny, który w gazecie z 1904 roku odnalazł nekrolog Philipa Brookesa Masona — zgodnie z notatką lekarz i kolekcjoner miały być właścicielem Zwojów Szapiry. Dziennikarz dotarł do potomków lekarza i dowiedział się, że wdowa po nim sprzedała kolekcję męża muzeom. Chanan Tigay rozesłał, więc wiadomości do tych instytucji, które kupowały artefakty Masona, ale nie uzyskał pozytywnej odpowiedzi. Być może zwoje leżą zapomniane gdzieś w muzealnym magazynie, a może spłonęły one w domu Nicholsona, albo jakiś prywatny kolekcjoner w tajemnicy przed światem cieszy oko ich widokiem?
Choć eksperci w XIX wieku uznali, że zwoje były fałszywe, to współcześni badacze nie są już co do tego tak mocno przekonani. Obecnie spotkać można wcale nie małe grono naukowców postulujących, że sprawę tę należałoby zbadać raz jeszcze, a zwoje mogły być autentyczne. Większość badaczy przeciwstawia się jednak tym tezom, przedstawiając mocne argumenty potwierdzające, że były one niczym więcej niż kolejnym przekrętem chciwego fałszerza.
Zwoje Szapiry zaginęły i dziś nie da się ich już poddać badaniom przy użyciu nowych technologii. Szkoda, bo nigdy nie będziemy mogli do końca wykluczyć, że fałszerz z Jerozolimy trafił na prawdziwy skarb, lecz wcześniejsze kłamstwa odebrały wiarygodność jego odkryciu.
Zobacz również: Miejsce końca świata z Apokalipsy świętego Jana istnieje. Archeolodzy prowadzą tam wykopaliska