Reforma pieniężna lat 90. Czy była potrzebna?
W 1994 roku jajko kosztowało 2,2 tysiąca złotych, chleb 7,4 tysiąca, od 1 stycznia 1995 roku ceny liczono nie w tysiącach złotych, lecz w groszach. Jak tę zmianę zapamiętali Polacy? Czy wymiana pieniądza była potrzebna? Czego obawiała się władza? W 30 rocznicę wprowadzenia w życie reformy pieniężnej pytamy Polaków i ekspertkę.
Odchodzenie od gospodarki centralnie sterowanej, uwolnienie cen żywności w 1989 roku i przemiany gospodarcze początku lat 90 doprowadziły to inflacji tak wielkiej, że za jajko trzeba było zapłacić 2,2 tysiąca złotych. Podawane w literaturze ceny obowiązujące tuż przed wprowadzeniem nowych pieniędzy, dla tych którzy nie pamiętają lat 90, mogą być szokujące.
Kilogramowy chleb kosztował w 1994 roku 7,4 tysiąca złotych, kilogram mięsa - 66 tysięcy, polędwica sopocka (kilogram) 165 tysięcy, cukier - 11 tysięcy złotych. Zaś za sprzęty AGD i RTV płacono w milionach — cena pralki kształtowała się wówczas na poziomie 8 milionów, a za kolorowy telewizor należało zapłacić 10 milionów złotych. Jeśli dodamy do tego wysokość przeciętnego wynagrodzenia, które jak podaje ZUS, wynosiło w zaokrągleniu 5 milionów złotych, nietrudno się domyślić, że dla przeciętnego polskiego gospodarstwa domowego pralka czy telewizor był wówczas niemal towarem luksusowym, na który oszczędzano miesiącami, jeśli nie latami. W takiej sytuacji, gdy rząd odcina od wypłaty cztery zera, obywatel może mieć wrażenie, że z milionera stał się biedakiem, a to może rodzić opór społeczny — czy rzeczywiście tak było?
Pierwsze pytanie, jakie nasuwa się w kontekście denominacji w 1995 roku, to czy była ona potrzebna. Wszak nie wszystkie państwa postkomunistyczne zdecydowały się na ten krok — nie doszło do niej na przykład na Węgrzech.
"To kwestia skali. W Polsce sytuacja była dużo gorsza niż na Węgrzech" - mówi historyczka i ekonomistka z Uniwersytetu Warszawskiego dr hab. Cecylia Leszczyńska. W rozmowie z Interią zwraca uwagę na argumenty za zmianą systemu pieniężnego, które podczas sejmowych przemówień w 1994 roku padały z ust wiceprezesa Narodowego Banku Polskiego Witolda Kozińskiego i Hanny Gronkiewicz-Waltz pełniącej wówczas funkcję prezesa NBP. Wskazywali oni na gigantyczne koszty druku dotychczasowych banknotów.
Były dwa powody, dla których na początku lat 90 druk pieniędzy kosztował polską gospodarkę kilkaset miliardów złotych rocznie. Po pierwsze inflacja z przełomu lat 80 i 90 sprawiała, że na rynku potrzeba było coraz więcej papierowych pieniędzy, a to wiązało się z koniecznością produkcji dodatkowych biletów. Po drugie w obrocie było wówczas wiele banknotów wydrukowanych w latach 80 o bardzo niskiej jakości — nie były to trwałe bilety, szybko ulegały zniszczeniu, co rodziło konieczność ich wymiany na nowe. Jak dodaje Cecylia Leszczyńska, żywotność banknotów z tego okresu była bardzo niewielka, według szacunków z lat 1993 - 1994 już po kilku miesiąca użycia banknoty trzeba było wymieniać na nowe. Eksperta przypomina też, że wówczas w Polsce karty płatnicze nie były w powszechnym użytku, ludzie obracali przede wszystkim gotówką, a to również powodowało szybsze niszczenie pieniądza.
"Oczywiście, siłą rzeczy bardziej żywotne był monety. One mogły pozostawać w obiegu nawet kilkanaście lat, jednak problem polegał na tym, że monet w obiegu było bardzo niewiele. Jeśli uświadomimy sobie, że wypłaty, ceny sprzętów AGD czy mebli sięgały milionów złotych, to monety groszowe czy jednozłotowe nie były potrzebne. A zatem w obiegu było coraz więcej papieru, którego koszty druku były coraz wyższe".
Historyczka i ekonomistka zwraca również uwagę na kwitnący wówczas proceder podrabiania pieniędzy. Polskie banknoty z czasów PRL-u miały mizerne zabezpieczenia, przez co fałszerze nie musieli się zbytnio starać — wystarczyła dobrej jakości drukarka. Narodowy Bank Polski był zatem zmuszony produkować "stare" banknoty z lepszymi zabezpieczeniami. Dochodziło do sytuacji, gdy niedawno wydrukowane bilety w sortowniach wymieniane były na takie z lepszymi zabezpieczeniami.
Wszystkie te elementy sprawiały, że koszty druku był coraz wyższe, co sprawiało, że z ekonomicznego punktu widzenia utrzymanie starej waluty traciło sens.
Gdy Polak za jajo płacił 2,2 tysiąca złotych, nietrudno sobie wyobrazić, że księgi rachunkowe firm przedstawiały zyski w miliardach złotych, wartość obrotu w poszczególnych sektorach gospodarki liczona była w bilionach, a polskie PKB w trilonach złotych. Po pierwsze generowało to duże koszty związane z prowadzeniem księgowości i sprawozdawczości, po drugie sprawiało, że o pomyłkę w liczbie zer nie było trudno. Reforma walutowa miała zatem za zadanie uproszczenie życia przeciętnych obywateli, placówek handlowych, banków, itd.
Utrzymanie starego systemu pieniężnego wraz z cenami wyrażanymi w tysiącach i milionach złotych mogło też rodzić konieczność wprowadzania banknotów o coraz wyższych nominałach. Jeśli w codziennych transakcjach operujemy kwotami rzędów milionów złotych, to zasadne staje się wprowadzenie kolejnych wyższych nominałów. W takiej sytuacji banknot pięciomilionowy staje się użyteczny. Wprowadzenie na rynek nowych banknotów rodziłoby kolejne koszty. Dochodził do tego aspekt psychologiczny: jeśli na rynku pojawiają się nowe, wyższe nominały, to w umysłach obywateli rodzi to przekonanie, że proces ten nie ma końca. Ten aspekt także brany był pod uwagę jako argument za przeprowadzeniem reformy.
"Decydenci wskazywali na aspekt psychologiczny wymiany pieniądza. Niższe nominały i ceny wyrażone w złotych, a nie tysiącach złotych miały wywrzeć w świadomości społecznej przekonanie, że oto wreszcie mamy w Polsce ‘normalne’ ceny. Oczywiście, padały również argumenty z drugiej strony: taka wymiana mogła prowadzić Polaków do przekonania, że stali się biedni, bo wcześniej byli milionerami, a teraz będą zarabiać kilkaset złotych" - zwraca uwagę Cecylia Leszczyńska.
Według danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w 1994 roku średnie miesięczne wynagrodzenie w Polsce wynosiło 5 milionów 328 tysięcy złotych, natomiast w 1995 roku było to 702 złote — nie dziwi więc, że u przeciętnego obywatela mogło pojawić się przekonanie o zubożeniu. Czy rzeczywiście tak było?
Andrzej (70 lat) wspomina: "Zarabialiśmy wówczas w milionach złotych, do nowych cen trudno się było przyzwyczaić, ale nie rodziło to we mnie poczucia, że jestem biedniejszy. To był fakt, który wszyscy przyjęli do wiadomości. Władza wymyśliła nowe pieniądze, co mogliśmy z tym zrobić?".
Na początkowym etapie planowania reformy myślano o wymianie w stosunku 1:1000, jednak ostatecznie zdecydowano się na 1:10000. Do dziś osoby pamiętające tamten czas pytane, na czym polegała reforma z lat 90, mówią o "odcięciu czterech zer".
Zobacz również: Quiz o życiu w czasach PRL-u. Jak wiele pamiętasz z tego okresu?
Przed reformą pieniężną wskazywano na ryzyko związane z wprowadzeniem nowego pieniądza w handlu. Po reformie to od sprzedających zależało, czy prawidłowo przeliczą ceny i w jaki sposób będą one zaokrąglane. Jeśli jajko kosztowało 2,2 tysiąca złotych, to pojawiało się pytanie, czy sprzedawcy po zmianie pieniądza zaokrąglą cenę w górę, czy w dół. Czy będzie ono kosztowało 20, 22, 30 czy może 50 groszy?
"O ile w starym systemie grosze nie miały znaczenia, o tyle w nowym stawały się istotne dla budżetu gospodarstwa domowego. Dlatego, aby ograniczyć ryzyko związane z nieuczciwym przeliczaniem cen, mówiono o tym, że wartość produktów powinna być podawana zarówno w starych, jak i nowych cenach. Pamiętajmy o tym, że wówczas bardzo silny jest handel bazarowy, niezorganizowany dlatego argument, iż mogą pojawić się nadużycia w tej kwestii, był podnoszony" - zwraca uwagę ekspertka.
Bartosz (39 lat) w 1995 roku był jeszcze dzieckiem, ale utkwił mu w pamięci dzień, w którym jego rodzice kupili nową lodówkę. Wówczas takie sprzęty były bardzo drogie, więc w domu było to duże wydarzenie. "Pamiętam, jak przywieźli lodówkę do domu, był na niej dwie ceny w starych i nowych pieniądzach".
Zofia (lat 68) pamięta natomiast, że w małych sklepach czy na bazarach nie podawano dwóch cen, wszystko przeliczano na nowe, więc aby ocenić czy dany produkt jest atrakcyjny cenowo, przeliczali z mężem ceny na stare pieniądze i dopiero wówczas podejmowali decyzję, u którego sprzedawcy najbardziej opłaca się kupować.
Ekspertka z Uniwersytetu Warszawskiego wspomina również o stosunkowo krótkim czasie, w jakim reforma miała zostać przeprowadzona. Oficjalnie Polacy dowiedzieli się o wymianie pieniądza w połowie 1994 roku. Posłowie podczas sejmowej debaty zwracali uwagę, że oto pozostało zaledwie pół roku do jej wprowadzenia, a jest to przecież potężna operacja logistyczna. Począwszy od kwestii dystrybucji banknotów, przygotowania banków, po księgowość firm. Wszelkie należności, zobowiązania, kredyty, długi i wszystkie dokumenty księgowe z dniem 1 stycznia musiały być przedstawiane w nowym ujęciu. Obawiano się, czy uda się w tak krótkim czasie dostosować wszystko do nowego systemu pieniężnego.
Zobacz również: “Takie miałam!”. Zabawki i zabawy z PRL-u biją rekordy popularności
Innym ryzykiem, na które zwracano uwagę, była skuteczność akcji informacyjnej. Wówczas świat wyglądał inaczej, nie było internetu, ani mediów społecznościowych. Władza komunikowała się z obywatelami za pośrednictwem radia i telewizji, wykorzystano również plakaty, aby poinformować społeczeństwo, jak będą wyglądały nowe pieniądze. Starano się w ten sposób uniknąć sytuacji, w której ludzie będą oszukiwani przez fałszerzy, którzy mogą wręczać im niemające wartości podrobione pieniądze.
"Nowe banknoty miały o wiele lepsze zabezpieczenia niż poprzednie, jednak obywatel otrzymujący resztę w sklepie czy na bazarze mógł nie zauważyć, że wydano mu ją w fałszywym banknocie. Władza starała się uniknąć takiej sytuacji na kilka sposoby. Po pierwsze wzmożono kontrolę pieniędzy, po drugie nowe banknoty zaprezentowano społeczeństwu stosunkowo późno, co miało sprawić, że fałszerze nie będą mieli zbyt dużo czasu, aby ‘przygotować się’ do nowej sytuacji".
Maria (55 lat) wspomina: "Plakaty z nowymi pieniędzmi atakowały mnie z każdego miejsca. Wisiały w banku i na poczcie, widziałam je też w telewizji". Wspomina, że pamięta z tego okresu liczne spoty i materiały telewizyjne, w których uczono jak rozpoznać "prawdziwe" pieniądze.
Od 1 stycznia 1995 roku księgi rachunkowe przedstawiały mniejsze wartości, od 2 stycznia na rynek weszły monety i banknoty 10, 20 i 50 złotych. Kolejne 100 i 200 złotych wprowadzono w drugiej połowie 1995 roku. Dr hab. Cecylia Leszczyńska podkreśla, że wdrażanie reformy przebiegło bardzo sprawnie i w ciągu lat 1995 - 1996 wycofano z obiegu wszystkie stare pieniądze. Nowa reforma nie wzbudziła oporu społecznego, czego obawiała się władza, a o czym szerzej opowiada dr hab. Cecylia Leszczyńska w wywiadzie "W 1994 roku władza unikała terminu “wymiana pieniądza".
Zdaniem Andrzej (70 lat) wynikało to z zaufania, jakim cieszyła się nowa władza: "Wówczas wszyscy byli jeszcze w euforii po przejęciu władzy przez Solidarność. Ludzie byli przekonani, że wszystko, co robi nowa władza to zmiany na lepsze. Większość społeczeństwa to byli wyznawcy Solidarności, zapatrzeni, rzadko kiedy krytyczni. Zmianę pieniądza przyjmowali jako zmianę na lepsze — tak przynajmniej ja to zapamiętałem".
Zobacz również: To jedna z najgłośniejszych kradzieży PRL. Złodzieje połakomili się na relikwie