Wybierał ofiary na własne podobieństwo. Podejrzewano go o 30 zbrodni, zaczynał od bułki z cyjankiem
Władysław Mazurkiewicz (1911–1957) – szanowany, kulturalny i zamożny dżentelmen o nienagannych manierach, czy bezwzględny seryjny morderca bez skrupułów? Okazuje się, że i jedno, i drugie. Oto Piękny Władzio, zwany również eleganckim mordercą, którego postać w latach 50. elektryzowała mieszkańców nie tylko Krakowa, ale również całej Polski.
Władysław Mazurkiewicz urodził się w 1911 roku. O jego dzieciństwie wiemy niewiele - matka zostawiła go jako małego chłopca, a opiekowała się nim macocha. Mały Władzio lubił czytać kryminały i chciał zostać prawnikiem. Kiedy dorósł, zaczął pracę w drukarni i pozostał tam aż do wybuchu wojny.
Wybuch wojny dla młodego Władysława był obietnicą lepszego życia. Podczas wojny oraz okupacji hitlerowskiej Mazurkiewicz nawiązał znajomość z kapitanem krakowskiego Gestapo, dzięki któremu uzyskał legitymację fryzjera tajnej policji. Legitymacja ta stała się jego przepustką do życia w luksusie.
Mazurkiewicz, korzystając m.in. z żydowskich kosztowności, odwiedzał najlepsze restauracje i hotele oraz stał się niemal nietykalny. Po wojnie przyjaźnił się z najlepszymi adwokatami, wiódł wystawne życie oraz zajmował się sprzedażą walut, złota i wyrobów skórzanych.
Władysław Mazurkiewicz zabijał wyłącznie dla polepszenia własnego statusu materialnego i chęci wzbogacenia się. Dokładnie tym samym kusił wszystkie swoje potencjalne ofiary - pewnością szybkiego i łatwego zysku. Sposób działania przestępcy był dość powtarzalny. Najpierw wabił potencjalną ofiarę obietnicami pewnego interesu, spotykał się z nią w ustronnym miejscu, a następnie zabijał. Zmieniły się tylko metody.
O Władysławie Mazurkiewiczu można przeczytać w książce Cezarego Łazarewicza "Elegancki morderca":
"Mazurkiewicz łapie ludzi na ich chciwość, proponując transakcję życia, biznes stulecia, finansowy strzał w dziesiątkę. Albo inaczej - wyczuwa tę chciwość w partnerach i tylko stara się wzniecić większe żądze. Podkręcić ich marzenia. Tracą wtedy czujność i instynkt samozachowawczy. Potem, wizualizując im przyszłe zyski, jak po sznureczku prowadzi ich na śmierć. Nie dowiemy się, czy huk pistoletu wyrwał ich z roznieconych marzeń. Czy docierał do nich sygnał, że coś jest nie w porządku. Że to koniec".
Ofiary Władysława Mazurkiewicza bardzo często były do niego podobne. Obracały dużą gotówką i działały na granicy prawa. W powojennej Polsce nagłe zniknięcie takich osób nie budziło większego zainteresowania, dlatego elegancki morderca bardzo długo bez większego trudu wymykał się władzy.
Jego pierwszą ofiarą miał być Tadeusz Bommer, handlarz złotem i dolarami. Władysław poczęstował Tadeusza wódką i bułką z szynką, w której ukrył cyjanek. Szybko okazało się jednak, że dawka była zbyt mała, a handlarza udało się odratować. Władek po incydencie przeprosił Tadeusza Bommera, oddał mu pieniądze i przekonał, że nie wiedział o truciźnie. Czy Bommer uwierzył? Tego nie wiadomo, ale nawet jeśli nie, to nic z tym nie zrobił - być może bał się zadzierać z człowiekiem, który robi interesy z Gestapo.
Po tym incydencie Mazurkiewicz skorzystał z trucizny jeszcze raz - tym razem skutecznie. Każda kolejna jego ofiara ginęła od strzału w tył głowy. Mazurkiewicz kradł pieniądze swoich ofiar, ich ciała pakował do samochodu i jechał nad Wisłę. Wychodził na plażę i opalał się tak długo, aż brzeg rzeki pustoszał. Wtedy morderca wrzucał ciało do rzeki i zacierał ślady.
Elegancki morderca długo zabijał niezauważony, ale ostatecznie został skazany na karę śmierci. Jak to się stało, że w końcu jego czyny wyszły na jaw? W 1955 roku Mazurkiewicz wybrał swoją kolejną ofiarę - Stanisława Łopuszyńskiego. Morderca obiecał mu pomoc podczas zakupu drogocennych zegarków w atrakcyjnej cenie. Mężczyźni pojechali do Zakopanego. W drodze powrotnej Łopuszyńskiego zmorzył sen, a Mazurkiewicz, chcąc wykorzystać sytuację, strzelił w głowę śpiącego mężczyzny.
Jak bardzo zdziwiony był piękny Władzio, gdy okazało się, że Stanisław, zamiast paść trupem, obudził się i zapytał, skąd ten hałas. Mazurkiewicz w popłochu tłumaczył się wtedy, że dla żartu strzelił z petardy. Kula w głowie Łopuszyńskiego została odnaleziona dopiero po kilku dniach, kiedy ten zgłosił się do lekarza z powodu uporczywych bólów głowy.
Po tej sytuacji rozpoczęło się postępowanie przeciwko Mazurkiewiczowi. Śledczy w garażu Władysława odkryli dwa zacementowane ciała jego sąsiadek, Jadwigi i Zofii.
Proces Mazurkiewicza z zapartym tchem śledziła cała Polska. W mediach wrzało, a dziennikarze przypisywali Władysławowi wszystkie morderstwa z okolicy - pojawiły się nawet przypuszczenia, że pozbawił życia 30 osób. Podczas procesu udowodniono mu dokonanie 6 zabójstw.
Piękny Władzio nie zdołał w sądzie oczyścić się z zarzutów, mimo że jego obrońcą był doskonały, doświadczony adwokat pracujący w przekonaniu, że każdego klienta należy bronić za wszelką cenę. Jako okoliczność łagodzącą wskazywano fakt, że Mazurkiewicz zabijał ludzi działających na pograniczu prawa. Argumenty te nie były wystarczająco przekonujące, a Władysław został skazany przez Sąd Wojewódzki na karę śmierci. Wyrok wykonano przez powieszenie 29.01.1957 r. w jednym z krakowskich więzień.
Choć od brutalnych morderstw dokonywanych przez eleganckiego mordercę minęło już wiele lat, to dopiero kilka lat temu, w 2016 roku, powstał film na podstawie jego życiorysu "Ach śpij kochanie" z doskonałą rolą Andrzeja Chyry jako Władysława Mazurkiewicza. Główny bohater z jednej ze scen za kratkami był porównywany nawet do kultowego Anthony'ego Hopkinsa z "Milczenia Owiec".
Zobacz również: