Morderstwo w Mrągowie: Jak znaleziono sprawcę?
"Polowanie na prawdziwego psa. Po drugiej stronie odznaki" Grzegorza Głuszaka to wstrząsający materiał o rozgrywkach w polskiej policji, układach, wyścigu szczurów i walce o wysokie stanowiska toczącej się pod parasolem ochronnym najważniejszych polityków. Poniżej publikujemy fragment poświęcony głośnemu morderstwu w Mrągowie.
Zacznijmy od miasta Y, gdzie znaleziono zamordowanego mężczyznę. Człowieka, który tułał się po całej Polsce, szukając swojego miejsca w życiu. Bez zawodu, bez przyszłości, dorabiał sobie od czasu do czasu na jakiejś budowie. Pewnego dnia trafił w niewłaściwe miejsce o niewłaściwym czasie. Podczas libacji alkoholowej został okradziony i dotkliwie pobity, co skończyło się dla niego śmiercią.
Według biegłego zgon nastąpił około dwóch tygodni przed odnalezieniem ciała przez przypadkową osobę. Na pierwszym etapie sprawę potraktowano sztampowo i umorzono. Bójka pijaczków, bezdomna ofiara, więc nikt nie będzie podważał słuszności takiego postanowienia. W rejestrze zapisano sprawę jako umorzoną ze względu na niewykrycie sprawcy, bo z sekcji zwłok jasno wynikało, że ofiara została zamordowana. Tylko kto się miał pożalić na taką decyzję prokuratora, skoro do końca nie było nawet wiadomo, kim jest zamordowany.
Sprawa jednak nie dawała spokoju kilku policjantom. Dla nich człowiek, mimo że bezdomny, pozostawał człowiekiem i należało mu się wyjaśnienie jego sprawy. Operacyjni z miejscowości Y uzyskali informację, kto może być sprawcą. Pozostawało pytanie, jak to udowodnić. Może jakaś prowokacja. Komendę miejską trochę to przerastało, więc policjanci z komendy X zadzwonili z prośbą o pomoc do komendy wojewódzkiej w województwie Z, do policjantów, z którymi od wielu lat współpracowałem.
Zobacz również: W noc poślubną przysięgli, że za zdradę będą zabijać kochanków. Nie poprzestali na tym
Mieliśmy i mamy do siebie pełne zaufanie. Kiedy ja potrzebowałem pomocy, zawsze mówili, że pomogą, byle w granicach prawa, kiedy oni potrzebowali pomocy, zawsze odpowiadałem, że pomogę, byle w zgodzie z etyką dziennikarską, której chcę być wierny. Kiedy policjanci z komendy wojewódzkiej zapytali, czy mógłbym pomóc ich kolegom, nawet się nie zająknąłem. Jestem do ich dyspozycji. Kilka minut później zadzwonił do mnie policjant z miejscowości Y, czy mógłbym zrobić trochę zamieszania w pewnym mieście. Pokręcić się z kamerą, popytać ludzi na osiedlu, a nawet wejść do domu podejrzewanego przez nich sprawcy zabójstwa. Odpowiedź padła od razu: "Jasne!".
W domu podejrzanego od kilku dni działał podsłuch, założony pod pozorem przeszukania w zupełnie innej sprawie. Chodziło tylko o to, żeby po mojej wizycie podejrzany zaczął rozmawiać z konkubiną o zamordowaniu człowieka, o którym według ich informacji musiała wiedzieć, bo po zdarzeniu paliła w piecu jego zakrwawionymi ubraniami. Kiedy tylko opuściłem osiedle, zadzwoniłem do policjanta operacyjnego, powiedzmy, że miał na imię Szymek. Wprost go zapytałem, czy coś się dzieje w domu, czy rozmawiają o zbrodni. Potwierdził. Było już tak blisko. Wtedy do mieszkania pary wszedł ich znajomy. Przestali rozmawiać na temat zabójstwa i do tematu już nie wrócili.
Pomysł był dobry, ale splot nieprzewidywanych okoliczności spowodował, że uknuty wspólnie plan spalił na panewce, choć było tak blisko. Nie wiem, czy chłopaki z miejskiej rozwikłały zagadkę zamordowanego bezdomnego, ale widziałem w nich determinację, by to zrobić. Patrzyłem na nich z podziwem. Prosić dziennikarza o pomoc nie jest sprawą łatwą, to tak, jakby się przyznać do bezradności. Ale i takie sytuacje się zdarzają w pracy operacyjnej. Wszystkimi możliwymi środkami starali się ustalić mordercę i się nie udało, ale warto było spróbować. Może choć o krok zbliżyli się od wykrycia sprawcy. Mieli jaja, chciałbym napisać z imienia i nazwiska, kim byli, ale więcej by mieli z tego powodu nieprzyjemności niż korzyści.
Pozostańmy na miejscowościach X i Y, województwie Z i policjantach A i B.Borys, jako jeszcze niezbyt doświadczony policjant, musiał w Mrągowie podołać podobnemu zadaniu. Bez względu, czy to morderstwo, rozbój, czy przestępstwo narkotykowe, sprawców trzeba ustalić wszelkimi możliwymi sposobami, byle w granicach prawa. Młody policjant przesłuchiwał chłopaka, który wiedział coś na temat morderstwa.
- Wiesz, ja miałem w sobie jakiś taki dar rozmawiania z ludźmi - wspomina. Nie zrozum mnie źle, nie dostał po głowie ani razu. Patrzyłem mu tylko prosto w oczy i powtarzałem: "Synku, lepiej będzie dla ciebie, jak będziesz mówił". Na te słowa spojrzeliśmy sobie z Marcinem głęboko w oczy i w tym samym momencie się roześmialiśmy. Przecież wiedzieliśmy obydwaj, że nie należał do najgrzeczniejszych policjantów.
- W pewnym momencie chłopak wziął czystą kartkę z mojego biurka i zaczął chronologicznie spisywać różne zdarzenia, napady, rozboje, multum tego było. Co najciekawsze, we wszystkich sprawach, o których mówił, mieliśmy już zatrzymanych. No i lipa jak chuj, bo on się pucuje do wielu spraw, a tu już domniemani sprawcy siedzą na dołku, co więcej, ci, którzy już siedzieli, poprzyznawali się do tych przestępstw. I teraz pytanie, jak to wszystko poodkręcać. Sprawa dość mocno się skomplikowała. Widziałem, że gość koloryzuje, ubarwia i do końca nie mówi prawdy, ale podskórnie czułem, że jest jeszcze coś, o czym chce pogadać, tyle że się boi.
Zacząłem go zastraszać i stosować jakieś tam metody, pewnie się domyślasz jakie, żeby się chłopak rozjebał na temat, o którym boi się mówić. Ja wiedziałem, że on wie, i on wiedział, że ja wiem, że on wie coś na temat morderstwa studenta, do którego dzień wcześniej doszło w Mrągowie. Trochę go postraszyłem, że jak dalej nie będzie ze mną rozmawiać, to za to, co już na niego mam, pucha będzie jak nic. No i on w końcu po długiej chwili namysłu zaczyna opowiadać, że jego kumpel zadźgał nożyczkami chłopaka dzień czy dwa dni wcześniej.
No, powiem ci, lampka mi się zapaliła w głowie. Wiesz, młody byłem, niedoświadczony, a łepek akurat mi to mówi. Ale w sumie pomyślałem, dlaczego mi ma się nie wypruć, i facet wypucował się, opowiedział mi wszystko z najmniejszymi detalami. Poprosiłem dyżurnego, żeby został z młodym w pokoju na chwilę, poleciałem do swojego, byłego już dziś, naczelnika i mówię mu:
- Panie naczelniku, wiem, kto zamordował tego studenta na pikniku. On zrobił wielkie oczy i mówi do mnie:
- Ale jak to? Przecież masz zatrzymanego do rozboju, a nie do morderstwa.
A ja mu ciągnę dalej, że zrobił to ten i ten, podaję mu gościa z imienia i nazwiska i opowiadam o szczegółach. Zresztą facet, na którego mu podałem namiary, pasował do rysopisu sprawcy sporządzonego na podstawie zeznań świadków zdarzenia. I jeszcze do tego wszystkiego pokazałem mu, że morderca przed zadźganiem tego studenta założył taką perukę i już nie był łysy, więc świadkowie opisywali, że facet miał włosy, a tak naprawdę to był łysy, skinol. Ciemno było, więc nikt nie rozpoznał, że to sztuczne.
Zobacz również: Gdy trafił do więzienia, odetchnięto z ulgą. Niedługo później na Śląsk znowu spadła zasłona strachu
Jak z portretu usunęliśmy perukę, to wypisz wymaluj sprawca. Pamiętam jak dziś,że wtedy mój naczelnik wyszedł na korytarz, a że przechodził akurat komendant, to z wielkim hukiem zaczął krzyczeć:
- Panie komendancie, mam, wykryłem sprawcę morderstwa.
Patrzyłem ze zdziwieniem na całą sytuację, bo pomyślałem sobie, że to chyba ja go wykryłem, a nie on. Żałosne to było, ale miałem na to wyjebane. Przykleił się do mojej roboty, ale co na to poradzę, w końcu to naczelnik, a ja zwykłym psiną byłem. Ważne, że sprawca wykryty. Pamiętam też wtedy, że jak tylko wróciłem do przesłuchiwanego, to w pewnym momencie do tego pokoju wszedł mój ojciec, który jeszcze wtedy ze mną pracował.
Popatrzył na delikwenta, który siedział przede mną, i wkurwił się na mnie, że użyłem zbyt mocnych argumentów, żeby złamać człowieka. Nie docierało do niego, że wykryłem właśnie sprawcę morderstwa.
- Ale mówiłeś mi, że go nie pobiłeś.
- Oj, Grzesiu, Grzesiu. Używasz bardzo mocnych słów. Pobiłeś. Jakie pobiłeś? Użyłem argumentów.
- A tak szczerze. Dostał po ryju?
- Po ryju może nie. No dobra, trochę dostał.
- A o co się ojciec na ciebie wtedy wkurwił?
- Że jestem takim, a nie innym policjantem i że używam takich, a nie innych argumentów.
- Czyli że go pobiłeś?
- Od razu pobiłeś... Powtórzę raz jeszcze: przesłuchałem, używając pewnych argumentów.
- I co było dalej?
- Gościu, o którym powiedział, że to on nożyczkami zasztyletował tego studenta, siedział kilka pokoi dalej zatrzymany do jakiegoś tam rozboju na dworcu PKP. Przesłuchiwał go chłopak z wojewódzkiej, która nas wspierała, bo sami nie dalibyśmy rady wykonywać wszystkich czynności we wszystkich sprawach, tyle tego było.
Z wojewódzkiej wtedy do powiatu przyjechali bardzo fajni policjanci, zajebista ekipa. Podszedłem do jednego z nich i mówię mu:
- Maniek, chyba musimy o czymś pogadać z panem. Tu wskazałem na siedzącego przed nim delikwenta. Maniek zapytał: - Ale o czym?.
Pokazałem mu ten portret w obecności podejrzanego i zapytałem, kto to jest. Podejrzany mówi, że on nie wie. Wtedy ja do niego:
- Ale ja, gnido, wiem. Mańkowi z wojewódzkiej zaświeciły się oczy i zapytał tylko, czy mamy na to dowody. Ja mu mówię, że tak. Popatrzyłem na zatrzymanego i oczywiście powiedziałem mu, że wszyscy inni się na niego rozpierdalają. Oczywiście blefowałem, bo tylko jeden go sypnął, ale zacząłem mu w szczegółach opowiadać całe zdarzenie, o którym usłyszałem od tego swojego podejrzanego. Że zadźgał tego studenta nożyczkami, że wiem nawet, gdzie je wyrzucił do wody. Opisałem mu to tak, żeby wiedział, że już wiem wszystko. Zaczął robić się taki maleńki, tyciusi. Chłopaki z wojewódzkiej, bo poza Mańkiem był jeszcze jeden, wstały i powiedziały przy tym podejrzanym:
- Czyli co? Mamy sukces?
- Tak, mamy sukces. Nie przypisywałem tego sobie i chyba dobrze zrobiłem, bo się potem przydało, jak mi się chłopaki w pewien sposób odwdzięczyły. Sprawa wyszła, wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni.
Zobacz również: Tillie Klimek: Polska morderczyni, której ulubionym narzędziem zbrodni był bigos