Zamachy bombowe w Krakowie i Warszawie. Kim byli sprawcy?

Na ulicach zapanowała już nocna cisza. Jedni mieszkańcy od dawna tulili się w objęciach Morfeusza, inni właśnie kończyli wieczorne rytuały, by za chwilę przyłożyć głowę do puchowej poduszki. Była 23.00, gdy w centrum Krakowa najpierw potężny huk rozerwał powietrze, a później dało się słyszeć trzask pękającego szkła i opadającego gruzu. 21 kwietnia 1923 roku doszło w Polsce do pierwszego z serii ataków terrorystycznych. Kim byli terroryści?

Kraków sparaliżowany strachem

21 kwietnia 1923 roku nieznani sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy pod budynek z numerem 3 na ulicy Studenckiej w Krakowie, który należał do rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego — Władysława Natansona. Dwa tygodnie później doszło do zamachu w hotelu Abrahama Kellera przy Krakowskiej 23, a w maju próbowano wysadzić budynek "Nowego Dziennika" przy Orzeszkowej 7. 

Zobacz również: Tajne teczki nazistów. Argentyna ujawni ich treść

Reklama

Żydzi na celowniku?

Wszystkie te zamachy łączyły trzy kwestie. Po pierwsze: zostały dokonane przez nieznanych sprawców, a ich pobudki pozostawały tajemnicą. Dlatego też o ataki oskarżano wszelkie możliwe siły od Niemców i Żydów po endeków i komunistów.

Po drugie w trakcie ataków nikt nie ucierpiał — bomby nie miały dużej siły, a budynki były puste. 

Po trzecie wszystkie trzy miejsca miały związek z ludnością żydowską: Władysław Natanson — sprzeciwiał się wprowadzeniu zasady numerus clausus, która ograniczała liczbę studentów żydowskich, sam też był Żydem z pochodzenia; w hotelu Kellera siedzibę miał "Bund", żydowska partia antysyjonistyczna; "Nowy Dziennik" był pismem syjonistycznym.

Atmosfera w Krakowie stawała się nerwowa. Opinia publiczna żądała schwytania sprawców, ale mimo licznych donosów i anonimowych informacji, policji nie udało się znaleźć terrorystów, ani ustalić motywów ich działania. 


Zamachowcy w Warszawie

Z czasem ataki bombowe przeniosły się z Krakowa do Warszawy. 23 maja 1923 roku dokonano zamachów na redakcje "Rzeczpospolitej" i "Gazety Porannej". Kolejne miasto zostało zastraszone przez terrorystów, jednak najgorsze miało dopiero nadejść...

13 października 1923 roku o 9 rano cała Warszawa zadrżała. Szyby w oknach na Krakowskim Przedmieściu i Nowym Świecie rozbiły się w drobny mak, fala uderzeniowa wstrząsnęła budynkami na Pradze, na wielu z nich powstały rysy. Eksplozja odczuwalna była w Otwocku, Rembertowie czy Skierniewicach. Nad Warszawą zawisł tuman czarnego dymu, wybuchła panika i zapanował chaos. Oto w powietrze wyleciał skład amunicji w warszawskiej Cytadeli.

Tym razem nie obyło się bez ofiar śmiertelnych, w wyniku eksplozji zginęło 28 osób, a 89 zostało rannych. Panika ludności spowodowała, że liczba rannych pod koniec dnia urosła do 300.

Aresztowano 200 Ukraińców

Nietrudno się domyślić, że tragiczny w skutkach zamach zwiększył presję społeczną oraz polityczną na policję, od której oczekiwano schwytania sprawców. Pierwsze oskarżenie padły na komunistów i nacjonalistów ukraińskich. Idąc tym tropem aresztowano ponad 200 osób w całym kraju, jednak nie znaleziono dowodów świadczących, że ludzie ci brali udział w zamachu.

Skazani na śmierć za “Czerwony Sztandar"

Druga teoria głosiła, że został on zorganizowany przez komunistyczną siatkę szpiegowsko-dywersyjną, która przyjmowała rozkazy spoza kraju. O jej istnieniu donosił minister spraw wewnętrznych Władysław Kiernik. Jeden z członków tej organizacji terrorystycznej — Józef Cechowski zdecydował się na współpracę z policją. Oskarżył on o przygotowanie zamachu dwóch wojskowych i jednocześnie członków Komunistycznej Partii Polski. Walery Bagiński pracował w Centralnej Izbie Zbrojmistrzów, czyli szkole kształcącej personel służby uzbrojenia, natomiast Antoni Wieczorkowski był pirotechnikiem. Mężczyźni zostali uwięzieni, a najsilniejszym dowodem przeciwko nim miało być odśpiewanie “Czerwonego Sztandaru" w momencie zamachu.

Domniemani sprawcy zostali postawieni przed sądem wojskowym, który uznał ich winnymi ataków bombowych i próby obalenia ustroju Rzeczpospolitej. Mężczyźni za zdradę stanu zostali skazani na śmierć.

Zobacz również: Masakra w hucie "Katarzyna". W 15 minut Rosjanie zabili 40 Polaków

Prowokacja czy prawdziwi sprawcy?

Wobec słabości dowodów pojawiły się kontrowersje, co do wyroku sądu. Doszło do tego, że powołano sejmową komisję śledczą, która miała zweryfikować jego zasadność. Na czele komisji stanął poseł Polskiej Partii Socjalistycznej — Adam Pragier. W wyniku prowadzonych prac ustalono, że dowody zostały spreparowane przez prowadzących śledztwo policjantów, a Józef Cechowski nie był członkiem komunistycznej siatki terrorystycznej, lecz policyjnym prowokatorem.

Po zapoznaniu się z ustaleniami komisji prezydent Stanisław Wojciechowski zastąpił mężczyznom wyrok śmierć na dożywocie.

Zabójstwo "czynem patriotycznym"

W 1923 roku władzę w Polsce przejął Władysław Grabski, który podpisał porozumienie z ZSRR o wymianie więźniów politycznych. Polska miała przekazać Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkowskiego w zamian za konsula RP w Gruzji oraz duchownego — członka komisji rewindykacyjnej.

29 marca 1925 roku pociąg przewożący więźniów właśnie dojeżdżał do granicznej stacji Kołosowo, gdy dało się w nim słyszeć wystrzały z rewolweru. Walery Bagiński zginął na miejscu, Antoniego Wieczorkowskiego przewieziono do szpitala, jednak jemu również nie udało się przeżyć. Sprawcą był eskortujący ich policjant — Józef Muraszko. Jak donosiły w 1952 roku “Nowości Ilustrowane" zabójca miał oddać się do dyspozycji władz, lecz swojego czynu nie żałował. Miał powiedzieć: "Sądzę, że dokonałem czyn patriotyczny zabijając zbrodniarzy".

Muraszko znany był ze swoich skrajnych prawicowych poglądów, a Bagiński i Wieczorkowski byli w jego (i części społeczeństwa) opinii radzieckimi szpiegami. Sąd skazał Józefa Muraszko za zabójstwo na dwa lata pozbawienia wolności. Okolicznością łagodzącą miało być silne wzburzenie i pobudki patriotyczne.

Epilog

Muraszko wyszedł na wolność i zmienił nazwisko. Pracował najpierw w Korpusie Ochrony Pogranicza, a później w dyrekcji policji w Warszawie. W latach 30. został prawdopodobnie zwerbowany przez Gestapo, za co polskie podziemie wykonało na nim wyrok śmierci.

29 marca 2025 roku mija 100 lat od śmierci Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkowskiego. Czy rzeczywiście byli radzieckimi agentami? Czy to oni zorganizowali zamachy bombowe? A może byli jedynie ofiarami politycznej i policyjnej nagonki? Wszystkie te pytania do dziś pozostają otwarte. 

Zobacz również: Chłop w Galicji. Poddany pana i plebana


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: II Rzeczpospolita | ZSRR | Warszawa | Kraków | historia Polski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy